Rudzielec kiwnął głową.
– Nic nie szkodzi. W końcu mało kto nie lubi nocy. A ty to jeszcze tak ładnie opisałaś, całkowicie się z tobą zgadzam.
Uśmiech na ustach wadery, który pojawił się po wypowiedzeniu tych słów, był bardzo ciepły, lecz pozostał nieodwzajemniony. To nie była jej wina, po prostu Paketenshika nagle poczuł przemożne, niewytłumaczalne zmęczenie. Łapy pod nim zaczęły drżeć, jakby zaraz miały się rozsypać na miliony kawałeczków cielesnego materiału. To już nie były jego kończyny. Kolory straciły na sile, zamieniając świat dookoła w czarno-biały, monotonny film. Coś szeptało do ucha dziwne wyrazy w obcym, nigdy wcześniej nie słyszanym przez basiora języku. Gdzieś chyba rozlała się krew, bo nos wypełnił ten jakże charakterystyczny, metaliczny zapach o nutce słodyczy, przypominający jak gdyby ktoś kawałek płytki metalu posypał cukrem. A nie, chwila. To była jego własna krew. Sączyła się z nosa powolnym, choć nieprzerwanym strumieniem, zupełnie jakby coś we wnętrzu głowy pękło. Jedyne, czego brakowało w tej dziwnej sytuacji, to ból. Ba! Nie czuł nawet wdychanego ze świstem powietrza, a na pewno je wciągał, i to przez zaciśnięte zęby.
”Co to za odlot? Wesołe proszki ktoś mi podał?”
To było ostatnie, o czym pomyślał, zanim jego ciało grzmotnęło z pewnym hukiem o podłoże w norze, wznosząc przy okazji nieco kurzu. Nuit obserwowała to wszystko z przerażeniem i dopiero po chwili, gdy oddech trójogoniastego basiora się uspokoił, podniosła się, by do niego podejść.
– Rany, Paki! Wszystko w porządku? – jej oczy, szerokie jak talerze, przyglądały się leżącemu rudemu padłu.
A rude padło z obojętnością w swoich szklanych odpowiednikach narządów wzroku obserwowało ją, każdy jej ruch, kiwnięcie uchem, najmniejsze drgnięcia wywołane niepokojem. Ale nie odpowiadało. Leżało w milczeniu. To tylko zmartwiło białą jeszcze bardziej.
– Żyjesz?! Do diaska, daj jakiś znak, że żyjesz!
Jedynym takim znakiem był nieco głębszy wdech, bo nic innego się Pakiemu nie chciało. Czuł się zobojętniały na cały ten świat, na jego problemy. Nie zależało mu. Mogło się to wszystko po prostu skończyć, jego zostawiając w nieskończonej nicości.
Nicość.
Kalma.
Zimny ból przeszył mu kręgosłup jak agresywny piorun, skutecznie go budząc z dziwnego otępienia. Poderwał się do pozycji sfinksa, przy okazji szybko i płytko oddychając, jakby przed chwilą się topił. Albo coś go topiło.
– Paki! – Nuit Calme rzuciła się do niego, w jej oczach zebrały się łzy. – Całe szczęście! Co się stało? Zabrać cię do Etain? Nie wyglądasz najlepiej, może przyprowadzę ją tutaj?
Wychowanek lisów potrząsnął głową, choć nie wiadomo, czy jako odpowiedź przecząca, czy próbował odgonić demony minionej przeszłości. Podniósł się na cztery łapy zupełnie zdrowy, bez minimalnego zachwiania. Patrzył w pełni przytomnie, wytarł tylko krew z nosa i zwrócił się do swojego gościa.
– Noc jest piękna i cicha, ale nie byłaby taka, gdyby wszyscy nie spali jak zaplanowała natura. Chodźmy, jutro mnie czeka trochę roboty.
– Ale... Ale... Ale Paki! – zaoponowała wadera. – Przed chwilą padłeś bez ruchu na ziemię, nie martwisz się o to?
– Nie. To normalne.
Odpowiedź była tak twarda i pewna, że białą zbiło z tropu. Wciąż patrzyła na Pakiego zmartwiona, jednak nie było sensu kłócić się z upartym kamieniem. Położyła się na swoim miejscu i choć pełna niepewności, zasnęła.
Leżący nieopodal na swoim posłaniu Paketenshika zastanawiał się nad tym, co się przed chwilą stało. Znał odpowiedź, choć bał się jej jak wampir czosnku.
Część jego duszy pozostała w świecie pośmiertelników. To tylko kwestia czasu, zanim straci oparcie tutaj, w wymiarze żywych i poleci szybować gdzieś hen, wysoko między materią. Zupełnie jak Oriandé, o której słyszał za dzieciństwa od starszyzny.
To jednak pozostawało przyszłością, a przyszłość, jak to przyszłość, rządzi się własnymi prawami i nie można się nią przejmować. Musiał się skupić na tu i teraz, na leżącej obok Nuit Calme, na karmieniu jej dopómi nie odzyska sił. To był właśnie obecny priorytet.
”Obym tylko za często przy niej nie odlatywał...” pomyślał w duchu. ”Mi nic się nie stanie, a ona będzie się niepotrzebnie martwić”.
Chyba trzeba załatwić kolorowe tabletki.
Na następny dzień pierwszą rzeczą w grafiku było polowanie. Rudemu nie sprawiało to problemu i już wkrótce kroczył przez las z całkiem znośnym rogaczem. Dla dwóch wilków ideolo. A idąca niedaleko Kara raczej się nie dołączy.
– Pakosław! – zawołała z daleka. W Watasze Srebrnego Chabra istniał ciekawy trend na wymyślanie wyjątkowych pseudonimów.
– Karka – przywitał się basior, upuszczając rogatą sarnę pod nogi. – Co tam?
– A nic, widziałam cię z daleka i zechciałam zagadać. Strasznie się wyróżniasz z tym pomarańczowym futrem.
– No, patrzcie, kto się odezwał. Masz tak kamuflujące futro, że niedowidząca wrona cię wypatrzy! Rudzielcu.
– Rudzi górą! – zaśmiała się stróżująca. Miała całkiem przyjemny śmiech.
– A i owszem. – Paki odpowiedział miłym uśmiechem. Lubił sobie z nią żartować na temat ich rudzielczości, czy jak by to tam nazwać. Byli najbardziej rudymi wilkami w watasze i oboje byli z tego nadzwyczaj dumni.
– Widzę, że odbyło się polowanie.
– Ta... Wiesz, nauczyciel łowiectwa nie powinien wychodzić z wprawy, co nie?
– Noo, gorzej, że ci jakiś niedogotowany rosół robotę zabiera. Ale nie wyglądasz, jakbyś się przejmował.
– Niedogotowany rosół zawsze będzie tylko niedogotowanym rosołem, a wilk zawsze będzie wilkiem.
Trochę dziwne słowa jak na kogoś wychowanego wśród lisów, ale Kara zdawała się nie zwracać na to uwagi. Po prostu parsknęła na ten wymyślony na szybko żart.
– No dobra. – Paki wziął głębszy wdech. – Ja spadam, sarna się sama nie zje. Do zobaczenia kiedyś tam.
– Jasne. Na razie! – ruda pomachała mu łapą na pożegnanie i odeszła w swoją stronę.
Paki chwycił dzisiejszy posiłek w zęby, po czym ruszył dalej do nory. Wiedział, że Nuit na niego czeka. Oby nie zgłodniała za bardzo przez jego ociąganie się.
<Nuuuuit? Spokojnie, Pakiemu serio nic nie jest ;D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz