sobota, 31 października 2020

Podsumowanie października!

Kochani,
krótko i na temat: pobiliśmy rekord wszystkich dotychczasowych 95 miesięcy istnienia Watahy Srebrnego Charba, przebiliśmy samych siebie i to co ustawa i pojemność archiwum WSC przewiduje.
Nie ma się co oszukiwać, jesteśmy kozaki. Nie wiem i nie pytajcie, co stało się w tym cieplutkim październiku, fakt faktem, mieliśmy tu potężną liczbę opowiadań (Tak, Alke, patrzę właśnie na Ciebie) parę ładnych dyskusji, parę przepięknych linczów na czaciku, który prawdopodobnie pożegnaliśmy bezpowrotnie przed kilkoma dniami [*]. O tym zresztą być może wspomni nasz niezastąpiony Towarzysz Redaktor Paketenshika w zbliżającym się numerze Naszego Głosu.
Dzięki temu wszystkiemu, miniony właśnie miesiąc uczcimy mianem "Nienawistnego Października". Uroczo, prawda??
Nie udałoby się to, gdyby nie...

Alkestis z 40 opowiadaniami, jednocześnie napisawszy więcej, niż 3 kolejne wilki naraz,
KaraRyNaoru i Ceres, wszyscy z 13 opowiadaniami i wszyscy na drugim miejscu,
Paketenshika i Magnus, którzy napisali opowiadań 12 i których widzimy na miejscu trzecim.

Mieliśmy okazję zobaczyć w naszych opowiadaniach także i inne postacie, którymi byli SkinterifiriRysio oraz Mundus.

A oto wyniki tegomięsięcznych głosowań:
Śledczy i Omega, 7 głosów (Najbardziej zapracowane stanowisko)
Samiec alfa, 4 głosy (NajMNIEJ niezbędne stanowisko)
Wojskowe, 5 głosów (Najciekawsza grupa stanowisk)
Medyk, 8 głosów (Najbardziej szanowane stanowisko)
Samiec alfa, 9 głosów (Najbardziej "xD" stanowisko)

Jak sami pewnie zauważyliście, na podium stoi dziś wiele wilków, co jest tym bardziej oszałamiające biorąc pod uwagę iloma opowiadaniami zasłużyli się dla całej naszej społeczności.
Wszyscy byliście wielcy! Wielcy przez wielkie "W"!

                                                                                    Wasz samiec alfa,
                                                                                        Agrest

Od Alkestis CD Naoru

 Nie chciała mu sobą zawadź głowy. W ogóle nie chciała komukolwiek przeszkadzać i przerywać w pełnionych obowiązkach innym. Skarciła się mentalnie gdy sama medyczka musiała przyjść dla obejrzenia jej stanu zdrowia. Nie powinna kłopotać sobą innych.
-Alkestis?- Spytał się cicho zatroskany basior, zerknęła na niego. Doskonale zdawała sobie sprawę, że on tak łatwo nie odpuści z pomocą waderze, jeszcze w takiej formie zdrowotnej. Chcąc nie chcąc, będzie musiała pomóc sobie pomóc. Wolno zebrała się do pozycji siedzącej z lekko opadniętymi górnymi powiekami, spokojnie oddychała.
Myślała nad tym co powiedzieć, jednak tylko westchnęła na głos. Naprawdę, serce ją bolało na samą myśl, że ktoś musi jej pomóc zostawiając swoje zadania.
-Tylko te dokumenty zanieść do jaskini obrad- powiedziała niezbyt głośno. Może i lepiej się czuła ale prędzej ten tu o Naoru na nią podniesie głos jakby chciała sama to zrobić. Nawet dobrze zgadła, ponieważ zaraz szybko złożył papiery w jedno i był gotów do pełnienia funkcji swoistego listonosza watahy.
-Odprowadzę cię do siebie- stwierdził niż zapytał. Musiała się zgodzić.
"Agrest będzie musiał chwilę poczekać" pomyślała i spokojnie wstała w celu wolnego opuszczenia jaskini. To znaczy, najpierw musiała iść z basiorem by być na miejscu przy oddawaniu papierologii na jej właściwe miejsce. Podczas tego wolnego spaceru, czuła jak wilk na nią co jakiś czas zerka badawczo, zapewne w celu monitorowania jej stanu. Na samą myśl źle się czuła.
-Przepraszam- odezwała się cicho patrząc przed siebie.
-Za co?- Basior się zdziwił słysząc jej słowa.
-Że musiałeś mi pomóc- odparła tą samą tonacją głośności.- Oderwałam cię od zajęć. Przepraszam.
-Nie lubisz otrzymywania pomocy?- Zapytał.
-Zaprzątania sobą mną głową- poprawiła go dalej idąc.- Domyślam się, że masz ważniejsze zadania do robienia z których zostałeś odciągnięty. Dlatego przepraszam.


<Nao? Wybacz długość ;-;>

Od Alkestis CD Ceres'a

 -Ja za wami też- uśmiechnęła się lekko młoda wadera. 
Faktycznie, gdyby nie różnorodności w postaci losowych sytuacji i zadań, wpadłaby do byłej opiekunki wcześniej. Jednak wykonywanie drobnych przysług całkiem łatwo zaczęło rozlewać się w czasie, skutecznie go pochłaniając i wypełniając swoimi elementami. Mówiąc kolokwialnym językiem, Alkestis była zajęta przy drobnostkach.
Samica o fioletowych oczach spojrzała ciepło na skrzydlatą, która w odpowiedzi zachichotała na słowa młodej. Czuła jak Ceres ją obserwował a potem sporadycznie czuła na sobie jego wzrok.
-Powiedz mi kochana, co robiłaś zanim przyszłaś?- Zapytała zaciekawiona Ashera.
-Pomagałam przy uprzątnięciu mogił watahy- odparła spokojnie.- Na jedne z ostatnich spadło wiele liści z pobliskich drzew.
Ashera znieruchomiała słysząc gładką odpowiedź młodej. Przyjrzała się jej lepiej.
-Na pewien sposób to wygląda teraz pięknie- przymknęła oczy.- Grób Palette cały czas wydaje się oddychać własnymi barwami.
-Tisiu...
-Ach, nieważne. Po prostu tyle możliwości jest do podjęcia. Przepraszam, rozgadałam się. Coś nie tak?- Przechyliła nieco głowę na bok widząc zatroskanie w oczach skrzydlatej.
-Och... Nie, raczej nie. Po prostu...- westchnęła przerywając. Najwyraźniej nie mogła powiedzieć tego na głos. Czy to byłaby znowu uwaga, że była uderzająco podobna do tej zmarłej? Starsza w końcu wstała, jakby sobie o czymś nagle przypomniała. Co okazało się prawdą.- Wrócę za dłuższą chwilę, zapomniałam odebrać jedną rzecz.
-Mogę pójść za ciebie- Tisia już zaczęła zmieniać pozycję ale tamta pokręciła głową.
-Nie, zostań tu sobie. Postaram się szybko wrócić- dodała obiecująco i już w następnej chwili dwójka młodych wilków została pozostawiona sama sobie.
Nawet jeśli Ceres wodził leniwie spojrzeniem, często zahaczał o siedzącą prosto waderę, która nieco zawstydzona wolno ruszała przednimi łapkami przed sobą, jednak nie miała spuszczonego spojrzenia na swoje urocze niebieskie skarpetki o niskiej wysokości.
Basior w dalszym ciągu milczał, nawet gdy złapała z nim kontakt wzrokowy. Cisza była nawet spokojna, chociaż wyczuwała w niej echo zawstydzenia. Prawdopodobnie przez to ostatnie drążenie Ashery do ich zejścia w partnerstwie.
-Nudzę cię swoją obecnością?- Kojący głos wadery przerwał ciszę. Ceres spojrzał na nią, miała jakby pogodzenie się z sytuacją w oczach.- Jeśli tak jest, powiedz i nie będę cię kłopotać.

<Ceres?>

Od Kary CD Szkła - "Zwrócone życie"

Nie jestem gotowa. Talaza tez nie była, a nie chciałam skończyć jak ona. Umrzeć wydając na świat potomstwo to heroiczny czyn. W tym momencie nie czułam się na tyle silna by go wykonać. Jednak to co się stało się nie odstanie. Pogodzenie się z tą myślą nie było jednak łatwe. Biorąc pod uwagę fakt, że Szkło mógł się za mną ożenić z litości jeszcze pogarszał sytuację. Nie chciałam tak myśleć, ale nie mogłam już nic na to poradzić. Bałam się, że było choć ziarno prawdy w tym co sobie wymyśliłam. Szkło znalazł mnie zadziwiająco szybko. Nie chciałam z nim rozmawiać. Powiedzenie „Zostaw mnie” było najprostszym co mogłam teraz zrobić. Nie było to jednak prawdą. Nie chciałam, żeby cokolwiek mówił, nie chciałam pocieszania czy usprawiedliwiania się. Chciałam tylko jego obecności. Niemego zapewnienia, że mimo wszystko jestem dla niego ważna.

Basior jakby czytał mi w myślach, tylko siedział obok mnie, bez żadnego dźwięku. Po jakimś czasie sama nie wytrzymałam tej ciszy wokół nas.

- Czego chcesz? – zapytałam zerkając na basiora. Jego następne pytanie zbiło mnie z tropu. Przytaknęłam niepewnie na propozycję wilka i czekałam na jego ruch. Szkło wstał powoli i podszedł do mnie otulając mnie swoim ciałem. Dałam się przytulić, ale nie odwzajemniłam gestu. Siedzieliśmy tak przez dobrą godzinę, patrząc na bezkres morza i nocnego nieba. Gwiazdy, mimo że mało widoczne co jakiś czas migały nad nami, jakby chciały nam przekazać, że nadal tam są. Po godzinie udało mi się uspokoić emocje i myśli.

- Boje się. – zaczęłam powoli. Basior drgnął na dźwięk mojego głosu. Jego łapa obejmująca mnie musiała już dawno zdrętwieć, ale on nie ruszył się ani odrobinę.

- Jeśli Cię to pocieszy, to ja też. – odpowiedział basior po jakiejś minucie.

- Nie pocieszy. – zaśmiałam się lekko z obecnej sytuacji i jednocześnie poczułam kolejne łzy zbierające się w kącikach oczu.

- Wszystko się zmieniło odkąd Talaza odeszła… - powiedziałam nie patrząc się w stronę Szkła. Nie chciałam widzieć jego wyrazu twarzy jak wypowiedziałam jej imię. – Gdyby nadal tu była, bylibyśmy przyjaciółmi i żadne z nas nie byłoby teraz w tej sytuacji. Ty byłbyś szczęśliwy z prawdziwą miłością swojego życia… a ja bym przełknęła fakt, że nigdy nie poczujesz tego co ja. – To wyznanie było dla mnie trudne. Odkąd się poznaliśmy ze Szkłem, czułam coś więcej niż tylko przyjacielska sympatię. Jednak gdy dowiedziałam się o nim i Talazie zdusiłam wszystkie uczucia w zarodku i po prostu o nich zapomniałam. Jeśli Szkło bym zaskoczony moimi słowami to dobrze to ukrywał.

- Dlaczego uważasz, że nie czuje tego co ty? – spytał się basior. W jego głosie usłyszałam lekką urazę.

- Bo jesteś ze mną z litości. I z braku innego, lepszego wyboru.

- Nie ma innego wyboru. Chce być z Tobą, bo przy Tobie czuje się jak przy Talazie. – jeśli jego słowa nie miały nie zranić, to niestety im się nie udało.

- Czyli jesteś ze mną bo Ci ją przypominam.

- Tak… znaczy Nie. – Szkło pomachał głową zrezygnowany. – Sam już nie wiem. To wszystko co się teraz dzieje bardzo mi przypomina wszystkie poprzednie zdarzenia. Wiem jednak, że chce się Toba opiekować i opiekować się naszymi dziećmi. Lepiej niż dotychczasową trójką.

Uśmiechnęłam się lekko. No fakt, Szkło nie wykazał się jak na razie w roli ojca. Jego odpowiedzi były szczere i była to kolejna rzecz za którą go kochałam. Nie wystarczały mi one jednak. Cały czas czułam, że popełniłam błąd zgadzając się na ten ślub. I na to dziecko… Skoro Szkło nie był dobrym ojcem to jak ja mogłam być dobrą matką?

- A co jakby Talaza nadal żyła? – spytałam chowając delikatnie pysk w łapach.

- Jak to co?

- Pewnie nawet nie zwróciłbyś na mnie uwagi.

- Talaza nie żyje. – słowa basiora odbiły się echem w mojej głowie. Ból był słyszalny w każdej samogłosce, spółgłosce i dźwięku.

-  A jakby żyła? – nie wiedziałam, czemu brnęłam dalej. Miałam wrażenie, że moja podświadomość chciała, żeby Szkło poczuł ból. Chociaż wiedziałam, że poczuł już go wystarczająco dużo. Basior zamknął oczy i westchnął ciężko.

- Ale nie żyje Karo. I nawet jakbym chciał to zmienić to tego nie zmienię. Pozostało mi żyć dalej. Jak widać, znalazłem już kogoś dla kogo powinienem dalej żyć.

Teraz ja westchnęłam. Łzy zbierające się od kilku minut zleciały po moich policzkach.

- Przepraszam. Nie powinnam. – szepnęłam mając wyrzuty sumienia.

- Musiałem to w końcu powiedzieć. – wilk starł łzy, które znalazły się na jego pysku. – Teraz ty jesteś moją przyszłością, żono.

Uśmiechnęłam się i wtuliłam głowę w tors Szkła. Nie wiedziałam jak potoczy się nasza historia. Wiedziałam jednak, że nieważne co by się stało będziemy się wspierać i opiekować się sobą.

- Dziękuje mężu. – powiedziałam cicho i zamknęłam oczy by zapamiętać ten moment na zawsze.

<Szkło? :3>

Od Magnusa – ”Rezerwat” cz. 7

Od początku suszy minął niecały rok. Prawie już wyrośliśmy, nasze futro zaczęło się wydłużać, było mniej miękkie. Szczenięcy podszerstek został już w znikomych ilościach. W normalnych okolicznościach nastający dla nas czas byłby ekscytujący. Planowanie ślubu i wesela, zakładanie rodziny… W obecnej sytuacji nie było nam to jednak dane. Każdy wilk w watasze oszczędzał siły. Żadnych treningów, zabaw, alkoholu, nawet seksu. Można było tylko polować, aby zaspokoić głód. Z tym z resztą też zaczynał być problem. Nie byliśmy jedynymi mieszkańcami wyspy, którym brakowało wody pitnej. Lada moment mogło zabraknąć i pożywienia.

Bliźniaczki, Nina i Mina jako jedyne mogły nadal używać swoich mocy. Codziennie rano wysączały nam z ziemi porcje wody. Na początku porcje były dwa razy dziennie i były dużo większe. Mogliśmy nadal normalnie funkcjonować, a panika ustała tak szybko jak się zaczęła. Gdy jednak po paru miesiącach nadal nie spadła ani jedna kropelka deszczu, a w grudniu nadal nie spadł ani jeden płatek śniegu, codzienna dawka wody zaczęła się zmniejszać. Najpierw zaczęliśmy dostawać raz dziennie. Później porcja zmniejszyła się o jedną czwartą. Od dwóch miesięcy dostawaliśmy połowę początkowej dawki.. Zaczął się marzec, miesiąc rozpoczynający powolne odrastanie roślin, budzenie się zwierząt do życia i inne szczęśliwe początki. Świat jednak nie wydawał się być na to gotowy. Nie tylko zwierzętom brakowało wody. Rośliny zasuszyły się i nie była to tylko zasługa zimowego wiatru. Wszystko dookoła było szare i bure. Nawet te bardziej kolorowe umaszczenia wśród wilków, zdawały się powoli tracić na kolorze.

- Wszystkiego najlepszego Karo. – powiedziałem uśmiechając się lekko do leżącej obok mnie wadery – Właśnie stałaś się dorosła.

- Już nie chce być dorosła. – wyszeptała wadera patrząc się na odległy horyzont, oddzielający morze od nieba. Często patrzyliśmy w ten bezkres Zdarzało się, że widzieliśmy smugi nadchodzącej burzy nad morzem,. Nigdy jednak te burze nie dochodziły do nas. Te pięć krótkich słów, które wypowiedziała Kara, zmieniało cały nasz pogląd na życie. Jeszcze kilka miesięcy temu nie mogliśmy się doczekać dorosłości i wiążącymi się z tym przywilejami. Mieliśmy się pobrać właśnie tego dnia. W drugie urodziny Kary.

- Choć, pójdziemy po wodę.

Szliśmy wyczerpani i chorowicie osłabieni. Kolejka do bliźniaczek nie była już długa. Większość wilków watahy dostała już swoją porcję. Podeszliśmy na sam koniec kolejki chwiejąc się powoli. Nagle poczułem coś mokrego na grzbiecie. Podniosłem głowę do góry, nie wierząc własnym przeczuciom. Nie zobaczyłem jednak tego co spodziewałem się zobaczyć. Niebo było szare i jasne. A deszczu nadal nie było ani śladu. Przeszedłem kolejne kilka kroków w kolejce.

- Ej czułeś to? – usłyszałem przed sobą głos jednej z wilczyc. Podniosłem głowę ponownie i oniemiałem. Szukałem deszczu, a to nie jego powinienem. Dostrzegłem teraz drobne płatki śniegu spadające w naszą stronę. W kolejce zapanował harmider. Śnieg dawał możliwość odrodzenia się naszych rzek i jezior. A jeśli nie to chociaż zwiększenia zasobów wód podziemnych z których korzystaliśmy od przeszło dziecięciu miesięcy. Spojrzałem na towarzyszącą mi waderę. W jej oczach po raz pierwszy od miesięcy widać było nadzieję, gdy patrzyła na przyprószone śniegiem niebo. Odwzajemniła mój wzrok z delikatnym uśmiechem szczęścia. W jej oczach widać było zbierające się łzy. W tych drobnych gestach odnalazłem część dawnej Kary.

---

W ciągu kilku dni śniegu napadało tyle, że mogliśmy się w nim kąpać. Wszystko powoli zaczynało wracać do normy. Padało przez cały marzec, a gdy śnieg w końcu stopniał, naszym oczom ukazały się połacie zieleni. Natura powróciła do życia, tak jak okoliczne rzeki i jeziora. Jeden z największych dotychczasowych kryzysów w watasze został zażegnany. Po jakimś czasie prawie wszyscy całkowicie zapomnieli o miesiącach posuchy. Niestety jedną z osób, która nie zapomniała była Kara…

- Karou. – zacząłem patrząc na ukochaną, która zwyczajowo stała na szczycie najwyższego klifu i patrzyła w nieznaną dal.

- Tak Magnusie?

- Czy zechciałabyś zostać moją żoną?

- Czy chciałabym? – wadera spojrzała na mnie. – Tylko do czego nam to potrzebne? – spytała, a mi słowa uwięzły w gardle. – Nie jest dobrze tak jak jest?

- O… oczywiście, że jest. – powiedziałem po kilku minutach. – Ale

- Ale tak wypada. Wiem Magnusie. – Wadera odwróciła się w moją stronę i usiadła przede mną. Patrzyła mi w oczy z nieukrywaną miłością.

- Przecież zawsze chciałaś zrobić to jak trzeba.

- Może i chciałam, ostatnio jednak zmieniłam trochę myślenie.

- Poznałaś kogoś. – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Wadera zaśmiała się wręcz szyderczo.

- Nie mój miły… Dobrze. Jeśli Ci tak bardzo zależy to tak. Wyjdę za Ciebie. – westchnęła Kara i zaczęła schodzić z klifu. – Tylko szybko Kochany. I przygotuj wszystko, nie mam ochoty się tym zajmować.

Wilczyca zniknęła pomiędzy drzewami a ja stałem na szczycie klifu nie wierząc w to co się stało. Zyskałem to co chciałem, jednak czułem się jakbym coś przegrał.

<CDN>

piątek, 30 października 2020

Od Nuit Calme CD Paketenshiki

 Mimo zapewnień basiora, Nuit ciągle się o niego martwiła. Na tą chwilę był jej najbliższym wilkiem i nie chciała go stracić. 
Udało jej się zasnąć. Ciągle miała przed oczami coś dziwnego. Coś podobnego do dymu, lecz nie zwykłego. Coś podobnego do mgły wypełnionej gwiazdami. Mgła stała w miejscu przypominając swym kształtem wilka. 

~ Jesteś sama. ~ usłyszała. ~ Jestem jedynym co jest ci bliskie. ~ po tych słowach poczuła jak spada we śnie. Obudziła się gwałtownie i zerwała na równe łapy. Ciężko oddychając patrzyła na swoje drżące kończyny. Głowę miała pochyloną ku ziemi. Stojąc w rozkroku, ledwo udawało jej się nie upaść. Przymknęła oczy i wzięła głębszy oddech. 

-Nuit? - spytał Paki, który musiał wstać trochę wcześniej. 

- To nic. Miałam koszmar i tyle. - wyznała szybko.  

- Rozumiem. Ja idę na polowanie. Dasz radę sama? 

 - Jasne. - odparła Nuit z delikatnym uśmiechem. Usiadła i opatuliła się ogonem. Po chwili Paketenshika zniknął. Nuit zmieniła kilka razy swoje położenie. To przeszła się kawałek po norze, to ułożyła się na miejscu i chwilę poleżała. Ostatecznie wyszła na zewnątrz. Rozglądając się wokół zauważyła coś dziwnego. Jakiś dym lub mgłę. Cofnęła się. Bała się zbliżyć. 

~ Mamy tylko siebie Nuit ~ wadera pokręciła głową. 

- Nuit! - usłyszała po chwili. Odwróciła się, aby ujrzeć Pakiego z posiłkiem. Gdy odwróciła się ponownie mgły nie było. Wstała i podeszła do Pakiego nieco zaniepokojona. 

- Gratuluję udanego polowania. - powiedziała z uśmiechem. 

- Dziękuję. - odparł wesoło. - Tak więc do stołu podano. - dodał po chwili. Nuit zaśmiała się krótko, a następnie spojrzała wesoło na przyjaciela. Po chwili zauważyła coś czarnego za nim. Jej uśmiech zanikł, a na pysku zawitało zaniepokojenie. Paki przekręcił głowę na bok. 

- Nuit? - spytał. 

- Ktoś tam stoi. - powiedziała cicho wadera. Paki odwrócił swoją głowę. Postać ciągle stała w tym samym miejscu. 

- Może to jeden z członków? - zastanowił się na głos samiec. Nuit nie znała jeszcze członków watahy, dlatego nie wiedziała, czy to jeden z nich. Nagle postać znikła. Jakby się rozpłynęła. 

~ Za długo ~ usłyszała tuż nad swoim uchem. Pisnęła cicho i odwróciła szybko głowę. Jednak niczego nie było. 

- O co chodzi? - spytał Paki. 

- To... 

- Nuit proszę. Powiedz prawdę. - powiedział z powagą Paketenshika. Samica westchnęłam 

- Słyszałam czyjś głos. 

- Głos? 

- Tak. Ciągle słyszę go w głowie. Odbija się echem. Mówi dziwne i niezrozumiale rzeczy. Nie wiem o co chodzi. 

- Co ci przykładowo powiedział? 

- Mówił o jakiejś współpracy. Podobno to coś mi pomogło. Dzięki temu żyję. 

- Spotkało cię coś dziwnego ostatnio? 

- Nie licząc tego zimna? Nic. Tylko to zimno, głosy i widok mgły o kształcie postaci we śnie. 

- Hmm. 

- Boje się. Myślałam, że coś sobie ubzdurałam, ale zdaje się, że coś jest nie tak. Ta mgła, ta postać. Co jeśli to ta sama postać. Oznacza to, że może ona dostawać się do snów. A co jeśli ona coś planuje? Nie wiem o co chodzi. - Nuit załamana opadła na ziemię i zasłoniła pysk łapami. Nie chciała ściągać na watahę kłopotów. Ani na watahę, ani na przyjaciela. 

<Paki? UwU> 

Od Naoru CD Alkestis

 Naoru ciągle krążył wokół wejścia jaskini. Ciągle był niespokojny, ponieważ nie wiedział co takiego dzieje się z młodą waderą. Wiedział jednak, że jest w dobrych łapach. Asmira po dłuższej chwili oznajmiła, że musi iść. Widział, jak siostra ciężko znosi tą sytuację, więc nie miał zamiaru jej zatrzymywać. Basior siedział sam, czając, aż w końcu uda mi się dowiedzieć, czy chociaż z Alke jest lepiej. Jej stan był teraz na pierwszym miejscu. Po chwili z jaskini wyszła Etain. Basior widząc medyczkę zerwał się na równe łapy i podbiegł do niej. 

- I jak? Wszystko w porządku? Nic jej nie jest? - zaczął wypytywać zmartwiony. 

- Jej stan jest stabilny. Powinna odpocząć, więc cisza i spokój są wskazane. Powinna także odłożyć pracę, lecz twierdzi, że jest z nią lepiej i da radę. Choć wolałabym, aby dziś już odpuściła sobie wszelkie wysiłki. 

- Rozumiem... A czy ja?... Mogę do niej zajrzeć? - spytał nieco niepewnie. 

- Cóż.. Nie widzę, żadnych przeszkód, ale nie może się denerwować. 

- Rozumiem. Potrzebuje dużo spokoju. Wejdę tylko na moment. - wyjaśnił. Etain przytaknęła na jego słowa głową. 

- W razie potrzeby, będę u siebie w jaskini. Jeśli jej stan nagle by się pogorszył, przyprowadź ją do mnie. 

- Oczywiście. - przytaknął. - Dziękuję ci za wszystko. 

- Nie masz za co dziękować. To moja praca. - odparła. Po pożegnaniu się Etain odeszła, a Naoru niepewne zajrzał do środka. 

- Alkestis? - spytał. 

- Och, Nao. - odparła wadera. Samiec spojrzał w jej kierunku. Wadera wciąż nie wyglądała na pełni sił. 

- Mogę? - spytał, a Alkestis przytaknęła mu z delikatnym uśmiechem. Basior wszedł do środka jaskini. - Jak się czujesz? - spytał. 

- Już lepiej. Naprawdę. - odparła. 

- Bardzo nas zmartwiłaś. - przyznał siadając obok. 

- Przepraszam, naprawdę nie chciałam was martwić. 

- Nie przepraszaj. To nie twoja wina, że zasłabłaś. - wyznał. Wadera spuściła swój wzrok na łapy. Basior westchnął. Po chwili delikatnie szturchnął ją głową. 

- Głowa do góry. - odparł, by podnieść ją na duchu. - Każdemu zdarza się mieć cięższy dzień. Może ci w czymś pomóc? 

<Alekstis?> 

Od Ceres'a CD Alkestis

 Samiec był zdziwiony tym, że od dłuższego czasu Ashera na nowo nie próbowała zaczynać tematu związanego ze związkiem. Był z tego zadowolony, ponieważ oszczędzał sobie zbędnego zakłopotania i zażenowania. 
Obecnie znajdował się obok jaskini. Kopał łapą dziurę w ziemi. Nie miało to jakiegoś ambitnego celu. Po prostu basior miał dosyć leżenia. Spojrzał w bok. Zauważył stertę kamyczków. Może by nieco potrenował? 
Przysiadł i skoncentrował swoją moc na kamyczkach. Jego oczy zaświeciły czerwienią. Po chwili kamyki zaczęły lecieć w wybranym przez demona kierunku. Zaczął z nich układać wierzę. Już prawie kończył...

- Ceres?! - zawołała jego matka. Ceres nie spodziewając się tego drgnął, a jego moc zaprzestała działać. Kamyki spadły na ziemię, jednocześnie niszcząc wierzę. Oczy znów wróciły do normalności. Samiec westchnął zrezygnowany, a następnie wstał i odwrócił się w kierunku matki. 

- O co chodzi? - spytał obojętnie. 

- Mamy gościa. - odparła radośnie. Po chwili niepewnie wyłoniła się zza niej Alkestis. 

- Mhm. - mruknął w odpowiedzi. 

- Chodź do środka. Zjemy sobie wspólnie posiłek. - powiedziała wesoło i weszła do środka. Basior niechętnie udał się za nią. Gdy mijał Alkestis spojrzał na nią kątem oka. 

- Witaj po małej przerwie. - odparł i wszedł głębiej. Usiadł w rogu, jak to zazwyczaj miewał robić i przyglądał się obu waderom. Ashera zaczęła przygotowywać posiłek. 

- Zdążyłam się za tobą porządnie stęsknić. - powiedziała radośnie skrzydlata do Alkestis. Ceres natomiast przyglądał jej się. Niezbyt nachalnie, lecz z pewnym zainteresowaniem. Po chwili ułożył się i okrył ogonami bok. Ziewnął nieco zmęczony i leniwie rozejrzał się po jaskini. 

<Alkestis?> 

Od Szkła CD Kary - "Zwrócone życie"

 - Kara... - wyszeptałem, prawie już bezgłośnie, za odchodzącą waderą. Wszystkie głosy dookoła, atakujące mój słuch bez żadnego wyczucia, z każdej możliwej strony, na moment zlały się w jeden bezsensowny bełkot, którego nawet nie starałem się zrozumieć, na pełnych obrotach próbując podążyć myślami za Dopiero co poślubioną małżonką.
Na początku przestraszyłem się. Pierwszym bowiem, co uderzyło mi go głowy zanim otrząsnąłem się z pierwszego szoku, spowodowanego nieprzewidzianym natłokiem nowych wieści, z których dokładnie każda jak szpilka wkłuła się już w moje życie jak w balonik wypełniony wodą (a przynajmniej takie wrażenie towarzyszyło mi w tamtej chwili) była paraliżująca myśl, że nie znam wilczycy na tyle dobrze, by po prostu, skutecznie, pójść tam za nią i rozwiać jej żal.
Drugą refleksją było... hej, Szkło, ogarnij się. Znasz ją już tyle czasu, zatem o czym ty mówisz?
Wolno ruszyłem przed siebie, a aby uspokoić się trochę, każdy krok starałem się stawiać jak najspokojniej i najstabilniej. Krok za krokiem i oddech za oddechem, choć trwało to dobrą chwilę, udało mi się dojść do siebie.
Przynajmniej to jedno załatwione. Gdy własne wnętrze znów stoi na miejscu, teraz czas ruszyć w świat.
- Hej, Szkiełko - jakiś miękki głos cicho zawołał mnie z boku. Bez namysłu odwróciłem pysk w tamtą stronę.
- Wiesz, gdyby... - To Opal, jeszcze chwilę wcześniej rozmawiająca z Silwestrem w cieniu kilku młodych dębów. Teraz oboje patrzyli na mnie ze zmartwieniem w ślepiach.
- Spokojnie, zaraz wrócę. Pilnujcie nam gości - w przypływie bezsilnego zobojętnienia, które przeciekło do mojej świadomości wraz z ostatnimi wypowiadanymi słowami, zaśmiałem się słabo.
Nie szedłem jej śladem przez bardzo długi czas. Zapach wciąż był wystarczająco silny, by w kilkanaście minut doprowadzić mnie nad samą plażę.
To ciekawe, pomyślałem. Talaza też...
Niemal fizycznie otrząsnąłem się, ze zdenerwowaniem napinając mięśnie na przedramionach. Nie, nie o to chodziło. Teraz jestem tu dla niej, dla Kary, dla swojej partnerki. I liczy się tylko ona i ja. Duchu przeszłości, wybacz mi, jeśli tym cię krzywdzę.
Jestem rozdarty.
Ale jestem żywy. I muszę myśleć o nas, o nas obojgu. Tylko o nas obojgu... i tym, co właśnie powstaje tam, co Kara nosi pod sercem. To jest teraz najważniejsze. To jest teraz ważne i tylko to.
Zatrzymałem się na granicy drzew, by jeszcze raz wciągnąć do płuc świeże powietrze, uspokoić się i już bez nerwów ruszyć ku niej.
Siedziała nad brzegiem morza. Płakała.
- Kara...
- Zostaw mnie - warknęła gwałtownie. Przycupnąłem na piasku, w pewnym oddaleniu, zdając sobie sprawę, jak bezbarwnie brzmiały moje słowa. Więc milczeliśmy.
Słońce dawno zniknęło między drzewami, pozostawiając po sobie tylko mocną łunę, pozwalającą rozróżniać zmieszane z wszechobecnym pomarańczem barwy. Nie tak, jak chciałby spragniony melodramatu umysł, chowając się za spokojnymi wodami nieskończonego horyzontu. Siedziałem wpatrując się w nią i czekając na jakikolwiek sygnał. W tamtej chwili myślałem już o sobie różne rzeczy, w duchu wściekając się na siebie za bierność, a jednak najwyraźniej nie było nam pisane inne zakończenie. Wadera bowiem, po długim, naprawdę długim czasie, stopniowo zaczęła wyciszać się. Wreszcie odwróciła się lekko, spoglądając na mnie przez ramię.
Poczułem, jak krew zaczyna krążyć szybciej.
- Czego chcesz? - rzuciła chłodno. Czego? Sam nie byłem pewien. Żeby wstała. Uśmiechnęła się. Zaśmiała z tego wszystkiego.
- Mogę... mogę cię przytulić? - zapytałem nagle, czując teraz oprócz gorąca, także drżenie w gardle.

< Karo! >

Nowa para!

Kochani, oficjalnie, mamy w naszej watasze nową parę: Karę i Szkło!
Gratulacje, Kochani... i tak alej, i tak dalej. No.

                                                                 Wasz samiec alfa,
                                                                     Agrest

Od Kary CD Szkła - "Zwrócone życie

Etain wyjątkowo dobrze wszystko przyjęła. Gdy Szkło wytłumaczył jej co trzeba, medyczka uparła się, żeby nadal sprawdzać mój stan zdrowia. Basior oznajmił, że jeszcze następnego dnia się pobierzemy i idzie rozpocząć przygotowania. Pod pretekstem małej ilości czasu zostawił mnie w obecności niezbyt miłej medyczki. Opieprz za trening nie był duży, ale wadera przestrzegła mnie przed zbyt szybkim „stawaniem na nogi”. Ciało mogło być na to gotowe, ale umysł już nie. Jeszcze tego brakowało, żebym dostała padaczki, czy czegoś podobnego.

- No dobrze. Wszystko jest już prawie w normie. – powiedziała Etain kończąc badanie. – Powiedz tylko Szkłu, żeby za bardzo się nie śpieszył… znając jego mogłoby się okazać, że już jesteś przy nadziei.

- A no tak - jęknęłam lekko. – A tak teoretycznie miała zaraz zajść… - zaczęłam a wadera spojrzała na mnie wzrokiem mogącym zabić. - … to co by się stało?

- Nie mam pojęcia. Jednak po ostatnim wolałabym nie ryzykować. Nic fajnego witać nowe szczeniaki w żałobnej atmosferze.

Oczy prawie wyszły mi z orbit. Czy ona właśnie? A zresztą nieważne… jeśli do czegokolwiek dojdzie to moje ciało będzie wiedziało czy jest gotowe na ciąże. Prawda?

- A i żadnego picia dzisiaj. Osłabi Cię to tylko jeszcze bardziej. Pamiętaj, że tam będę. Mogę Cię obserwować.

Z ust medyczki brzmiało to prawie jak groźba. A może nią było?

Przygotowania do ślubu i wesela były szybkie, trochę chaotyczne, ale z pomocą mojej duszy organizatorki udało nam się wszystko dopiąć na ostatni guzik. Prawie każdy wilk w watasze dodał swoją cegiełkę do tego przedsięwzięcia. Sama ceremonia była szybka, ale piękna. Taka jaką sobie wymarzyłam. Tylko, że Szkło przycichł zaraz po niej. Na początku myślałam, że po prostu był głodny, albo przygotowania go zmęczyły. Jednak gdy jedliśmy obok siebie, w ciszy, czułam, ze coś jest nie tak. W końcu zaledwie kilkanaście miesięcy temu zmarła jego poprzednia partnerka. Z która ślub był równie szybki i chaotyczny jak ten. Nawet mi wlatywały do głowy wspomnienia tego niezapomnianego szczęśliwego dnia. Ale czy nadal były to szczęśliwe wspomnienia?

Już chciałam coś powiedzieć, poprosić Szkło na chwile sam na sam. Przeszkodził mi jednak wstawiony już Agrest, który ni stąd ni zowąd wpadł pomiędzy nas mamląc coś jęzorem. Spojrzałam na Szkło i zaśmiałam się wraz z nim. Kilka sekund później brat mojego męża <oh… cudownie to brzmi> zawołał do nas całą zgraje wilków, którzy otoczyli nas i rozpoczęli serenadę składania życzeń. Uśmiechałam się i dziękowałam wraz ze Szkłem, dopóki nagle nie zrobiło mi się słabo. Otaczające mnie wilki zaczęły wirować, a ja czułam się jakbym zaraz miała się wznieść w górę, lewitując. Zamiast tego, usunęłam się na siedzącego obok mnie Szkło i straciłam przytomność.

---

- To standardowa reakcja organizmu przy niedotlenieniu. – usłyszałam głos Etain.

- To na pewno tylko to? – zatroskanie w głosie mojego nowego męża rozczuliło mnie. Otworzyłam powoli oczy i podparłam się na łapie. Leżałam spory kawałek od wszystkich. Pewnie Etain tak zarządziła, żebym odzyskała dostęp do tlenu.

- Ni, nie tylko. – odezwała się biało czarna wadera stojąca obok Etain. Nie znałam jej jeszcze dobrze bo była nowa w watasze. Dołączyła w chwili gdy ja byłam… niedysponowana. – To całkowicie normalne biorąc pod uwagę jej stan, nie mówiąc o ciągłym osłabieniu organizmu.

- Jaki stan? Myślałem, że jest tylko osłabiona.

- Nie, Kara jest też w ciąży. – słowa położnej wbiły mnie w ziemie. Czy byłam na to gotowa? Absolutnie nie. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Czy naprawdę w tej chwili rośnie we mnie dziecko? Albo dzieci?

- Słońce. Karo. – z tego wszystkiego nie zauważyłam nawet jak do mnie podeszli. Szkło wyglądał na zmartwionego, po raz kolejny. Czy on kiedyś przestanie się martwić!? Wiedziałam co myślał.  Przez całe wesele i ślub pewnie też myślał o niej. Nigdy nie będę dla niego dość dobra, a dzieci które nosiłam nie powinny się wydarzyć tak wcześnie. Nie przy moim stanie, nie na tak wczesnym etapie. Wstałam powoli, czując się obserwowaną przez wszystkich. Jęcząc cicho z wysiłku i osłabienia odwróciłam się i zaczęłam odchodzić bez słowa.

- Karo! – krzyknął za mną Szkło.

- Zostawcie mnie! – odkrzyknęłam mu i pobiegłam czując napływające łzy do oczu. To nie tak miało wyglądać! Powinnam być jedyna. Jedyną miłością i największą miłością, a nie jakąś rudą podróbką. Płacząc skierowałam się w stronę jedynego uspokajającego mnie miejsca. Na plaże.

<Szkło? Draaamaaa>

Od Kary – 7 trening szybkości i zwinności

Po krótkim odpoczynku na wysuszonej ziemi, postanowiliśmy znaleźć jakiś wodopój. Skierowaliśmy się do Polany Życia i przysiedliśmy na chwile przy jeziorze. Okoliczne zwierzęta buszowały w zaroślach i pomiędzy drzewami. Ptaki śpiewały, ryby wyskakiwały co jakiś czas z wody jakby chciały się z nami przywitać. Wszystko wyglądał pięknie i aż nie mogłam się nadziwić, że żyje w tym miejscu.

- To co teraz robimy? – spytał Szkło, gdy już zaspokoiliśmy pragnienie.

- Może wspinaczka? – zaproponowałam patrząc na wysokie góry w oddali. Basior zgodził się bez entuzjazmu. U szczytu góry widziałam wahanie w oczach wilka. Wiedziałam, że zręczność nie jest jego najmocniejszą stroną, ale byłam pewna, że nadrabiał siłą i wytrzymałością. Zaczęliśmy się wspinać powoli na szczyt. Szłam pierwsza, a Szkło szedł moim śladem. Co jakiś czas trzeba było przeskoczyć z półki na półkę, z czym ja nie miałam żadnego problemu. Basiorowi też ostatecznie udało się dojść na samą górę. Zdyszani spojrzeliśmy na otaczający nas krajobraz. To było idealne zwieńczenie tego treningu.


Gratulacje!

Od Kary – 6 trening szybkości i zwinności

Po tym jak kilka razy pokonałam tor przeszkód, przyszła kolej na Szkło. Jego kondycja była o wiele lepsza. Udało mu się szybko dojść do siebie po czasie żałoby. Podziwiałam go, że udało mu się z tego wyjść. Ja za każdym razem gdy traciłam kogoś z rodziny chowałam się w sobie na miesiące. Magnus zawsze mówił, że bywałam wtedy weselsza. Ukrywałam w sobie złe emocje. Prawdopodobnie zostało mi tak do teraz, ale w tym momencie czułam czyste szczęście. Szkło skończył tor dużo szybciej niż ja. Na koniec postanowiliśmy się zmierzyć w wyścigu. Tor był wystarczająco szeroki byśmy mogli pokonywać go w tym samym czasie. Dostałam tą łatwiejszą stronę, ale i tak czułam, że moja przegrana była pewna. Zaczęliśmy na sygnał i ruszyliśmy do przodu. Przez pierwsze minuty szliśmy łeb w łeb, ale po jakimś czasie basior zwolnił. Dobiegłam do końca jako pierwsza, z minimalną przewagą nad Szkłem. Uśmiechnęłam się, ale nie ze względu na zwycięstwo. Rzuciłam się na basiora ze śmiechem.

- Dałeś mi wygrać! – krzyknęłam udając obrażoną i stojąc na leżący pode mną wilkiem.

- Niczego mi nie udowodnisz! – wypierał się Szkło i przewalił mnie na bok, tak żebym też leżała. Westchnęliśmy oboje z wysiłku.

Od Kary – 5 trening szybkości i zwinności

Po rozgrzewce postanowiliśmy zjeść, żeby mieć siłę na dalszy wysiłek. Wbiegliśmy w las i wytropiliśmy trochę większą zwierzynę. Trafiło na prawie dorosłego jelonka. Zagoniliśmy go na w stronę plaży i tam Szkło dobił go jednym skokiem. Przy posiłku czułam się cudownie. Byliśmy świeżym małżeństwem i czułam, że to była najlepsza decyzja jaką podjęłam w życiu. Gdy nasze żołądki były pełne, skierowaliśmy się w stronę stepów. Tam z pomocą kilku krzewów, drewnianych kłód, patyków i innych rzeczy jakie udało nam się znaleźć, zrobiliśmy tor przeszkód. Gdy zaczęliśmy trening, wszystko szło gładko. Szło mi lepiej niż poprzedniego dnia i coś czułam, że to nie była tylko moja zasługa. Obecność Szkła jakby dodawała mi skrzydeł. Nie chciałam też wyjść na słabą. Musiałam mu pokazać, że nie potrzebuje jego opieki tak bardzo jak myśli. Omijałam więc przeszkody w różny sposób, mając uśmiech na pysku i widząc wzrok Szkła na moim futrze. Dawno nie czułam się tak dobrze.

czwartek, 29 października 2020

Od Kary – 4 trening szybkości i zwinności

Obudziłam się dość wcześniej. A raczej zostałam obudzona.

- Karo! – krzyknął Szkło wpadając jak piorun do mojej jaskini. Otworzyłam oczy przestraszona i od razu spytałam co się stało.

- Wszędzie Cię szukałem. Już myślałem, że znowu cię porwali. – powiedział nadal upojony emocjami. Usiadł obok mnie i przywitał się czule.

- Musiałam chwile pobyć sama… - westchnęłam nadal zaspanym głosem. – Trochę potrenować.

- Etain nie będzie zadowolona.

- Jakoś mnie to nie obchodzi. – szepnęłam z szyderczym uśmiechem. Basior uśmiechnął się lekko, ale nadal wyglądał na zmartwionego.

- OOo… nie martw się o mnie! – jęknęłam przytłoczona opieką. – Jeśli chcesz możesz potrenować ze mną.

Ostatnie słowa wywołały uśmiech na jego pysku. Wyszliśmy wspólnie na plaże i zaczęliśmy truchtem przemierzać połacie piachu. Szkło był bardzo silny, jego wytrzymałość była nieporównywalna do nikogo. Szybkość jednak nie była jego mocną stroną, więc nie było problemu z bieganiem tuż obok siebie. Rozgrzewka minęła nam w bardzo przyjemnej atmosferze.

Od Kary – 3 trening szybkości i zwinności

Moje futro zaczęło dość szybko się wysuszać. Obrobione mięso ładnie się przyrumieniło na ogniu, wydobywając z siebie cudowny zapach. Zjadłam powoli, delektując się, swój obiad i dosuszyłam mokre futro. Gdy czułam się już wystarczająco zregenerowana i najedzona, wróciłam do treningu. Przebiegłam się truchtem na plaże. Ominęłam swoją jaskinię i zaczęłam bieg na szybkość po chłodnym piasku. Biegłam z dala od fal i wody, żeby ponownie nie pobrudzić futra i nie zmarznąć tak jak wcześniej. Bieg podgrzał moje zastałe mięśnie do czerwoności. Czułam się jak ryba w wodzie, jakbym po wielu latach bezczynności w końcu zaczęła działać. Zimny wiatr smagał moje futro i czułam, że mogłabym nawet unieść się ponad ziemię. Osłabienie dopadło mnie nagle i prawie od razu. Zatrzymałam się dysząc i czując krew bulgoczącą mi w głowie. Usiadłam, żeby nie upaść i nie stracić przytomności. Gdy chwile odetchnęłam, udało mi się przejść kawałek do swojej jaskini. Jeszcze nie uzgodniliśmy ze Szkłem gdzie będziemy wspólnie żyć. Nie miałam jednak siły teraz go szukać. Położyłam się w środku jaskini i zapadłam w głęboki, uzdrawiający sen.

Od Admirała - "Taniec z Aniołami", cz. 3

Szliśmy szybkim krokiem, mijając puste polanki i nieuczęszczane zazwyczaj ścieżki. Nie rozmawialiśmy, bo nie było o czym. Przynajmniej żaden budujący pomysł na wymianę zdań z matką nie przychodził mi do głowy.
Gdyby się zastanowić, na tle zwyczajnej długości przeciętnego, wilczego życia, była niewiele starsza ode mnie. Ledwie wyrosła, a już pod tym względem goniłem ją bardzo szybko, z tygodnia na tydzień przybierając na wadze.
- To dokąd idziemy? - zapytałem w końcu, pchnięty chyba bardziej rodzącą się z tyłu głowy nudą, niż pragnieniem sympatycznego spędzenia czasu z, mimo wszystko, jednak rodzicielką.
- Nie wiem, porozmawiamy z jednym czy dwoma wilkami i będziemy wracać.
- Mhm.
Westchnąłem obojętnym tonem, a mimo to, gdzieś w sercu poczułem ukłucie. Może gdyby naprawdę, szczerze chciała spędzić ze mną trochę czasu, może moglibyśmy wspólnie zrobić coś rzeczywiście ciekawego? Może nawet ona była w jakiś sposób wartościową osobą?
Ale fakt był faktem, szliśmy na spacer tylko po to, żeby móc naciągnąć prawdę w rozmowie z niebieskim i udawać, że jesteśmy dwójką wilków szczęśliwych z własnego towarzystwa... przed kim? Przed wszystkimi wokół? Przed sobą nawzajem?
- O... - bąknąłem, gdy kilkadziesiąt metrów dalej dostrzegliśmy biegnącego przez Polanę Życia wilka.
- Ry!!! - wykrzyknęła nagle matka, biegiem ruszając przed siebie. Położyłem uszy po sobie, po czym nieco opieszale ruszyłem za nią. Wiedziałem tylko tyle, że byli rodzeństwem. I najchętniej na tym bym poprzestał, ale obowiązki towarzyskie wzywały.
- Wrona - basior wydał się zaskoczony. Prawdopodobnie nie widywali się często, a po jego zakłopotanym spojrzeniu krążącym pomiędzy nią a mną, dało się wywnioskować, że nawet i same spotkania nie mogły być stuprocentowo beztroskie. Napięcie wisiało w powietrzu, lecz wilczyca rozładowała je brutalnie, rzucając się bratu na szyję i, dałbym głowę, jakoś wyjątkowo starannie wciągając powietrze tuż przed jego pyskiem.
Bez słowa stanąłem z boku, przyglądając się scenie.
- Ależ się dawno nie widzieliśmy. Znowu p... polujesz?
- Tak, szukam czegoś - odpowiedział spokojnie, by wysunąć się z zapalczywego uścisku i z lekkim uśmiechem popatrzyć na waderę z większej odległości - a wy co tu robicie? To twój syn, prawda?
- Tak, to Admirał - chyba właśnie przypomniała sobie, że przez cały czas jestem obok, bo jej spojrzenie wróciło na ziemię i zatrzymało się na mojej głowie.
- Dzień dobry - mruknąłem.
- Dzień dobry - odpowiedział.
I to w przybliżeniu tyle. Większość ogarniętych słuchaczy opowieści spodziewałaby się pewnie czegoś innego, a jednak, moja kariera towarzyska nie malowała się setkami barw. Wilki zaczęły rozmawiać same ze sobą, rozemocjonowana matka i jej najwyraźniej trochę mniej rozemocjonowany brat, a ja, trochę znudzony, trochę niepotrzebny, po prostu wycofałem się pod granicę drzew, aby bez szczególnego zainteresowania zacząć śledzić trasę, którą biegł przed siebie szereg dużych, czarnych mrówek.
Z początku zajęcie było średnio ciekawe. Maleńki pochód maszerował naprzód, tworząc widoczną z góry, ciemną linię, z której trochę drobinek uciekało na boki, by po chwili znów wrócić na szlak, a trochę sunęło prosto, uporczywie, jakby były już zupełnie spóźnione. Przyglądałem się im przez chwilę, aż ten prosty, ruchomy obraz, stopniowo zaczął wciągać mój szczenięcy, głodny bodźców mózg. Po chwili miałem już wrażenie, że świat zaczął wirować. Chyba nawet lekko otworzyłem pysk.
"Maleńkie mróweczki. Jak pewne siebie jesteście. Jak spokojnie, równo idziecie naprzód. Z jakim zaangażowaniem znosicie do domu, na swoich cieniutkich pleckach, wszystkie tak dla was wartościowe rzeczy".
Odetchnąłem głębiej, to przymykając, to znów otwierając oczy. Ta obserwacja stała się dla mnie czymś na kształt medytacji, uspokajającej i układającej rozbiegane wszędzie myśli. Jak te mrówki, schodzące się w równy rząd.
W zadumie uniosłem łapę. Delikatnie zbliżyłem ją do ciemnej linii drobnych ciałek i patrząc, jak rozbiegają się w popłochu, położyłem pomiędzy nimi, na środku drogi. Po krótkiej chwili towarzystwo uspokoiło się i znów zaczęło iść, obierając nową ścieżkę omijającą przeszkodę. Jak interesujące było to chwilowe zmieszanie.
Potem zrodziła się ciekawość.
Co się z nimi stanie, jeśli...
Podniosłem łapę drugi raz, jak najwyżej byłem w stanie, wykorzystując swoje nierozciągnięte mięśnie jak katapultę, po czym z całej siły uderzyłem w ubity piach, miażdżąc wszystkie znajdujące się na linii ognia stworzonka. W grupie znów zapanował zamęt, lecz tym razem okazał się nie tak wyraźny, najprawdopodobniej przez fakt, że moja kończyna zaraz po uderzeniu, ponownie zawisła w powietrzu.
To dopiero ciekawe.
"Maleńkie mróweczki. Jest was tak wiele, że nawet śmierć towarzyszek nie robi na was dużego wrażenia. Nie to, co u wilków, gdzie każdy każdego zna i... a może właśnie nie? Czy to stan pożądany dla naszego gatunku? Pewnie tak, ale może, tylko być może, wilków jest dużo, jak mrówek? A może za dużo?"
Usłyszałem kroki w zmniejszającej się stale odległości. Nie podnosząc wzroku, uporczywie wpatrywałem się w swoje małe stworzonka, próbując zignorować odgłos nóg stykających się z ziemią i powrócić myślami do refleksji, z której mnie wyrwał.
- Świat jest fascynujący, prawda? Świat, przyroda, nasza ziemia... - zapytał znajomy głos, z taką mocą, choć niegłośno, że ostatecznie porzuciłem poprzednie rozmyślania na koszt widma zbliżającej się rozmowy. Pokiwałem głową.
- Dziwny świat. Skomplikowany świat. Wielki świat - wymamrotałem, nieznacznie rozluźniając powieki i pozwalając swoim oczom nie wyglądać już na przejęte. Choć ich wyraz wskazywał teraz bardziej na znużenie, głowa nadal zajęta była przez dziesiątki goniących się głosów i pomysłów.
- Czym chciałbyś zajmować się w przyszłości? - zapytał nagle, bez ostrzeżenia przebijając zasłonę prostych odpowiedzi na pytania, których mogłem spodziewać się w tamtej chwili. Podniosłem uszy.
- Czym? - ożywiłem się, a w ślad za uszami poszła głowa. Otwarte szeroko oczy utkwione w poszarzałym lesie zamarły na kilka krótkich chwil, w trakcie których przez mój umysł przewijały się jak film wszystkie wspomnienia i pragnienia, które próbowałem teraz uporządkować i dopasować do najważniejszych miejsc w swoim życiu - mógłbym zostać odkrywcą. Jest tu coś takiego, prawda?
Choć przejęty swoimi ostatnimi słowami nie patrzyłem na rozmówcę, czułem, że uśmiechnął się.
- Jest, to tacy jak oni pchają ten świat do przodu. A co chciałbyś badać?
- Mrówki - burknąłem bez namysłu - albo cokolwiek.
- Też zawsze bardzo lubiłem biologię. A może nie tyle lubiłem, co po prostu czułem. A więc myślisz, by właśnie nią się zająć? To świetnie, możesz nawet mieć genetyczne predyspozycje - zażartował.
Położyłem uszy po sobie.
Biologię. Zabrzmiało to w sumie całkiem nieźle. Żebym tylko wiedział, od czego zacząć. Popatrzyłem jeszcze raz na dziesiątki małych kropeczek biegających po ziemi. Od mrówek? Nagle wydało się to tak banalne.
- Od czego zacząć? - rzuciłem nagle, mową nadganiając swoje myśli.
- Może od narzędzi? - usłyszałem, jak jego głos wchodzi na bezsprzecznie zainteresowany ton, choć pozostaje równie beztroski, jak wcześniej - gdybym to ja chciał w przyszłości wybrać stanowisko odkrywcy, myślę, że najpierw poszukałbym jakichś przydatnych narzędzi. A potem zacznij się uczyć, aby, gdy nadejdzie czas, po prostu pójść do alfy i powiedzieć mu: "już wiem kim chcę zostać!".
Podniosłem wzrok i wzdrygnąłem się, napotykając owo ciepłe spojrzenie... rdzawych ślepiów płowego wilka. Był tak młody, iż sam fakt, że formalnie był moim dziadkiem, budził we mnie pewien dyskomfort.
- A ty kim zostałeś? - zapytałem, postanawiając nie kłopotać się wpuszczeniem na pysk uśmiechu.
- Śledczym. To dobre stanowisko - odrzekł, a gdy już prawie słyszałem w myślach zapowiedź czegoś w rodzaju "daje szacunek społeczny i stabilność", usłyszałem - to może jeden z tych kluczy, które otwierają kolejne drzwi do czystszego świata. Przynajmniej bardzo chcę w to wierzyć. I wierzę.
Szarobiałe chmury płynęły po niebie, nadając mu raz ciemniejszy, raz jaśniejszy odcień, a ja patrzyłem na basiora jak na wysłannika niebios. Rzeczywiście, gdy tak mówił, siedząc naprzeciw mnie w blasku wybielonego słońca, w tych jego okrągłych, bursztynowych oczach, głębokim głosie, jasnej sierści i statycznej postawie było coś, co pokazane jakiemuś pierwotnemu ludowi, mogłoby spowodować niekontrolowane otoczenie go kultem.
Moją pierwszą myślą było to, jak bardzo podobny był do niego, przynajmniej pod tym względem, jego syn. Dwie takie postacie naraz, to już archaniołowie. Dostrzeżone przez wylęknionych, zagubionych w potrzebie obywateli, którym zostało tylko płakać nad skradzionym w ich rodzinie dobrem, albo, co straszniejsze, popełnioną zbrodnią, musiały wydawać się żywym, świetlistym znakiem od samego Boga. Tak, to stanowisko doskonale pasowało do owych bohaterskich sylwetek.
Ja jednak zdawszy sobie sprawę z myśli, które napłynęły mi do głowy, otrząsnąłem się z nich szybko, czując, jak ich chłodne krople mieszają się powoli z czymś nowym, z... pogardą.
Korzystając z tego, że basior zamilkł, przyglądając mi się, ponownie przeniosłem wzrok na swoje mrówki. Zapadła cisza.
- Fajnie. Za lepszy świat - mruknąłem, chyba tylko sam do siebie.

   C. D. N.

Od Kary – 2 trening szybkości i zwinności

Po wyczyszczeniu ognistego futra przysiadłam na kamieniach taczających wodospad i w ciszy obserwowałam naturę. Wcześniej nigdy tego nie robiłam, ale po przebudzeniu ze śpiączki bardziej zwracałam uwagę na otaczająca mnie faunę i florę. Właśnie, Flora. To prawdopodobnie jej cząstka, której użyła, żeby mnie przywrócić do życia. Albo raczej przywrócić mój mózg. Po jakimś czasie kontemplowania przyrody zgłodniałam. Skierowałam się na Polanę Życia, żeby upolować coś na obiad. Musiałam zjeść coś ciepłego, bo czułam, że futro zaczynało powoli przymarzać mi do skóry. Chłodny wręcz zimowy wiatr wywoływał w moim ciele dreszcze. Truchtałam w miejscu by się rozgrzać. Upatrzyłam niewielkiego zająca mającego problem z tylną łapą. To jedyna ofiara jaką w obecnym stanie mogłam złapać. Poprułam do przodu czując przypływ adrenaliny. Bolącą wcześniej łapę zdążyłam już rozchodzić, więc biedny zając nie miał ze mną szans. Jego ucieczka była jednak spektakularna i pogoń zajęła mi dłużej niż myślałam. Gdy udało mi się w końcu złapać obiad, wróciłam z nim nad wodospad i rozpaliłam ogień, żeby zacząć się ogrzewać.

Od Kary – 1 trening szybkości i zwinności

Nie przestrzegając zasad Etain, dotyczących trenowania, postanowiłam dać sobie mocny wycisk. Po weselu, które tak skrupulatnie zaplanowałam w JEDEN DZIEŃ, byłam jeszcze bardziej osłabiona. Nie mogłam sobie pozwolić na ciągłą opiekę Szkła. Może i byliśmy teraz małżeństwem, ale poleganie na innych nigdy nie było moją mocną stroną. Opuściłam polanę weselną z samego rana. Nie mogłam dużo pić, w związku ze swoim stanem, więc czułam się nawet wypoczęta. Wbiegłam między gęste drzewa wymijając je slalomem. Starałam się utrzymać prędkość bez wpadania w przeszkody, ale niestety koordynacja mózg-ciało nadal mocno szwankowała. Wpadałam więc w kolejne drzewa i krzaki przewracając się co rusz. Po dwóch godzinach wyglądałam już jak po bijatyce z kilkoma wilkami na raz. Nie mogłam pozwolić by ktoś mnie taką zobaczył i posłał do Etain. Dlatego od razu, lekko kulejąc od jednego z upadków, skierowałam się do jednego z wodospadu przy górach. Obmyłam się i napoiłam. Zrobiłam to tak szybko na ile byłam w stanie. Zimna i oblepiająca mnie wokół woda zawsze mnie trochę przerażała.

środa, 28 października 2020

Od Ry'a - "Poszukiwanie" cz.3

‘’Kto w walce nierównej nie żałuje życia 
Dla celu, co w zasięgu wzroku już i słuchu 
Niech świadom, że krew szlak jego przeszyje; 
Naprzód, przyjacielu, naprzód, drogi druhu!''  
Ostatnie słowa piosenki rozbiegły się w chłodnym powietrzu, sprowadzając na samotną, nieszczęśliwą duszę jeszcze jeden ciężar - bolesną ciszę, która drażniła nie tyle jego uszy, ile bardziej samo serce. Poruszył się niespokojnie, próbując wygodniej ułożyć barki na oparciu, jakim była dla niego surowo zimna kamienna ściana, po czym uniósł powoli nieprzytomne spojrzenie, chcąc jeszcze jeden raz rzucić okiem na świt rodzący się... nie, nawet nie w płomieniach, raczej tylko w milczących żarach. Patrzył, jakby chciał zwyczajnie upewnić się, że słońce wciąż wisi na bezkresnym niebie. 
Zawahał się, by po chwili zwłoki rozchylić jednak wypalone pragnieniem usta. Chciał śpiewać, śpiewać choćby drugi raz tę samą pieśń, bo przecież był prawie pewny, że w swoim obecnym stanie przekręcił jakiś wers albo nawet, możliwe, zagubił całą zwrotkę. Ostatecznie nie dodał jednak do utworu ani jednego słowa; czuł, że jego piosenka już przeminęła, dobiegła do końca i choćby się starał, nie mógł już w żaden sposób odmienić tego stanu.  
Zabawna to sprawa, pomyślał, przeciągając się nieznacznie. Z tymi słowami. Gdyby ktoś mnie teraz słyszał, pomyślałby zapewne, że to po prostu bardzo słaba piosenka. A przecież to nieprawda. Utwór jest piękny, tylko śpiewany przez wyjątkowo niekompetentną osobę. Biedny słuchacz nigdy nie dotarłby do sedna, nie wydarłby prawdziwej treści, pewnie zapomniałby raz na zawsze; a przecież nie taka jest rola utworu. 
Parsknął krótkim śmiechem, niezdarnie przecierając twarz łapą. Nim zdążył ją opuścić, zatrzymał się nagle, na moment stając się podobieństwem dumnego posągu, po czym nieśpiesznie sięgnął łapą szalika, w którym ukrytą miał paczkę papierosów.  
Wszystko się kończy - skończyła się piosenka, skończyła się noc i powoli kresu dobiega także moja cierpliwość. Na szczęście okrutny los oszczędził papierosy, została mi jeszcze bowiem połowa paczki. Tytoń chyba naprawdę jej moim przyjacielem, myślał, wpatrując się tępo w trzymany przed oczami przedmiot o barwie wyjątkowo zabrudzonej bieli. 
Ledwo zdążył jednak go odpalić, co, nawiasem mówiąc, w obecnym stanie kosztowało go wyjątkowo dużo czasu i kilka przypalonych pazurów, ze strony lasu dobiegło go czyjeś wołanie. 
– Ry – odezwał się ktoś krótko, a nosiciel wskazanego imienia wystraszył się, omal nie wypuszczając z łap dymiącego przedmiotu. 
– Cholera – wysyczał ze złością – Dlaczego ty się tak skradasz? 
– Ty zaś dla odmiany w ogóle nie próbujesz się ukryć – niska postać uśmiechnęła się ciepło. –  Śmierdzi od ciebie na kilometr – zaśmiała się, demonstracyjnie machając łapą przed nosem. Sytuacja jednak momentalnie zrobiła się poważna, gdy śmiech młodej wilczycy przerodził się nagle w atak kaszlu, od którego drżało całe jej drobne ciało, a łapy uginały się w sposób, który mógłby zwiastować szybki upadek. 
– No już, dobrze! – zawołał basior bardziej do siebie niż do biednej wilczycy, wyrzucając na wpół wypalone źródło całego zamieszania w najbliższe krzaki. Choć wciąż zataczał się jak suchy liść na wietrze, momentalnie znalazł się u boku siostry, by pomóc jej - mimo iż zdawało się, że podobnej pomocy wcale nie potrzebuje - ściągnąć założony na oczy materiał niżej, tak, by prócz narządu wzroku zasłaniał także jej nos. Po czym, nie odstępując jej już na połowę kroku, wprowadził ją do środka niewielkiej jaskini, przed którą rozgrywała się cała ta, niezwykła może dla przypadkowego obserwatora, ale dla owego rodzeństwa całkiem codzienna scena. 
Kiedy szli korytarzem pod wewnętrzną ścianę, tam, gdzie docierała najmniejsza ilość słonecznego światła, Ry mimowolnie rozglądał się po wnętrzu. Minęło tak niewiele czasu, odkąd wraz z siostrą porzucili skromną rodzinną polankę na rzecz własnych czterech ścian. On - chyba tylko dlatego, że wszyscy inni tak robią. Ona - niestety bardziej z konieczności. Cud, że udało jej się znaleźć tak trafione miejsce, basior bowiem zastanawiał się niekiedy, czy jego kochanej siostrze nie przyjdzie mieszkać w jakiegoś rodzaju podziemiach, jak krety.  
Tak czy inaczej, była to jego pierwsza wizyta w nowym lokum wadery, dlatego nie potrafił się nadziwić, jak ładnie urządzone jest to miejsce. Niewielkie, schludne i przytulne - panował tu klimatyczny półmrok, który budził w odwiedzającym prawie mistyczne odczucia. A może to dalej tamta butelka wódki...   
W dalszej części lokum znajdowało się posłanie stworzone z kilku równo ułożonych skór, a także niewielki stos jakichś drobnych przedmiotów. Uwagę basiora przykuł złożony na ziemi, na wpół ususzony bukiet z wrzosów i jakichś, cóż, kiedyś na pewno zielonych gałązek. 
– Ładnie tu masz – zauważył, ośmielony być może zbytnio ilością wypitego alkoholu. 
Wadera podziękowała krótko. 
– U ciebie też jest pewnie wyjątkowo, prawda? Biorąc pod uwagę twoje... zainteresowania – w jej głosie słychać było mieszankę rozbawienia i zmieszania. Słysząc ostatnie słowo, Ry instynktownie mocniej zacisnął szalik wokół swojej szyi. 
– Ah, nie. Wiesz, niedawno się wprowadziłem i jeszcze nie... hm, nie rozpakowałem wszystkich rzeczy. Można się tam zabić, jeśli nie będziesz uważać – zaśmiał się bez przekonania.  
Wadera milczała. Uwalniając się z pomocnych łap brata, przysiadła pod ścianą i powoli odsłoniła ukryte pod opaską oczy, profilaktycznie zostawiając jednak materiał na nosie. Ry zaśmiał się nerwowo na wspomnienie ostatnich wydarzeń. 
– Prze- Przepraszam – unikając spojrzenia siostry, od którego zdążył się już odzwyczaić, jeszcze raz poprawił szalik na szyi. – Zapomniałem o twoim...  – przerwał na chwilę, jakby nagle zapomniał, co chciał powiedzieć, po czym przypieczętował całkowitą rezygnację cichym, szeptanym prawie przekleństwem. – Nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. 
Wadera nie była pewna, jak - jeśli w ogóle powinna - odpowiedzieć na takie wyznanie, gdy jednak ponownie napotkała wzrok brata, spostrzegła w jego oczach coś niezwykle smutnego, co poruszyło jakieś nieznane struny w jej wrażliwym sercu. 
– Martwimy się o ciebie – powiedziała powoli, tak cicho, że rozdygotany wilk ledwo był w stanie usłyszeć jej słowa. 
Basior ponownie przeklął, uciekając wzrokiem w którąś ze spowitych cieniem ścian. Lecz nawet mimo tych starań jego siostra zdołała dojrzeć pojedynczą łzę świecącą w jego lewym oku. 
– Czy możesz mi pomóc? – zapytał cicho. 
– Ry – wadera zmierzyła go wzrokiem – Ry! – powtórzyła głośniej, chcąc przywołać na siebie spojrzenie basiora. Udało się, a ona dokończyła wypowiedź spokojniejszym tonem: – Jesteś pijany. 
– Jestem – zaśmiał się, choć z jego oczu wciąż wyzierał smutek – I co z tego? 
– Jak myślisz, jak wiele z tego, co ci powiem, będziesz pamiętał, kiedy już wytrzeźwiejesz? 
– Jak wiele? – zdawało jej się, że parsknięciem śmiechu, które usłyszała, próbował powstrzymać łkanie. – To nieważne. Proszę, musisz mi pomóc. Pomóż mi teraz, bo nie wiem, jak wiele jeszcze wytrzymam – przetarł oczy wierzchem łapy. 
– Jeśli naprawdę potrzebujesz pomocy – urwała, przypatrując się twarzy brata, jakby chciała wyczytać z niej odbicie jego myśli – To wydaje mi się, że znam odpowiednią osobę. 


C.D.N. 

Od Szkła CD Kary - "Zwrócone życie"

Na tamto spotkanie zmierzałem jak na wykonanie wyroku. Nie wiedziałem jeszcze tylko, jakiego.
- A jeśli ci powiem... że bardzo chętnie...
Każdy mięsień, każde włókno w moim ciele drżało z nerwów. O ile nie spodziewałem się, że pytając i otrzymując odpowiedź, jakakolwiek by ona nie była, będę potrafił ze stoickim spokojem wytrwać do końca i przejść nad nią do porządku dziennego, tak tym bardziej nie podejrzewałem, że kołowrotek emocjonalny, jaki urządziło mi długie i dodatkowo jeszcze rozciągnięte zdanie wypowiedziane przez przyjaciółkę Karę, spowoduje, że stojąc w bezruchu zacznę odczuwać duszności i nagłą potrzebę zwymiotowani, jakbym chwilę wcześniej przeżył wielki wstrząs.
- ...Spędzę z tobą lata życia jakie jeszcze są mi dane?
Tym razem, zanim jeszcze nasze pyski zbliżyły się do siebie, wyraźnie czułem, jak mój przełyk podskoczył, a gardłem zawładnął słony smak.
Nagle, nie mogąc już powstrzymać przepływającej przez całe ciało fali skurczu i rozluźnienia, uniosłem jedną z łap i trochę zbyt gorączkowo zarzuciłem ją na szyję wadery, z całej zebranej w sobie siły przyciskając jej pysk do swojego.
Chwilę to trwało, zanim odsunęliśmy się od siebie, wolniej, inaczej niż wcześniej. Popatrzyliśmy jeszcze, jedno na drugie, z uczuciem, którego nigdy wcześniej nie potrafilibyśmy wypowiedzieć na głos... i wszystko było już jasne. I gotowe.
- Trzeba powiedzieć Etain - nagle Kara spoważniała. Przez kilka sekund nie mówiliśmy niczego, aż wreszcie, pośpieszony wyczekującym spojrzeniem wadery, uśmiechnąłem się niepewnie. 
- Mogę to załatwić. Jeśli chcesz.
Pokiwała głową. Nie oczekując już niczego od miejsca naszego spotkania, tak nagle zamienionego w zwykłą, nudną plażę, niknącą na tle tego, co właśnie się wydarzyło, ruszyliśmy naprzód.
Jednak zanim dotarliśmy do celu, a w zasadzie wróciliśmy do miejsca naszego wczorajszego spotkania, Kara zatrzymała mnie gestem łapy i powiedziała zaniepokojona:
- Hej, poczekaj. Może nie dziś? Pewnie nadal będzie zła, wiesz...
- Spokojnie, znam ją już od dawna. Jakoś się porozumiemy.
Na miejscu sprawy wydały się prostsze, niż wcześniej myśleliśmy. Wilczyca była chyba w dobrym nastroju, bo zanim jeszcze nas zobaczyła, zawołała coś w kierunku wejścia, po czym oddaliła się. Zmieszany stanąłem u progu jaskini.
- Dzień dobry! - zawołałem, wchodząc do środka i kątem oka zauważając, że towarzyszka pozostała na zewnątrz.
- Co się stało, Szkło - nie siląc się na zbytnią uprzejmość, wadera posłała mi krótkie spojrzenie, by zająć się pracą, to jest, przekładaniem czegoś gdzieś.
- Chciałem zająć tylko krótką chwilę - chrząknąłem, stając jeszcze o krok bliżej i niespokojnie wodząc wzrokiem po ziemi. Naraz przełamałem się, odetchnąłem głęboko i podniosłem oczy. To tylko kilka słów. Czego się boję? Czyżby Kara mnie nastraszyła? Nastraszyła strażnika śledczego? Wolne żarty.
- Pobieramy się. Kara i ja - powiedziałem spokojnie, na pysk wpuszczając nawet nieco napięty uśmiech.
- Co? - medyk obejrzała się za siebie, a jej oczy nagle stały się jeszcze węższe, niż były zazwyczaj - czy wy oszaleliście? Teraz?
Przerwałem rumor oskarżeń machinalnym pokręceniem głowy.
- Etain, proszę. Nie niszcz tego - odpowiedziałem cicho, powstrzymując się od spojrzenia ku tonącemu w słońcu wejściu jaskini, by przekonać się, że ruda wilczyca na pewno nie będzie słyszała następnych słów - jak myślisz, co lepiej zrobi jej teraz... niż uczucie? Zaopiekuję się nią najlepiej jak potrafię, przyrzekam. Nie tylko tobie zależy na jej zdrowiu. Teraz już nie - przy ostatnich słowach przełknąłem ślinę.
Wilczyca przerwała to, co robiła wcześniej. Położyła na ziemi gliniany kubek i jakąś szmatkę, którą trzymała wcześniej w łapie i na chwilę wbiła wzrok prosto przed siebie.
Uśmiechnąłem się, gdy wreszcie odwróciła się do mnie. Przez pewien czas patrzyła tak na mnie z zastanowieniem, a ja, w najprostszych słowach, zacząłem czuć się, jakbym pytał o rękę jej córki.
W końcu, gdy łapy miałem już całe spięte, a oddech spłycony, i ona uśmiechnęła się lekko.
- Zatem mamy nową parę - tym razem to ona lekko pokręciła głową. Ten nieznaczny ruch jednak nie był w stanie zburzyć już mojego szczęścia, które dopiero teraz wybuchło na nowo i sprawiło, że w moim sercu zagościło niecodziennie piękne upojenie.
Co do upojenia...?
Wesele wyprawiliśmy następnego dnia. Nie było wiele czasu, by zwołać gości i przygotować wszystko w stu procentach jak należy, ale... byli i goście i procenty. Tiska i Magnus, jak zawsze serdeczni, urządzili specjalne łowy i przynieśli nam dwa, piękne jelenie.
Czy nam się śpieszyło? Nie, nie śpieszyło nam się. Ale nie było też na co czekać.
Gdy wszyscy oczekiwani (po prostu wszyscy) już zebrali się na miejscu, jednej z malowniczych lub nieco mniej malowniczych o tej porze roku łąk w centralnej części Watahy Srebrnego Chabra, uroczystość rozpoczęła się.
Podobno pierwszy ślub jest najbardziej stresujący. Brzmi przerażająco, ale to w zasadzie prawda. Wszystkie przygotowania przebiegały w nadzwyczaj spokojnej i przyjemnej atmosferze. Bez pośpiechu, ale i nikt nie rozwlekał niczego na siłę. Byliśmy po prostu my, we dwoje i najpiękniejszy dzień...
Zgrzyt.
Tego jednego dnia starałem się nie powracać myślami do nocy zapisanej w mojej pamięci złotymi literami, gdy to dwa młode wilki stanęły naprzeciwko siebie, by podjąć najważniejszą w życiu decyzję...
Starałem się tego nie pamiętać. Przynajmniej tego jednego dnia. Ale nie potrafiłem.
- I że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Obudziłem się, widząc tuż przed sobą duże oczy okolone chłodną czerwienią. Radosne spojrzenia wśród zebranych, łzy wzruszenia. Ceremonia zakończyła się szybko.
Gdy usiedliśmy wraz z tłumem gości, by zjeść, celebrować ten dzień, coś zakłuło mnie w samym środku. W głębi tego, co mógłbym nazwać sobą.
I znów pamiętałem.
Jak na złość, wszystkie tak radosne chwile przynosiły najbardziej bolesne wspomnienia.
A tymczasem, tymczasem bawmy się.
Na chwilę opuściłem głowę. Za wszelką cenę nie chciałem, by Kara dostrzegła cokolwiek z tego, co działo się w mojej duszy. Zaciskałem zęby i obiecywałem sobie, że to wszystko zaraz minie. I trwałem tak, milcząc, minuta za minutą. Najzwyczajniej w świecie czując, że ona przez cały czas jest gdzieś... tutaj. Gdzieś obok mnie.
Dopóki wolno gryzłem swoją porcję mięsa, a potem już chyba tylko odruchowo udawałem, że jadłem, łatwo dało się skrywać uczucia, ale w końcu stało się najgorsze, wadera popatrzyła na mnie. Nie czekając, uśmiechnąłem się. Odwzajemniła to, nie mówiąc niczego. Sam też nie przerwałem trwającej między nami ciszy, nie czując się na siłach wydukać czegokolwiek. Po prostu objąłem ją łapą i jeszcze przez chwilę siedzieliśmy tak, wtuleni w siebie, czekając, aż ostatni goście skończą posiłek.
- Bratowo! - nagle ktoś pojawił się, niekoniecznie w polu widzenia, ale gdzieś obok nas, z wyraźną nutką czystego, płynnego ducha w głosie, powiadamiając nas o swojej miłości - Szkiełko! Wszystkiego najlepszego, kochani!!! Już można składać życzenia?
Popatrzyliśmy po sobie i przytaknęliśmy, oboje w jednej chwili zaczynając cicho się śmiać.
- Można! - zawołał stojący nad nami Agrest w kierunku kilkunastu przyczajonych gdzieś z boku wilków, które mogliśmy dostrzec dopiero teraz. Naraz cała drużyna głośnych, lecz jednogłośnie przyjaznych dusz rzuciła się w ślad za pionierem błogosławieństw i otoczyła nas ciasnym kołem.

< Karasiu? >

Od Kary CD Szkła - "Zwrócone życie"

Czy on? Czy on naprawdę? AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA no nie wierzę! Gdyby to było teraz stosowne to poskakałabym trochę z radości, ale coś czułam, że mogłoby to być źle odebrane. Milczałam więc, ukrywając ekscytację, która swoją drogą aż odebrała mi dech w piersi. Jeśli coś takiego mnie tak męczyło, to ten ciągły brak ruchu mógł mnie szybko wykończyć. Szkło patrzył na mnie z wyczekiwaniem, a ja aż nie mogłam powstrzymać uśmiechu. I płaczu. Płaczu ze szczęścia i jednoczesnego smutku na wspomnienie Talazy. Na tym etapie ekscytacja przerodziła się w strach i zakłopotanie. Musiałam i chciałam wierzyć, że przyjaciółka cieszyłaby się z naszego wspólnego szczęścia, ale czy na pewno? Nie chciałabym robić niczego wbrew jej woli, nawet po jej przykrej i nagłej śmierci. Myśli kołatały mi w głowie, tysiące rozwiązań, wspomnienia, odpowiedź na pytanie burego basiora tworzyły istny labirynt bez wyjścia. Powiedzieć po prostu tak? Może jednak nie powinnam się zgadzać, żeby nie psuć naszej przyjaźni? A może dać sobie czas na zastanowienie?

- Jeśli potrzebujesz więcej czasu, to rozumiem… - zaczął Szkło. OHO zaczyna się czytanie w myślach. I kto tu mówi, że nie ma żadnych mocy coo!? – Zrozumiem też jeśli się nie zgodzisz, wiem że trochę się pośpieszyłem. W końcu tyle się działo w Twoim życiu ostatnio, znaczy może nie tyle bo byłaś w śpiączce ale..

Basior wyjątkowo zaczął się plątać w zeznaniach. Przestałam go słuchać, uciekając w swoje niepoukładane myśli. Czy Szkłu na pewno chodzi o wspólne życie jako… pary? Jako mąż i żona? Tak, że z dziećmi i… no wiecie *mówi szeptem* seksem!? Może chodzi mu po prostu o najbliższą przyjaźnią jaką mogą dzielić wilki? Z resztą kogo ja oszukuje! Dokładnie wiem o co mu chodzi, ale boje się tego jak wściekła! No bo przecież ja nigdy…

- W każdym razie naprawdę zrozumiałem ile dla mnie znaczysz. – zakończył Basior trochę przydługi monolog.

- Szkło. – zaczęłam w końcu pomimo niemałego przerażenia. – Myślę, że powinieneś już iść. – powiedziałam starając się zdobyć na lekki uśmiech. – Może umówmy się jutro rano pod jaskinią medyczną, dobrze?

Wilk wstał powoli, jakby słowa dochodziły do niego z opóźnieniem.

- Dobrze. Będę na Ciebie czekał. – odszedł ze spuszczoną głową, mamrotając coś do siebie w gniewie. O nieeeee. Teraz myśli, że chce u odmówić. Czy chce? NIE! Oczywiście, że nie chce! To spełnienie moich marzeń <marzeń sprzed 24h, ale kto by to liczył>. Tylko, że wszystko stało się tak szybko. Nie wiem czy jestem na to gotowa. A może tak naprawdę nadal jestem w śpiączce i to wszystko to tylko wyśniony przeze mnie sen. Albo lepiej! Stworzona przez mój mózg rzeczywistość na sekundy przed wyzionięciem ducha. Cokolwiek by to nie było, wiedziałam że i tak musiałam odpowiedzieć Szkłu. Wyśniony czy nie zasługiwał na jasną sytuację!

Dobra skoro i tak o śnie mogłam zapomnieć, to postanowiłam zrobić mały obchód po Watasze. Może i moje stanowisko stróża zostało na jakiś czas zawieszone, ale czułam że muszę się czymś zająć. Spacerowałam więc w słabym świetle księżyca, przeszukując własny umysł w celu znalezienia odpowiedzi. Dlaczego uczucia były takie trudne? Miałam wrażenie, że dla wszystkich innych to było jasne od razu. Szkło z Talazą, Magnus z Tiską <swoją drogą nadal nie wiedziałam co się u nich od******liło i czemu mnie tak unikają>, nawet MUNDUS, ta zakała całej ziemi, stworzył w miarę szczęśliwy związek z Wroną. Dlaczego więc ja, mimo że wiedziałam czego chciałam, nie mogłam zdać się na głos własnego serca? Od zawsze wszystko planowałam… wiedziałam czego chce od życia i kiedy chciałabym to zdobyć. Najwyraźniej związek w tym momencie, nieplanowany, nie był tym czego chciałam. No właśnie nie chciałam tego, ale teraz chce. Chyba nie powinnam słuchać przeszłej mnie, prawda?

Patrzyłam na otaczający mnie świat. Pogrążony w mroku, w błogim śnie. Wszystko wydawało się prostsze w snach. Zwierzęta zaszyły się pomiędzy drzewami, w ściółce, w krzakach i innych miejscach, na spokojny, odświerzający umysł sen. Pewnie sam powinnam się przespać, ale czułam, że natłok myśli i chęć rozplanowania wszystkich możliwych scenariuszy mi na to nie pomoże.

Nawet nie wiedziałam kiedy znalazłam się z powrotem przy swojej jaskini. Słońce zaczęło już wschodzić, ja nadal nabuzowana i emocjonalnie nakręcona, skierowałam się prosto do jaskini medycznej. Nie było sensu tego przedłużać skoro wiedziałam już czego dokładnie chce. Jak mogłam się spodziewać, płowy basior czekał już na mnie przed jaskinią Etain. Wyglądał, krótko mówiąc, koszmarnie.

- Też nie mogłeś spać? – spytałam i zaśmiałam się. Basior odwzajemnił uśmiech.

- Aż tak widać? – westchnął. – Wal Karuś. – powiedział z siłą w głosie. – Jestem gotowy na wszystko co masz!

- Jesteś pewny? – powiedziałam przybliżając się do basiora i uśmiechając się wymownie. Nie byłabym sobą jakbym go nie podpuściła…

- Tak myślę. – zająkał się

Obeszłam szarego dookoła uważnie go obserwując. Jego zdenerwowanie było wręcz namacalne.

- A jeśli Ci powiem..

- Tak? – pośpieszał mnie. No nie ładnie tak poganiać, Śledczy Szkło.

- … że bardzo chętnie…

Szkło wciągnął powietrze do płuc gdy mój pysk znalazł się obok jego ucha. Z każdym kolejnym słowem ściszałam głos dla lepszego efektu.

 - ...spędzę z Tobą lata życia jakie jeszcze są mi dane? – Na ostatnie słowa patrzyłam mu głęboko w oczy. Nasze pyski dzieliły już tylko milimetry.

<Szkło?>

Od Pakiego CD. Yira - "Projekt Różowego Słońca" cz.6

Obietnica, którą złożył Paketenshika, wydawała się niemal niemożliwa do dotrzymania. Jak znaleźć miejsce na świecie dla kogoś stworzonego z winy nauki? Nie potrzebował jeść ani pić, tym samym nie mógł stać się częścią ekosystemu. Nie mógł wrócić do ludzi i im służyć, to by było podłe i haniebne. Co innego mógłby robić? Zostać w jednym miejscu i służyć za ozdobę świata? Nie, musiało istnieć jakieś zajęcie. Jakaś praca albo powołanie, którym mógł się zająć. Jeśli nie dadzą rady po dobroci, znajdą coś na siłę. Zuva zawsze może pomagać w watasze, co nie?

Rudy wychowanek lisów wstał i zaczął krążyć po polanie, zastanawiając się nad dostępnymi opcjami. Nie było ich wiele, ale coś po prostu musieli wymyśleć. Być może umiejętności Zuvy się przydadzą… Mógłby sprowadzać mgłę podczas polowania, by wilkom łatwiej było polować albo walczyć z agresywnymi watahami. Tylko tutaj pozostawała sprawa Agresta, który niekoniecznie może chcieć mieć wśród swoich wielkiego, łysego, humanoidalnego kota o boskich właściwościach.

Innym wyjściem zdawała się być posada ochroniarza terenów watahy, co Zuva mógłby robić bez wiedzy szarego alfy Watahy Srebrnego Chabra. Jednak co się stanie, jeśli ktoś spoza tej konspiracji dowie się o istnieniu Myuu.2? Na pewno w pierwszym momencie się wystraszą, ale co zrobią dalej? Będą agresywnie nastawieni, czy przyjmą to dziwaczne stworzenie jak nieco zdeformowanego brata? Trudno było stwierdzić. Nie warto tyle ryzykować.

– Znajdziemy bezpieczne schronienie i tam zastanowimy się, od czego zacząć – zadecydował. – Powinniśmy wypróbować wszystkie możliwe opcje, ale musimy zacząć po kolei. Nie ma sensu się spieszyć.

Yir i bladoróżowy kotowaty zgodnie kiwnęli głowami. Paki był w tym momencie tak naprawdę jedyną osobą, która miała jakikolwiek plan, więc po prostu musieli na to przystać. Oby ten plan gdzieś ich zaprowadził, bo inaczej będzie nieciekawie.

– Nie ma sensu się spieszyć na co? – znajomy głos odezwał się spomiędzy drzew otaczających spaloną polanę.

Charakterystyczna biała wadera, którą Paketenshika świetnie znał od lat, spokojnym krokiem zmierzała w ich stronę. W aurze Zuvy dało się wyczuć zmianę w postaci napięcia, co zapewne oznaczało, że jest gotowy zaatakować przybyszkę w każdym momencie. Pomocnik medyka w grzywce wciągnął ze świstem powietrze. Tylko rudzielec czuł utratę panowania nad światem, jakby ktoś go rzucił książką wielkości Biblii w głowę, a ziemia przy okazji wyraziła chęć zjedzenia biednego wilka. Krew zmroziła mu się w żyłach, powodując aż chwilową utratę słuchu, co zdecydowanie było nieprzyjemnym doświadczeniem. Teraz to chętnie wyszedłby z siebie, stanął obok i poszedł na spokojny, niczym nie zmącony spacer. Pewnie każdy ojciec by miał taką reakcję.

Bo oto szła ukochana córka o czarnych, długich włosach z niebieskimi pasemkami, Alkestis. Jak zwykle opanowana, w jej ametystowych oczach widniało zrozumienie zamiast spodziewany od każdego innego wilka niepokój. Równowaga, jaką promieniowała, zdawała się działać nawet na Różowe Słońce, który odpuścił sobie pozycję obronną… a przynajmniej stan umysłu o takowej świadczący.

– Tisia! Co ty tu robisz? – Paki przyskoczył do swojej córeczki, z przyzwyczajenia ją obwąchując, czy nic jej nie jest. Siedzący niedaleko Zuva podniósł jedną z łysych brwi. Yir być może też.

– Powiedziałeś, że idziesz tylko szybko sprawdzić, co się stało. Nie wróciłeś. Zmartwiłam się. – Spojrzała na oddalonego kawałek różowego kota. – Znaleźliście go tutaj?

– Ta… Słuchaj, nikt nie może o nim wiedzieć, jasne? Przynajmniej nie teraz. Wiem, że umiesz dotrzymać tajemnicy i dlatego proszę, nie mów nikomu o Zuvie. Jeszcze nie.

– Jasne, tato, spokojnie. Nikt się nie dowie.

Uśmiechnęła się do niego tak uroczo, że aż zrobiło mu się głupio. On sam tak panikuje, a ona wcale się tym nie przejmuje. Pewnie nikomu innemu nie przyszło do głowy za nimi iść, co miałoby mnóstwo sensu. A Tisi można całkowicie zaufać. Powinien się uspokoić.

– To mamy dodatkowego wilka do pomocy? – Atramentowy basior wreszcie się podniósł, okazując większe zainteresowanie obecną sytuacją niż przed chwilą.

– Nie. Alkestis wraca do domu. Nie powinna się w to mieszać.

– Podobno jej ufasz?

– Martwienie się nie ma nic wspólnego z zaufaniem!

Pomocnik medyka wzdrygnął się na podniesiony ton zazwyczaj spokojnego rudzielca. A no tak, święta zasada Watahy Srebrnego Chabra. Nie wchodź między Pakiego a jego córkę. Nawet nie waż się komentować ich relacji, bo skończysz nabity na pal. Albo jak sobie jeszcze w miarę zasłużysz to jako wycieraczka przed wejściem do nory. Już niektórzy członkowie watahy przed tym ostrzegali. Podobno Mundus naskrobał sobie najbardziej. Miał skończyć jako rosół.

Paki otrząsnął się z emocji jak z wody i zwrócił z powrotem do Alkestis. Już był spokojniejszy. Obecność córki zawsze na niego zbawiennie wpływała.

– Wrócisz do domu i jakby ktoś coś pytał, powiedz, że jeszcze szukamy, bo nie ma żadnych śladów. A w razie czego improwizuj. Wierzę w ciebie. – Dał jej ojcowskie buzi w czoło. – Dasz radę. A teraz idź.

Wadera kiwnęła głową, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła drogą powrotną do watahy. Rudy nie martwił się, że trafi. Właściwie wcale się o nią nie martwił, kiedy już wyszła z zasięgu mocy Zuvy. W razie, gdyby kot zmienił zdanie na temat ich dziwnej współpracy.

Trójka facetów, jaka została na polanie, postanowiła bez dalszego zwlekania poszukać jakiegoś dobrego schronu. Myuu.2 wzniósł się w powietrze za pomocą niezbyt powszechnej lewitacji, co wywarło na Yirze takie wrażenie, że na nowo przytulił się do rudego towarzysza. Paketenshika tylko spojrzał na ten widok z niepokojem, jednak szybko postanowił się tym nie przejmować. Im mniej cię obchodzi, tym lepiej śpisz. Złota zasada.

Znaleźli jaskinię, w miarę ukrytą między krzewami oraz dostatecznie dużą, by zmieścił się w niej Zuva. Tam chcieli w ciszy i spokoju przegadać obecną sytuację.

Tylko, że Paki znalazł w niej gitarę. A on umie grać na gitarze.

<od strony Yira poleci piosenka, bo nie chcę tak przedłużać>

wtorek, 27 października 2020

Od Flory CD Etain - "Porywy"

Pokiwałam głową, ty samym zgadzając się na powierzone mi zadania. Mina jednak zrzedła mi trochę, a nagłe zmiany w zachowaniu medyczki zrobiły mi mętlik w głowie. Chciałam móc pomóc jej bardziej niż tylko sprzątając bałagan. A do tego nagła wzmianka o awansie, mojego pierwszego dnia jako jej pomocnicy. No błagam! Co to się wyrabia? Nie żebym się nie cieszyła, że ceni sobie moje moce, ale nie po to je miałam, żeby tylko sprzątać. Czy tak to tutaj działa? Motywują Cię miłymi słowami i awansem, a później każą sprzątać własne brudy? Jednak, jeśli chcę, żeby Etain mnie polubiła i może bardziej otworzyła swoje zamknięte serduszko na moją osobę, to muszę słuchać jej zadań i pokornie je wykonywać. Zaczęłam więc sprzątać pobojowisko jakie medyczka zdążyła od rana urządzić.

Po jakiejś godzinie sprzątania, jaskinia wyglądała już w miarę przyzwoicie. W momencie gdy miałam podejść do Etain, która akurat sprawdzała stany pacjentów, aby spytać jej co mam robić dalej, do jaskini przyszedł nowy chory. Wyprułam do przodu jak strzała, po kilku sekundach będąc przy nowym pacjencie. Spytałam się o jego objawy, ale po stanie jego skóry i prześwitach w sierści już wiedziałam co się z nim działo. Wskazałam mu miejsce w głębi jaskini, gdzie będzie miał swoje posłanie. W tym czasie podeszła do mnie Etain.

- Ja się nim zajmę. Ty skończ sprzątać i skocz po wodę dla chorych. – rozdziawiłam pysk, chcąc cos powiedzieć, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Skutkiem tego była moja rozdziawiona w niemym zdziwieniu buzia.

- Coś się stało? – spytała Etain patrząc na mnie spode łba. Otrzepałam się szybko i uśmiechnęłam miło do wadery.

- Nie, wszystko w porządku.

Gdy wilczyca odeszła, westchnęłam cicho. Uporządkowałam ostatnie przedmioty i śmieci jakie udało mi się jeszcze znaleźć i wyszłam na zewnątrz. Słońce zaszło już jakiś czas temu, co od razu przypomniało mi o ostatnim rozporządzeniu Agresta. Nie mogłam jednak zostawić chorych bez wody… Etain najwyraźniej zapomniała o obostrzeniach przez nawał pracy. Nie mogłam jej winić, a już na pewno musiałam wykonać powierzone mi zadanie. Drewniane wiadro, pewnie znalezione niedawno w pobliskiej wiosce ludzi, nie było zbyt mocne, ale dawało radę utrzymać w sobie dość sporą ilość wody. Ruszyłam w las, w stronę jednego ze źródeł wody pitnej. Dość szybko udało mi się napełnić pojemnik i skierować się w drogę powrotną.

- A kto to nie w jaskini po ciszy nocnej? – usłyszałam znajomy głos w środku lasu. Odwróciłam się i zobaczyłam jak zza drzewa wychodzi Kara.

- Jaa… muszałam iszcz po wodze. – powiedziałam sepleniąc przez rączkę wiadra w pysku. Wadera zaśmiała się cicho i ruszyła w stronę jaskini medycznej.

- Chodź odprowadzę Cię. – powiedziała w końcu a ja poszłam z nią. – Musze powiedzieć Szkło, żeby ustawił kogoś przy jaskini Etain. Musicie mieć kogoś kto będzie was odprowadzał jak będziecie wychodzić w nocy… w końcu bycie medykiem nie zna dnia ani godziny.

Uśmiechnęłam się oczami do wadery i kiwnęłam nieznacznie głową. Gdy doszłyśmy do jaskini, Kara zostawiła mnie, ale obiecała zająć się wartą przy medykach jak najszybciej będzie mogła. Weszłam do środka i postawiłam wiadro przy ścianie jaskini. Nabierając wodę do kolejnych głębokich muszelek, rozprowadzałam ją po pacjentach. Etain oporządzała dalej chorych nie do końca zwracając na mnie uwagę. Wyglądała na mocno skupioną ale bardzo zmęczoną jednocześnie.

- Może idź się prześpij. – powiedziałam podchodząc do wadery.

- Nie muszę, doskonale daje sobie radę.

- Nie dajesz. – Etain spojrzała na mnie groźnie, a ja wycofałam się nieznacznie. – Znaczy… rodzisz sobie oczywiście. Jednak lepiej, żebyś się przespała. Czuje, że Twój organizm jest przemęczony i potrzebuje staje się coraz słabszy. – Etain spojrzała mi w oczy, tera już nie z groźbą w oczach, ale z jakby… zaciekawieniem. – Brakuje nam teraz tylko tego, żebyś sama zachorowała na tą przebrzydłą chorobę.

Ostatnie słowa w końcu dotarły do upartego serca medyczki. Westchnęła cicho i zanim poszła się położyć w swoim ugniecionym kącie, powiedziała mi na co zwracać uwagę w nocy, jak będę pilnować chorych.

- Tylko pamiętaj, jak tyko będzie się coś działo masz mnie obudzić.

- Tak jest szefowo! – uśmiechnęłam się i zasalutowałam. Wadera zdobyła się na lekki uśmiech i odeszła.

Moja nocna warta przedłużała się i wydłużała jak tylko mogła. Walczyłam ze sobą by nie zamknąć na chwile oczu, bo wiedziałam, że skończy się to zaśnięciem. Obserwowałam więc wszystkich chorych. Od początku rzuciło mi się w oczy, że jedna z młodych wader nie spała. Po jakimś czasie podeszłam do niej, żeby zagadać.

- Czemu nie śpisz? – spytałam szeptem, żeby nie obudzić innych pacjentów. – Musisz odpoczywać, żeby szybko wydobrzeć.

- Zwykle nie śpię w nocy. – odpowiedziała tajemniczo wadera. Wydawała się dość zawstydzona i pamiętałam, że w dzień miała duży problem z uspokojeniem silnych emocji. Nie wiedziałam z czego to wynikało, ale nie musiałam wiedzieć. Mogłam jednak zrobić jedną rzecz. Wystawiłam jedną łapę do przodu i stabilnie położyłam na ziemi przy młodej wilczycy. Spod łapy zaczęły wyrastać rośliny, które otoczyły waderę z dwóch, robiąc jej oddzielony od innych pokój. Z jednej strony wilczyca miała zimną ścianę jaskini, z dwóch zielony bluszcz z kilkoma wiszącymi dzwonkami, a z czwartej strony, skierowanej na centralną część jaskini znajdywało się średnich rozmiarów wejście. Takie rozwiązanie tłumiło zewnętrzne głosy, dawało mniej światła, ale też prywatności pacjentowi. Zerwałam jeden duży kwiat dzwonka i zabrałam go ze sobą wychodząc. Wilczyca nie powiedziała nic gdy jeszcze byłam w jej czterech ścianach, ale jak wyszła usłyszałam cichy głosik z trzymanego przeze mnie dzwonka: „Dziękuję”.

<Etain? Co ty na takie małe zmiany w swojej jaskini? Robimy pokoiki dla pacjentów :3>