Poranek przyniósł bezchmurne niebo, piękny wschód, lekką mgłę rozciągającą się na polach i katar. Prawdopodobnie objaw przeziębienia, którego wilk dawno już nie przechodził. Hyarin kichał i prychał, ale żaden z tych wysiłków nie był w stanie udrożnić zapchanego nosa, który od razu mocno zaczął mu doskwierać. Gdy doszedł do wniosku, że sam sobie nie poradzi, co swoją drogą było dla niego pewną ujmą na honorze, ruszył do jaskini medycznej, by skorzystać z jednego z dóbr jakie dawała mu przynależność do stada. Mianowicie, mógł poradzić się kogoś, kto zna się o wiele lepiej na tego typu problemach, zamiast samemu błądzić, szukając sposobu.
- Potrzebujesz czegoś, Hy? - wesoły
głos powitał go już w progu, na co basior zareagował nieznacznym
skrzywieniem pyska. Ten niebieski osobnik był zawsze pozytywnie
nastawiony, nawet w obliczu jego posępnego usposobienia. Wilk kiwnął
głową i ostrożnie wszedł do sporego przedsionka, który jak na
jaskinię był zaskakująco jasny dzięki światłu słonecznemu.
- Chciałbym coś na katar –
powiedział krótko, a Delta kiwnął energicznie głową, prowadząc
szarego wilka do sporego regału z różnymi buteleczkami i wiązkami
ususzonych roślin.
- Słychać po twoim głosie, że jest
nie za bardzo – rzucił wesoło, jakby to był powód radości. Dla
Hyarina bynajmniej nie był, męczył go okrutnie brak możliwości
zaczerpnięcia powietrza przez nos, przez co musiał stać z otwartym
pyskiem, przypominając kogoś ewidentnie niespełna rozumu. Kątem
oka zauważył trzy postacie parę metrów od nich, które wyglądały
na bardzo czymś zafrapowane. Stały w kącie, z jednej strony
oddzielał je parawan, przez który widać było cień jednej z nich.
Pozostałe dwie stały nieco dalej z wyczekiwaniem wyrysowanym na
twarzach. Podszedł bliżej, chcąc urozmaicić sobie czas, zanim
Delta znajdzie dla niego lekarstwo. Zaraz, jednak srogo tego
pożałował, policzki spłonęły mu rumieńcem wstydu, a pysk
stężał w wyrazie dziwnego strachu. Oto bowiem zastał dobrze mu
znaną główną medyczkę podczas dość krępującej czynności, a
obok niej dwóch basiorów, którzy niemal
przebierali łapami w niemej ekscytacji.
- Wybacz – mruknął Hyarin,
odwracając się, lecz wadera zdążyła mu jeszcze rzucić
uspokajające spojrzenie.
- Nie przejmuj się. Prawdopodobnie
jestem w ciąży, w ten sposób mogę to sprawdzić – wyjaśniła,
podnosząc się na równe łapy. Wilk przekręcił łeb wyraźnie
zaskoczony. Flora wydawała się od razu zrozumieć, co go zaskoczyło
i zaśmiała się krótko.
- To dziecko obecnych tu panów –
wskazała na rudego i Yira, którego Hyarin zdążył poznać
wcześniej. To tłumaczyło ich zbytnie, jak wcześniej sądził,
zainteresowanie. Basior kiwnął głową i, po złożeniu krótkich
gratulacji, wrócił do Delty, który mielił właśnie coś w
moździerzu.
- To powinno postawić cię na nogi.
Wsyp to do wody, zagotuj i wypij gorące. Jak nie pomoże to wtedy
będziemy się martwić – pomachał mu łapą na pożegnanie i
poszedł w głąb jaskini. Hyarin wyszedł na zewnątrz, gdzie słońce
zdążyło już wyłonić się zza linii drzew i teraz przyjemnie
grzało grzbiet. Ruszył w stronę domu z zawiniątkiem w pysku,
odpływając myślami gdzieś daleko poza terytorium watahy.
Jakiś dłuższy czas później
Nic na niebie ani na ziemi nie
wskazywało na pojawienie się anomalii, która niespodziewanie
nawiedziła jaskinię Hyarina, zaburzając jej spokój i ład. Basior
był akurat w trakcie przepisywania jednej ze zniszczonych kronik,
która nie przetrwała bezlitosnego ataku ze strony czasu. Zadanie
było żmudne i czasochłonne, nim się obejrzał minęło południe
i słońce ruszyło w stronę zachodniej części nieba, by u kresu
dnia udać się na spoczynek za pasmem gór. Wokół panowała niczym
niezmącona cisza, którą przerywało właściwie tylko skrobanie
rysika po papierze i cichy oddech wilka. Wtem coś z piskiem wpadło
do jaskini jak pocisk i uderzyło o jej tylną ścianę. Hyarin
zerwał się na równe nogi, nie wiedząc za bardzo, co się właśnie
stało. Obiekt wpadł w stos zakurzonych koców, które leżały od
jakiegoś czasu, błagając o wytrzepanie. Nagle materiał uniósł
się i zaczął lewitować. Basior przełknął ślinę i ze
zdumieniem podążał wzrokiem za tym zaskakującym zjawiskiem. Wtedy
spod przykrycia wyłoniła się łapa, a potem reszta ciała. Tak
drobnego i kruchego, że musiał to być … szczeniak. Hyarin
odsunął się o krok, gdy stworzenie zaczęło szybować w jego
stronę. Miało niespotykanie wielokolorowe umaszczenie i wielkie,
różowe oczy, które wpatrywały się teraz wprost na niego. Błagam,
tylko nie to...
- Dzień dobry! - zawołało to
radośnie, jednocześnie zaliczając fikołka w powietrzu.
Wstrząsnęło ognistą grzywą i wyszczerzyło zęby w uśmiechu,
obijając się lekko o sufit, a potem o wystającą ze ściany skałę.
- Miałam szczęście, że tu
trafiłam. Mogłam przecież wylądować na drzewie, a tak to
lądowanie nie było aż tak bolesne – mówiła dalej, nie
zwracając uwagi najwyraźniej na szok przyklejony do pyska basiora,
któremu właśnie ktoś bez zapowiedzi wparował do domu.
- Kim jesteś? - zapytał możliwie
najspokojniej, nie wiedząc czy to tak powinno postępować się z
dziećmi. Czy to pytanie w ogóle było odpowiednie? Może powinien
zapytać po prostu o imię. Nie czekał, jednak długo na odpowiedź,
bo szczeniak był bardzo skory do rozmowy.
- Mam bardzo długie imię, które
ciężko mi jeszcze zapamiętać. Ale moi tatusiowe mówią na mnie
Pinezka – rzekła chętnie i uniosła się trochę wyżej,
zahaczając ponownie o skalny sufit. Hyarin zbaraniał. Tatusiowie?
Tatusiowie... Klepnął się łapą w czoło, gdy dotarło do
niego z kim ma do czynienia. Zatem to jest latorośl Yira i
Paketenshiki. Nie był świadomy, że Flora zdążyła już urodzić,
jak na kronikarza wiele mu jeszcze umykało.
- Zatem, co tutaj robisz? - zadał
kolejne pytanie, ostrożnie przesuwając się w stronę wyjścia.
- Troszkę zabłądziłam. Widzi pan,
unoszę się tak cały czas, czasami wiatr zawieje mocniej i nagle
nie wiem, gdzie jestem – zaśmiała się głośno, zdając się
zupełnie nie przejmować tym, że się zgubiła i jest z dala od
rodziny. Hyarin skrzywił się lekko.
- Żaden ze mnie pan... - mruknął
niemal bezgłośnie, po czym wyjrzał na zewnątrz. Zachmurzyło się,
odkąd ostatni raz sprawdzał pogodę i czas po wędrówce słońca.
Westchnął ciężko, nie wierząc do końca w to, co postanowił.
- Robi się późno. Odstawię cię do
rodziców – powiedział z lekkim ubolewaniem, na co Pinezka
klasnęła w łapy.
- Super! Szykuje się przygoda!
Oby
nie – pomyślał ze zgrozą Hyarin, który, nim na dobre
wyszedł z jaskini, już marzył, by zaszyć się w niej i
rozkoszować błogą samotnością.
Paplanina wadery nie miała końca.
Opowiadała o wszystkim, co było możliwe, nie czekając nawet na reakcję basiora, który w zasadzie nie miał zamiaru jej
odpowiadać. Priorytetem było odprowadzenie jej do domu, a ponieważ
mieszkał dość daleko od centrum watahy, a Pinezka, co chwilę
zbaczała z kursu lub wznosiła się zbyt wysoko – wędrówka była
mozolna i dłuższa niż zwykle.
- Unosisz się tak od urodzenia? -
zadał pytanie które przerwało na moment monolog szczeniaka o
arcyciekawej wspinaczce na największy głaz, jaki do tej pory
znalazła.
- O tak, ale nie umiem nad tym
zapanować. Dlatego tak często się gubię, tak jak wtedy, gdy... -
i zaczęła kolejną historię, która nie miała końca, bo koniec
był początkiem kolejnej. I tak bez przerwy. Szary wilk spuścił
łeb, czując, że jego cierpliwość zostaje wystawiona na bardzo
ciężką próbę. Rzadko miał do czynienia z dziećmi, a już na
pewno nigdy nie musiał się nimi opiekować. Na szczęście to już
niedaleko. Lecz nagle głos Pinezki zaczął dziwnie cichnąć, jakby
się oddalać. Hyrain odwrócił gwałtownie łeb i zobaczył, że
szczeniak odlatuje do góry, wciąż z uśmiechem na pyszczku.
- Niech się pan nie martwi! Kiedyś
zejdę niżej! - krzyknęła, choć jej głosik zabrzmiał dziwnie
rozpaczliwie. Basior zaklął siarczyście w duchu i rozstawił
szerzej nogi. Nie wiedział czy mu się uda, wszystkie próby zwykle
nie kończyły się zbyt przyjemnie, ale coś wręcz nakazywało mu
pomoc temu nieporadnemu berbeciowi, który zagubił się, przecież
nie z własnej winy. Złoty symbol na jego piersi rozjarzył się,
gdy łapy wilka oderwały się od ziemi, a całe ciało uniosło się
wyżej, ku kolorowej kulce, miotanej przez wiatr. Kronikarz skupił
wszystkie swoje myśli na celu, odrzucając niepewność i lęk przed
upadkiem. Jego wątpliwości nie były teraz najważniejsze. Coraz
szybciej zbliżał się do targanego żywiołem szczeniaka, który z
ulgą i zaskoczeniem wpatrywał się w niego.
- Dziękuję, że pan po mnie
przyleciał! Chcę już wracać do domu – zawołała, przywierając
do jego ramienia i, mrużąc oczy przed jasnym światłem, bijącym z
piersi basiora. Hyarin poczuł dziwne ciepło, gdy Pinezka dotknęła
jego łapy, a na jej pysku zagościł spokój. Udało mu się.
Wszystko szło dobrze do momentu zrównania się z koronami drzew.
Gwałtowny podmuch wiatru uderzył w dwójkę wilków, przez co
basior stracił panowanie nad swoją mocą i oboje runęli w dół.
Kronikarz w ostatnim desperackim ruchu objął Pinezkę, zasłaniając
ją własnym ciałem przed suchymi gałęziami martwej sosny. Upadek
odebrał mu na moment dech. Szczeniak zdążył wygramolić się spod
jego łapy cały i zdrowy.
- Proszę pana, niech pan nie umiera!
Ktoś idzie w naszą stronę! - zawołała, przyjmując pozycję
bojową, gotowa najwyraźniej chronić rannego własną piersią.
- Kogo my tu mamy? Musiałeś nieźle
gruchnąć, przyjacielu – Szkło spojrzał na połamane gałęzie
drzewa i na wykrzywioną bólem twarz Hyarina, który taksował go
właśnie spojrzeniem. Śledczy na ten widok zaśmiał się głośno,
po czym zerknął na malucha, który stał na szeroko rozstawionych
nogach i szczerzył zęby. Płowy basior uniósł łapy w geście
poddania.
- No już, spokojnie. Jestem po waszej
stronie – powiedział z lekkim uśmiechem. Hyarin przewrócił
oczami i spróbował się podnieść, ale zaraz z powrotem upadł z
cichym sykiem.
- Zaprowadź ją do Pakiego i Yira. Ja
postaram się jakoś wrócić do siebie – nakazał cicho,
przymykając na moment oczy.
<Szkło?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz