wtorek, 14 maja 2019

Od Azaira Ethala - "Cienie Przeszłości", cz. 3

— Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytania — warknął sucho Aza.
Wadera zasępiła się. Miała nadzieję, że to wyznanie zrobi na jej wnuku jakiekolwiek wrażenie.
— Po śmierci mojej ziemskiej powłoki podarowanej mi przez Czas staję się z powrotem bytem metafizycznym, mam więc wgląd we wszystkie myśli i we wszystkie ziemskie sprawy — wyjaśniła, rozglądając się nieśpiesznie dookoła.
— Dlaczego więc pojawiłaś się w naszym wymiarze? — zapytał Azair, wstając i podchodząc do martwego małego Azy. Łapą podniósł bezwładną głowę, po czym zajrzał w pozbawione blasku oczy. Metaliczny odór własnej krwi zakręcił mu w głowie.
— Nie wszystko na raz — zachichotała wadera, powracając do swojej zwyczajnej, żartobliwej postaci. — Bo pęknie ci mózg. Na razie powinieneś wrócić do rzeczywistości. Słońce już wstaje.
Azair pogłaskał łapą bujne loki swojego szczenięcego ja. Lubił szczeniaki. Były takie niewinne, takie bezbronne... Jeśli oczywiście Azę można było kiedykolwiek nazwać niewinnym. Jeżeli Hadelle mówiła prawdę, w jego żyłach płynęła demoniczna krew, czyniąc go anomalią, czymś, co nigdy nie powinno zaistnieć.
— Skoro wszystko wiesz, czemu więc nie wyjawisz mi, dlaczego mój Ojciec się zabił? — Wilk odwrócił łeb w stronę babki, ale jej już tam nie było.
Dlaczego zawsze znikała, gdy jej słowa były najbardziej kluczowe?


Basior otworzył oczy, ale zaraz zmuszony był znowu je zmrużyć. Brutalny atak słońca wzbudził w Azie nagłe pragnienie powrotu do krainy snów, jednak nad jego głową wciąż wisiał miecz nieskończonego obowiązku.
Był to winny Ojcu. Musiał wiedzieć, co popchnęło go do samobójstwa.
Sprawnie zeskoczył z drzewa i otrząsnął się z resztek snu, po czym zaczął rozglądać się dookoła w poszukiwaniu śniadania. Jako że w najbliższym sąsiedzctwie nie zauważył niczego, na co miałby ochotę, postanowił nie zbaczać z ustalonego kursu i przyrzekł sobie, że śniadanie spożyje w jak najbliższym czasie, gdy tylko znajdzie takowe na swojej drodze.
Niestety, okazało się, że część podróży musiał przejść o pustym żołądku, bo nie miał ochoty na wykopywanie korzonków, a pierwszy krzak z jagodami pojawił się dopiero po na oko dwóch godzinach. Łapczywie wyjadł słodkie owoce i ruszył dalej, licząc na łut szczęścia (czytaj: strumyczek, który zaspokoiłby jego pragnienie).
Godziny mijały powoli, a on czuł coraz większe zirytowanie własnymi myślami. Głowę zaprzątało mu dziwne wrażenie, że nie spotka matki tam, gdzie powinien, bo...
Nagle w jego czaszcze rozległ się krzyk Hadelle. Wrzask był tak przeraźliwy, że prawie rozsadził mu mózg. Upadł na ziemię i zaczął panicznie zasłaniać uszy łapami, w nadziei, że to pomoże, że krzyk ustanie chociaż na chwilę!
Krzyk nasilał się z każdą sekundą, Azair chciał tylko, żeby to się skończyło – śmiercią Hadelle, jego śmiercią, czymkolwiek – byleby już tak nie cierpiał.
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Hadelle zamilkła.
Aza przewrócił się na grzbiet i oddychał ciężko. Cień wrzasków jeszcze łomotał mu za uszami.
— Jesteś stąd — usłyszał. — Ale to, co siedzi w twojej głowie, raczej nie.
Otworzył oczy. Aż wzdrygnął się na widok pochylającego się nad nim fioletowo- błękitnego wilczego łba i ogromnych jasnoniebieskich oczu.

< C.D.N. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz