Kolejny dzień był łudząco podobny
do poprzedniego. Kali znów została wezwana na rozmowę, a Hyarin
postanowił spędzić ten czas, ponownie przeliczając bruzdy na
suficie i rysy na kamiennej ścianie. Przedziwnym artystą jest Matka
Natura, często tworzy dzieła, które zdają się wykraczać poza
granicę wyobraźni. Mimo to, wciąż zaskakuje. Następną atrakcją
było obserwowanie leniwego lotu trzmiela, który przebudził się z
pierwszymi dniami wiosny. Przestrzeń wypełniło charakterystyczne
buczenie, niższe od tego, które wydaje osa czy szerszeń. Nie
napawało lękiem, wręcz koiło, przypominając o sierpniowych
popołudniach, spędzonych nad rzeką, które polegały jedynie na
wylegiwaniu się i chłonięciu piękna przyrody. Owad przysiadł na
ścianie niedaleko basiora, będąc jedyną, odcinającą się plamą
pośród monotonnej szarości nagiej skały. Wilk westchnął i
przewrócił się na drugi bok, zamykając oczy. Zastanawiał się
jak bardzo jego kondycja ucierpi przez to bezczynne leżenie w
szpitalu. Niemal czuł już pierwsze zakwasy, które dopadną go po
dłuższym biegu lub pogoni za zdobyczą. Ale będzie to doprawdy
cudowny ból o smaku wolności, na pewno lepszy niż uczucie
odrętwienia, które towarzyszyło mu w tym momencie. Wstał pierwszy
raz tego dnia i przeciągnął zastałe mięśnie, które praktycznie
natychmiast odpowiedziały mu jawnym protestem, nie zgadzając się
na ten nadprogramowy wysiłek. Hyarin zacisnął zęby i wrócił na
łóżko, czując jak opuszczają go siły, mimo że wyspał się aż
nadto. Tak, zdecydowanie przyzwyczaił się do lenistwa i bezruchu.
Jego towarzyszka wróciła jakiś
trochę później, nie wiedział ile czasu minęło, bo dawno
przestał próbować oszacowywać porę dnia za pomocą mierzalnych
jednostek. Pozostało mu tylko orientacyjne wyczuwanie położenia
słońca, które nie zawsze był w stanie dokładnie ustalić. Kali
miała dziwną minę. Była to mieszanina gniewu, szoku, bezsilności,
a to wszystko wyłaziło spod nieumiejętnie nałożonej maski
spokoju. W ten sposób Hyarin bez większego problemu dostrzegł, że
dzisiaj musiało wydarzyć się coś złego.
- Jak było? - zapytał, niemal od
niechcenia, choć w środku z niecierpliwością czekał na
odpowiedź. Wadera okazała się mniej wylewna niż zwykle, co tylko
wzbudziło w wilku większy niepokój. Jeśli to ważne, powiedz
mi. Bardzo chciał móc wyrzec te słowa, lecz głos uwiązł mu
gardle, związany strachem przed poznaniem odpowiedzi. Nie wiedział
czy na pewno tego chciał.
- Wspominał coś o tym, że teraz
moja kolej? - bezpieczne pytanie odwróciło na moment uwagę obojga
od tego, co jedno wiedziało, a dla drugiego wciąż pozostawało
tajemnicą. Wilczyca pokręciła przecząco głową. Było to coś,
czego z pewnością się nie spodziewał. Vitale daje mu dzień
przerwy? Nim zdążył się na dobre zanurzyć w domysłach, Kali
skoczyła ku niemu i wsunęła się pomiędzy jego przednie łapy. Po
raz pierwszy Hyarin nie okazał zaskoczenia z powodu tego wylewnego
ruchu.
- Hyarin – jej szept, ledwie
słyszalny, dotarł do uszu wilka, przypominając delikatny balsam
kładziony na wewnętrzne rany. Nigdy nie podejrzewał, że jego imię
będzie tak ładnie brzmiało w czyichś ustach.
- Musisz mi to powiedzieć, bo nie
wiem komu innemu mogę zaufać – to wyznanie wzbudziło w nim coś
na kształt dumy i wdzięczności zarazem. Zdaje się, że nigdy nie
zdobył szczerego zaufania drugiej osoby.
- Musisz mi powiedzieć – jej
chłodne oczy przeszyły go na wskroś, nie czyniąc jednak żadnej
rany – czy ja jestem szalona?
Najprawdopodobniej. Mógł
wymienić przynajmniej kilka powodów, dla których można by sądzić,
że Kali istotnie - jest szalona. Lecz, czy szaleństwo nie jest cechą
istot inteligentnych, a przede wszystkim żywych? Czymże byłoby
życie bez, choćby krztyny tego stanu? Statecznym rejsem po
spokojnym morzu rutyny, podczas którego każdy dzień wygląda tak
samo, czy to deszcz, czy słońce.
- Każdy ma w sobie, choć odrobinę
szaleństwa – odparł po namyśle. Nie wiedział czy chodzi jej o
pozytywną cechę czy coś, co mogłoby być już objawem choroby.
Wadera prychnęła, a jej nos zmarszczył się zabawnie.
- Wiesz, że nie o to pytam. Chodzi o
mnie – obruszyła się.
- To tak. Trochę jesteś –
powiedział wolno Hyarin, a przed oczami stanęła mu scena sprzed
niedawna, choć wydawać się mogło, że minęły już tygodnie od
tego wydarzenia. Kali pożerająca zwłoki zamordowanego przez niego
wilka, krew ściekająca po jej jasnym futrze, odgłosy rozrywanego
mięsa. Może tak wygląda ucieleśnienie szaleństwa? Nie sądził,
by była ona zła do szpiku kości, nie poznał jej takiej. Z drugiej
strony ile się znali... A to nie przeszkodziło mu sądzić, że już
nie wyobrażał sobie bez niej życia.
- I tobie to nie przeszkadza – mimo
że twierdzenie, to zabrzmiało bardziej jak pytanie, na które Kali
wyraźnie oczekiwała odpowiedzi.
- Nie. – odparł krótko, po czym
dodał – Gdyby mi to przeszkadzało to tak, jakbym potępił samego
siebie.
To wyraźnie ją uspokoiło. Nie
sądził, że jego zdanie ma dla niej tak duże znaczenie. Ufała mu
bardziej niż swojemu bratu, co sprawiło, że poczuł jakąś
okrutną satysfakcję. Szczególnie po tym jak Ry niemalże się na
niego rzucił, gdy wrócili do watahy.
- Wiele to dla mnie znaczy. Muszę ci
jeszcze coś powiedzieć – szepnęła z rozrywającym serce
smutkiem. Nie zdążyła. Świat nie pozwolił im dokończyć
rozmowy, brutalnie wchodząc pomiędzy ich dwójkę, stawiając tam
potężny mur. Świat? Tylko jeden wilk był tego przyczyną. Drobny,
niebieski wilczek, pomocnik medyka, wsunął się ledwo zauważalnie
do pokoju. Hyarin był przekonany, że chodzi o rozmowę z
psychologiem, ale wiadomość, którą przekazał mu basior prawie
zwaliła go z nóg.
- Twój nowy pokój jest gotowy. Mam
polecenie cię tam zaprowadzić – powiedział trochę strachliwie,
jakby spodziewał się, że to zadanie nie będzie łatwe. Słusznie.
Co sobie myśleli, wysyłając taką kruchą gałązkę? W tym
momencie nawet tur nie byłby w stanie ruszyć go z miejsca.
- Co to ma znaczyć? - warknął,
patrząc raz na przybysza, raz na Kali.
- To chciałam ci właśnie
powiedzieć. Rozdzielają nas – wykrztusiła wadera, bezradnie
siląc się na spokój. Hyarin z wściekłością zbliżył się do
pomocnika, który skurczył się w sobie jeszcze bardziej. Próżno
było tu szukać wilka, który minutę wcześniej nieśmiało
przekroczył próg, przeczuwając zapewne, że napotka zacięty opór.
Pomieszczenie oświetlone tlącymi się pochodniami zalała nagle
fala silnego światła, wydobywającego się z wzoru na ciele
większego z pacjentów. Informacja uderzyła go jak obuch, miażdżąc
czaszkę, sprawiając, że poczuł prawdziwie fizyczny ból w każdej
cząstce ciała. Jego pysk pociemniał gniewem, a oczy ciskały gromy
w stronę przerażonego, niebieskiego stworzenia, które było tak
naprawdę Bogu ducha winne.
- Wynoś się. I powiedz mu, że tak
tego nie załatwi – wycedził kronikarz, a błękitny strzęp
sierści natychmiast posłuchał i zniknął im z oczu.
- To nie jest wina Delty. On tylko
wykonywał swoją pracę – powiedziała cicho Kali. Jej oczy
skrzyły się jak wiekowy śnieg na północnym biegunie w odległym
świetle zorzy. Ten widok roztapiał serce, przypominał długie,
mroźne noce koła podbiegunowego, gwiazdy nigdzie nie świeciły tak
jasno jak tam, na tej lodowej, pozbawionej życia pustyni.
- Chciałbym cię tam zabrać... -
szepnął Hyarin, niekoniecznie mając zamiar wypowiadać te słowa
na głos.
- Co? - Kali przekręciła głowę, a
jej oczy na moment zmieniły odcień na taki, przypominający głęboki
fiolet. A może to tylko jemu się tak wydawało.
- Nieważne. Nie rozdzielą nas –
odparł twardo i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Byli
zdecydowanie na gorszej pozycji, co by nie zrobili, było już za
późno. A zarząd tutejszego więzienia najwyraźniej nie zwlekał z
wprowadzeniem w życie swojego planu. Nie mieli czasu na ucieczkę,
pozostawało stawianie czynnego oporu, zabarykadowanie się, strajk
głodowy, wzięcie zakładnika. Czemu pozwolił Delcie odejść, on
był idealny.
- Dostaniemy więcej leków –
powiedziała Kali, zadając tym samym kolejny cios w nadzieję
Hyarina. Chcieli ich spacyfikować, sprawić, by przestali walczyć i
się poddali. Już teraz czuł, że nie ma pełni kontroli nad swoją
mocą, zaraz może utracić ją całkiem. Vitale zaiste był ich
wrogiem.
- Co zrobimy? - poczuł lekkie
dotknięcie na swojej łapie. Wadera przyglądała mu się z lękiem.
Nie chcę cię zostawić. Choć wcześniej zastanawiał się,
czy nie lepiej byłoby, żeby ich rozdzielono, dopiero w obliczu
tego, co miało nastąpić poczuł, że nie byłby w stanie tego przeżyć.
- Nie poddamy się im. Będziemy
walczyć, jeśli trzeba – popatrzył na otwór w skale, który był
wejściem do ich pokoju. Musiał odnaleźć w sobie determinację i,
choć częściową wiarę, że to się powiedzie.
- Czuję się, jakbyśmy wyruszali na
wojnę – wilczyca zaśmiała się ponuro i utkwiła wzrok w tym
samym punkcie, co on. Bo wywołali wojnę. A właściwie to on ją
wywołał. Wojnę bez szans na zwycięstwo.
Długo nic się nie działo. Być może
gdzieś w głębi jaskini zebrał się właśnie sztab kryzysowy, by
zdecydować, co zrobić z dwójką opornych pacjentów, którzy
postanowili wszcząć jawny bunt na swoim drobnym terytorium. W
izolatce panowała atmosfera napięcia i oczekiwania. Hyarin miał
ochotę wyjść i sprawdzić, co się dzieje, Kali siedziała na
łóżku i nerwowo drapała szorstki koc. Zamiast cieszyć się
spokojem, oni siedzieli jak na szpilkach w oczekiwaniu na odpowiedź
wrogiego obozu. Ta naszła niespodziewanie i w formie, której nikt
się nie spodziewał.
- To pułapka – szepnął Hyarin do
wadery, która stała jak wryta, patrząc na stojącą przed nimi
postać.
- Myślisz, że chcą mi zagrać na
uczuciach? - odpowiedziała tak samo cicho, wytrzeszczając oczy
jeszcze bardziej.
- Mi nie mają jak. Musiałoby cię tu
nie być.
W drzwiach stał Ry. Miał minę, która
przypominała grymas przy bólu zęba. Gdy spojrzał na kronikarza, w
jego oczach pojawił się ogień.
- Kali, nie stawiaj się decyzji Flory
– przemówił stanowczo, gromiąc ją spojrzeniem. Jak nie prośbą,
to groźbą najwyraźniej. Ale dlaczego postanowili uderzyć akurat w
nią? To ja przecież stawiłem opór. Wykorzystują naszą
relację?
- To był pomysł psychologa –
wypluła ostatnie słowo z takim obrzydzeniem, jakby to było jawnie
gorszące. Ry przechylił głowę, przestając zwracać jakąkolwiek
uwagę na Hyarina, jakby ten po jego wejściu stał się powietrzem.
- Flora uważa, że to przede
wszystkim dla TWOJEGO bezpieczeństwa – siła z jaką położył
nacisk na to słowo była zdecydowanie zbyt duża. Gdyby była
fizyczna, z pewnością po tym zdaniu pozostałaby dziura w podłodze.
Lub dziura w Hyarinie, który był najwyraźniej solą w oku brata
małej wadery.
- Wiesz, że jej na tobie zależy. –
ciągnął dalej, wkraczając już powoli na tory delikatnego
szantażu – Jesteś dla niej bardzo ważna, źle przyjęła fakt,
że coś ci się stało.
Ton w jaki uderzał przyprawiał
kronikarza o mdłości. Jak można było robić coś tak perfidnego,
tak jawnie żerować na uczuciach podobno ważnej mu osoby?
- Przestań robić z siebie pajaca i
powiedz im, że takie emocjonalne terroryzowanie mogą zachować dla
siebie – warknął Hyarin, zbliżając się niebezpiecznie blisko
do Ry'a, który zmrużył oczy pod wpływem jasnego światła, którym
tamten dalej emanował.
- Odsuń się ode mnie, wariacie. Nie
będę rozmawiał z kimś niepoczytalnym – odparł zimno biały
basior, mierząc go pogardliwym spojrzeniem. Szary wilk zatrząsł
się w niemej furii.
- Ty podły psie – wychrypiał z
nieskrywanym obrzydzeniem. To, na co patrzył, nie było już bratem
Kali, do którego starał się mieć szacunek. To nie było nawet
wilkiem, było czymś parszywszym od robaka, egoistą bez honoru, dla
którego najważniejszy był tylko czubek własnego nosa. W jego
słowach nie słychać było nawet odrobiny troski o siostrę. Zdawać
się mogło, że zrobił to tylko po to, by nastawić ich przeciwko
sobie i zemścić się na Hyarinie. Wszystko zdarzyło się bardzo
szybko, basior z opóźnieniem poczuł jak jego mięśnie kurczą
się, by zaraz rozluźnić się w długim skoku w stronę białego
zwierzęcia, w którym nie widział już przedstawiciela własnego
gatunku. Wilk to przecież tak dumne stworzenie. Z całym gniewem
jaki w nim płonął rozwarł pysk z zamiarem wgryzienia się w kark,
niczego niespodziewającego się basiora.
- Nie! - krzyk Kali powstrzymał go
przed zasmakowaniem krwi Ry'a, który odskoczył do ściany z wyrazem
lekkiego zaskoczenia, a zdecydowanie większej złości. Wadera
podeszła szybkim krokiem i stanęła między nimi.
- To tylko pogorszy sprawę. Daj mi to
załatwić – szepnęła do dyszącego towarzysza. Ten kiwnął
głową i wycofał się na swoje miejsce, dając im przestrzeń do
rozmowy. Zniżyli głos do szeptu tak, że Hyarin, nawet gdyby
chciał, niewiele by usłyszał. Położył głowę na kocu i
obserwował bezgłośnie poruszające się usta rodzeństwa. Trwało
to dość długo, a może tylko jemu czas wydawał się rozciągać
do niebotycznej długości. W istocie minęło zaledwie dziesięć
minut, które w jego umyśle wyglądały, jakby było ich, co
najmniej cztery razy więcej. Wyrwał się z zamyślenia, zauważając
biały ogon znikający w korytarzu. Drobna wadera z wyrazem umęczenia
na pysku podeszła do niego.
- Nie wiem, co z tego będzie –
powiedziała, siadając obok i spuściła wzrok na podłogę.
- Nie obwiniaj się, jeśli się nie
uda – położył jej łapę na plecach tak delikatnie, jakby była
kruchą, porcelanową wazą, która przez najlżejszy ruch mogła
rozpaść się na kawałki. Wilczyca zwróciła na niego spojrzenie
szklanych oczu, które wyglądały, jakby zaraz miała popłynąć z
nich fontanna łez.
- Cieszę się, że jesteś –
wyszeptała, zbliżając się do niego. Położyła się obok i
oparła mu głowę na boku, przymykając oczy z wyraźną ulgą.
Hyarin wstrzymał oddech, lecz po chwili rozluźnił się trochę,
pozwalając sobie cieszyć się chwilą, być może ostatnią razem.
Spali jakiś czas, zmęczeni
wydarzeniami dnia, skrajnymi emocjami i zmartwieniem, które opuściło
ich dopiero, gdy świadomość wyruszyła do tajemniczej krainy snu.
Po raz pierwszy razem, skuleni na legowisku w teorii przeznaczonym
dla jednej osoby, a jednak dawno nie było im tak wygodnie. Ogarnął
ich spokój, który dało się wyczytać z miarowych oddechów i
błogich wyrazów na pyskach. Niestety nie trwał on długo. Obudził
ich cichy szelest. Musiał być już wieczór, korytarz był
mroczniejszy niż za dnia, a skwierczenie pochodni było wyraźniej
słyszalne. Pierwsza obudziła się Kali, strzygąc uszami.
Szturchnęła Hyarina, który zerwał głowę z posłania i rozejrzał
się nieprzytomnie.
- Ktoś się zbliża – szepnęła i
skoczyła do kąta, gdzie stało jej łóżko. Zwinęła się tak, że
niewprawny obserwator nie zauważyłby, że wadera wciąż czujnie
obserwuje otoczenie. Na pierwszy rzut oka wyglądała, jakby spała.
Basior wstał niespiesznie i ruszył ku misce z wodą. Był to tylko
pretekst, chciał sprawdzić czy ktoś faktycznie stoi w cieniu
skalnego tunelu. Stanął przy ścianie, musnął językiem
powierzchnię płynu, znajdującego się w naczyniu i nasłuchiwał.
Dopiero po chwili dotarły do niego stłumione głosy:
- To się na pewno nie uda. Ry, nie
można tak postępować – szept Flory był ledwo słyszalny, Hyarin
musiał się naprawdę wysilić, by dosłyszeć jej słowa.
Jednocześnie z pewnym rozbawieniem zdał sobie sprawę, że Kali
zapewne słyszy ich doskonale.
- On omotał moją siostrę! Nie mogę
tego tak zostawić. Ona sama nie wie, co robi – odpowiedział jej
ostry ton towarzysza. Dało się słyszeć jeden krok w stronę
wejścia. Szary wilk wstrzymał oddech, oczekując konfrontacji.
- Przemyśl to jeszcze. Daj im spokój,
póki co. Bądź, co bądź, to pacjenci, mam obowiązek dbać o ich
dobro. A twój pomysł nie za bardzo mi się podoba – w głosie
medyczki pojawiła się niebezpieczna nuta, którą Hyarin przyjął
z wyraźną ulgą. Nie miał ochoty na atak o tej porze. Zdaje się,
że Flora w końcu przekonała Ry'a do odejścia i dwójka wilków
udała się w stronę przedniej części jaskini. Kronikarz spojrzał
na Kali, która leżała z szeroko otwartymi oczami, w których
wyraźnie było widać trwogę. I niedowierzanie.
- Nic nie rozumiem … co się
stało...? - wyszeptała, kręcąc głową i przytknęła łapę do
ust. Basior też nie wiedział. Co takiego chciał zrobić Ry?
Skrzywdzić go? Wynieść po kryjomu stąd? Opcji było całkiem
sporo, zważając na to jaką nienawiścią pałał do przyjaciela
siostry.
- Nie przejmujmy się tym na razie.
Rano postanowimy, co dalej – powiedział uspokajająco, choć
wszystko w nim wrzało. Zwinął się w kłębek i nakrył kocem,
który podciągnął pod same uszy. Ten incydent sprawił, że
utracił resztki poczucia bezpieczeństwa. Nie miał ochoty czuwać
całą noc, odzwyczaił się od tej praktyki, ale, co jeśli naprawdę
coś mu grozi? Jakiś pierwotny lęk owładnął nim, nakazując
mięśniom, by się napięły, pod jego wpływem przyspieszył
oddech, a zmysły się wyostrzyły. Zmęczenie gdzieś prysło,
przynajmniej na tę chwilę, spodziewał się, że powróci ze
zdwojoną siłą, gdy tylko minie pierwszy szok. Oddech Kali, który
zdołał usłyszeć, dał mu do zrozumienia, że wadera również nie
może lub nie chce zasnąć. Mimo to, dał im obojgu ten czas na
przemyślenia tego, co zdołali usłyszeć. Możliwe, że właśnie
zostali zdradzeni.
Sen zmorzył go po paru godzinach, koło
drugiej. Nie spał spokojnie, dręczyły go koszmary z dzieciństwa,
krzyki nieznanych osób, ból i cierpienie, które osobiście go
dotykały. Przebudził się nad ranem, trzęsąc się z nadmiaru
emocji. Przy nim stała Kali, obserwując go z niepokojem.
- Wszystko w porządku? Wyłeś przez
sen... - powiedziała, gdy zauważyła, że otworzył oczy. Hyarin
kiwnął głową i przeciągnął się lekko, z ulgą żegnając
męczące go obrazy i dźwięki.
- Tak, coś złego mi się śniło po
prostu. – mruknął lekko zawstydzony – Mam nadzieję, że cię
nie obudziłem.
- Nie, nie śpię już od jakiegoś
czasu – odparła, lecz miał dziwne wrażenie, że go okłamała,
by nie czuł wyrzutów sumienia. Z goryczą zdał sobie sprawę, że
obudzony z jednego koszmaru wszedł w drugi, być może jeszcze
gorszy, bo prawdziwy. Rzeczywistość wbiła go twardym obcasem w
podłoże, odbierając oddech i nadzieję. To, co się stało w nocy
przez moment wydawało się tak nierealne, jakby nigdy się nie
wydarzyło. Ale po minie Kali wiedział, że to prawda, że wcale
sobie tego nie uroił. Nie był w stanie nawet wyobrażać sobie, co
musiała czuć, słysząc nienawistny ton brata. Tajemnicą był
także jego plan, o którym obecnie nie wiedzieli nic, co tylko
potęgowało niepokój i dezorientację. Trwali tak obok siebie,
zastanawiając się ile czasu im jeszcze pozostało, co będzie potem
i przede wszystkim, czy mają na to jakikolwiek wpływ. Bo nie
pierwszy raz dano im do zrozumienia, lecz pierwszy raz tak wyraźnie,
że tak naprawdę z ich zdaniem nie liczy się nikt.
<Kali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz