czwartek, 1 kwietnia 2021

Od Hyarina CD Delty - ''Dziecko eliksiru''

Poranek przyniósł bezchmurne niebo, piękny wschód, lekką mgłę rozciągającą się na polach i katar. Prawdopodobnie objaw przeziębienia, którego wilk dawno już nie przechodził. Hyarin kichał i prychał, ale żaden z tych wysiłków nie był w stanie udrożnić zapchanego nosa, który od razu mocno zaczął mu doskwierać. Gdy doszedł do wniosku, że sam sobie nie poradzi, co swoją drogą było dla niego pewną ujmą na honorze, ruszył do jaskini medycznej, by skorzystać z jednego z dóbr jakie dawała mu przynależność do stada. Mianowicie, mógł poradzić się kogoś, kto zna się o wiele lepiej na tego typu problemach, zamiast samemu błądzić, szukając sposobu.

 
- Potrzebujesz czegoś, Hy? - wesoły głos powitał go już w progu, na co basior zareagował nieznacznym skrzywieniem pyska. Ten niebieski osobnik był zawsze pozytywnie nastawiony, nawet w obliczu jego posępnego usposobienia. Wilk kiwnął głową i ostrożnie wszedł do sporego przedsionka, który jak na jaskinię był zaskakująco jasny dzięki światłu słonecznemu.
- Chciałbym coś na katar – powiedział krótko, a Delta kiwnął energicznie głową, prowadząc szarego wilka do sporego regału z różnymi buteleczkami i wiązkami ususzonych roślin.
- Słychać po twoim głosie, że jest nie za bardzo – rzucił wesoło, jakby to był powód radości. Dla Hyarina bynajmniej nie był, męczył go okrutnie brak możliwości zaczerpnięcia powietrza przez nos, przez co musiał stać z otwartym pyskiem, przypominając kogoś ewidentnie niespełna rozumu. Kątem oka zauważył trzy postacie parę metrów od nich, które wyglądały na bardzo czymś zafrapowane. Stały w kącie, z jednej strony oddzielał je parawan, przez który widać było cień jednej z nich. Pozostałe dwie stały nieco dalej z wyczekiwaniem wyrysowanym na twarzach. Podszedł bliżej, chcąc urozmaicić sobie czas, zanim Delta znajdzie dla niego lekarstwo. Zaraz, jednak srogo tego pożałował, policzki spłonęły mu rumieńcem wstydu, a pysk stężał w wyrazie dziwnego strachu. Oto bowiem zastał dobrze mu znaną główną medyczkę podczas dość krępującej czynności, a obok niej dwóch basiorów, którzy niemal przebierali łapami w niemej ekscytacji.
- Wybacz – mruknął Hyarin, odwracając się, lecz wadera zdążyła mu jeszcze rzucić uspokajające spojrzenie.
- Nie przejmuj się. Prawdopodobnie jestem w ciąży, w ten sposób mogę to sprawdzić – wyjaśniła, podnosząc się na równe łapy. Wilk przekręcił łeb wyraźnie zaskoczony. Flora wydawała się od razu zrozumieć, co go zaskoczyło i zaśmiała się krótko.
- To dziecko obecnych tu panów – wskazała na rudego i Yira, którego Hyarin zdążył poznać wcześniej. To tłumaczyło ich zbytnie, jak wcześniej sądził, zainteresowanie. Basior kiwnął głową i, po złożeniu krótkich gratulacji, wrócił do Delty, który mielił właśnie coś w moździerzu.
- To powinno postawić cię na nogi. Wsyp to do wody, zagotuj i wypij gorące. Jak nie pomoże to wtedy będziemy się martwić – pomachał mu łapą na pożegnanie i poszedł w głąb jaskini. Hyarin wyszedł na zewnątrz, gdzie słońce zdążyło już wyłonić się zza linii drzew i teraz przyjemnie grzało grzbiet. Ruszył w stronę domu z zawiniątkiem w pysku, odpływając myślami gdzieś daleko poza terytorium watahy.
 
Jakiś dłuższy czas później
Nic na niebie ani na ziemi nie wskazywało na pojawienie się anomalii, która niespodziewanie nawiedziła jaskinię Hyarina, zaburzając jej spokój i ład. Basior był akurat w trakcie przepisywania jednej ze zniszczonych kronik, która nie przetrwała bezlitosnego ataku ze strony czasu. Zadanie było żmudne i czasochłonne, nim się obejrzał minęło południe i słońce ruszyło w stronę zachodniej części nieba, by u kresu dnia udać się na spoczynek za pasmem gór. Wokół panowała niczym niezmącona cisza, którą przerywało właściwie tylko skrobanie rysika po papierze i cichy oddech wilka. Wtem coś z piskiem wpadło do jaskini jak pocisk i uderzyło o jej tylną ścianę. Hyarin zerwał się na równe nogi, nie wiedząc za bardzo, co się właśnie stało. Obiekt wpadł w stos zakurzonych koców, które leżały od jakiegoś czasu, błagając o wytrzepanie. Nagle materiał uniósł się i zaczął lewitować. Basior przełknął ślinę i ze zdumieniem podążał wzrokiem za tym zaskakującym zjawiskiem. Wtedy spod przykrycia wyłoniła się łapa, a potem reszta ciała. Tak drobnego i kruchego, że musiał to być … szczeniak. Hyarin odsunął się o krok, gdy stworzenie zaczęło szybować w jego stronę. Miało niespotykanie wielokolorowe umaszczenie i wielkie, różowe oczy, które wpatrywały się teraz wprost na niego. Błagam, tylko nie to...
- Dzień dobry! - zawołało to radośnie, jednocześnie zaliczając fikołka w powietrzu. Wstrząsnęło ognistą grzywą i wyszczerzyło zęby w uśmiechu, obijając się lekko o sufit, a potem o wystającą ze ściany skałę.
- Miałam szczęście, że tu trafiłam. Mogłam przecież wylądować na drzewie, a tak to lądowanie nie było aż tak bolesne – mówiła dalej, nie zwracając uwagi najwyraźniej na szok przyklejony do pyska basiora, któremu właśnie ktoś bez zapowiedzi wparował do domu.
- Kim jesteś? - zapytał możliwie najspokojniej, nie wiedząc czy to tak powinno postępować się z dziećmi. Czy to pytanie w ogóle było odpowiednie? Może powinien zapytać po prostu o imię. Nie czekał, jednak długo na odpowiedź, bo szczeniak był bardzo skory do rozmowy.
- Mam bardzo długie imię, które ciężko mi jeszcze zapamiętać. Ale moi tatusiowe mówią na mnie Pinezka – rzekła chętnie i uniosła się trochę wyżej, zahaczając ponownie o skalny sufit. Hyarin zbaraniał. Tatusiowie? Tatusiowie... Klepnął się łapą w czoło, gdy dotarło do niego z kim ma do czynienia. Zatem to jest latorośl Yira i Paketenshiki. Nie był świadomy, że Flora zdążyła już urodzić, jak na kronikarza wiele mu jeszcze umykało.
- Zatem, co tutaj robisz? - zadał kolejne pytanie, ostrożnie przesuwając się w stronę wyjścia.
- Troszkę zabłądziłam. Widzi pan, unoszę się tak cały czas, czasami wiatr zawieje mocniej i nagle nie wiem, gdzie jestem – zaśmiała się głośno, zdając się zupełnie nie przejmować tym, że się zgubiła i jest z dala od rodziny. Hyarin skrzywił się lekko.
- Żaden ze mnie pan... - mruknął niemal bezgłośnie, po czym wyjrzał na zewnątrz. Zachmurzyło się, odkąd ostatni raz sprawdzał pogodę i czas po wędrówce słońca. Westchnął ciężko, nie wierząc do końca w to, co postanowił.
- Robi się późno. Odstawię cię do rodziców – powiedział z lekkim ubolewaniem, na co Pinezka klasnęła w łapy.
- Super! Szykuje się przygoda!
Oby nie – pomyślał ze zgrozą Hyarin, który, nim na dobre wyszedł z jaskini, już marzył, by zaszyć się w niej i rozkoszować błogą samotnością.
 
Paplanina wadery nie miała końca. Opowiadała o wszystkim, co było możliwe, nie czekając nawet na reakcję basiora, który w zasadzie nie miał zamiaru jej odpowiadać. Priorytetem było odprowadzenie jej do domu, a ponieważ mieszkał dość daleko od centrum watahy, a Pinezka, co chwilę zbaczała z kursu lub wznosiła się zbyt wysoko – wędrówka była mozolna i dłuższa niż zwykle.
- Unosisz się tak od urodzenia? - zadał pytanie które przerwało na moment monolog szczeniaka o arcyciekawej wspinaczce na największy głaz, jaki do tej pory znalazła.
- O tak, ale nie umiem nad tym zapanować. Dlatego tak często się gubię, tak jak wtedy, gdy... - i zaczęła kolejną historię, która nie miała końca, bo koniec był początkiem kolejnej. I tak bez przerwy. Szary wilk spuścił łeb, czując, że jego cierpliwość zostaje wystawiona na bardzo ciężką próbę. Rzadko miał do czynienia z dziećmi, a już na pewno nigdy nie musiał się nimi opiekować. Na szczęście to już niedaleko. Lecz nagle głos Pinezki zaczął dziwnie cichnąć, jakby się oddalać. Hyrain odwrócił gwałtownie łeb i zobaczył, że szczeniak odlatuje do góry, wciąż z uśmiechem na pyszczku.
- Niech się pan nie martwi! Kiedyś zejdę niżej! - krzyknęła, choć jej głosik zabrzmiał dziwnie rozpaczliwie. Basior zaklął siarczyście w duchu i rozstawił szerzej nogi. Nie wiedział czy mu się uda, wszystkie próby zwykle nie kończyły się zbyt przyjemnie, ale coś wręcz nakazywało mu pomoc temu nieporadnemu berbeciowi, który zagubił się, przecież nie z własnej winy. Złoty symbol na jego piersi rozjarzył się, gdy łapy wilka oderwały się od ziemi, a całe ciało uniosło się wyżej, ku kolorowej kulce, miotanej przez wiatr. Kronikarz skupił wszystkie swoje myśli na celu, odrzucając niepewność i lęk przed upadkiem. Jego wątpliwości nie były teraz najważniejsze. Coraz szybciej zbliżał się do targanego żywiołem szczeniaka, który z ulgą i zaskoczeniem wpatrywał się w niego.
- Dziękuję, że pan po mnie przyleciał! Chcę już wracać do domu – zawołała, przywierając do jego ramienia i, mrużąc oczy przed jasnym światłem, bijącym z piersi basiora. Hyarin poczuł dziwne ciepło, gdy Pinezka dotknęła jego łapy, a na jej pysku zagościł spokój. Udało mu się. Wszystko szło dobrze do momentu zrównania się z koronami drzew. Gwałtowny podmuch wiatru uderzył w dwójkę wilków, przez co basior stracił panowanie nad swoją mocą i oboje runęli w dół. Kronikarz w ostatnim desperackim ruchu objął Pinezkę, zasłaniając ją własnym ciałem przed suchymi gałęziami martwej sosny. Upadek odebrał mu na moment dech. Szczeniak zdążył wygramolić się spod jego łapy cały i zdrowy.
- Proszę pana, niech pan nie umiera! Ktoś idzie w naszą stronę! - zawołała, przyjmując pozycję bojową, gotowa najwyraźniej chronić rannego własną piersią.
- Kogo my tu mamy? Musiałeś nieźle gruchnąć, przyjacielu – Szkło spojrzał na połamane gałęzie drzewa i na wykrzywioną bólem twarz Hyarina, który taksował go właśnie spojrzeniem. Śledczy na ten widok zaśmiał się głośno, po czym zerknął na malucha, który stał na szeroko rozstawionych nogach i szczerzył zęby. Płowy basior uniósł łapy w geście poddania.
- No już, spokojnie. Jestem po waszej stronie – powiedział z lekkim uśmiechem. Hyarin przewrócił oczami i spróbował się podnieść, ale zaraz z powrotem upadł z cichym sykiem.
- Zaprowadź ją do Pakiego i Yira. Ja postaram się jakoś wrócić do siebie – nakazał cicho, przymykając na moment oczy.
 
<Szkło?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz