sobota, 25 maja 2019

Od Zawilca CD Etain

Skok...
Przednimi łapami z dużą siłą uderzyłem w kamień. Nie spodziewałem się, że będą takie śliskie. Ech, czy w ogóle przeskakiwanie rzeki było konieczne? Nie mogliśmy po prostu poszukać brodu?
Przy pierwszym zetknięciu się z głazem zacząłem żałować swojej słabej kondycji i wszystkich tych razów, gdy pofolgowałem sobie z jedzeniem. W następnych sekundach, a może nawet niepełnych sekundach, trwała walka z własnymi nogami i pochyłą powierzchnią, w którą wcelowałem, by po krótkiej chwili ostatecznie zsunąć się... i spaść do rzeki. Brrr. Prąd był silny.
- Et... Etain!!! - wrzasnąłem, wynurzając się na chwilę nad powierzchnię wody. Zdążyłem wtedy zauważyć, że wadera już zauważyła efekt mojej nagłej niemoty. Ponownie zniknąłem przykryty falami, a wyłoniłem się kilka, może kilkanaście metrów dalej, gdy udało mi się zahaczyć o coś łapą. Było równie śliskie, jak to, na co jeszcze przed momentem  próbowałem wskoczyć, więc pomimo okropnego uczucia cieczy pod powiekami mogłem wywnioskować, że był to kolejny głaz. Spróbowałem przytrzymać się go i wspiąć na górę. Ten plan wziął w łeb jeszcze szybciej, niż tworzył się w mojej głowie, bowiem ten kamień również wyśliznął mi się z łap. Nie widziałem już niczego, gdy prąd uniósł mnie po raz kolejny, napiąłem wszystkie możliwe mięśnie, łudząc się, że w ten sposób jakimś cudem będę mógł unosić się na powierzchni jeszcze przez jakiś czas. A co później, mniejsza z tym.
Nie miałem pojęcia, jaką odległość przemierzyłem, jednak ostatni odcinek drogi trwał raczej krótko. Ostatecznie uderzyłem o coś grzbietem, na chwilę tracąc dech w piersiach. Znów zacząłem szamotać się, próbując wynurzyć, aby nabrać powietrza. Zakasłałem, przy okazji krztusząc się wodą... i chyba straciłem przytomność.
Obudziłem się już na brzegu po drugiej stronie, gwałtownie wykaszlując resztki rzecznej wody z tchawicy. Lecz zanim zdążyłem podnieść się i usiąść, gdzieś pomiędzy epizodami kaszlu poczułem okropny ból w prawym boku, w okolicy grzbietu. Odruchowo skuliłem się, to jednak chyba tylko pogorszyło mój stan. Otrzeźwiłem się już zupełnie i zobaczyłem Etain, siedzącą naprzeciwko mnie i przyglądającą mi się uważnie. Uśmiechnąłem się słabo.
- No, ciężko było - powiedziała w końcu.
- Ech... to co, idziemy dalej? - szepnąłem słabo - czy ty sama mnie wyciągnęłaś z tej wody? - dotarło do mnie nagle.
- Nikogo innego przecież tu nie ma - mruknęła.
- Dziękuję - zmieszałem się.
- Na pewni wszystko już w porządku? Może powinniśmy zawrócić i pójść do medyka? Czuję, że coś z tobą nie w porządku.
- Nie, skąd, mieliśmy iść na wyprawę, czy nie? - zapytałem, choć sam już ie byłem pewien, czy  rzeczywiście mieliśmy - czuję się przecież... - tu wstałem powoli, z przerażeniem orientując się, że grzbiet naprawdę bardzo mnie boli. Uznałem jednak, że na razie bezpieczniej będzie nie wywoływać paniki i poczekać z nadzieją, że samo przejdzie - chodźmy... dalej.
Wadera bez przekonania podniosła się, czekając aż do końca pozbieram się z ziemi.
Ruszyliśmy, przemierzając pagórkowate tereny WSJ przez kolejną godzinę. W końcu zebrałem się na jaką-taką odwagę i postanowiłem zaproponować postój. Ból był nie do wytrzymania i jedyne, czego w tamtej chwili pragnąłem, to położyć się w jakimś spokojnym miejscu i odpocząć.
- Może zatrzymamy się na jakiś czas? - zapytałem mniej śmiało, niż rozmawiałem z nią poprzednio - myślę, że przyda nam się odpoczynek po pokonaniu całej tej trasy.
- Masz rację. Przyda się... - Etain uważnie rozejrzała się wokół, zaskakująco szybko przystając na moją propozycję. Odetchnąłem w duchu.
Okolica wyglądała na opustoszałą, nikt więc nie powinien nam przeszkadzać. Ułożyłem się pod jakimś drzewem, opierając głowę o korzeń. Etain przeciągnęła się i położyła wśród gałęzi jakiegoś krzewu.
Oczy szybko same zaczęły mi się zamykać, aż w końcu niepostrzeżenie usnąłem.
Obudziłem się wieczorem, ale tylko na chwilę. Wśród ostatnich promieni zachodzącego słońca dostrzegłem, że Etain również spała, uznałem więc, że nie ma sensu jej budzić. Sam zresztą czułem się wystarczająco zmęczony, by bez problemu zasnąć ponownie i obudzić dopiero następnego ranka.
Pierwszym, co zobaczyłem otwierając oczy, był jasno-fioletowy, intensywnie pachnący kwiat leżący tuż przed moim nosem. Uśmiechnąłem się lekko. Zrozumiałem treść polecenia. Tylko gdzie mogłem "zerwać" go tym razem?
Podniosłem się i popatrzyłem na Etain. Nadal spała, odwrócona do mnie plecami. Postanowiłem zaczekać. Musiała być wczoraj naprawdę zmęczona.
Zaczynałem się już nudzić i przysypiać na powrót, gdy wilczyca westchnęła cicho i odwróciła się w moją stronę, otwierając oczy.
- Lepiej się czujesz? - ziewnęła, siadając na ziemi. Przytaknąłem dopiero po dłuższej chwili, starając się ocenić stopień dyskomfortu, który czułem. Być może ból był trochę mniejszy, ale nadal przy każdym ruchu czułem, że mam grzbiet.
- Och, a co tym razem? - z uśmiechem kiwnęła głową, wskazując na leżący przede mną kwiatek. Z zakłopotaniem szybko podniosłem go z ziemi.
- Nie jestem pewny... jak się nazywa, ale rósł niedaleko, więc pomyślałem, że może ci się spodobać - ach, jestem jednak mistrzem kłamstwa!
- Hiacynt - zaśmiała się lekko - to jest hiacynt.
- No, dokładnie - podszedłem do niej, wręczając jej mój mały skarb, po czym wróciłem na swoje miejsce - jak się spało? - zapytałem, z braku lepszego pomysłu.

< Etain? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz