- Partnerka CL0018 urodziła. – powiedział jeden z podrzędnych pracowników, obserwujących z ukrycia sytuację panującą w nowym obiekcie badań, gdy w pomieszczeniu pojawił się dowódca. Generał Fiodorow patrzył na ekran z obrazem, statystykami i wieloma innymi rzeczami, które nie do końca rozumiał. Nie był tutaj jednak od rozumienia, a od wydawania rozkazów. Choć pierwszy projekt i lokalizacja padła po wielu miesiącach badań, pojedyncze jednostki, które przetrwały, były teraz jedynymi obiektami eksperymentu. Choć zarząd mocno pokazał swoje niezadowolenie dowodzeniem Generała Fiodorowa, gdy wyszło na jaw, że obiekty eksperymentu zdołały uciec z wyspy, to i tak udało mu się utrzymać stanowisko i choć ze zmniejszoną dotacją, nadal prowadził kolejne eksperymenty.
- To nasze zarodniki? Te które
zostały wszczepione ile już? Dwa lata temu? – słowa Generała nie były
naładowane emocjonalnie ale każde pracownik wiedział, że nie był on zadowolony.
- Tak, napotkaliśmy pewne
problemy…
- Nie chce o ty słyszeć –
przerwał mu dowódca i zrobił kilka kroków do przodu. – A CL0032? Co z nią?
- Żyje. Ma już dorosłą córkę.
- Co wiecie na ich temat.
- Niewiele, pliki o niej zostały
usunięte, mamy tylko zlepek mało istotnych informacji. Oprócz tego że
przetrwała pobieranie alfa, nie wiemy właściwie nic.
- No tak, pamiętam. A córka? Ma
już przydzielony numer?
- Nie…. tylko, że ona…
- Ona co?
- Jest wysokie
prawdopodobieństwo, że jest zepsuta.
- Zepsuta?
- Zdecydowanie nie jest normalna
i naszym zdaniem nie nadaje się do badań. Może to wina samego ciężkiego porodu,
albo tego, że obiekt CL0032 wybrała na partnera wilka bez mocy. – Generał stał
bez ruchu, jakby trawiąc otrzymane informacje. Dlaczego nie dopilnowali, żeby
związała się z kimś wartościowym? A no tak, wtedy jeszcze myśleli, że mózg obiektu
umarł po operacji. Westchnął ledwie dostrzegalnie. Już raz nie zaufał osądom
swoich pracowników i przez to prawie stracił posadę. Ukrył ego i emocje głęboko
i powiedział:
- Obserwujcie obie. I dzieci
CL0018. Czekam na raporty tygodniowe o ich rozwoju. – Obrócił się na pięcie i
opuścił wyłożony linoleum pokój obserwacyjny.
---
Nigdy nie widziałem Szkła w takim
stanie. Moje serce momentalnie zaczęło bić szybciej. Pierwsza myśl jaka mnie
uderzyła, to czy z dziećmi wszystko w porządku. Zostawiliśmy je z Karą, która
choć nadal miała do mnie ogromny żal, że nie powiedziałem jej o jej prawdziwym
pochodzeniu, to była najwspanialszą starszą siostra jaką Nymeria i Theo mogli
sobie wymarzyć. A skoro teraz Szkło po nas przyszedł, to… Wbiegliśmy w głąb
lasu, dość szybko zorientowałem się, że kierowaliśmy się na polanę Kary i
Szkła, co tylko pobudziło moją wyobraźnię. Czułem jak ogarnia mnie coraz większe
przerażenie. Biegłem jak najszybciej się da, co spowodowało, że dotarłem na
polanę szybciej niż Szkło, wyprzedzając nawet Tiskę, która znana była ze swojej
szybkości. Kiedy tylko zobaczyłem Karę stojącą przy linii drzew z dwoma
szczeniakami własnej krwi, zatrzymałem się i zwolniłem sapiąc sowicie.
- Jak dobrze… że… nic… wam nie
jest. – sapałem podchodząc do dzieci i przytulając całą trójkę łapczywie. Nie
wierzyłem, że jeszcze kiedyś założę swoją rodzinę, nie mogłem stracić jej po
raz kolejny. Tym bardziej nie z rąk ludzi.
- Tato! Tato! – krzyknął Theo
wyrywając się z uścisku i pokazując łapą wschodnią część polany. – Ptaki spadają!
– automatycznie spojrzałem w kierunku, który pokazał i aż zdębiałem na sam
widok. Około dziesięciu mew, leżało na ziemi bez ruchu. Wyglądały jakby
wszystkie na raz pozbawiono życie, jednak nie miały na sobie żadnych ran.
- Większość z nich śpi. –
powiedział Szkło dobiegając do nas. Tiska dobiegła kilka chwil przed nim i już przejęła
ode mnie tulenie szczeniąt. – Tylko niektóre zmarły na skutek upadku z
wysokości. – basior sapał szybko, ale starał się jak najszybciej przekazać nam
informacje. – Większość wilków już została poinformowana i poszła w głąb lądu,
w stronę gór. Zostaliśmy tu żebyście nie bali się o Nymerie i Theo.
- Ale co to jest? – spytała Tiska
patrząc z przerażeniem na leżące martwe lub śpiące ptaki.
- Na plaży jest ich pięć razy
więcej. Widzicie tą łunę na niebie? – powiedziała Kara patrząc na moją
ukochaną. Wszyscy podnieśli łby do góry. Faktycznie można było zobaczyć
zielonkawo żółtą poświatę na nieboskłonie. Ledwo widoczną, normalnie pewnie bym
jej nie wypatrzył. – Czymś nas trują. Usypiają. Niedługo jak ten gaz opuści się
na las, wszystkie inne zwierzęta także zasną. Dlatego musimy jak najszybciej
ruszyć w głąb lądu. Miejmy nadzieje, że nie mają tego na tyle dużo by rozpylać
to w nieskończoność. – dokończyła wadera patrząc na mnie ze smutkiem.
- Ludzie? – spytałam choć dobrze
znałem odpowiedź. Kara pokiwała głową. W jej oczach widziałem determinację.
Wiedziałem, że tak jak ja chciała zakończyć już tą wojnę. A był tylko jeden
sposób by to zakończyć…
- Pośpieszmy się. Lepiej, żebyśmy
nie zasnęli po drodzę.
<Tiska?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz