Drzewa aż uginały się pod ciężarem swoich owoców. W blasku zachodzącego słońca wspinałam się po kolejnych roślinach i zrzucałam dojrzałe jabłka. Zmęczyłam się już po kilku razach, ciągle wskakując i zeskakując. Zebrałam owoce w jedno miejsce, po czym zdałam sobie sprawę, że: po pierwsze, nie miałam jak ich zabrać do domu, a po drugie, nie wiedziałam jak wydostać się z sadu. Jabłonie już nie miały tak dobrych gałęzi, jak drzewo z zewnątrz. Starając się nie panikować, zerwałam jeszcze trochę jabłek, mając nadzieję, że wpadnę na jakiś genialny pomysł na wyjście z sytuacji. Nic takiego nie nastąpiło, utknęłam więc wśród ogrodzonych drzew. W co ja się wpakowałam, mruknęłam do siebie, znowu. Czasem miałam wrażenie, że wciąż jestem dwuletnią samicą, która może sobie pozwolić na nieprzemyślane pomysły. Tymczasem lata lecą, a ja powinnam się stawać coraz bardziej dojrzała. Może w pewnym sensie tak się działo, ale sfery moich pomysłów to nie dotyczyło. Przeszłam się wzdłuż ogrodzenia, jeszcze raz badając, czy nie ma tu żadnych szczelin. Natknęłam się dzięki temu na kilka lnianych worków, wrzuconych w jedno miejsce. Wzięłam jakiś większy z nich i wróciłam do miejsca ze zgromadzonymi jabłkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz