Nastał kolejny dzień głodu. Pożywialiśmy się roślinami i marnymi resztkami od ponad pół roku. Każda rodzina dostawała przydział, wcześniej był on codzienny, teraz dostawaliśmy go już co drugi dzień. Alfa starał się jak mógł, jednak sam z uwagi na swój podeszły wiek, podupadał na zdrowiu i każdy z nas wiedział, że jego dni są policzone. Jego syn, który miał być jego następcą, nie pałał się do władzy… Malfoy mi mówił, że w głowie ma fiu bźdźiu i nie chce mieć takiego alfy. Ja nie znałam go zbyt dobrze, więc zwykle tylko potakiwałam przy rozmowach o nim.
-
Kara. – usłyszałam wołający mnie głos z zewnątrz jaskini. Byłam właśnie u
Korteza po porcję jedzenia dla mnie, Magnusa i Mamy. Kortez i Malfoy radzili
sobie jakoś sami, oboje mówili, że nie będą odejmować od ust schorowanej matce
i szczeniakowi.
Magnus
wszedł do jaskini i spojrzał na mnie stałymi, obojętnymi oczami. Stały się
takie już dawno, jak tylko basior zaczął wygrzebywać się z długiej i niszczącej
go żałoby. Gdyby tylko miał czas, żeby stanąć na nogi, zanim napadła nas ta
plaga… Niestety każdy z wilków w watasze wyglądał teraz jak suche kości z
narzutą z suchego i szorstkiego w dotyku futra. Niektórym futro nawet zaczęło
wypadać, tworząc gołe placki w kilku miejscach na chudym ciele.
-
Musimy iść.
-
Za chwile. – powiedziałam odwracając się w stronę rozmówcy. – Tylko odbiorę
nasz przydział.
-
Teraz, Karo. – jego głos zniżył się nieznacznie, aż zjeżyło mi się futro na
kościstym karku. Uśmiechnęłam się smutno do Korteza i wyszłam z jaskini,
podążając za starszym bratem.
-
Co się stało? – spytałam, doganiając go i starając się zerkać na jego pysk. –
Naprawdę nie mogło to poczekać? Później znowu będę musiała robić tą samą rundę,
a alfa mówił, żeby oszczędzać nasze siły… - mówiłam z żalem, ale mój towarzysz nie odezwał
się już więcej. Szliśmy żwawym krokiem, nie biegnąć, ale też nie spacerując.
Bardzo szybko zdążyłam jednak poczuć zmęczenie, które bardziej już mnie
denerwowało niż martwiło. Ciągłe zawroty głowy, burczenie w żołądku i niemożność
wstania z legowiska to była już nasza codzienność.
Gdy
doszliśmy do naszej jaskini, Magnus wszedł pierwszy.
-
Przyszła z Tobą? – usłyszałam pytanie matki, a gdy weszłam do środka, jej oczy
rozświetliły się na kilka sekund widząc mnie. Jednak różnicę mogłam zobaczyć
tylko tam… nawet nie podniosła głowy, tak jak zwykle to robiła. Podbiegłam do
niej momentalnie czując, że coś jest nie tak. Jeszcze wczoraj miała siłę, by
się podnieść, choć trwało to niezmiernie długo. Dzisiaj już na pewno to się nie
stanie i jeśli miało to coś oznaczać, to oznaczało tylko jedno…
-
Skarbie… - zaczęła bardzo cicho i powoli. Jej łapa ledwo przykryła moją łapę,
gdy znalazłam się obok niej. Złapałam ją w swoje chude kończyny i trzymałam, ta
mocno jak tylko mogłam. Nie mogła mnie zostawić. Nie teraz. Nie po tych
wszystkich dnach walki. – Mój czas już się kończy.
-
Zostawię was. – powiedział Magnus i wyszedł z jaskini. Jego wymówka, by dać nam
przestrzeń to było pewnie zwykłe kłamstwo. Nie chciał patrzeć, na ostatnie
chwile matki, wiedziałam o tym. Tracił właśnie drugą najważniejszą waderę w
swoim życiu i to w przeciągu niecałych dwóch lat.
-
Nie, nie mamo. Nie zostawiaj mnie jeszcze… Tyle życia przed nami, proszę Cię. –
mówiłam patrząc na nią błagalnym wzrokiem. Jej oczy się zeszkliły, tak samo jak
moje.
-
Dasz sobie radę, Kara. Jestem pewna, że bez ciężaru jaki wam stawiam, szybciej
rozwiniesz skrzydła. – jej słowa wdzierały mi się w głowę sprawiając mi większy
ból niż ciągle towarzyszący mi głód.
-
Poczekaj, przyniosę Ci jedzenie. Ja i Magnus nie będziemy jeść, jak zjesz większą
porcje to na pewno będzie ci lepiej. – już miałam wstawać, będąc pewną, że to
jest idealne rozwiązanie sytuacji, gdy poczułam wbijające się w moją łapę
pazury.
-
NIE! – stanowczość i podniesiony głos matki zatrzymał mnie w miejscu z
mętlikiem w głowie. Jednocześnie marzyłam by ta chwila się skończyła, by było
już po wszystkim, ale równie mocno też tego nie chciałam. Koniec tego
rozrywającego moje serce momentu, oznaczał koniec życia matki i ból psychiczny
którego jeszcze w swoim życiu nie przeżyłam. Chciałabym móc się od tego
dogrodzić jak Magnus. Wyjść i udawać, że wszystko jest w porządku. Schować ból
do środka i żyć dalej, nie czując go przy każdym kroku.
Położyłam
się z powrotem przy waderze i zawiesiłam głowę, starając się powstrzymać napływające
do oczu łzy. Gdy podniosłam głowę po paru chwilach ciszy, zobaczyłam zamknięte
oczy matki.
-
Muszę Ci coś powiedzieć, dziecko. – jej wargi ledwo się poruszały. – Jest coś
co zmieni Twoje życie i to bardzo ważne być się o tym dowiedziała już teraz… -
ciężkość z jakimi wypowiadała słowa była aż namacalna. Jej oczy otwierały się
co minutę po to by zamknąć się znowu. Jej siły uchodziły z niej jak woda z
wyciskanej gąbki.
-
Magnus… on
-
Matko. – basior wszedł do środka przerywając chwile zwierzeń. Wadera spojrzała
na przybyłego, zatrzymała na nim wzrok na kilka sekund, po czym przeniosła go
na mnie.
-
Magnus się Tobą zaopiekuje. – szepnęła z lekkim uśmiechem na pysku. To był jej
ostatni uśmiech. To były jej ostatnie słowa i ostatnie spojrzenie w moją
stronę. Patrzyłam jak światło w jej oczach oddala się, po czym znika
całkowicie, zostawiając mnie samą… Tego dnia nasza wataha poniosła kolejną
ofiarę głodu. Następnego dnia do naszego lasy wróciły zwierzęta, a nasze wody
ponownie były pełne ryb.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz