środa, 14 października 2020

Od Tiski - 7 trening zwinności

 W gardle miałam już tak sucho, że nie mogłam ruszać językiem. Nie piłam od kilku dni i cudem było to, że w ogóle jeszcze stałam na nogach. Ciągnęłam za sobą ten wielki wór z jabłkami do granicy drzew, po czym zgrabnie zasłoniłam go gałęziami, by nie zwrócił uwagi przechodzących zwierząt. Na szczęście znałam okolice wystarczająco dobrze, by wiedzieć, gdzie jest najbliższy strumień. Gdy do niego dotarłam, woda sprawiła, że odżyłam jak kwiat lotosu na pustyni... czy jakoś tak. Wróciłam po worek i skierowałam się na plażę do Kary. Nie spodziewałam się, że ten krótki wypad po owoce na pieczeń skończy się dla mnie uwięzieniem w sadzie, bez wody, niemal kończąc się śmiercią. Szarpnęłam worek tak, by ułożył się wygodnie na grzbiecie i w ten sposób, dotarłam do jaskini mojej przyjaciółki.
- Tiska, gdzieś ty była?! - krzyknęła na mój widok ruda wadera. Najwyraźniej zorientowała się o mojej nieobecności.
- Cześć Kara, przyniosłam ci jabłka – uśmiechnęłam się niewinnie, wiedząc, że nie uniknę tłumaczenia. A to nie było tak, że ja jestem starsza?

Gratulacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz