Dzień zaczął się na pozór spokojnie. Świeżo wycyklinowane podłogi aż błyszczały czystością, a nowo wybudowane skrzydło laboratoryjne zachęcało do nowych odkryć i badań. Generał Fiodorow, który właśnie przejął dowodzenie nad eksperymentem, chodził po kompleksie czując nową nabytą przez niego władze. Poprzedni dowodzący zbytnio pobłażał pracownikom, Fiodorow nie miał zamiaru popełnić tego samego błędu.
-
Poproszę raport. Jakie są najważniejsze obiekty na wyspie? – spytał Generał
wchodząc do głównej sali, która monitorowała wyspę i znajdujące się tam
stworzenia. Canis Lupus… niby tylko wilk, ale jednak coś więcej. Jeden z
młodych pracowników drgnął, gdy stanął obok niego dowódca. Od razu wstał i
zasalutował jak na dobrego żołnierza przystało, reszta obecnych poszła jego
śladem.
-
Od miesięcy monitorujemy CL0032, to córka CL0015 i CL0018. CL0015 była
genetycznie zmodyfikowana, ale jeden ze zbiegłych CL zabił ją w trakcie
eksperymentu. Mamy nadzieje, że dziecko odziedziczy moce po matce. – pracownik
wyrecytował wszystko z pamięci nadal stojąc na baczność. Generał spojrzał na
niego ze spokojem, ale bez emocji na twarzy.
-
Spocznij. – powiedział, a wszyscy usiedli z powrotem i już tylko rozmawiający z
nim żołnierz stał i czekał na dalsze instrukcje. – A gdzie zbiegły CL? Dlaczego
był zbiegły?
-
Został wyeliminowany z eksperymentu… zbiegł przez niedopatrzenie jednego z
naszych pracowników. Z nim też już – żołnierz zatrzymał potok słów widząc
podniesioną rękę swojego dowódcy.
-
Tak, tak. Resztę znam. Wiem dlaczego się tu znalazłem. Dziękuje, żołnierzu,
wracaj do pracy. – Generał odwrócił się na pięcie i dumnie opuścił
pomieszczenie wracając do swojej kwatery. Czekało go dużo pracy, żeby dobrze
zapoznać się z CL0032, CL0015 i CL0018.
---
Patrzyłam
z oczekiwaniem w oczach na ruchy starszego brata. Jego zwinne łapy, kawałkiem
zaostrzonego kamienia sprawnie zdzierały skórę z zabitego kilka minut wcześniej
królika. Chyba jednego z ostatnich na naszej wyspie. Nie wiedziałam dlaczego,
ale zaczęło brakować nam jedzenia. Od kilku miesięcy zwierzęta nie pomnażały
się mimo dopiero co zaczętej wiosny, część ginęła w dość dziwnych
okolicznościach, sprawiając, że ich mięso było już niezjadliwe. No bo kto by
jadł tygodniowego jelenia, który spadł z urwiska? Albo zająca który utopił się
w morzu? Nawet ryby opuściły nasze płycizny, a im dalej w morze tym
niebezpieczniej, nie mogliśmy sobie pozwolić na straty w wilkach. Przynajmniej
tak mówiła matka, choć nie do końca rozumiem o co w tym wszystkim chodzi.
-
Trzymaj. – zwrócił się do mnie Kortez, wręczając mi ledwie połowę i tak
niewielkiego królika. – To dla Twojej rodziny. – poczułam napływającą ślinę do
pyska, ale starałam się powstrzymać przed rzuceniem na świeże mięso. Nie byłam
jedyną, która chciała pożywienia.
-
Pamiętaj, że możecie śmiało jeść jagody i inne owoce z lasu! – wykrzyczał za
mną basior gdy już wychodziłam z jaskini. Tak, jagody… tylko czemu one nie
smakowały mięsem? Wtedy może z większą chęcią bym je jadła. Trzymając w pysku
kawałek króliczego mięsa, pognałam do jaskini swojej matki. Dopiero niedawno
pozwoliła wychodzić mi kiedy chciałam i na ile chciałam, musiałam tylko wracać
do domu przed zmrokiem. Skończyłam jednak miesiąc temu rok… najwyższy więc czas
żebym poznała coś więcej niż tylko łąkę przed naszą jaskinią. Zwykle swoje dnie
spędzałam na poszukiwaniu pożywienia. Matka byłą już zbyt słaba, żeby polować,
opiekowała się niechcianymi szczeniakami od lat, ale przychodził już kres jej
sił i możliwości. Głodówka zmusiła nawet Magnusa do wstania z leża i ruszenia
na polowanie. Od jakiegoś czasu żywiliśmy się głównie rybami, ale i one
znalazły jakiś sposób by od nas uciec. Matka opowiadała mi, że za młodości
brata, mieliśmy podobny problem z wodą pitną, zupełnie jakby co jakiś czas na wyspę
spadały plagi, które testowały naszą siłę i cierpliwość. Musieliśmy to
przetrwać, nie było innego wyjścia, w końcu gdzie indziej mielibyśmy się udać?
Z każdej strony otaczało nas morze po horyzont, każdy uważał, że wyprawa w
nieznane była bardziej niebezpieczna niż pozostanie na naszej kapryśnej wyspie.
-
O jesteś Karo… - szepnęła matka na mój widok. Jej głos był jeszcze słabszy niż
wczoraj, przy normalnych porcjach pożywienia miała problem ze wstaniem, a teraz
nawet rozmowa była dla niej zużyciem resztek sił. Magnus zdawał się tego nie
zauważać, ale coś czułam, że bardzo mocno przejmował się stanem matki. Nawet
jeśli nas nie urodziła, to całe swoje życie poświęciła by wychować nas i naszych
starszych braci… Gdyby tylko ojciec znalazł sobie jedną waderę, a nie lubił
każdą którą spotka, to może bylibyśmy prawdziwym rodzeństwem, a nie tylko
połowicznym.
-
Zjedz mamo, może będzie ci lepiej. – powiedziałam kładąc niewielki posiłek
przed jej pyskiem. Gdy poczuła zapach mięsa, od razu poruszyła lekko nosem,
jakby chciałam upewnić się, że to na pewno to.
-
Lepiej ty zjedz… musisz być silna, żeby rosnąć. – powiedziała z wysiłkiem, a ja
pokiwałam głową niezadowolona. Musiała jeść! Ja byłam młoda i mogłam wytrzymać
dłużej głodna, albo pożywiając się roślinami, a ona? Przecież nie mogła nas
opuścić…
-
Musisz jeść. Ja i Kara inaczej sobie poradzimy. – powiedział Magnus stojąc w
wejściu do jaskini. Jego oczy zabłysły w ciemności która go spowiła, wyglądał
jakby dopiero co zmartwychwstał, albo jeszcze gorzej… jakby nawiedzał nas jako
duch. Matka spojrzała na niego niemrawo, ale nie powiedziała już nic więcej.
Jej pysk przysunął się do pożywienia, by powoli zacząć przeżuwać świeże mięso w
pysku. Uśmiechnęłam się, odwracając znowu głowę w stronę brata. Niestety już go
nie było. Zniknął równie nieoczekiwanie jak się pojawił. A może wcale się nie
pojawił? Może miałam już majaki z głodu, który wwiercał mi się w żołądek niczym
mrówka w suchą i zbitą ziemię? Opadłam na podłogę jaskini, przytulając pysk do
jednej z łap matki. To nieważne. Mogłam całkowicie opaść z sił, ważne, żeby ona
z nami została. Ze mną została.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz