Dzień skończył się, nadeszła po tymże dniu noc, a po tej nocy nowy dzień. Poranek rozpoczął się szybko, dokładnie tak, jak gdybym zapomniał, że nie był on dzieckiem w jakikolwiek sposób planowanym. Wstałem, jak zwykle, bez niepotrzebnego przedłużania nieprzyjemnego momentu, gdy oczy nadal sklejane były przez nieodchodzącą senność, napiąłem mięśnie i otrzepałem się, by poprawić dopływ krwi do całego ciała, po czym wolno wyszedłem poza legowisko.
I właśnie wtedy przypomniałem sobie.
Śledztwo zakończone.
Nie! Nie zakończone, a zawieszone. Lub... ściślej rzecz ujmując... jeszcze bardziej utajnione? Na to pierwsze nigdy byśmy nie pozwolili, ani ja, ani mój młodszy kolega. Tak! Właśnie on.
Następne kroki postawiłem na miękkiej trawie zupełnie bezmyślnie, całym ciałem nieznacznie skręcając i obierając kierunek. Prawie jednocześnie zatrzymałem się, czując, jak do głowy powracają, utracone przez noc, logiczne myśli. Stając gwałtownie, uniosłem prawą przednią łapę, jakbym chciał uderzyć się w czoło, koniec końców tylko wykrzywiając się w wyrazie pogardy dla własnego skretynienia.
No przecież. Urlop. Też sobie wymyślił.
Zamiast więc do domu druha (gdyż w przypływie jakiegoś podświadomego rozgarnięcia zamierzałem udać się właśnie tam, a nie, jak zazwyczaj, do jaskini wojskowej), zacząłem truchtać w stronę Polany Życia. Los mój pogodny jeden wie, dlaczego akurat tam. Być może spodziewałem się zastać tam największą liczbę osób potencjalnie przygotowanych na natarcie niewyżytego organu ścigania.
Na miejscu, zastał mnie dosyć przykry zawód. Ponad ogromną, jak na drobne, wilcze nogi przestrzenią, deszczowe chmury spowijały niebo, a pierwsze krople mąciły jaśniejącą w centrum wodę. Wokół ani żywej duszy.
Przycupnąłem na granicy drzew, rozluźniając mięśnie na pysku i z lekka zniżając pysk.
No trudno, Szkiełko, dziś musisz walczyć sam.
Z tym postanowieniem kołatającym się w duszy, zawróciłem ze swej ścieżki i wolniejszym już krokiem zacząłem wlec się z powrotem w głąb lasu, gdzie wszystkie codzienne drogi krzyżowały się ze sobą i gdzie przynajmniej deszcz nie mógł być tak okrutny.
Podążając za czymś, co istniało tylko w mojej głowie, widać nawet bez celu, dotarłem do południa. Zupełnie nic się nie działo. Nic.
Żadnej sprawy, żadnej pracy, nikakiego obowiązku, po prostu pustka i... wolne?
Nie znajdując sensu w dalszej wędrówce donikąd, a po dobrej godzinie błądzenia po krainie własnych myśli, krążących wokół jednego punktu, postanowiłem zatrzymać się i jeszcze raz przeanalizować swój stan. Jednak prosty umysł stróża ładu najwyraźniej i tak był już przegrzany. Przystanąłem więc, usiadłem, obróciłem się za siebie, a następnie w kółko, znowu usiadłem. Po prostu mi się nudziło.
Nic strasznego, Szkło. Każdy tak ma. Pomyśl o swoich dzieciach jak wyrosły i co tam u nich... nie, o dzieciach lepiej nie. Pomyśl sobie o pracy, to na pewno zrobi ci się lepiej. Na pewno tyle jeszcze do zrobienia. Dla lepszego świata.
Zmarszczyłem brwi, gdy z siłą rozpędzonych pociągów dwie przeciwstawne myśli zderzyły się ze sobą.
Nie ma nic do zrobienia.
Jest dziś wyjątkowo dużo roboty.
Doprawdy, mieliśmy przerwać śledztwo? Tak po prostu? Czy też, bo kazali nam dziwni, obcy posłowie z nieprzeniknionego wzrokiem prawa powodu? Toż to niedorzeczne.
A więc, Vin. Nie mam pojęcia, po kiego grzyba ci urlop, choć swoim policyjnym nosem wyczuwam pod nim jakieś drugie dno. Ale mogę cię zapewnić, że tego dnia, obaj przechodzimy do szarej strefy. I nie ma, że boli. Wezmę cię ze sobą, a jeśli nie będziesz chciał mi pomóc, zawlokę tam podstępem. Tak właśnie zrobię, jakem Szkło. Tylko... może najpierw wymyślę jakiś plan.
< Vinys? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz