”Ale ty jesteś przystojny, jak się złościsz.”
To zdanie kołatało się po głowie Pakiego, uderzając twardymi pięściami w świadomość, chcąc jej udowodnić, że to wcale nie była fikcja. Naprawdę to usłyszał. Pierwszy raz w życiu ktoś spoza rodziny tak go wprost skomplementował. Dziwne uczucie, łał, dostał komplement, ale nie nieprzyjemne.
Dostał komplement od kogoś, kto trzęsie się jak galareta, bo znaleźli gadające stworzenie.
Zgoda, nie ma co kłamać, wychowanek lisów sam był wystraszony, kto by się nie wystraszył wielkiego, łysego kota, ale skoro już zaszli tak daleko to nie mogli się po prostu wycofać. Dodatkowo ta istota poprosiła ich o pomoc, a pomocy się nie odmawia. Nie był pewien, w jaki sposób będą mieli obmyć to stworzenie z krwi, ale coś wymyślą. W sumie Paketenshika miał już plan, tylko czy dziwny kot się na to zgodzi.
Jedyna woda, jaką znaleźli, to płynący wartko mały strumyczek schowany wśród leśnego runa. Nie był nawet dostatecznie duży, by zanurzyć w nim cały szal, ale musiał wystarczyć. Nie powinni kazać istocie czekać.
– Nie zmienisz swojego zdania, co? – zapytał Yir w momencie, kiedy rudzielec już moczył komin, tamując całkowicie przepływ wody.
– Nie ma sensu. Ta istota nas widziała, zapamięta nas. Może nam coś zrobić, jeśli tak po prostu uciekniemy.
– Miało zamknięte oczy.
Paki zlustrował swojego towarzysza wzrokiem. Jasne, albo udaje, że nie zwrócił uwagi, albo za bardzo się boi, żeby to do niego dotarło. Można było się tego spodziewać po kimś takim jak Yir. Najpierw chojrakuje, wyrywa się przed szereg, byleby przeżyć jakąś przygodę, a teraz co? Wykorzystałby pierwszą lepszą wymówkę, żeby nie brać w tym udziału. Ale nie wróci sam do domu, oj nie. Za bardzo się boi. Albo nie chce się tłumaczyć, dlaczego zostawił kumpla z watahy w obliczu zaproszenia. Nikomu nie będzie zależało, żeby został w watasze, nawet go tak długo nie znają.
– Naprawdę sądzisz, że potrzebowało otworzyć oczy, żeby nas widzieć?
Atramentowy basior zamarł w bezruchu. Zapewne jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki, jednak trudno to było określić przez zasłaniającą wszystko czarną grzywkę. Ciekawe, czy coś widział przez te włosy. Mógł być nawet ślepy. A nie, wróć, przecież zwrócił uwagę, że stworzenie miało zamknięte oczy. Czyli musi jakimś cudem widzieć.
Nie było najmniejszego sensu drążyć ten temat, więc nauczyciel łowiectwa w milczeniu namaczał dalej swój komin. Woda była dość chłodna, być może wystarczająco, żeby zmyć zastygłą krew. Jej krople grzecznie wsiąkały w podany szal. To był dość dziwnie uspokajający widok, ale w końcu musiał się skończyć. Brązowy kawałek szmaty został w pełni napojony płynnym lodem.
Wrócili do istoty, która wciąż leżała wyciągnięta na trawie wśród dziwnej mgły i chemicznego zapachu. Nagle przez myśl o dotknięciu tego czegoś Paketenshice zrzedła mina.
Przez chwilę stał w bezruchu, być może zbyt długo, ale po prostu nie mógł się zmusić, żeby wyciągnąć łapę do przodu. Cała pewność siebie w nim umarła, a jej miejsce zastąpił strach. Być może jednak Yir miał rację. Być może powinien się był go posłuchać. Być może obaj są totalnymi idiotami i nie powinni wcale wyruszać na taką wyprawę, zostawiając to bardziej doświadczonym wilkom.
– Zrób to. – Głos z głosów.
Stworzenie patrzyło na nich toksycznie fioletowymi oczami. Mieniły się, jakby zostało zrobione ze szlachetnego szkła wsadzonego w całkiem duże oczodoły, a przecież były całkowicie żywe i prawdziwe. Gdzieś z tyłu zabrzmiał pisk Yira.
Wychowanek lisów przełknął ślinę i zabrał się do wycierania dziwnej istoty. Jej wielkość i dziwne kształty nie ułatwiały sprawy, ale przynajmniej nie miała żadnego futra, w które krew mogła wsiąknąć. Choć wydawała się z jakiegoś powodu miękka.
Yir stał z boku i się przyglądał… z jakiegoś powodu czerwieniąc się pod swoją ciemnoniebieską sierścią, o czym Paki wolał nie myśleć. Wystarczy mu w pełni to, co usłyszał.
”Ale ty jesteś przystojny, jak się złościsz.” Dobre sobie. On jest przystojny zawsze a nie tylko wtedy, kiedy się złości.
Niekoniecznie tak o sobie sądził, ale po co komu to wiedzieć.
Stworzenie nie poruszało się ani nie wydawało żadnego dźwięku. Zamknęło nawet ponownie oczy, jakby ciesząc się, że w końcu będzie czyste. A może po cichu coraz bardziej się irytowało, jak nieudolny jest ten rudy wilk i tylko czekało, żeby go zabić. Naprawdę trudno było stwierdzić.
Wreszcie sesja się skończyła i istota leżała czysta, bez śladu krwi, wciąż na brzuchu, zasłaniając głowę jedną z długich, chudych przednich łap. Oddychała miarowo, spokojnie, wyraźnie nie przejmując się oczekiwającą na odpowiedź parą Canis Lupus. Oczywiście, była ponad nich. Nie musiała się nimi przejmować. Mogła przeleżeć cały dzień, udając, że oni nie istnieją, a im nie wolno się obrazić.
– In'gwa – kot odezwał się niespodziewanie, nie poruszając wcale ustami ani nawet nie zmieniając oddechu. To słowo ściągnęło Paketenshikę z powrotem na ziemię.
– Słucham?
– Nazywajcie mnie In'gwa – powtórzył. Chyba nie był poirytowany, jedynie zmęczony. Tą emocję bez problemu dało się wychwycić w małym, nienaturalnym chórku.
– Dobrze. – Po namyśle rudzielec położył się przed owym - bądź ową - In'gwą, żeby byli na równym poziomie. – Zechcesz nam opowiedzieć, co tu się stało, In'gwo? A być może opowiedzieć też o sobie?
– Nie widzę żadnych przeszkód. Opowiem wam tyle, ile sam wiem.
Och. Już się czegoś ważnego dowiedzieli. Stworzenie mówiło o sobie jako o mężczyźnie. Miało imię, którym pozwoliło się posługiwać. Być może w nowo zaczętej rozmowie basiory dowiedzą się tych wszystkich nurtujących ich rzeczy. Musieli tylko wykazać się cierpliwością.
Yir niechętnie położył się koło swojego towarzysza, owijając ze strachu swój ogon wokół jednego z pomarańczowych. To będzie długa i przerażająca konwersacja.
<leci piłka do Yira>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz