piątek, 31 maja 2019

Podsumowanie maja!

Moi Kochani! Członkowie WSC!
Tak oto zaczął się bardzo przyjemny miesiąc, a przynajmniej powiedzmy sobie, że jest przyjemny. Czerwiec. To, na co się mimo wszystko czeka. Miesiąc, w którym wiosna łączy się z latem, w telewizji zaczynają lecieć reklamy lodów ze skoczną muzyką w tle, kwitnie od groma pięknych, pachnących kwiatów i coraz częściej świeci słoneczko.
A jak już się rozrzewniłem, to tak poza tym, chciałem bardzo serdecznie pogratulować nam wszystkim wytrwałości i umiejętnego korzystania z natchnienia, bowiem w tym miesiącu wcisnęliśmy gaz z opowiadaniami, przeganiając w ich liczbie nawet sławetny Platynowy Listopad z 2017 roku (pewnie niektórzy nadal wspominają go z łezką w oku).
No cóż, do rzeczy.
Najpierw, zanim zaczniemy ranking opowiadaniowych motorówek, wyniki Konkursu na Najlepszy Szip WSC! Do dziś, najwięcej głosów (po dwa xD) otrzymały następujące szipy:
• Wrotuhiko [*]
• Naority (a może Sereoru?)
• Azairuten xD
Powyższe pary otrzymują nigdzie niespisaną, nieoficjalną, nienamacalną, zakazaną w Europie i nielegalną w pięciu  azjatyckich państwach nagrodę Platynowej Patelni! Gratulacje zwycięzcy, a teraz czekajcie, wsc-owi snajperzy już po Was jadą!

Stanowczo najbardziej przyszpanował Azair Ethal, zajmując pierwsze miejsce z 26 opowiadaniami,
na drugim, zasłużonym miejscu plasuje się Naoru, napisawszy 18 opowiadań,
trzecie miejsce natomiast zajmuje wspólnie, jak zawsze mentalnie połączone rodzeństwo, Serenity i Ruten, z 17 opowiadaniami
Wyjątkowo też, ponieważ rozbieżność między piszącymi w tym miesiącu była duża, chciałbym uhonorować również czwarte i piąte miejsce dla wilków, które napisały minimum jedenaście opowiadań (pozostali nie wyszli powyżej sześciu). Tak więc są to Etain z 15 opowiadaniami oraz Notte, która napisała ich 11.

Innymi postaciami, które otrzymają punkty umiejętności za udział w opowiadaniach, są Rêve de NuitWegaRysio,  Shino i Mundus.
Gratulujemy i zapraszamy po odbiór punktów umiejętności!

Na koniec, życzę jeszcze Wam wszystkim, którzy nadal trwacie na poziomie edukacji, jak najlepszego zaliczenia wszystkich egzaminów, matur, sprawdzianów, kolokwiów i czego jeszcze dusza zapragnie, jak i dobrych i bardzo dobrych ocen na koniec roku szkolnego, ponieważ zdaje mi się, że to ostatni moment, w którym mogę Wam tego życzyć! Raz jeszcze, Kochani, Powodzenia!  W końcu teraz będzie już tylko łatwiej, więcej słońca, witaminki D3, to i ryzyko złego samopoczucia spada, pamiętacie o tym!

                                                                                  Wasz samiec alfa,
                                                                                      Zawilec

czwartek, 30 maja 2019

Od Naoru CD Serenity

Gdy Serenity znikła Nao spojrzał w górę. Zaczynało się zjaśniać. Poczuł się dosyć dziwnie. Znów to uczucie tęsknoty. Westchnął ciężko i udał się do ojca oraz siostry. Dosyć długo zwlekał. Powinien powiedzieć im o jej śmierci. A może lepiej dalej milczeć? Ale czy nie będzie przez to problemów? Lepiej powiedzieć prawdę. Naoru ruszył w kierunku jaskini. Wszedł niepewnie. Widząc siostrę podszedł do niej. 
- Asmira ja... - zaczął niepewnie. Wadera słysząc jego głos podskoczyła radośnie i wskoczyła na niego, tuląc go. 
- Wróciłeś! Baliśmy się o ciebie!- powiedziała. Nao objął ją łapą. Westchnął ciężko. - Nao? - spytała odsuwając się od niego. 
- Ja... Ja.... Przepraszam.- odparł bezsilnie. Asmira starała się spojrzeć na niego i odgadnąć o co może chodzić. 
- Co się stało? - spytała. 
- Asmira nie znalazłem Na- urwał ojciec widząc syna i córkę. - Nao gdzie byłeś?! - spytał zły. 
- Wybacz tato. Ja zrobiłem coś złego. - odparł. Conquest spojrzał na niego zaskoczony podobnie jak Asmira. 
- Coś zrobił?- spytała siostra. Nao poprosił ich, by usiedli. Gdy spojrzał na ojca i siostrę poczuł strach. 
- Ja... odebrałem nam kogoś...
- O czym ty mówisz? Poczekajmy na powrót Aisu. Mówiła, że może jej trochę nie być. 
- Trochę to cała wieczność. - wyznał. 
- Co masz na myśli? 
- Ja.... Ja.... Odebrałem ją nam wszystkim!- odparł bezsilnie. Miał dość, chciał jak najszybciej pozbyć się ciężaru. Conquest wstał. 
- O czym ty mówisz? - spytał zbliżając się do syna. 
- To ja ją zabiłem. Mama chciała bym to uczynił. Mogłem jej odmówić, ale ona chciała końca cierpień. - odparł załamany. Asmira spoglądała na niego z zaskoczeniem. Conquest podszedł do syna. 
- To prawda ? - spytał. 
- T-tak. - odparł załamany Naoru. Nie mogąc dłużej tego wytrzymać uciekł. Zignorował nawoływania ojca. Bał się i uciekł. Biegł przed siebie. Biegł w jedyne miejsce, o którym on wiedział. Na swoją małą polankę. Biegł tak póki nie znalazł się na miejscu. Odsłonił gęste zarośla i znalazł się na polanie. Kwiaty świeciły błękitnym blaskiem. Naoru upadł i schował pysk w łapy. Łzy zlatywały po jego policzkach. Płakał tak dosyć długi czas. W końcu zasnął ze zmęczenia. Gdy się obudził, zauważył, że zbliża się noc. Chciał spotkać się z Serenity. Chciał być przy niej. Wstał. W tej chwili czuł dziwną pustkę. Pustkę, której nie był w stanie opisać słowami. Udał się nad jezioro. Tam gdzie zawsze spotykały Serka. Czekał na nią. Czekał cierpliwie, lecz z małym strachem. Co jeśli ona się dowie? Co jeśli będzie musiał znów uciec. Tak, jak on zachowują się tylko tchórze. Tak. Tchórze. Naoru był pewien, że jest tchórzem. Jak on ma wrócić do domu? Jak ma spojrzeć w oczy ojca i siostry? Jego rozmyślenia przerwała znana mu zorza. Serenity przybyła. Jego ogon uniósł się lekko nad ziemią. 

<Serenity?>

środa, 29 maja 2019

Od Serenity CD Naoru

Słysząc słowa basiora, uszy Serka drgnęły a ona sama lekko się zarumieniła ze słodkim uśmiechem. To było aż dziwne dla niej, że w ciągu tej jednej nocy, zarumieniła się więcej niż przez całe dotychczasowe swoje życie.
-Prawda... Latanie jest miłe, chociaż coraz częściej wolę być na ziemi.
-Jest jakaś specjalna przyczyna?- Zapytał się z nieodgadnionym wyrazem pyska Naoru, kiedy usiedli na brzegu po złożeniu skrzydeł. Wadera spojrzała w taflę wody.
-To jakby część mnie wołała. Nie wiem jak to wyjaśnić... Może... Może po prostu tu należy moje serce- szepnęła zamykając oczy. Zdawała sobie sprawę, że jej ciało nie powinno tu być, nie należało do tego świata. A jednak myślami zawsze wracała do watahy, więc może pod względem mentalnym jej serce miało tu swój dom? Otworzyła oczy.- Och.
-Tak?
-Zbliża się świt. Będę znikała- wstawała w momencie, gdy Nao złapał jej drobną łapkę.
-Nie możesz zostać jeszcze przez chwilę?- Spytał się tak cicho, że gdyby zawiało, nie usłyszałaby tego.
-Wiesz, że nie mam na to wpływu- odparła podobnie cicho.
-Co, jeśli to sen?
Spojrzała na niego nic nie mówiąc, jedynie leciutko się uśmiechnęła, po czym oparła swoją głowę o jego tors wtulając się w niego. Naoru po może trzech sekundach dopiero ją objął i, pewnie niezbyt świadomie, dodatkowo otoczył ich swymi skrzydłami. Przymknęła oczy napawając się tą chwilą, łagodnie go obejmując łapami. Trwali tak dłuższą chwilę, odsunęła głowę czując znajome mrowienie.
-Wrócę kolejnej nocy-powiedziała ciepło z lekkim rumieńcem i zorza ją pochłonęła w jego objęciach.
Kiedy zamrugała, stała w strażniczym świecie w swojej drugiej formie. Dotknęła dłonią swojego miękkiego policzka, który był jeszcze ciepły od ciała przyjaciela. Odwróciła się słysząc czyjeś kroki. To Yamis w swojej strażniczej formie, spoglądał na nią życzliwie.
-Wydaje mi się, że mamy swoistą wiosnę, teraz wszystko będzie się zmieniać- powiedział zagadkowo.
-Co masz na myśli?- Spytała się go ale nie uzyskała już odpowiedzi. Jedynie się uśmiechnął i odszedł. Co on miał na myśli?

<Nao?>

wtorek, 28 maja 2019

Od Naoru CD Serenity

Nao był zaskoczony tym, że Serenity potrafi robić takie rzeczy. Czuł się trochę niepewnie. Nigdy nie latał. Niepewnie przytaknął na słów wadery. Serenity wyjaśniła mu, jak należy ruszać skrzydłami. Naoru starał się zapamiętać jak najwięcej. Gdy Serek skończyła tłumaczenie wzbiła się w powietrze. 
- Nie bój się. Będę przy tobie.- powiedziała. Jej słowa uspokoiły go, choć dalej czuł się niepewnie. Poruszył skrzydłami zgodnie z instrukcją od waderki. Gdy poczuł, że jego łapy nie dotykają ziemi, a on dalej żyje zaczął się uspokajać. Poruszał skrzydłami tak jak nakazała mu przyjaciółka. Gdy poczuł się w tym pewniej ruszyli w górę. Widok jaki widział Naoru zabierał dech w piersiach. Wataha naprawdę z lotu ptaka wyglądała niesamowicie. Wszystko zdawało się mniejsze. Serek podleciała na przeciw Nao, a on uśmiechnął się ciepło. 
- To jest niesamowite.- odparł rozmarzony tonem. 
- Jeszcze wiele przed nami. Musimy się sprężać. Lećmy. - odparła z czułym uśmiechem. Nao poleciał za Serenity. Mijali oni drzewa, łąki, jaskinie. Piękne widoki. Serenity skierowała ich ku stronie jeziora. Gdy się zatrzymali w powietrzu światło księżyca odbijało się od tafli wody. Widok dzięki temu byk jeszcze bardziej niesamowity. Nao westchnął. 
- Chciałbym takie widoki na co dzień. - odparł. - Mamie by się spodobały.- dodał szeptem. Gdy zrozumiał co powiedział natychmiast spojrzał na Serenity licząc, że nie usłyszała tego. Nie chciał jej mówić o tym zdarzeniu. Bał się, że uzna go za potwora. Nie chciał jej stracić. Dopiero co ją odzyskał. Chcąc zaprzestać myślenia o tym podleciał do Serka i ujął jej łapę. 
- Dziękuję, że mi to pokazałaś. - powiedział. Światło księżyca padało na nich przez co towarzyszyła im lekka poświata. Niektórzy mogli by pomyśleć, że są to dwa śniły, które zleciały z nieba, by zaznać piękna ziemi. 
- Wiesz co jest jeszcze bardziej niesamowite w lataniu? 
- Wiesz... Jestem w tym zielony.- zaśmiał się. Serenity podleciała ku ziemi i zakręciła. Gdy leciała nad jeziorem ułożyła swoje ciało tak, że końcówki jej piór dotykały wody. Naoru starał się powstrzymać od opuszczenia pyska ze zdziwienia i podziwu. Zniżył trochę lot, by znaleźć się obok niej. 
- Jesteś niesamowita... Znaczy się... To. To było niesamowite! - odparł zakłopotany. 

<Serenity?>

Od Etain CD Zawilca

Widok ogólnie szpetnej, acz jak najbardziej znajomej postaci wzbudził we mnie niemało uczuć. Zaczęło się od nieprzeciętnie dużego zdziwienia, które, oceniając po mojej reakcji, mogło nawet zahaczać o szok. Stałam tam przez krótką chwilę z rozchylonym pyskiem, rozwartymi oczami, a tęcza odczuć przemykała przez mój umysł.  Było zaskoczenie, które przykryło mój umysł białą mgłą, krótkie ukłucie rozczarowania, jakieś gorzkie rozbawienie, jednak nad tym wszystkim płomień agresji, która kazała mi zbesztać ptaka, zadać ważne pytanie na temat tego, co on właściwie myśli, że robi i urządzić ogólną awanturę, ignorując zapewne pojednawcze zamiary Zawilca. Już otwierałam pysk, by coś powiedzieć, już zaczerpnięty oddech zaświstał mi w gardle, jednak w tym momencie pewna myśl uderzyła mnie mocno niczym pięść, na tyle, że wypuściłam z ust powietrze, a w podobny, natychmiastowy sposób mój umysł opuściły wszelakie zamiary. Już na początku konfrontacji coś w wyglądzie czapli przykuło moją uwagę, zarejestrowałam to być może podświadomie, lecz teraz wszystko zrozumiałam, a cały obraz widziałam przejrzyście.
On się jąka. Jąka się, ucieka wzrokiem, zasłania twarz. Skurczył się w swojej postaci tak bardzo, że w niczym nie przypominał już tej wyniosłej, aroganckiej i pysznej osoby, która tak bezczelnie utrudniała mi opuszczenie jaskini Zawilca tego dnia, gdy pierwszy raz znalazłam się na terenach jego watahy, tej osoby, do której zapałałam taką antypatią. Widok jego zmieszania był dla mnie tak satysfakcjonujący, że z trudem zdołałam powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Szerokiego uśmiechu, który wpłynął na moją twarz, w żaden sposób nie blokowałam. I pomyśleć, że to przede mną tak się peszy, z mojego powodu.
Podeszłam do kwiata, po czym podniosłam go i przystawiłam do nosa, delektując się zapachem o wiele dłużej, niż w przypadku poprzednich podarunków. Pachniał zwycięstwem. Obracając roślinę przed oczami, uznałam jej intensywnie czerwoną barwę za kolor mojej satysfakcji. Nawet nazwa pasowała do całej sytuacji. Niecierpek.
- Tego to ja chyba wezmę i ususzę - podzieliłam się swoimi myślami, choć po zdziwionych minach dwójki towarzyszy mogłam domyślić się, że nie mieli pojęcia, z czego się śmiałam - No, a teraz ruszajmy.
Jak zakomenderowałam, tak zrobiłam, sprężystym krokiem rozpoczynając wędrówkę. Zawilec chyba jeszcze chwilę zastanawiał się w bezruchu nad całą sytuacją, lecz po chwili zebrał się do truchtu i dogonił mnie, by od tego momentu iść u mego boku. Za nami wlókł się niepewnie skrzydlaty stwór.
Wydawało się, że natura podzielała mój dobry nastrój. Poranek był piękny, nie tak mglisty jak początek poprzedniego dnia. Ciepłe promienie słońca otulały krainę, wraz z zieloną trawą nadając jej iście wiosenny wygląd.
- Za to oszustwo jesteś mi winny cały bukiet kwiatów - rzekłam nagle ze śmiechem jakiś czas po rozpoczęciu wypadu.
Zawilec odwrócił łeb, by na mnie spojrzeć. Jego mimika zdradzała zdziwienie i pewien rodzaj przerażenia.
- Tylko poczekaj, aż znajdziemy jakąś łąkę. Będziesz biegał tam i z powrotem ze stokrotkami w pysku, a ja będę stać nad tobą i krzyczeć, żebyś się pospieszył. Naprawdę. Nie śmiej się - kontynuowałam, sama w najmniejszym stopniu nie stosując się do ostatniego nakazu.
Basior przełknął ślinę, po czym otworzył usta, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co chciał powiedzieć.
- Etain, ja... To wszystko... - zaczął, ale choć dałam mu czas, nie doczekałam się w końcu drugiej części wypowiedzi.
Specjalnie nie zależało mi na wyjaśnieniach, pomimo faktu, że na pewno jednak miło by je usłyszeć, pokręciłam więc tylko głową z niedowierzaniem.
Potem już we względnym milczeniu pokonywaliśmy nietypowe ostępy, gdzie drzew było zbyt dużo, by nazwać je łąką, zbyt mało, by mogły być lasem. Z zamyślenia, w które bezwolnie zapadłam wśród całej tej ciszy, wyrwał mnie dopiero krzyk ptaka. Gdy podniosłam łeb, dojrzałam cień jakiegoś sporego drapieżnika mknący po słonecznym niebie. Czyżbyśmy zbliżali się do jakichś wyżyn, skałek? Kiwnęłam głową. To by mi się spodobało. Na wysokościach zawsze było ciekawie.

<Zawilec?>

poniedziałek, 27 maja 2019

Od Serenity CD Naoru

W pierwszej chwili wadera zamrugała zaskoczona jego wypowiedzią. Dopiero zaraz uśmiechnęła się ciepło kładąc mu łapę na ramieniu.
-Nao, jeszcze nie rozumiesz? Fakt, że się spotkaliśmy i spędzamy czas... To dla mnie najlepszy prezent. I spójrz, udało nam się odwiedzić po raz pierwszy lasek. To druga najlepsza noc w moim życiu.
-Druga? To jaka jest pierwsza?- Zaciekawił się basior. Serek uśmiechnęła się.
-Ta, podczas której pierwszy się spotkaliśmy.
Biała nie była pewna czy dobrze widziała ale była święcie przekonana, że na jego pysku ujawnił się leciutki rumieniec. Fakt, że miał ciemniejsze futro działało na jego korzyść. Ostatecznie Naoru spojrzał w niebo, które było odsłonięte przez fragment pozbawiony rosnących gałęzi. Przez myśl wadery przeszła myśl, że byłby świetnym Strażnikiem... Na ułamek sekundy widziała go ze skrzydłami, po czym z myśli wyrwało ją jego odchrząknięcie. Spojrzała na niego pytająco.
-Jak to jest z góry?
-Hm? Nie rozumiem.
-Widoki watahy z góry. Podczas lotu. Są również miłe dla oka jak te z ziemi?
-Piękne są- powiedziała spoglądając w górę.- Czas wtedy jakby się zatrzymuje a ty w nim pływasz... Hej, Nao?
-Tak?
-Ufasz mi?- Spytała kiedy w jej głowie zrodził się pomysł, jak mogła by wywołać u niego choć jeszcze jeden uśmiech.
-Oczywiście- odparł ciepło spoglądają jej w oczy. Kiwnęła głową.
-Mogę ci z tym pomóc. Wypowiedz na głos życzenie, że chciałbyś latać- szepnęła. Przez chwilę nic nie powiedział, wpatrywali się w swoje oczy. Dopiero po może trzech sekundach, Nao wypowiedział na głos życzenie. W chwili gdy otworzył pysk i zaczął mówić, Serenity rozłożyła swoje skrzydła, z których niektórych piór dobiegał złoty blask. Wyjęła jedno złote pióro i przycisnęła do jego torsu, pióro się wchłonęło.
Nagle, niczym łagodnie opadający welon, z grzbietu basiora wyrosła para silnych i pięknych skrzydeł. Nao spoglądał na nie szczerze zdumiony.
-To moja specyficzna moc spełniania części życzeń. Od chwili gdy wzbijesz się w powietrze możesz latać. Skrzydła same znikną gdy będziesz na ziemi łącznie przez godzinę od momentu startu lotu- wyjaśniła.
-Niesamowite- powiedział cicho bardziej do siebie.
Uśmiechnięta Serek wzniosła się na wysokość metra nad ziemią i wyciągnęła łapę ku Naoru.
-Pozwolisz mi pokazać tobie te widoki?- Spytała łagodnie spoglądając na niego z oczekiwaniem na odpowiedź.

<Nao?>

niedziela, 26 maja 2019

Od Naoru CD Serenity

Naoru uśmiechnął się niepewnie. 
- Może zabrzmieć to samolubnie, ale chciałbym spędzić ten czas tylko z tobą. - odparł niepewnie. Serenity uśmiechnęła się. 
- Może pospacerujemy? - zaproponowała. Nao przytaknął. Wstał i ruszył przed siebie, a Serek szła obok niego. 
- Wiesz... Noc jest jeszcze młoda... Może przejdziemy się do lasku? Pamiętasz? Obiecałaś mi, że kiedyś do niego pójdziemy. 
- Nie byłaś tam jeszcze? - spytała zaskoczona. 
- Obiecałem sobie, że to właśnie z tobą chcę iść. - odparł lekko zawstydzony. Serek zaśmiała się. 
- Miło, że czekałeś tyle czasu. 
- Jak coś komuś obiecuję, to zawsze dotrzymuje obietnicy. - odparł Naoru i skierował swoje kroki w kierunku lasku. Gdy dotarli na miejsce był już środek nocy. Zatrzymali się i spojrzeli na siebie. Naoru musiał przyznać, że Serenity wyglądała niesamowicie w świetle księżyca. 
- Zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania. 
- Ty też Nao. 
- We mnie dużo się nie zmieniło. Może trochę urosłem. Za to ty wyrosłaś na piękną waderę. Jesteś o wiele piękniejsza. - odparł. Jego głos zdawał się lekko rozmarzony. Serenity spojrzała zarumieniona w bok, co wywołało u Nao lekki uśmiech. Musiał przyznać, że z różem Serenity wygląda słodziej. Naoru spojrzał w górę na gwiazdy. 
- Wiesz... Moje pierwsze wejście do lasku jest o wiele wspanialsze niż wtedy gdy sobie to wyobrażałem. 
- Dlaczego? 
- Twoja obecność dalej mi o wiele więcej radości. Tęskniłem za tobą. - odparł. - Głupio mi, że w pewnym momencie zacząłem uważać nasze spotkania za sny. Wydawało mi się, że były zbyt cudowne na rzeczywistość. - odparł niepewnie. Serenity uśmiechnęła się. 
- Trochę mi głupio. - powiedział po chwili. 
- Dlaczego? 
- Nomen wręczył ci prezent, a ja nic nie przygotowałem.- odparł przepraszająco i podrapał się po karku. 

<Serek?>

Od Ashery CD Kivuli


Ashera spojrzała przed siebie, a następnie na Kivuli. 
- Słyszałaś to? - spytała, a wadera przytaknęła. - Nie podobał mi się ten wrzask. Powinnyśmy to sprawdzić? - spytała. Kivuli rozejrzała się. Nie było niczego w ich pobliżu. 
- Pomocy!- rozległ się krzyk. Ashera ruszyła w jego kierunku. Kivuli po chwili również ruszyła. Gdy wyszły z krzaków im oczom ukazał się nieciekawy widok. Wilk rozpaczliwie starał się uwolnić łapę z pod drzewa, które z każdą chwilą przekręcało się coraz bardziej w kierunku basiora. Asherę przeraził ten widok. Spojrzała na towarzyszkę. 
- Musimy mu koniecznie pomóc. Biedak zaraz zostanie przygnieciony przez to drzewo. - odparła. Kivuli rozejrzała się. 
- Najlepiej byłoby go uspokoić i zablokować czymś drzewo. Dzięki temu miałybyśmy więcej czasu na rozmyślanie, jak wydostać jego łapę. 
- Mogę uspokoić go mocą. - odparła Ashera. 
- Spróbuję podejść do niego i go przytrzymać. - odparła. Po chwili Kivuli zniknęła co za każdym razem zaskakiwało Asherę. Czarna wadera pojawiła się obok wilka i przytrzymała go. Dała następnie znak białej, by podeszła i użyła mocy. Ashera poleciała i dotknęła wilka, ten natychmiast zasnął. Kivuli zauważyła, że drzewo coraz szybciej się obraca. Ashera widząc to poleciła i przytrzymała roślinę. Użyła by magii, lecz drzewo było już martwe. Kivuli rozejrzała się i po chwili wiedziała już ci zrobić. Nakazała Asherze pchać drzewo. Ashera przytaknęła i wykonała polecenie. Gdy drzewo lekko się osunęło, Kivuli wyciągnęła łapę wilka i zabrała go na bok. Ashera puściła drzewo, które zturlało się i rozbiło. Podleciał do wadery i wilka, który powoli odzyskiwała przytomność. 
- I po problemie. - powiedziała Ashera z uśmiechem. - Muszę ci przyznać, że gdyby nie ty, to może nawet by się nam to nie udało. 
- Dzię.... Dziękuję.- odparł rudy basior. 
- Kim jesteś? - spytała Kivuli. 
- Zwę się Mateo. Jestem zwiadowcą małej grupy wilków, która ma siedlisko niedaleko. 
- Ja jestem Ashera, a to jest Kivuli. Dzięki niej jeszcze żyjesz. - odparła Ashera. Rudy wilk ponownie podziękował waderze. 
- Co tu robisz? - spytała Kivuli. 
- Moim zadaniem było rozpoznanie terenu. Miałem sprawdzić, czy możemy osiedlić się nieopodal lasu. Właśnie sprawdzałem tereny, gdy to drzewo spadło na moją łapę. 
- Właśnie! Twoja łapa!- zawołała Ashera. Podeszła do wilka i użyła mocy. Po chwili rana zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się blizna. 
- Dziękuję. 
- Trafisz do domu?- spytała Ashera z troską. 
- Oczywiście. Chciałbym jednak byście poszły ze mną. Zawdzięczam wam życie i chciałbym by alfa was wynagrodziła. - odparł. Ashera spojrzała na Kivuli. 
- Dasz na chwilkę? - spytała, a Mateo przytaknął. Ashera wzięła Kivuli na bok. 
- Powinnyśmy iść?- spytała niepewnie. 


<Kivuli?>

Od Zawilca CD Etain

- To nasz szczęśliwy dzień - usłyszałem obok siebie głos Etain.
No nie wiem, pomyślałem. Jeśli zaraz się nie przewrócę i nie zacznę płakać, będzie świetnie.
- Atakujemy? - zapytałem, z rosnącym napięciem wpatrując się w stado. Z jednej strony bolał mnie grzbiet i nie bardzo miałem siłę biegać, z drugiej czułem ten nieodłączny popęd pogoni, który towarzyszył wszystkim wilkom, które były w stanie przeżyć w tym złym świecie.
- Teraz - szepnęła wilczyca i nieznacznie skinęła głową w stronę sarenek. Było ich może pięć, może sześć, nie liczyłem. Bez większego namysłu ruszyłem przed siebie, nie chcąc w razie problemów ze swoim aktualnym stanem samopoczucia zostać bardzo w tyle, gdy już Etain zacznie działać.
Pomimo początkowego braku dobrej synchronizacji w biegu, udało nam się dopaść zwierzęta i mieć je przez chwilę pomiędzy sobą. Wbiegliśmy do lasu, najlepiej było polować przy przeszkodach. To wystarczyło Etain, by zaatakować jedną z ostatnich samic. Pozostawiając resztę uciekających, dołączyłem do towarzyszki i skoczyłem ku szarpiącej się sarnie, wbijając kły w jej szyję. Trwało to dłuższą chwilę, aż w końcu mogliśmy puścić, ofiara była bez szans na ucieczkę. Pozostawało jedynie śledzić ją do czasu, aż nie padnie.

- Ach, byłem już strasznie głodny - wydukałem, napychając pysk sarniną. Z podniecenia chyba zaczęły trząść mi się łapy.
- Ta, ja też - Etain jadła z większą gracją. Zerknąłem na nią kontem oka, po czym chrząknąłem, dyskretnie wyprostowałem się i przełknąłem kawałek mięsa. Zawilec, ogarnij się trochę, proszę.
- Co robimy później? - zapytałem po chwili milczenia, zorientowawszy się właśnie, że aby wrócić do domu musielibyśmy znów pokonać tę samą, drapieżną rzekę. A to w tamtej chwili nie leżało na półce z rzeczami, która chciałem zrobić - idziemy dalej? Wiesz, podobno mają tutaj ładne... - zacząłem machać łapą w powietrzu, jakby próbując się wysłowić. Gdy żaden pomysł nie nadchodził, szybko chwyciłem kolejny kawałek mięsa, aby nie ściągnąć na siebie podejrzeń.
- Co "ładne"? - dopytała przytomnie Etain. Westchnąłem.
- Jeszcze nigdy nie byłem poza terenami WSJ. W sumie nigdy wcześniej nawet nie przyszłoby mi to do głowy. A widzisz, teraz właśnie zbliżamy się do ostatniej granicy - zakończyłem melancholijnie, zaczynając wsłuchiwać się w ciszę, jakby chcąc wyłapać w niej jakieś wrogie głosy lub kroki przeciwnika.
Wadera podniosła wzrok, rozejrzała się, po czym pochyliła lekko i szepnęła demonstracyjnie:
- Tutaj wszystko wygląda zupełnie normalnie.
Ja również potoczyłem wzrokiem po otaczającym nas lesie, po czym zniżyłem głos i pokręciłem głową, szepcząc:
- Też mi się tak wydaje.
Etain uśmiechnęła się. Również zrobiłbym to z wielką chęcią, jednak nie pozbyłem się jeszcze tych okropnych, wewnętrznych blokad.
- Jeśli nie chcesz iść dalej, możemy zawrócić - powiedziała głośniej - nic nie jest przecież przymusem.
- Nie, nie chodzi mi o przymus - zaprzeczyłem gwałtownie - Etain, bardzo miło spędza mi się z tobą czas. Takie wycieczki są pod pewnymi względami nawet przyjemniejsze, niż wieczne siedzenie w jaskini. To... to co? Idziemy? Czy może odpoczniemy trochę po jedzeniu?
- Chodźmy - wstała - proponuję przejść jeszcze kawałek, zanim się ściemni, a pod wieczór położymy się już na dobre.
Przytaknąłem, podnosząc się ociężale. Dawno nie byłem tak syty. A być może reszta mięsa będzie tu nadal leżało, gdy będziemy wracać, kto wie.
Jak planowaliśmy, tak zrobiliśmy. Jako, że była już wiosna w pełni rozkwitu, słońce zachodziło stanowczo później, niż jeszcze niedawno. Warto było wykorzystać jakoś ten fakt. Udało nam się pokonać spory kawałek drogi, zanim zaczęło zmierzchać.
Wieczorem położyliśmy się spać nad jakimś potoczkiem, delektując się przyjemnym chłodem bijącym od krystalicznie czystej wody. Noce pod gołym niebem okazały się być naprawdę piękne.
Następnego ranka to Etain obudziła się pierwsza. A raczej, na nieszczęście, coś ją obudziło. Pierwszym, co usłyszałem, był jej podniesiony głos nieznacznie zagłuszany przez szum wody w strumyku. Otworzyłem oczy i podniosłem się gwałtownie. Ach, to za którymś razem musiało się wydarzyć. Dawno nie widziałem nikogo tak bardzo skulonego w sobie.
- Chwila - oczy Etain na ułamek sekundy zrobiły się jakby większe, gdy dostrzegła, kim jest ten niespodziewany przybysz - czy to twoje kwiaty?
- Nie-cie-cie-cierpek - szepnął ze zrezygnowaniem, cofając się o krok. W dziobie trzymał tym razem niewielki, czerwony kwiat okalany przez sztywne listki o barwie głębokiej zieleni - dla ciebie.
- Co?
- Nie znalazłem nic ładniejszego - wbił wzrok w ziemię, kładąc przed sobą kwiatek.
- Ładny nieciecierpek - na pysku Etain pojawił się przekorny uśmieszek. Zapadła chwila ciszy.
- To znaczy, dzisiaj... - ptak najwyraźniej zakończył już chwilę słabości - Święto Niepodległości... w Gruzji - wyprostował się dostojnie i spojrzał gdzieś w bok, przez moment szukając chyba obiektu, na którym mógłby zawiesić wzrok - nie pochodzisz może z Gruzji...? Nie? Cóż...
Ptak nerwowo wciągnął powietrze, szybko przejeżdżając wierzchem skrzydła po dziobie, po czym kilkukrotnie postukał pazurami w ziemię i wbił wzrok w dal.
- No, kochani, chyba powinniśmy powoli zbierać się do drogi - napomknąłem, mając wrażenie, że nadszedł dobry moment, aby się wtrącić. Oboje zwrócili w moim kierunku spojrzenia, z których trudno było mi cokolwiek wyczytać. Uśmiechnąłem się niepewnie.

< Etain? Niespodzianka xD >

sobota, 25 maja 2019

Od Etain CD Kivuli

Trzeba być idiotą. Trzeba być skończonym idiotą, żeby mieć przy sobie jedną rzecz, a i tak gdzieś po drodze ją zgubić. Sama torba to tam mało co, nie sprawiłoby mi problemu uszycie kolejnej, podobnie miały się sprawy z wykonaną z kości igłą, która pewnie gdzieś tam w środku leżała. Nawet podarowałabym te bandaże i spróbowała wymyślić nowy plan na ominięcie oparów, bez wody do namoczenia materiału i tak istniało ryzyko, że filtry okażą się nieskuteczne. Była jednak jedna rzecz, z której utratą nie mogłam się pogodzić. Już nieważne, że ten nóż otrzymałam od rodziców. Ważniejsze, że w obecnych warunkach raczej nie potrafiłabym go odtworzyć. Miałam co prawda w jaskini kilka mniejszych ostrzy, których używałam na przykład do przeprowadzania operacji, ale w porównaniu z tak piękną robotą trąciły amatorszczyzną. Nic tak zgrabnie nie podcinało gardła. Musiałam go odzyskać.
Pytanie tylko gdzie szukać. Nie mogłam go zgubić w lasku, do którego weszłyśmy i zaraz wyszłyśmy. Pomieszczenie z posągami też widziałam tylko pobieżnie. Jedyny moment, w którym mogłam okazać się tak nieuważna, by przeoczyć utratę bagażu, to ucieczka przed nieumarłym kanibalem. Westchnęłam ciężko. Zdarzenie miało miejsce parę korytarzy stąd.
- Chyba wiem, gdzie szukać. Kivuli, chodź ze mną. Gregor... może chcesz tu na nas chwilę poczekać?
Łypnął na mnie okiem.
- Skąd mam wiedzieć, czy jeszcze wrócicie?
- O, to nie potrwa długo. Zabić się na pewno nie damy, jeśli o to chodzi. Pamiętaj o obietnicy, twoją cierpliwość opłacamy złotem.
Skinął głową, po czym przysiadł na ziemi i, wyciągnąwszy broń, zabrał się do jej czyszczenia. My tymczasem ruszyłyśmy na poszukiwania. Czułam, że podobnie jak ja towarzyszka miała pewne wątpliwości co do postaci Gregora, jednak żadna z nas nie chciała wypowiedzieć się głośno, toteż pierwsze metry pokonywałyśmy w milczeniu. Doszłyśmy do pięknych, grubych drzwi. Potem dalej przez długie korytarze. W pewnym momencie, kojarząc niektóre fakty, zapytałam:
- To tędy uciekałaś przed Łapą? Gdzieś tutaj był ten strumyk?
Nim jednak czarna wadera wypowiedziała choć jedno słowo, zdążyłam odwrócić od niej całą uwagę, gdyż dostrzegłam nagle swoją własność leżącą spokojnie gdzieś z tyłu korytarza. Obok niej znajdowało się coś białego. To był ptak. Nie wiedziałam, co on tam robił i skąd się wziął, a jednak siedział tam, średnich rozmiarów osobnik o bujnym, białym opierzeniu ze złotymi zakończeniami. Ruszyłam biegiem w jego stronę, lecz on, tylko mnie usłyszawszy, podniósł się z miejsca i wzbił się do lotu... z torbą w swoich szponach! Zaskoczona, wyczarowałam brązową włócznię, która pofrunęła pod sklepienie, jednak ominęła dziobatego złodzieja. Odwróciłam się do Kivuli, która została z tyłu i posłałam jej spojrzenie pełne niedowierzania, lecz i rozbawienia, po czym ruszyłam w pogoń za uciekinierem.

<Kivuli?>

Od Etain CD Zawilca

Z jakichś powodów, mniej lub bardziej racjonalnych, rozśmieszyło mnie zachowanie basiora, szczególnie jego ostatnia odpowiedź, gdy w prostych słowach przytaknął mojej opinii na temat gatunku kwiatu. Odchyliłam się do tyłu, obracając roślinę pod łapą, po czym bez udziału świadomości podniosłam ją i powąchałam.
- Rozumiem, że ten to bez okazji? - zapytałam, śmiejąc się jeszcze pod nosem.
Niekoniecznie potrzebując odpowiedzi na to pytanie, skierowałam nieskupiony dotąd wzrok na Zawilca i wróciłam myślami do słów, jakimi tak szybko zmienił poprzedni temat. Kiedy uświadomiłam sobie ten fakt, kolejna salwa śmiechu stanęła mi w gardle.
- Świetnie - kiwnęłam głową - Zwłaszcza że dałeś mi wczoraj okazję, aby przed snem trochę popływać - widząc nową falę zakłopotania jaśniejącą na pysku basiora, dodałam szybko - Nie przejmuj się, ja uwielbiam pływać.
Wracając myślą do poprzedniego dnia, coś nagle mi się przypomniało. Poderwałam szybko głowę i rozejrzałam się wokoło.
- Jak długo spaliśmy? Mamy ranek? - zapytałam bez większego sensu, jako że stan nieba w zupełności wystarczył, by stwierdzić ten fakt bez niczyjej pomocy.
Zawilec chyba podzielał moje zdanie, a może po prostu minęła mu już fala wczorajszej euforii i wracał powoli do stanu naturalnej małomówności i małoruchliwości, bo mruknął tylko coś, co nawet mogło być odpowiedzią twierdzącą. Skinęłam głową na znak zrozumienia.
- No, to dobrze. Ostatnio spaliśmy trochę nieregularnie, a to przecież niezdrowo - spuściwszy wzrok, zaśmiałam się sama do siebie - Jeszcze trochę i zaczęlibyśmy gubić dni.
Basior nie odpowiedział. Kiedy podniosłam na niego wzrok, może odruchowo uciekł spojrzeniem. Machnąwszy od niechcenia głową, wstałam na równe łapy i przeciągnęłam się, wykorzystując ten moment za zebranie myśli.
- Zawilec - zaczęłam - Wiem, że wczoraj mogło być ci trochę ciężko, ale... nie łam się. Jest świetnie - uśmiechnęłam się serdecznie, chcąc dodać mu otuchy - Zacznijmy dzień od dobrego śniadania, to zaraz zapomnisz o siniakach. Wiesz może czy w okolicy jest jakieś niezgorsze łowisko? Jeszcze nie pokazałaś mi, jak potrafisz polować.
Pokręcił głową.
- Naprawdę? - uniosłam brwi - Myślałam, że znasz te tereny.
- Szczerze mówiąc, niezupełnie...
- Do Sekretarza prowadziłeś bezbłędnie, jestem pewna, że wskazałbyś tę drogę przez sen - zaśmiałam się cicho.
- To trochę inna sprawa...
- Czyżby? - spojrzałam na niego podejrzliwie, nie przybierając jednak zbyt dużej powagi - Zawilec?
- Tak?
- Coś się dzieje?
- Nie.
- Dobrze - kiwnęłam głową, przyjmując za naturalną cechę brak pewności w jego głosie - No nic, trzeba będzie samemu coś wywęszyć. Ruszajmy - odwróciłam się, jednak potem, przypomniawszy sobie coś jeszcze, zawołałam do tyłu - Spróbuj się uśmiechnąć. Wczoraj miło mnie zaskoczyłeś.
Las, przez który szliśmy, okryty był kolorami świtu i poranną mgłą. Maszerowaliśmy bez skargi, pełni sił po przespanej nocy. Kiedy sama to sobie uświadomiłam, nabrałam w usta zimnego powietrza i poświęciłam chwilę na myśl o pięknie tego dnia oraz wyprawy samej sobie, kiedy akurat nie trzeba powstrzymywać ziewania i mrugać raz po raz oczami, żeby przypadkiem nie odpłynąć.
Jakby tego było mało, parę chwil później dojrzałam kątem oka pewna wyjątkową rzecz. Zatrzymawszy się, poprosiłam o to samo basiora, choć ten przyjął moje słowa z widocznym zdziwieniem. Odeszłam kawałek na bok, po czym wyrwałam parę zielonych liści z rosnącej tam niewysokiej rośliny.
- Chcesz jednego? - zapytałam, wróciwszy ze zdobyczą.
- Co to? - zmarszczył brwi.
- Można sobie pożuć - powiedziałam, wgryzając się w jeden z trzymanych fragmentów pędu - Te liście mają działanie pobudzające.
- Naprawdę?
Kiwnęłam głową.
- W pełni bezpieczne. Zazwyczaj robi się z tego herbatkę, ale w gruncie rzeczy co to za różnica. Dalej, śmiało.
Wyciągnęłam do basiora łapę, a ten nieśmiało poczęstował się oferowanym podarunkiem. Żuł go powoli i nieufnie, dopiero potem, upewniwszy się, że jest w porządku, trochę się uspokoił.
Nie czując jeszcze większej różnicy, ruszyliśmy w dalszą drogę. Słońce wznosiło się wyżej i wyżej. Po upływie jakiegoś czasu i pokonaniu niewielkiego wału ziemnego wyszliśmy z lasu na równinę. Skryta we mgle wydawała się nie mieć końca. Było w niej coś tajemniczego, co napawało ją niepowtarzalnym pięknem. Co więcej, w oddali dojrzałam rozmazane sylwetki zbitych w niewielką grupę saren.
- To nasz szczęśliwy dzień - rzuciłam od niechcenia, wpatrując się w zwierzynę.

<Zawilec?>



Od Serenity CD Naoru

Wadera nie musiała się zbyt długo zastanawiać nad odpowiedzią, bowiem była uformowana już po krótkiej chwili od usłyszenia pytania.
-Wybacz Nomen, ale muszę dziś odmówić- uśmiechnęła się przepraszająco.- Dziś chciałabym spędzić noc z Naoru, dawno się nie widzieliśmy... Jednak przy innej okazji, z przyjemnością- dodała po chwili. Nomen uśmiechnął się łagodnie na jej odpowiedź. Kiwnął głową na znak zgody.
-Niezmiernie się cieszę, że w przyszłości, mam nadzieję niedalekiej, zezwolisz mi na towarzyszenie tobie by pokazać piękno watahy... Chodź Yamis, zostawmy ich- rzekł do czarnego.- Tyle czasu to trzeba nadrobić kontakty.
-Dziękuję za zrozumienie- Serek uśmiechnęła się lekko.
-To ja dziękuję za poznanie was i obietnicę- odparował Nomen i zwrócił się do Naoru.- Przyjacielu, nie mogę się doczekać ponownego spotkania. A zanim to...
Rudy basior wykonał ruch łapą i zaraz w niej pojawiła się różana lilia* z białymi akcentami, doprawdy piękny kwiat. Łagodnym ruchem włożył ją za ucho, we włosy Serka i znowu ucałował jej łapę, tym razem na pożegnanie.
-Nie mogę się doczekać kolejnego razu- szepnął nim odleciał za Yamisem, który obserwował to zajście. Serenity z kolei stała z zaskoczonym wyrazem pyska, na którym ukazał się leciutki rumieniec. Dopiero gdy znikli, Naoru odezwał się.
-Wybacz moje pytanie, jednak czemu nie zgodziłaś się na ukazanie mu terenów?
Serek spojrzała na niego z lekko uniesionym kącikiem pyszczka.
-Dopiero co się spotkaliśmy po tak długim czasie, mój drogi przyjacielu. Chciałabym móc nacieszyć się tą nocą razem... Chyba, że nie chcesz i wolisz, bym faktycznie spędziła ten czas z Nomenem- dodała z wahaniem.

<Nao?>

*Lilie: oznaczają czystość, niewinność i poważne zamiary wobec adorowanej, a także jak najlepsze życzenia.

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Wilk położył uszy po sobie. Co ten... co Azair powiedział? Czy to nie zabrzmiało, hm, niejednoznacznie?
Minęła chwila złowrogiego milczenia, po upływie której zdezorientowany Ruten odwrócił pysk od przedmiotu swojego poprzedniego zajęcia i popatrzył na siedzącego pod ścianą Azaira. Ten przez cały czas uśmiechał się z odpowiednim sobie wyrazem. Przez chwilę borowemu wilkowi cisnęło się na usta pytanie "Co ty powiedziałeś...?", jednak słowa towarzysza słyszał przecież doskonale.
Przyszedł mu do głowy najbardziej klasyczny sposób wychodzenia z trudnych sytuacji. Ale jaki sens miałoby to w tym wypadku? Zaatakować, nie pozwalając zabiec jego myślom, lub, nie daj losie słowom, zbyt daleko. Odepchnąć się od stołu, doskoczyć do basiora, przydusić go do tej cholernej ściany, powiedzieć... co powiedzieć? Raczej jedynie poczuć na swoich łapach ciepło tej jego białej sierści i... nie.
Ruten westchnął bezgłośnie i wstał, porzucając swoje poprzednie zajęcie. Odłożył kartkę i polano do swojej skrytki i podszedł do wyjścia, zatrzymując się na granicy jaskini i spoglądając przez ramię nie prosto na Azaira, ale gdzieś w jego pobliże.
- Gdzie pan idzie? - zapytał ten pogodnie.
- Muszę odpocząć.Ty też chyba powinieneś.
To powiedziawszy wyszedł, dopiero kilkanaście metrów dalej odetchnąwszy z ulgą, jakby wybiegł właśnie spomiędzy stada uciekających jeleni. Przystanął, rozejrzał się. A potem poszedł na północ, do wsi, gdzie czekał na niego pewnie weterynarz z kawałkiem wieprzowej nogi, albo kaczymi żołądkami. Zawsze coś dla niego miał. Ruten oblizał się na samą myśl. Nie chodził tam jednak po jedzenie, jadł przy okazji. Wiedział, że wilk, który rozleniwi się i przestanie polować licząc na ludzkie jedzenie, przestanie mieć wartość jako osobnik. Co innego wizyty u ludzi, dzięki którym pozbywał się tych hamulców, lęku przed człowiekiem, który towarzyszył wielu innym wilkom.

   *   *   *
Siedział samotnie w jednym z cichych pokoi, słysząc tylko tykanie drewnianego zegara. W najwyższym skupieniu przyglądał się lekko rozmytemu obrazowi, który pojawił się na małym ekraniku. Jak żałosnym wydawało mu się to, że wilki tak słabo widzą. Choćby mrużył oczy i wytężał wzrok, obraz jego dzieła i tak był rozmazany. Był tam, Ruten mógł dokładnie go obejrzeć, a jednak wirus VCQ pozostawał w pewnym sensie niedostępnym nawet dla jego oczu.
Ale to nie przeszkadzało mu w pracy. Miał to, czego szukał. Ledwie kilka dni wcześniej Achpil wręczył mu ostatnią próbkę napyloną grafitem, gotową do obserwacji pod mikroskopem. Ruten myślał o niej gdy tamtego dnia wracał do domu, obiecując sobie zobaczyć ją przy najbliższej okazji. Myśl o niej przeleciała mu przed oczyma, gdy wyciągał z piersi swojej siostry jeszcze ciepłe serce. Wreszcie, przypomniał sobie o niej, gdy stanął przed wyjściem ze swojej jaskini, gdy wychodził, aby "odpocząć".
A zatem pozostały tylko próby na żywych organizmach. Czy rzeczywiście działa tak, jak się tego spodziewali? Kształtem i konstrukcją, na tyle, na ile mógł stwierdzić wilk, ostateczna próbka przypominała wirusa VCIG. Bardziej, niż poprzednia, sprzed kilku tygodni. Tyle, że tamta nie zadziałała. Pies, któremu została podana, zmarł dzień później z wysoką gorączką. Nie można było wykluczyć, że razem z wirusem, przez źle odkażoną strzykawkę, do organizmu dostał się jakiś inny syf i przyczyna śmierci obiektu doświadczalnego leżała gdzie indziej. Ruten zaczął nawet zastanawiać się, czy przez przypadek Achpil zamiast próbki z Wirusem Świadomej Bezsilności nie wręczył mu zwykłego VCIG.
"Zobaczymy..." - wilk spode łba rzucił okiem na trzy leżące przed nim probówki. Czwarta, której zawartość oglądał właśnie pod mikroskopem elektronowym, nie nadawała się już do użytku, ale była dowodem na to, że coś kryje się w pojemniczkach. I to coś jest jego kolejnym narzędziem.
Wziął w łapy ostatnią rzecz, którą otrzymał razem z próbkami wirusa. Przez chwilę ostrożnie obracał ją i oglądał ze wszystkich stron. Lubił nowości takie jak ta. Nowe narzędzia do kolekcji. Częściowo metalowa strzykawka z uchwytem do tłoku zamontowanym po bokach. Wystarczyło tylko wcisnąć probówkę w środek, do pojemniczka z podziałką i wypróbować. Ale to jutro. Jutro. Wyjątkowo czuł potrzebę spędzenia nocy gdzieś indziej, byleby nie na swoim posłaniu. Coś obrzydło mu w tamtym miejscu. Może ostatnio robił się bardziej podejrzliwy i zaczęło przeszkadzać mu przewidywalne spanie zawsze w jednym miejscu. A może po prostu było to efektem tego, że w jaskini słychać by było chrapanie tego staruszka.
Poczuł przyjemne napięcie przechodzące przez mięśnie. Już nie mógł się doczekać. Pokaże swoje dzieło Azairowi. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że gdy opowiadał uczniowi o potędze nowej broni, nie przemówiło to do niego dokładnie tak, jak powinno. Ale Azair nie wiedział o tym cudzie jeszcze wszystkiego.

   *   *   *
Zadziałało. Achpil miał rację. Udało się stworzyć coś nowego.
Bezwładne ciało upadło na ziemię, wydając z siebie ostatnie, boleściwe westchnienie. Ruten podszedł do leżącego na podłodze kundla i szturchnął go nogą. Potem złapał go za pysk i potrząsnął nim lekko. Cisza i bezruch.
Słońce dawno już wstało, otaczając nowy cykl niewykorzystanych godzin następnego dnia życiodajnym światłem. Roślinki znowu zaczną fotosyntetyzować, skowronki śpiewać, a Ruten wróci do domu.
W niedużej, lnianej torbie niósł trzy probówki i strzykawkę. Azair czekał w jaskini, być może nadal, a być może już, również wszedłszy do jaskini godzinę, czy dwie wcześniej. Od razu popatrzył na przybyłego z wyrazem pyska, w którym można było doszukiwać się zamyślenia, poza tym jednak pozostającym dla drugiego basiora zupełnie niemożliwym do odczytania. A Ruten uśmiechnął się. Najbardziej przyjaznym uśmiechem, jaki był możliwy do osiągnięcia bez uczucia sztuczności. Ale nie był to sztuczny uśmiech. Bordowy wilk miał bardzo dobry humor, cieszył się nawet z tego nieodgadnionego wzroku swojego ucznia. Podszedł do niego i położył torbę na ziemi. W tamtej chwili dostrzegł także Mundusa leżącego gdzieś w kącie, zwiniętego w kłębek niczym kot. to świetnie, przyda się mu pomoc w prezentacji.
- Zaczynamy - powiedział stanowczo do Azaira - wirus, to brzmi tak odlegle, nieprawdaż? - schylił nieco głowę, a na jego pysku pojawił się niejednoznaczny uśmiech - ale nie słyszałeś jeszcze najlepszego. Świadoma bezsilność. Choroba, którą wywołuje... to - wyjął jedną z probówek wypełnioną niemal przeźroczystym płynem i podrzucił ją lekko pod nogi Azaira, w tym czasie wyciągając z torby strzykawkę.
- W skrócie, VCIG powodowało silne osłabienie organizmu, wysychanie i kurczenie się skóry na całym ciele. Zakażenie następowało przez kontakt z innym zakażonym zwierzęciem lub środowiskiem, w którym mogło pozostawić wirusy w ciągu ostatnich godzin. Objawy zaczynały być widoczne po kilku, kilkunastu godzinach od zarażenia. Wszystko zwyczajnie, choroba jak to choroba. Ktoś wyzdrowiał, ktoś się zaraził - powiedział szybko, po czym przerwał na chwilę i zmienił ton głosu na poważniejszy - wirusem świadomej bezsilności nie zarazisz się przez kontakt z innym chorym, ani nie wyzdrowiejesz, jak silny nie byłby twój organizm. Ale też nie umrzesz.
Azair przez chwilę przyglądał się leżącej przed nim probówce. W końcu ujął ją w obie łapy i zapytał:
- Zatem to działa na innej zasadzie?
- Zacznę może od opisania zarażenia, abyś dobrze zrozumiał całą istotę tego, czego właśnie staliśmy się panami. Następuje ono jedynie w wyniku przedostania się wirusa bezpośrednio do krwi. Pierwsze objawy występują bardzo szybko, nawet po kilku minutach od zarażenia. Działaniem przypomina bardziej silną neurotoksynę, niż zwykłego wirusa. Większość to podstawowe objawy śpiączki: brak spontanicznych ruchów, brak kontaktu słownego, zamknięte oczy i pozorna utrata świadomości. Tylko pozorna, bo wbrew temu co widać, organizm jest przytomny i niemal w pełni świadomy przez cały czas. To właśnie jest wyjątkowe - to mówiąc wyjął z torby drugą probówkę i podłączył ją do strzykawki. W tym samym momencie coś w kącie poruszyło się i z cienia zaczęła błyskać para czerwonawych oczu.
- Tamtą zatrzymaj, jest twoja. A teraz przejdźmy do rzeczy - wskazał na trzymany przez Azaira szklany przedmiot zakryty korkiem, po czym wstał i odwrócił się. Wolnym krokiem ruszył w kierunku drugiego końca jaskini. Usłyszał ten odgłos, krótki odgłos metalu przesuwającego się po ziemi. Tak łatwo nie dało się go zmylić. To jego mniejszy nożyk.
Kiedy zatrzymał się przed śledzącym każdy jego ruch Mundusem, był pewien, że jest przygotowany do uspokojenia ewentualnej obrony. Ty bardziej, że obrona ta miała nóż.
- Jeśli poprosiłbym cię teraz o zdrowie, oddałbyś mi je? - zapytał - nie odbiorę ci niczego, czego nie można zwrócić - schylił się, przez chwilę milcząc. Nagle usłyszał ciche słowa ptaka.
- Nie rób tego.
- Nie domyśliłeś się jeszcze, że prośby nie mają sensu? - szepnął wilk, lekko kręcąc głową.
- Ja nie proszę, ja ostrzegam - tym razem słowa były wyrazistsze. Nagle Ruten odsunął się gwałtownie, w pośpiechu odkładając strzykawkę na ziemię i dotykając jedną z łap swojego brzucha. Nożyk wbity był dokładnie pośrodku, pod żebrami, całym ostrzem i centymetrem metalowej rękojeści.
- Nie... niezłą masz parę w tych patykowatych pazurkach... nie każdemu by się to udało - zaśmiał się chrypliwie Ruten, opierając się grzbietem o przeciwległą ścianę.
- Wątroba szybko się regeneruje - odparł Mundus chłodno, wstając - nie mówiłbym ci wtedy o biologii, gdybym sam nie miał o niej pojęcia.
Basior drżącą łapą złapał narzędzie tkwiące poniżej swojego mostka i wyciągnął je jednym, szybkim ruchem. Był to tylko niewielki skalpel, za mały, żeby poważnie zranić go jednym cięciem. A więc to było ostrzeżenie.
- Mimo wszystko pozwól, że dokończę to, co zacząłem - ignorując ból i krew cieknącą na ziemię, wstał, wykrzesując z siebie resztki sił i złapał strzykawkę. Nie mógł zrezygnować. Tym razem bez uprzedzenia podszedł do ptaka i chwycił go za kark, wyciągając na środek pomieszczenia.
- Widzisz, Azair - zwrócił się do ucznia - tym działasz podobnie, jak ostrzem, albo własnymi szczękami. Nie odbiera przyjemności bezpośredniego zetknięcia się z ofiarą. Nie odbiera przyjemności patrzenia, jak traci ona kontrolę nad własnym ciałem - to mówiąc, podał drugiemu wilkowi strzykawkę, sam przygniatając przedmiot badania do ściany - ty to zrób.
Biały wilk nie namyślając się długo podszedł bliżej i bez ostrzeżenia wbił igłę w ramię ptaka.
- Teraz obserwuj - Ruten cofnął się i usiadł na ziemi - co widzisz?
Azair usiadł obok niego, w skupieniu przyglądając się Mundusowi. Minęła chwila.
- Jego oczy - syknął - Mundus, otwórz oczy...
- Ruten, powiedz mi, błagam... - ptak tymczasem oparł się o ścianę groty i mruknął, choć oczu już nie otworzył - proszę, powiedz mi tylko, czy macie na to... jakąkolwiek odtrutkę...
- Cały czas trwają badania, przyjacielu - ciemny wilk lekko przechylił głowę - będę informować cię na bieżąco - uśmiechnął się przekornie.
- Po kilku minutach od przedostanie się wirusa do krwi następuje utrata władzy w poszczególnych mięśniach - Azair przez cały czas obserwował.
- A konkretniej w mięśniach poprzecznie prążkowanych, które podtrzymują szkielet - przytaknął Ruten - jak widzisz, zaczyna się od przednich partii ciała, na początku od oczu, a kończy na nogach.
Wypowiedział to chwilę przed tym, jak zupełnie już bezwładne ciało osunęło się na podłoże jaskini.
- Mniej więcej od tego momentu możliwa jest jedynie pewna, ograniczona reakcja na bodźce - dodał jeszcze Ruten, wycierając krew z brzucha - dlatego lepiej przez przypadek nie kopnąć go zbyt mocno przechodząc, bo może ci oddać. Ale to wszystko. Nie jest w stanie wykonać żadnego skoordynowanego ruchu, a nawet otworzyć oczu. Można rzec, jest zamknięty w swoim własnym ciele, jak w klatce. To co? - zapytał po chwili - kto następny?

< Azair? >

Od Etain - Siódmy trening mocy

Potrzebując do ćwiczeń miejsca w jakiś sposób kipiącego życiem, kolejny już raz skierowałam swoje kroki do lasu. Wędrowałam, odwracając łeb na dźwięk każdego trzepotu ptasich skrzydeł, by ujrzeć czarny cień znikający gdzieś w oddali, lecz ostatecznie za cel obrałam sobie wiewiórkę, którą napotkałam w pewnym momencie, kiedy niczym wiatr mknęła pomiędzy drzewami. Przybrawszy kamuflaż, którego używanie podszkoliłam parę treningów temu, szłam za nią chwilę, aż pewna, że jest tu sama i bezpieczna, zatrzymała się na jednej z niskich gałęzi. Wzięła przyniesiony ze sobą żołądź w łapki i niemal automatycznie zaczęła obracać go i nadgryzać.
,,Dobra, zaczynamy, chodź tu'', pomyślałam, nie wiedząc do końca jak zabrać się za nawiązywanie kontaktu z nierozumnymi zwierzętami. Wszystkie przebłyski tej mocy, jakich doświadczyłam, były raczej impulsywne i może nie do końca kontrolowane.
Mógł to być przypadek, a jednak wiewiórka oderwała się od orzecha, podnosząc czarne oczy i rozglądając się niespokojnie po okolicy.
,,Dalej, podejdź do mnie''. Przegryzłam w skupieniu wargę, próbując przesłać pozytywne myśli i uczucia do małej główki rudej istoty. Poruszyła nosem, a potem, choć ciężko mi było w to uwierzyć, odłożyła żołądź i zwinnie zeszła na ziemię po pniu drzewa.
Nie spuszczając wzroku ze zwierzęcia, zdjęłam z siebie kolory lasu, ujawniając prawdziwą postać. Kiwnęłam teraz zachęcająco głową i słownie zaprosiłam ją do podejścia bliżej, tak jakby mogła mnie zrozumieć. Gdy biegła w moją stronę, wysunęłam jedną łapę, a ruda postać wspięła się na nią bez lęku.
Świadoma ukończenia treningu, opuściłam kończynę i myślą oddaliłam od siebie zwierzątko. Wracając do domu, czułam dumę i zadowolenie. Pomyślałam, że w najbliższym czasie warto będzie udać się w góry. Może udałoby mi się przekonać do siebie sokoła. Byłam już kiedyś świadkiem polowań z ptakami, a na samą myśl, że sama mogłabym tego spróbować, ogarniała mnie ekscytacja.

Gratulacje!

Od Etain - Szósty trening mocy

Spędzałam ciepłe popołudnie, leżąc nieruchomo pod drzewem na kwitnącej, rozświetlonej słońcem polanie. Mój nieruchomy wzrok od dłuższej chwili utkwiony był w błękitne niebo upstrzone puszystymi, białymi obłokami. Wiatr, który pchał je po nieboskłonie, szumiał mi w uszach i lekko targał futro. Dla postronnego obserwatora mogło to wyglądać tak, jakbym pogrążyła się w marzeniach lub inaczej, nie myślała właściwie o niczym, zbierając tylko siły w odludnym miejscu gdzieś pod lasem.
Rzeczywistość okazywała się być trochę z tymi spostrzeżeniami rozbieżna, mój umysł był bowiem wypełniony aż po brzegi myślami i planami odnośnie wykonania trudnego zadania, które, może pomyślałam tak raz czy dwa, mogło mnie nawet koniec końców przerosnąć. Kiedy podnosiłam wzrok, niebo wydawało mi się bezkresne, co wcale nie było odosobnioną opinią, słońce stało się teraz jakby jeszcze bardziej ogromne, wieczne i niezmienne, chmury zaś, zamiast wykonane z wody, wyglądały dla mnie jak gęsta stal. Poruszenie choćby maleńką cząstką odległego królestwa wydawało mi się niewykonalne, a wszystkie momenty mojego życia, w których zdarzyło mi się wykonać podobny trik, byłam gotowa uznać teraz za fałsz, sen, przywidzenie.
Westchnęłam i przymknęłam na chwilę oczy, zmęczona własnymi wątpliwościami. Gdy ponownie je otworzyłam, skupiona byłam tylko na celu. Energia popłynęła przez moje ciało, jak krew przez żyły. Mięśnie napięły się mimo mojej woli.
Skupiłam się na jednym obłoku, który, zdawało mi się przez chwilę, przestał biec przez rozległy błękit. Pęczniał niczym gąbka, najpierw powoli, delikatnie, lecz wkrótce rozrastał się już chciwie i błyskawicznie niczym korona drzewa, którym zajmowałam się kilka treningów temu. Chmura ciemniała, nabierając szarości, w ślad za nią poszły trzy inne, o podłużnym kształcie, które, mimo moich starań, nie nabrały już tak wielkiej objętości. Zamiast tego pomknęły w stronę tarczy słonecznej, zasłaniając ją i zrzucając na świat ciemną kurtynę. Wiatr stał się nagle jakby chłodniejszy.
Czując zmęczenie, przyspieszone bicie własnego serca oraz widząc, że pomimo usilnych starań, efekty topnieją, przestałam używać mocy. Zdyszana i rozgrzana, odchyliłam głowę do tyłu. To rzeczywiście było dobre miejsce na chwilę odpoczynku.

Od Etain - Piąty trening mocy

Przemierzałam rozświetlone południowym słońcem, tonące w szmaragdowej zieleni drzew odległe ostępy lasu. Dziś, choć nieczęsto się to zdarzało, szłam spokojnie i bez pośpiechu. Z uwagą stąpałam cicho po ściółce, co chwilę podnosząc wzrok, by sprawdzić reakcje okolicznych ptaków, które prędzej czy później i tak uciekały spłoszone gdzieś w głąb puszczy, jak nie dźwiękiem moich kroków, to biało-brązowym futrem migającym między ciemnymi pniami drzew. Gdzieś przebiegł lis, gdzieś sarna, lecz ja nie zadawałam sobie trudu, by ruszyć w pościg. Zamiast tego zaczerpnęłam głęboki oddech, rozejrzałam się od niechcenia po okolicy, po czym sprawiłam, że moje futro zafalowało nagle kilkoma odcieniami zieleni. Kolory przebiegły od pyska do ogona, szczelnie pokrywając dawne barwy mojego futra. Spojrzałam w dół na swoją pierś i łapy. Choć z początku kaskada leśnych barw falowała niczym powietrze podczas upału, to wkrótce odcienie znalazły odpowiednie miejsce i niczym się już nie różniłam od otaczającego mnie krajobrazu. Niespiesznie ruszyłam parę kroków do przodu. Kolory na moim ciele zmieniły swoje położenie, tym razem jednak bezzwłocznie i tak płynnie, że proces ten był praktycznie niezauważalny. Uśmiechnęłam się, po czym, dla pewności, pokierowałam swoje kroki tam, gdzie gęściej rosły różnorakie krzewy, wśród których łatwiej było się ukryć nawet bez robienia użytku ze sztuki kamuflażu. Spacerowałam wśród ptaków, które zachowywały się, jakby w ogóle mnie tu nie było. Największą satysfakcję odczułam, przemykając niepostrzeżenie tuż przed nosem samotnej, pasącej sarny. Patrzenie na świat z nowej perspektywy zawsze było ciekawym doświadczeniem.

Od Etain - Czwarty trening mocy

Znużona ciężkim tygodniem pracy, znalazłszy wreszcie kilka godzin wolnego czasu, pragnęłam jedynie wyrwać się z jaskini i dobrze się zabawić. Niestety, nawet jeśli pokusa była niesamowita, w bezmyślnym poddaniu się jej przeszkadzała mi natarczywa myśl o zaczętej, a ciągle nieskończonej serii treningów. Przez jakiś czas toczyłam ten słynny bój między sercem a rozumem i w końcu doszłam do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie stworzenie kompromisu. Na tyle na ile będzie to możliwe.
Bez większego pośpiechu i przejęcia opuściłam swoje schronienie, by przez jakiś czas wędrować wśród drzew i chaszczy w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do ćwiczeń. Udało mi się znaleźć coś, co w miarę odpowiadało zamysłowi. Odległy fragment lasu, gdzie gęsto rosnące drzewa zasłaniały niebo i blokowały większość promieni słonecznych. Trawa, niedeptana przez nikogo, rosła tutaj grubo i gęsto, upstrzona chaotycznie plamami ziół czy niepozornych kwiatów. Wokół roiło się od rozrośniętych krzewów, a dzieła dopełniały dawno opadnięte drzewa, których fragmenty gniły teraz wśród trawy, stając się pożywką dla grzybów i mchu.
Usiadłam na ziemi i pogrążyłam się w myślach, zastanawiając się chwilę nad wszystkim, co mnie niepokoiło i męczyło. Potem podniosłam się, zaczerpnęłam oddechu i... siłą woli powaliłam jedno z niewysokich drzew. Wyrwałam je razem z korzeniami, a ono z łoskotem uderzyło o ziemię. Potem kolejne, za trzecim razem dwa jednocześnie. Poczułam nagle głęboką ulgę, na moją twarz wpłynął uśmiech. Podniosłam łapę do góry, wynosząc wraz z nią fragment ziemi. Czarne grudy posypały się na wszystkie strony, przysypując soczystą zieleń trawy. Ponowiłam manewr, tym razem kierując materiał bardziej po skosie.
Wkrótce wszędzie wokół mnie latały niczym niesione huraganem gałęzie, liście, głazy i grudy ziemi. Obijały się o drzewa, które i bez tego padały kolejno na ziemię, a grunt falował niczym morze podczas sztormu. Nie wszystkie z moich uników były udane, toteż futro miałam czarne od brudu, a na ciele sporo zadrapań, jednak dopiero opadnięcie z sił zmusiło mnie do przerwania chaosu. Szczęśliwa opadłam na ziemię. To był najlepszy sposób na poradzenie sobie ze stresem, jaki kiedykolwiek wymyśliłam.

Od Etain - Trzeci trening mocy

Kończąc na ten moment zabawy z roślinnością, postanowiłam skupić się na dość ciekawej posiadanej przeze mnie umiejętności manipulowania temperaturą. Uznałam, że najbardziej widoczne efekty uzyskam eksperymentując na wodzie, koniecznie stojącej. Potoki były wszak jednym z najważniejszych symboli nieokiełznanej potęgi natury.
Wybrałam się nad Jezioro Dziewięciu Cieni. Dzień był ciepły, a miejsce ciche i spokojne. Z koron drzew dobiegał śpiew ptaków.
Potarłszy łapę o łapę, skupiłam się na niewielkim, zaokrąglonym obszarze tuż przy brzegu i, wpatrując się w taflę wody, oczekiwałam rezultatów. Po jakimś czasie przerwałam ćwiczenia i zanurzyłam łapę. Machając nią trochę, stwierdziłam, że woda była ciepła, cieplejsza, niż powinna był o tej porze roku, więc moje działanie przyniosło efekty. Wyciągnąwszy kończynę, skupiłam się na ich pogłębieniu. Po jakimś czasie nad taflą pojawiły się cienkie strużki pary, a potem, niemal doprowadzając mnie do euforii, woda zaczęła wrzeć. Ciepło buchało mi w twarz, gdy ciecz podskakiwała, a bąbelki na jej powierzchni pojawiały się i znikały.
Przegryzając w skupieniu wargę, machnęłam łapą, próbując rozciągnąć efekt na większą powierzchnię. Patrzyłam, jak chmura pary obejmuje coraz większy obszar. Dotarła do połowy drogi, potem mknęła dalej, jednak od tego miejsca zaczęła tracić na wielkości. Kiedy otoczyłam magią cały zbiornik, woda już jedynie falowała leniwie, a unosząca się para zrzedła i zwolniła. Temperatura spadła poniżej stu stopni, lecz nie miałam powodów, by być nie zadowolona.
Udałam się pod pobliskie drzewo, by tam, oparta o jego pień i pogrążona w myślach, odpocząć. Kiedy odzyskałam już nieco sił, wstałam, rozciągnęłam się i wróciłam na brzeg. Postanowiłam zaryzykować i spróbować wykonać następne ćwiczenia od razu na całej, niemałej w gruncie rzeczy powierzchni jeziora. Wzięłam głęboki oddech, po czym przystąpiłam do działania. Przez pewien czas nic się nie działo, lecz później na zbiorniku zaczęła połyskiwać cieniutka, prawie przezroczysta warstwa lodu. Powoli nabierała grubości, zmieniała kolor na białawy, lecz nim woda zdążyła na dobre zamarznąć, poczułam nagły, przenikliwy ból w przedniej łapie. Jęknęłam, chwiejąc się lekko i momentalnie przerywając trening. Nie wróciłam do niego nawet, gdy poczułam się lepiej, świadoma, że najpewniej osiągnęłam już swój limit.

Od Etain - Drugi trening mocy

Poprzedni trening miał miejsce kilka dni temu. Nie mogłam powiedzieć, że nie byłam z niego zadowolona, wszystko bowiem potoczyło się zgodnie z planem, lecz oczywistą prawdą było to, że sam w sobie jeszcze nic nie znaczył. By ujrzeć efekty, należało ćwiczyć regularnie i właśnie w celu wypełnienia tego postanowienia wybrałam się dziś na swoją polanę. Piękna jak poprzednio, nienagannie zielona. Zdawało mi się, że kwitła jeszcze piękniej i silniej, niż kiedy byłam tu ostatnim razem, tak samo, jak w trawie i w powietrzu przybyć miało możliwie żywych istot.
Omiotłam wzrokiem dywan kwiatów, który zostawiłam po sobie poprzednim razem. Na polanie nie starczyło już miejsca na kolejne tego typu rośliny, poza tym powoływanie ich do życia stanowiło bardziej lekką rozgrzewkę. Umówmy się, były efektowne, ale nieprzydatne zupełnie w żadnej sytuacji. Ja pragnęłam dużej mocy, manifestacji siły, a pierwszym tego symbolem, jaki przyszedł mi na myśl, był dąb. Wielkie, szerokie drzewo. Domyśliłam się, że stworzenie owej rośliny leżało w zakresie moich umiejętności, wzięłam więc głęboki oddech, rozciągnęłam szybko mięśnie łap i zabrałam się do roboty.
Usiadłam i przymknęłam oczy, zakreślając okrąg nad ziemią i wizualizując sobie swój zamiar. Siedziałam tak, skupiając się na dochodzących do moich uszu odgłosach przyrody, na zapachu kwiatów, na słońcu i wietrze, wszystkim, czym byłam tak zachwycona, i szczerze mówiąc, czułam jakiś przepływ energii, mrowienie w łapie.
Kiedy przeczucie zaczęło podpowiadać mi, że rezultaty powinny być już widocznie, otworzyłam oczy i dostrzegłam, że przede mną zdążyła się już przebić przez ziemię mała, intensywnie zielona siewka. Zadowolona z pierwszego rezultatu, kontynuowałam ćwiczenie.
Mój twór piął się górę, powoli brązowiejąc i nabierając warstw. Kiedy osiągnął wysokość około dwóch metrów, zaczęłam już odczuwać zmęczenie, a mój oddech zmieniał się w niespokojne dyszenie. Okazało się, że najtrudniejsze dopiero przede mną, oto bowiem wzrost rośliny zwolnił, czułam za to długie pnącza korzeni rozpychające się pod warstwą ziemi. Wkrótce zaczęłam odczuwać ból w mięśniach, a moja kończyna zaczęła drgać. Rozrost zatrzymywał się co chwilę, a ja wkładałam ogromny wysiłek w chwilowe przywracanie procesu.
Nie wiem, ile to trwało, jednak koniec końców drzewo osiągnęło wysokość odpowiednią dla gatunku. Szczęśliwa, że miałam to już za sobą, odchyliłam głowę do tyłu, przymknęłam oczy i westchnęłam przeciągle. Potem zbliżyłam się chwiejnie do swego tworu i przyłożyłam łapę do kory, jakby pozdrawiając starego przyjaciela. Z delikatnym uśmiechem na pysku wróciłam niespiesznie do jaskini, mając w głowie perspektywę zasłużonego odpoczynku.

Od Etain - Pierwszy trening mocy

Dołączyłam do stada zimą, a teraz zaczęła się już wiosna. Te kilka miesięcy to idealny czas, by zdążyć się zadomowić, poznać dokładniej tereny i większość ich mieszkańców oraz przeżyć pierwsze wielkie przygody. Nie byłam odstępstwem od normy i udało mi się dokonać wszystkich tych rzeczy, a z każdym dniem tutaj spędzonym, czy zwykłym, który minął mi na pracy, czy takim, w czasie którego musiałam walczyć i uciekać, nasuwał mi się jeden wniosek - mój żywioł jest bardziej przydatny, niż wcześniej uważałam. Chcąc być gotowa na to, co dalej przyniesie los i czując nagły przypływ energii teraz, gdy łąki i lasy zaczęły się zielenić, postanowiłam rozpocząć serię treningów.
Znajdując kilka godzin czasu wolnego od pracy, pewnego popołudnia wyszłam z jaskini i ruszyłam przed siebie, szukając dogodnego miejsca na odbycie ćwiczeń. Okazała się nim być leśna polana. Przestronna, otoczona świeżo zazielenionymi drzewami, położona gdzieś dalej w głębi puszczy, gdzie mogłam liczyć na spokój i samotność. 
Przysiadłam na ziemi i zamknęłam oczy, chłonąc zapach trawy i lasu, ciepłe promienie słońca padające na skórę, śpiew ptaków, czyli wszystko to, z czym z racji żywiołu powinnam być blisko.
Po zakończeniu medytacji, wzięłam się do pracy. Nie wiedziałam za bardzo, na czym powinnam się skupić, spojrzałam więc na ziemię i sprawiłam, że przede mną wyrósł kwiat. Mała, biała stokrotka. Coś takiego nigdy nie sprawiało mi żadnej trudności, byłam pewna, że ten czar był jednym z pierwszym, jakie opanowałam, ćwicząc swój nowo odkryty żywioł jeszcze za czasów szczenięcych. 
Dla zwiększenia trudności zakreśliłam łapą mały okrąg, w którym natychmiast zaczęły pojawiać się kwiaty. Białe, żółte, czerwone, niebieskie, mógł być ich chyba z tuzin.
Podniosłam wzrok i zaznaczyłam wzrokiem długi pas terenu: ode mnie do najbliższego drzewa. Wzięłam głęboki oddech, odsunęłam łapę do tyłu, po czym z rozpędem popchnęłam ją po ziemi. Kwiaty wystrzeliły z podłoża, jednak kolorowy dywan dotarł tylko mniej więcej do połowy zakładanego obszaru. Dalej wciąż zieleniła się trawa. Ponowiłam ruch, dzięki czemu kwiaty posunęły się trochę dalej, choć to wciąż jeszcze było za mało.'
Odwróciłam się nieco na wschód, obierając za cel nowy pas terenu. Z pełnym skupieniem i z mnóstwem siły popchnęłam łapę po trawie. Tym razem odniosłam sukces, potok kwiatów sięgnął pnia pobliskiego drzewa. Roześmiałam się, obróciłam się ponownie, po czym powtórzyłam trik. I jeszcze, i jeszcze. Dyszałam już z wysiłku, kiedy podniosłam przednie łapy, a wraz z ich uderzeniem o grunt, kolorowe kwiaty zalały gęsto całą polanę. Ogromne zmęczenie zmusiło mnie do opadnięcia na plecy, lecz nie odebrało mi radości. Śmiałam się, leżąc wśród kwiatów i mając przed oczami błękitne niebo.

 

Od Zawilca CD Etain

Skok...
Przednimi łapami z dużą siłą uderzyłem w kamień. Nie spodziewałem się, że będą takie śliskie. Ech, czy w ogóle przeskakiwanie rzeki było konieczne? Nie mogliśmy po prostu poszukać brodu?
Przy pierwszym zetknięciu się z głazem zacząłem żałować swojej słabej kondycji i wszystkich tych razów, gdy pofolgowałem sobie z jedzeniem. W następnych sekundach, a może nawet niepełnych sekundach, trwała walka z własnymi nogami i pochyłą powierzchnią, w którą wcelowałem, by po krótkiej chwili ostatecznie zsunąć się... i spaść do rzeki. Brrr. Prąd był silny.
- Et... Etain!!! - wrzasnąłem, wynurzając się na chwilę nad powierzchnię wody. Zdążyłem wtedy zauważyć, że wadera już zauważyła efekt mojej nagłej niemoty. Ponownie zniknąłem przykryty falami, a wyłoniłem się kilka, może kilkanaście metrów dalej, gdy udało mi się zahaczyć o coś łapą. Było równie śliskie, jak to, na co jeszcze przed momentem  próbowałem wskoczyć, więc pomimo okropnego uczucia cieczy pod powiekami mogłem wywnioskować, że był to kolejny głaz. Spróbowałem przytrzymać się go i wspiąć na górę. Ten plan wziął w łeb jeszcze szybciej, niż tworzył się w mojej głowie, bowiem ten kamień również wyśliznął mi się z łap. Nie widziałem już niczego, gdy prąd uniósł mnie po raz kolejny, napiąłem wszystkie możliwe mięśnie, łudząc się, że w ten sposób jakimś cudem będę mógł unosić się na powierzchni jeszcze przez jakiś czas. A co później, mniejsza z tym.
Nie miałem pojęcia, jaką odległość przemierzyłem, jednak ostatni odcinek drogi trwał raczej krótko. Ostatecznie uderzyłem o coś grzbietem, na chwilę tracąc dech w piersiach. Znów zacząłem szamotać się, próbując wynurzyć, aby nabrać powietrza. Zakasłałem, przy okazji krztusząc się wodą... i chyba straciłem przytomność.
Obudziłem się już na brzegu po drugiej stronie, gwałtownie wykaszlując resztki rzecznej wody z tchawicy. Lecz zanim zdążyłem podnieść się i usiąść, gdzieś pomiędzy epizodami kaszlu poczułem okropny ból w prawym boku, w okolicy grzbietu. Odruchowo skuliłem się, to jednak chyba tylko pogorszyło mój stan. Otrzeźwiłem się już zupełnie i zobaczyłem Etain, siedzącą naprzeciwko mnie i przyglądającą mi się uważnie. Uśmiechnąłem się słabo.
- No, ciężko było - powiedziała w końcu.
- Ech... to co, idziemy dalej? - szepnąłem słabo - czy ty sama mnie wyciągnęłaś z tej wody? - dotarło do mnie nagle.
- Nikogo innego przecież tu nie ma - mruknęła.
- Dziękuję - zmieszałem się.
- Na pewni wszystko już w porządku? Może powinniśmy zawrócić i pójść do medyka? Czuję, że coś z tobą nie w porządku.
- Nie, skąd, mieliśmy iść na wyprawę, czy nie? - zapytałem, choć sam już ie byłem pewien, czy  rzeczywiście mieliśmy - czuję się przecież... - tu wstałem powoli, z przerażeniem orientując się, że grzbiet naprawdę bardzo mnie boli. Uznałem jednak, że na razie bezpieczniej będzie nie wywoływać paniki i poczekać z nadzieją, że samo przejdzie - chodźmy... dalej.
Wadera bez przekonania podniosła się, czekając aż do końca pozbieram się z ziemi.
Ruszyliśmy, przemierzając pagórkowate tereny WSJ przez kolejną godzinę. W końcu zebrałem się na jaką-taką odwagę i postanowiłem zaproponować postój. Ból był nie do wytrzymania i jedyne, czego w tamtej chwili pragnąłem, to położyć się w jakimś spokojnym miejscu i odpocząć.
- Może zatrzymamy się na jakiś czas? - zapytałem mniej śmiało, niż rozmawiałem z nią poprzednio - myślę, że przyda nam się odpoczynek po pokonaniu całej tej trasy.
- Masz rację. Przyda się... - Etain uważnie rozejrzała się wokół, zaskakująco szybko przystając na moją propozycję. Odetchnąłem w duchu.
Okolica wyglądała na opustoszałą, nikt więc nie powinien nam przeszkadzać. Ułożyłem się pod jakimś drzewem, opierając głowę o korzeń. Etain przeciągnęła się i położyła wśród gałęzi jakiegoś krzewu.
Oczy szybko same zaczęły mi się zamykać, aż w końcu niepostrzeżenie usnąłem.
Obudziłem się wieczorem, ale tylko na chwilę. Wśród ostatnich promieni zachodzącego słońca dostrzegłem, że Etain również spała, uznałem więc, że nie ma sensu jej budzić. Sam zresztą czułem się wystarczająco zmęczony, by bez problemu zasnąć ponownie i obudzić dopiero następnego ranka.
Pierwszym, co zobaczyłem otwierając oczy, był jasno-fioletowy, intensywnie pachnący kwiat leżący tuż przed moim nosem. Uśmiechnąłem się lekko. Zrozumiałem treść polecenia. Tylko gdzie mogłem "zerwać" go tym razem?
Podniosłem się i popatrzyłem na Etain. Nadal spała, odwrócona do mnie plecami. Postanowiłem zaczekać. Musiała być wczoraj naprawdę zmęczona.
Zaczynałem się już nudzić i przysypiać na powrót, gdy wilczyca westchnęła cicho i odwróciła się w moją stronę, otwierając oczy.
- Lepiej się czujesz? - ziewnęła, siadając na ziemi. Przytaknąłem dopiero po dłuższej chwili, starając się ocenić stopień dyskomfortu, który czułem. Być może ból był trochę mniejszy, ale nadal przy każdym ruchu czułem, że mam grzbiet.
- Och, a co tym razem? - z uśmiechem kiwnęła głową, wskazując na leżący przede mną kwiatek. Z zakłopotaniem szybko podniosłem go z ziemi.
- Nie jestem pewny... jak się nazywa, ale rósł niedaleko, więc pomyślałem, że może ci się spodobać - ach, jestem jednak mistrzem kłamstwa!
- Hiacynt - zaśmiała się lekko - to jest hiacynt.
- No, dokładnie - podszedłem do niej, wręczając jej mój mały skarb, po czym wróciłem na swoje miejsce - jak się spało? - zapytałem, z braku lepszego pomysłu.

< Etain? >

piątek, 24 maja 2019

Od Etain CD Zawilca

Co? Co? Nie, żebym kiedykolwiek w swoim życiu studiowała tajniki psychologii albo chociaż skupiła się na tyle, by próbować rozpracowywać charakter spotykanych osób na podstawie ich wyrazu twarzy czy innych gestów, ale nie podejrzewałam, że ktokolwiek może tak szybko i niespodziewanie, a w dodatku tak silnie, zmienić swoje zachowanie i nastawienie. Skąd tyle słów? Skąd ten radosny wyraz twarzy, niezwykły ton? Przez pierwszą, niedługą chwilę towarzyszyła mi irracjonalna myśl, jakoby Zawilec został nagle podmieniony, potem zastanawiałam się, czy to objaw jakieś choroby, bo w końcu towarzysz nigdy nie wyglądał zbyt zdrowo. Nawet zaczęłam się obawiać, czy wraz z postępem czasu nie zacznie zachowywać się coraz dziwaczniej, aż w końcu spróbuje zrobić mi jakąś krzywdę... Ale w takim wypadku raczej uprzedziłby mnie, odmówił wyruszania na wyprawę, jak nie on, to chociaż ten jego rozsądnie brzmiący, dziobaty przyjaciel... Nie, temu akurat nie ufałam.
Jakaś myśl kazała mi potargać łapą futro, jak zazwyczaj, kiedy zaczynałam mocniej się nad czymś zastanawiać, ponieważ jednak znajdowaliśmy się w ruchu, okazało się to niemożliwe, a jakieś odczuwane przeze mnie zmieszanie tylko się pogłębiło. Może basior próbował być miły, pomyślałam. Może wziął sobie do serca moją nie do końca przemyślaną wypowiedź o zamiłowaniach i pasjach. Westchnęłam. Zawsze robiło się dziwnie, kiedy ktoś zadawał takie bezpośrednie i banalne pytania.
Z drugiej strony, to nie była zła propozycja. Nie miałam żadnej specjalnej ochoty na spotkanie z tym posiwiałym basiorem, liczyłam jedynie, że znajomość z nim może przynieść mi jakieś profity. Z drugiej strony, pchana nagłą myślą zerknęłam na białego samca, może kontakt z jedną szychą na razie wystarczy. Zwłaszcza jeśli ta ma ochotę bliżej się poznać.
Machnęłam od niechcenia głową, a potem ziewnęłam. Bez trudu przyjęłam propozycję zabawy, lecz myśl, że później koniecznie trzeba będzie rozejrzeć się za jakąś jaskinią, błyszczała w moim umyśle wypisana wielkimi literami.
- Jasne, idziemy! - zaintonowałam nieobcym dla siebie tonem.
Nie biegliśmy, choć poruszaliśmy się szybkim tempem. Zdawało mi się, że oczy basiora, że nawet cały on, nareszcie ożyły. Jego kroki nie były proste i miarowe, lecz nierówne, niekiedy niemalże przechodzące w podskoki i potknięcia, kiedy akurat świdrował wzrokiem okolicę aż po czubki starych drzew, zamiast skupić się na drodze. Przyjęłam ten widok z aprobatą, kiwając przez jakąś chwilę głową niczym w takt muzyki. Ciekawa byłam, kiedy się zmęczy.
Poznałam chaszcze, przy których ostatnio zaczepili nas tubylcy. Potem minęliśmy czarne pozostałości ogniska. Ruszyliśmy dalej w las, a w pewnym momencie w oddali ujrzeliśmy dwie wilcze sylwetki, parę osobników o ciemnej sierści. Tropiły coś z nosem przy ziemi, lecz bardzo szybko, jeszcze przed jakąkolwiek reakcją z mojej strony, jeden z nich dostrzegł nasz cień albo poczuł zapach, bo jego łeb wystrzelił do góry, a oczy zaczęły lustrować nas dogłębnie. Widząc go w tej pozycji, poznałam w osobniku towarzysza zeszłej nocy, podobnie postać za nim wydawała się nieobca. Uśmiechnęłam się i zamachnęłam ogonem, lecz nim zdążyłam się zbliżyć, basiory spojrzały na siebie, po czym odwróciły się i niespiesznie ruszyły w drugą stronę.
Zdziwienie wpłynęło na mój pysk, a ogon zatrzymał się gwałtownie. To zachowanie nie przypominało w niczym tego, co dane nam było ujrzeć wczorajszej nocy czy nawet dzisiejszego ranka, kiedy owe wilki chciały kłócić się z nami o jakiegoś zająca. Szybko doszłam do wniosku, że może mieli nas po prostu dość. Nie było to przecież niczym nowym, że przyjaźnie zawarte podczas nocnej zabawy, po południu nie miały już żadnego znaczenia.
Pogodzona z takim wytłumaczeniem, wzruszyłam głową, po czym wróciłam myślami do spraw swoich i towarzysza, a że zdecydowaliśmy się działać w pełni spontanicznie, nie było ich wiele. Głowę miałam lekką i pozbawioną zmartwień, pozostawałam skupiona jedynie na pięknych krajobrazach i przyjemnych uczuciach. Wspaniały stan.
Pierwszym, jakkolwiek atrakcyjnym przystankiem na trasie, okazała się być szeroka i z tego, co widziałam, wcale niepłytka rzeka, która wyskoczyła przed nasze oczy całkiem niespodziewanie. Podeszłam do brzegu i w zamyśleniu postukałam parę razy łapą po grunt. Obejrzałam się na lewo i prawo, dostrzegając w ten sposób niemałą liczbę ciemnych głazów porozrzucanych po korycie. A gdyby tak... nawet nie zdążyłam dokończyć myśli, bo już ruszyłam biegiem wzdłuż brzegu, a po chwili, manewrując przed tym odpowiednio, skoczyłam wprost na jedną ze skał. Zachwiałam się, uderzając łapami o twardą i śliską powierzchnię, jednak odpowiednio szybkie i pewnie zabawnie wyglądające z boku ruchy pozwoliły mi utrzymać równowagę.
Odwróciłam się i posłałam białemu samcowi, którego zostawiłam na twardym gruncie, szeroki i szczery, zapraszający uśmiech, po czym wypatrzyłam sobie kolejny cel. Dobrze wycelowałam, przyłożyłam się, po czym skoczyłam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy bezpiecznie znalazłam się na kolejnym kamieniu, a jednak mimo to do moich uszu dobiegł głośny plusk. Przez krótki moment sądziłam, że się przesłyszałam, lecz szybko uświadomiłam sobie, że dźwięk był prawdziwy. I dochodził z tyłu.

<Zawilec?>

Od Rutena CD Notte - "Nocny włóczęga"

Gonić? Nie gonić? Nieee, odpuszczę to sobie. Bo po co? Żeby się zmęczyć? I tak jest już pewnie daleko. Zresztą nie zależało mi na tym materiale, i tak to nie ja będę musiał się bez niego obchodzić.
Tymczasem nastawiłem uszu, nasłuchując odgłosów dochodzących zza moich pleców, z drugiego pokoju. To pewnie ten dziadek, weterynarz wrócił. A ta skrzydlata kobieta zanieczyściła salkę operacyjną, aż chciało się westchnąć z dezaprobatą.
Powoli wycofałem się do wyjścia. Zanim opuściłem pokój, w drzwiach pojawił się weterynarz. Najwyraźniej nie zauważył zniknięcia jednego z przedmiotów stanowiących wyposażenie sali, zresztą nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że cały pokój zawalony był różnymi mniej lub bardziej ważnymi przedmiotami leżącymi na metalowych regałach i półkach naprzeciwko.
Ziewnąłem, siadając obok krzesła, na którym spała jakaś łaciata kotka. Kawałki rudej sierści na jej bokach ostro odróżniała się od biało-czarnych plamek. Ziewnąłem, przez chwilę wpatrując się w unoszącą się miarowo klatkę piersiową. Jej chudy brzuch wyglądał na tak miękki. Ciekawe, jak przechodziłby przez niego nóż. Zapewne lekko, taka wiedza przydałaby się do lepszej świadomości różnego rodzaju materiałów, w który można wpakować ostrze. Podczas walki bardzo przydatne jest wiedzieć mniej oczywiste rzeczy. Przez chwilę wyrzucałem sobie po cichu, że dopiero teraz pomyślałem o takim doświadczeniu. Nagle coś wybudziło mnie z zamyślenia.
- Potrzebujesz tu czegoś, wilku? - odruchowo spojrzałem na nią jeszcze raz, dokładniej, dostrzegając wpatrujące się we mnie z zaciekawieniem kocie, złote oczy, może nawet nieco podobne do moich.
- Nie, tak sobie siedzę.
- A może chcesz jeszcze jedzenia? Przychodzisz do nas po jedzenie, jeśli się nie mylę? Prawda?
- Niezupełnie - położyłem uszy po sobie. Musiałem uważać, aby przez nieostrożność nie powiedzieć za dużo, trudno jednak myślało mi się o takiej ignorancji z pełnym zrozumieniem - przychodzę tu pooglądać, co robi weterynarz. Jedzenie to trochę... przy okazji - w ostatnim momencie zmieniłem wymowę na bardziej nieporadną. Miałem wrażenie, że kotka mogła zrozumieć moje słowa jako nieudolną próbę usprawiedliwienia swojego głodu. Tak, dobrym pomysłem będzie przyjąć, że trochę wstydzę się swojej niezdarności. Na pewno to najbezpieczniejsze.
- Wiesz, nie musisz się wstydzić - przeciągnęła się z wysiłkiem, siadając na krześle na wysokości mojego pyska. A więc trafiłem w punkt, Ruten, ty geniuszu.
- Miło się rozmawiało, ale muszę uciekać do lasu. Wilki, inne wilki, wataha, te sprawy - mruknąłem niepewnym tonem, zdaje się, że udało mi się wymóc na sobie lekki ukłon, odpędzając ukrytą głęboko myśl, że to trochę dziwne, gdy ja, coś mimo wszystko wybitnego, kłania się elementowi tej jednolitej masy. Ale cóż, kamuflaż jest jedną z przydatnych umiejętności.
Idąc na południe, przez cały czas mimowolnie rozglądałem się wokół, co chwila przyłapując się na obieganiu wzrokiem otoczenia. Czy było to tylko uważne skanowanie podyktowane ostrożnością, czy też chęć zobaczenia... czegoś konkretnego, nie chciałem się przyznać sam przed sobą.

< Panno imieniem Notte? Proszę, wymyśl coś, bo nie mam pomysłu na ciekawą akcję ;_; >

Od Kivuli CD Ashery

Byłam nieco zakłopotana zaistniałą sytuacją.
Z jednej strony miałam ochotę po prostu odejść i zająć się jakimiś głupotami, ale z drugiej bałam się o Asherę.
Wyglądała na ufną, a to nie jest dobra cecha w tych czasach. Nie wątpiłam, że potrafi się obronić, ale czułam się w obowiązku nadzorować ją na wszelki wypadek.
Ostatecznie ruszyłam za nią, a ona zwolniła kroku, żebyśmy mogły iść w równym tempie.
— Więc mówisz... — odezwałam się szeptem. Zrobiłam małą przerwę, żeby ułożyć w głowie słowa, po czym ciągnęłam dalej — ... Że masz córkę?
Ashera położyła sobie królika na plecach, żeby móc jednocześnie mówić i nie martwić się, że spadnie.
— O tak! — Wadera uśmiechnęła się na wspomnienie swojej potomkini. — Ma na imię Axa.
— Dlaczego cię wygnała? — zainteresowałam się.
Nie mogłam tego zrozumieć. Ashera była całkiem w porządku waderą, więc co takiego mogła zrobić?
A może wizerunek dobrej cioteczki to tylko przykrywka? Może tak naprawdę jest okrutną morderczynią, która tylko czeka, żeby poderżnąć mi gardło?
Zerknąwszy na nią, prychnęłam w duchu. Ashera była za bardzo autentyczna, nie skrzywdziłaby muchy, a co dopiero wilka.
— Szczerze mówiąc — odparła nadal wesoło, ale nieco mniej entuzjastycznie — nie jestem pewna...
Westchnęła, jakby nabierając powietrza, ale zaraz się zreflektowała.
— Znienawidziła mnie za dobroć dla innych — wyjaśniła krótko, ale nie rozwinęła. Uśmiechnęła się ciepło.
Miałam w głowie parę scenariuszy.
Całkiem możliwe, że Axie po prostu brakowało atencji matki, była zazdrosna o innych.
Albo była wyżarta przez ogólną nienawiść do świata.  Tak się podobno zdarza w okresie dojrzewania.
Chociaż... Chyba nie aż tak, żeby wygnać z watahy własną matkę?
Szłyśmy równym krokiem; ona rozglądała się dookoła, ja wbiłam swój wzrok w łapy i kosmyki włosów, które muskały końcówkami ziemię.
Nagle usłyszałyśmy dziwny wrzask. Wadera natychmiast podniosła łeb. Królik zsunął się z jej pleców, spadając na ziemię z cichym plaskiem.
Ja nieśpiesznie podniosłam wzrok.

< Ashera? >

Od Naoru CD Serenity

Naoru złożył uszy. Czuł się dosyć dziwnie. Nie wiedział co to za uczucie, ale z pewnością nie było ono miłe. Pierwszy raz czuł coś takiego. Westchnął w myślach. Nagle poczuł dziwne zimno. Było ono jakieś znajome. 
- Widzę, że na sam początek mam wspaniałą zapowiedź. - odparł Nomen. Naoru poczuł, że uczucie się nasila. Postawił uszy i spojrzał w bok. Woda pomogła mu się trochę uspokoić dzięki czemu dziwne zimni zniknęło. Nao wrócił wzrokiem na Nomena, Serenity i Yamisa. 
- Tereny Watahy Srebrnego Chabra są cudowne. Z pewnością nie zapomnisz ich tak szybko. - wtrącił Naoru. Czując, że ta cisza lekko go przytłacza. 
- Może zwiedzisz je ze mną?- spytał rudy białej wadery. Ta spojrzała na Naoru, a potem znów na Nomena. 
- Możesz iść. Będziemy mogli spotkać się następnym razem. - odparł. Oczywiście chciałby spędzić z Serenity więcej czasu, a może i nawet calutką noc. Był tylko jeden problem. Chciał spędzić noc tylko z nią. Może i było to samolubne z jego strony, ale tak dawno się nie wiedzieli. Basior był pewny, że była tylko snem. Snem, do którego uwielbiał wracać. Ich zabawy, rozmowy, wygłupy. Wszystko to sprawiło, że Naoru uśmiechnął się. Był ciekaw czy Serenity pamięta ich wspólne wygłupy i zabawy. On zawsze o nich śnił, co sprawiało, że zaczął myśleć, że również Serek była snem. Teraz jednak przekonał się, że jest ona prawdziwa w stu procentach. Mógł poczuć ją oraz jej łapę, którą ucałował na przywitanie. Była prawdziwa. Chwila był naprawdę piękna, póki nie pojawił się pewien osobnik. Chciał powiedzieć Serenity, jak bardzo się zmieniła, jak bardzo jest piękna. Obecność Nomena jednak sprawiała, że Nao wolał powiedzieć to później. Znów poczuł zimno. Usiadł i spojrzał na swoje łapy. Zaczęły zmieniać barwę na niebieski. Lód. Nao westchnął i starał się uspokoić. Głos rudego basiora nie pomagał mu w tym. 
- Czy z twoim przyjacielem wszystko w porządku? - spytał. Serenity podeszła do Naoru. 
- Nao wszystko w porządku? - spytała z troską. Nao znów poczuł dziwne uczucie. Ono jednak było miłe w porównaniu z poprzednim. 
- Tak. Ja tylko.... - urwał. Co miał powiedzieć? Moce dziwnie szwankują odkąd zabiłem swoją matkę i spotkałem Nomena? Z pewnością źle by to zabrzmiało. Dodatkowo nie chciał by Serenity się o tym dowiedziała. Mogłaby go znienawidzić i uznać za potwora. Nie chciał tego. Chciał by uważała go za przyjaciela. Chciał by była przy nim. Chciał jej ciepła. Potrząsnął głową. 
- To nic takiego. - odparł. 
- Na pewno? - spytała. Nao spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się. Tym razem uśmiech byk w stu procentach szczery. Miło było mu widząc, że wadera się o niego martwi, ale wolał gdy się uśmiecha. Uważał, że ma najładniejszy uśmiech. 
- Jestem tego pewien. Moje moce trochę szwankują, ale niedługo się ustabilizują. - odparł. - To jak z tym twoim zwiedzaniem? - spytał po chwili Naoru w kierunku Nomena.

<Serenity?>

Od Ashery CD Kivuli

Ashera uśmiechnęła się ciepło. 
- Ah takie polowanie to już nie na moje lata. - zaśmiała się Ashera. - Gratuluję ci sukcesu. - odparła. Kivuli położyła martwe zające przed śnieżnobiałą waderą. 
- Ależ ja nie mogę tego przyjąć.- odparła zaskoczona. 
- Mówiłam już Pani. Jadłam śniadanie. 
- Jaka tam pani. Słońce, możesz mówić mi po imieniu lub nawet ciociu. - odparła. Kivuli przytaknęła. 
- Proszę, ja tego nie zjem. 
- Skarbie ja nie potrzebuje już tyle do jedzenia. Proszę skarbie, zjedz chociaż tego jednego. - Kivuli zaprzeczyła. Ashera musiała przyznać, że waderka jest uparta, ale podobało jej się to. Wiedziała przynajmniej, że umie bronić swego i nie da siebie w kaszę dmuchać. Ashera zjadał jednego zająca, a drogiego wzięła w pysk by zanieść do swojej jaskini. 
- Masz dziś jakieś plany kochana? - spytała. Wadera zaprzeczyła. 
- Może masz ochotę się ze mną przejść?- spytała. Widząc lekkie zawahanie ze storny Kivuli dodała - Chyba, że nie masz czasu. Ja cię do niczego zmuszać skarbie nie będę. Wy młodzi macie tyle korzyści z życia. Im wilk starszy tym mniej ma. - odparła. 
- To nie tak.  
- Spokojnie kochanie. Jeśli chcesz możesz iść zrobić to co musisz. Nie musisz być przy mnie. Od paru lat jestem sama. Moja wałsna córka wygnała mnie z watahy. Przyzwyczaiłam się do bicia samą. - odparła Ashera uśmiechając się ciepło. - Pamiętaj tylko by uważać na słońce! Lubi teraz plątać figle. - odparła biorąc zająca i idąc w kierunku swojej jaskini.

<Kivuli?>

Od Serenity CD Naoru

Wadera zarumieniła się na ten gest i przez dłuższy czas, kolor nie opuszczał jej pyszczka mimo szczerych chęci. W jej wymiarze wszyscy okazywali sobie szacunek i tak dalej, jednak odebranie tego od Naoru było inne niż to, co do tej pory było jej znane.
Z rozmyśleń wyrwało ją przybycie wpatrującego się w nich jej przyjaciela, Yamisa. Może niekoniecznie obserwował ich co gapił się w ich kierunku z średnio obecnym wzrokiem. Podszedł na dość sztywnych łapach ku im. Serenity spojrzała na niego z troską.
-Yamis? Wszystko w porządku?- Czarny nagle się otrząsnął. Uśmiechnął się lekko.
-Tak, wybacz, błądzę myślami... Miło cię móc zobaczyć raz jeszcze Naoru, trochę czasu minęło- dodał widząc obecność zielonookiego. Nao kiwnął głową na powitanie.
-Również podzielam to szczęście z ponownego spotkania, Yamisie- powiedział.
-Yamis, patrz! Tillie!- Usłyszeli czyiś okrzyk, Yamis momentalnie wystrzelił głową.
-GDZIE?!
W odpowiedzi usłyszeli śmiech kogoś o równie głębokim głosie co Naoru. Zza drzew wyszedł spokojnym tempem rudawy basior o czarnych znakach. Pierwsze co przyszło na myśl Serkowi to określenie "przystojny". Nic dziwnego. Z całej trójki basiorów to nowo przybyły mógł spokojnie pochwalić się najsilniejszą budową ciała. Nie zdziwiłaby się gdyby jego strażnicza forma miała  przynajmniej jedną z najlepszych męskich klatek piersiowych. Zatrzepotał skrzydłami i poklepał Yamisa po łopatce.
-Wybacz druhu, musiałem to zrobić... Och, wybaczcie moją nieuwagę- dopiero wtedy dostrzegł obecność Nao i Serka. Rudy ujął drobną łapkę wadery i złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek.- Me imię Nomen. Spotkaliśmy się w trakcie Ceremonii.
-Och, pamiętam! To ty jako pierwszy wskoczyłeś- nagle sobie uświadomiła biała, przypominając sobie rudego wilczka.- Czemu wcześniej się nie poznaliśmy?
-Zostałem powołany na adepta Strażnika dzień wcześniej, zrobiono mi ekspresowe wykłady.
-Rozumiem... Yamisie, a co znów za Tillie?
-O-och... No wiesz- pierwszy raz w życiu, Serek zobaczyła zawstydzenie u niego. Nao uniósł brwi w geście zaciekawienia.- Poznałem swoich podopiecznych i...
-I ona stała się jego miłością życia od pierwszego wejrzenia- dokończył Nomen spoglądając łagodnie w oczy Serka by znowu ucałować jej łapkę. Puścił ją zaraz.- Yamis przybył do was automatycznie, ja pragnąłem poznać te piękne krajobrazy terenów o których tyle słyszałem.

<Nao?>

czwartek, 23 maja 2019

Od Azaira Ethala CD Rutena - "Motyl Nocny"

Szczerze mówiąc, Azaira mało interesowały wirusy czy inne sposoby władzy, z jakich korzystał Ruten.
Oczywiście szanował swojego nauczyciela i wszelkie metody, którymi się posługiwał, ale biały basior wolał walki bezpośrednie.
Tylko ciepła krew wypływająca z ran przeciwnika i jego ulatujący oddech były w stanie dać mu szczęście (nie liczymy tu, oczywiście, uśmiechu Rutena, bo to zupełnie inna sprawa). Uwielbiał, kiedy ktoś błagał go o życie, składał obietnice w zamian za litość.
Azair uwielbiał się bawić. Udawał, że się zgadza, żeby potem zmiażdżyć delikwentowi czaszkę, rozszarpać tchawicę, połamać żebra tak, żeby przeszyły płuca jak mróz przeszywający kości.
Może i był okrutny. Może był nawet potworem, kto wie. Przede wszystkim jednak był sobą i nie zamierzał się siebie wstydzić.
Był tylko jeden problem, a mianowicie jego babka, siedząca w jego głowie i wrzeszcząca na niego, kiedy rozkoszował się słodkim zapachem ostatniego tchnienia.

Powinieneś powstrzymać tego szaleńca, odezwała się nagle Hadelle. Przez niego zginie wiele wilków.
Jakby już tak się nie stało, prychnął Aza w odpowiedzi. Nienawidził jej, ale jednocześnie darzył ją głębokim uczuciem, jakie rezerwował tylko i wyłącznie dla własnej rodziny.
Azair przeciągnął się z godnością, a następnie zmierzył staruszka siedzącego w kącie chłodnym spojrzeniem. Wilk jednak zbyt zajęty był przyglądaniem się swojej bezwładnej nodze, żeby to zauważyć.
Biały basior zdążył więc przywołać na pysk lekki, ale w miarę ciepły uśmiech.
— Na razie musi pan trochę poczekać — odezwał się przyjaźnie. — Całkiem możliwe, że bezwład za jakiś czas sam przejdzie. Teraz za to pójdę po coś do jedzenia dla pana, wygląda pan na głodnego.
Wychodząc, zerknął jeszcze przelotnie w stronę Rutena.

Wrócił po dosyć krótkim czasie, trzymając w zębach tłustego zająca, który przez swoje sadło nie był w stanie szybko mu umknąć. Położył truchło przed staruszkiem, łapą nakazał mu jedzenie, po czym położył się wygodnie w pewnym oddaleniu.
Ruten zajmował się czymś przy swoim kamiennym stoliku i zdawać by się mogło, że szepcze coś sam do siebie. Niestety, mówił zbyt cicho, żeby dało się odróżnić pojedyncze słowa.
Azair ziewnął przeciągle i oparłszy łeb na łapach jął przyglądać się Rutenowi, co zdażało mu się ostatnio nadzwyczaj często.
W pewnym momencie Ruten zatrzymał się gwałtownie, zerknął w lewo i natychmiast obrócił się do Azy.
— Słyszałeś coś? — zagadnął pozornie spokojnie.
Azair wytężył słuch.
Coś dziwnego, jakby sapanie... Zgrzyt pazurów...
Chwila moment, przecież to...
Zerknął na staruszka pogrążonego w głębokim, spokojnym śnie.
Prychnął ze śmiechem.
On sam na jego miejscu nigdy by nie zasnął...
Ruten uspokoił się. Dlaczego ostatnio zrobił się taki nerwowy?
Teraz ma okazję.
Azair wstał spokojnie, nie spiesząc się. Poruszał się bezszelestnie, z gracją.
Wiedział, co chce teraz zrobić i chociaż nie był pewien reakcji nauczyciela, czuł, że nigdy nie będzie tego żałować.
Podszedł go od tyłu, pochylił się nieco nad jego uchem (ah, jak to dobrze, że jest wyższy!).
Jest tak blisko!
Czuł, że serce wali mu jak młotem, a żołądek wykonuje dzikie akrobacje. W głowie miał mętlik, ale wiedział dokładnie, co chce powiedzieć.
— Nigdy nie będę miał ciebie dosyć... — wyszeptał na ucho Rutenowi, ściszając głos do pomruku.
Poczuł, że mięśnie bordowego wilka sztywnieją.
Azair uśmiechnął się lekko, odsunął się i wrócił na swoje miejsce do poprzedniej pozycji, jakby nic się tu nie wydarzyło.

< Ruten? >