piątek, 16 października 2020

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 10

 ~Trochę czasu później, wieczór~

— Bracie, ile ty wypiłeś? - na progu mojej groty zjawił się szary wilk z nietęgą miną w stylu ,,what the fuck", bez żadnej zadyszki, mimo że futro miał całkowicie zwichrzone od biegu. W jego oczach mieszały się zdziwienie, złość i konsternacja. Podniosłem się powoli, podczas gdy on szybkim, sztywnym krokiem wszedł do środka i stanął naprzeciwko mnie. 
— Spokojnie. - odparłem obojętnym tonem, ledwo powstrzymując wpełzający na moje wargi uśmiech. - O co chodzi?
— O ten tramwaj, co nie chodzi. - mruknął Szkło, mrużąc oczy. Milcząc, pozwoliłem mu mówić dalej i niespiesznie doprecyzować. - Co co za ustawy, jak my mamy pracować w takich warunkach? Sorry, ale tym razem to spartoliłeś sprawę. - to pytanie zawisło na w powietrzu, potęgując napięcie.
— Może w przyszłości, kiedy będziesz miał okazję stać na czele całej watahy i dbać nie tylko o swój tyłek, a o wspólne dobro, zrozumiesz. - odparłem chłodnym, lekko wyniosłym tonem, nie patrząc basiorowi w oczy i oddalając się o parę kroków w kierunku wyjścia. Byłem Alfą i Omegą, absolutnie nie musiałem się nikomu tłumaczyć.
— Hm, no to może dasz przyszłemu władcy dobrą radę na przyszłość, co, panie Alfo? - odpowiedział z przekąsem, prawie że warcząc z zaciśniętymi zębami. Znów nastał moment niezręcznego milczenia, kiedy to spotkały się nasze spojrzenia. 
— Dobrze. - odparłem stanowczo z lekkim uśmiechem. - Czego się nie robi dla rodziny... Powiedz mi, ile mamy szczeniaków w watasze? - jego pysk stężał w wyrazie ,,Żartujesz sobie?" i nie zapowiadało się na odpowiedź, toteż postanowiłem kontynuować wywód samodzielnie: - Jednego. - mruknąłem wyzywająco. - A ile śmierci w ostatnich miesiącach? Trzy. Jak tak dalej pójdzie, niedługo zostanie z nas garstka zasuszonych staruszków. Nie wydaje ci się niesprawiedliwe, żeby matka i ojciec z dziećmi mieli polować tak samo jak reszta? Przy perspektywie głodu szybko zacieśnią się więzi. Ty zresztą też skorzystasz. - dokończyłem bardziej nonszalanckim głosem. Szkiełko chyba na moment zamurowało, wreszcie pokręcił głową i westchnął z politowaniem. Skrzywiłem się na to lekko.
— Dobra, nie wnikam, co ci się tam uroiło. Prześpijta się po prostu i przemyśl to jeszcze przynajmniej ze 3 razy w nadziei, że tej nocy nikt nie planuje zamachu, w którym żaden wilk mu nie przeszkodzi. - basior zbierał się już do wyjścia.
— Ależ, was oczywiście zakaz wychodzenia w nocy nie dotyczy. Służby bezpieczeństwa muszą stać na straży, to chyba jasne. 
— Przynajmniej tyle dobrego. Szkoda, że o wszystkim dowiaduję się jako ostatni. - rzekł pozornie obojętnie, odwracając się, lecz w głębi duszy dało się wyczuć urazę. Świetnie.
— Nie było cię we właściwym miejscu i czasie na zebraniu, ot. - odparłem, wzruszając ramionami.
— Dobranoc. - stwierdził choć odrobinę udobruchany Szkiełko, wychodząc.
— Dobranoc. - odpowiedziałem serdecznym tonem, poszerzając uśmiech, przechodzący w jego jadowitą wersję.
Pożar jak na ziemi, tak i na niebie powoli dogasał, obkładany niebiesko-szarym, wciąż ciemniejącym od zachodu płaszczem nocy, gdzie widoczny był całkowicie nałożony, cienki pasek granatu. Chmur było stosunkowo niewiele, o ciemnych, lekko podświetlonych brzuchach i postrzępionych nakryciach, przetaczały się niepostrzeżenie, jak owce po sennej łące, tak one po nieboskłonie. Ciemność szybko ogarniała las, zacierając kształty, wypełniając go paradą niepokojących cieni i chórem dziwnych odgłosów oraz powodując wyblaknięcie kolorów. Słoneczna złoto-pomarańczowa łuna była jeszcze przez pewien czas widoczna po zajściu ogromnej kuli, jakby jeszcze kończyła wieczorną toaletę, gdy wraz z nią wszystko podobnie układało się do snu. Niewielu pozostawało niewzruszonych na zaloty Morfeusza, zazwyczaj z niezbyt przyjemnych powodów. Bo któż nie chciałby zapaść się w przyjemną, umysłową próżnię pozbawioną doczesnych zmartwień i trosk, bez żadnych zobowiązań, jedyną niewinną kołyskę w świecie po całym dniu roboty?
Leżałem z głową opartą na wyciągniętych do przodu łapach, z zamkniętymi oczami. Dookoła panowała nienaturalna cisza, wypełniona jedynie odległym chrapaniem i dźwiękami puszczy, przerwana tylko kilkakrotnie miękkimi krokami stróży i strażników udających się na wartę, pozbawiona zwyczajnego, wilczego zgiełku i rozmów do których tak przywykłem od dzieciństwa. Z niecierpliwością wyczekiwałem chwili, w której będę mógł w spokoju opuścić miejsce, w którym pobyt z każdą minutą stawał się, o dziwo, coraz bardziej męczący. Ponownie rozległo się echo czyjegoś tuptania; ktoś wyraźnie próbował się przekraść, rytm był nieregularny, ostrożny, kroki znacznie cichsze od pozostałych. Spodziewałem się rzecz jasna jakiegoś rebelianta, wręcz wydałoby się to dziwne, gdyby nikt się nie odważył. Otworzyłem tylko szybko w pewnym momencie oczy, zdążyłem dostrzec jedynie niewielki ruch na granicy widoczności, bardziej podobny do złudzenia. Może zauważył, może nie, i tak gdzieś trafi na służby. Po kolejnych kilku długich minutach milczenia poderwałem się dość gwałtownie z ziemi. Z ulgą wziąłem głęboki wdech świeżego, leśnego powietrza zamiast stęchłego zaduchu podziemi i czujnie, lecz pewnie ruszyłem przed siebie, modląc się tylko by nikogo po drodze nie spotkać. Maszerowałem prędko, twardo, nie zważając za bardzo na otoczenie, skupiony na celu. Niewidzialna maść do pewnego stopnia maskowała wszelkie zapachy, toteż odnalezienie siebie trochę mi zajęło. 
Krótki, nieprzyjemny moment zawirowania, jakby ktoś nagle w rozpędzonym pojeździe wcisnął hamulce po całości, i tuż przed oczami miałem nieprzytomnego Agresta, stykając się z nim nosem. Natychmiast wstałem, otrzepałem się porządnie z ziemi i sosnowych igieł; niewidzialność jeszcze trzymała mocno, tylko w niektórych miejscach widać było prześwity, bezpieczne pod osłoną nocy. Chwilę - jak długą, tego nie byłem w stanie zmiarkować, czas się zatrzymał - wpatrywałem się w leżącego u moich łap nieprzytomnego basiora z niewypowiedzianymi triumfem i satysfakcją, które nagle zabłysły w mym sercu.
— Słodkich snów. - rzekłem z zimnym uśmiechem na pożegnanie, oddalając się ku rzece, by z porządną kąpielą przyspieszyć zejście mikstury.
~Nazajutrz~
Tuż po przebudzeniu drgnąłem niespokojnie, ale z ulgą stwierdziłem, że leżę we wgłębieniu na miękkim posłaniu z mchu, sprężystym i jędrnym po ostatnich deszczach, dookoła rozciąga się znajomy las, a para ptaków odprawia poranną ceremonię śpiewu. Jestem. Podniosłem się, podrapałem ospale za uchem. Słońce jeszcze nie wzeszło, było wcześnie, zatem spałem maksymalnie z 5 godzin i muszę przyznać, odczuwałem tego skutki. Zaraz też zacząłem grzebać łapą w torbie, by upewnić się co do jej nienaruszonej zawartości. Wszystko było na miejscu, łącznie z naszyjnikiem. Więc jednak odkładałem go tylko we śnie. Pocałunki też były wyśnione. - uśmiechnąłem się do siebie z ironią, po czym ruszyłem na południe, ku centrum watahy.
Polana była wręcz opustoszała jak na codzienne standardy, większość rannych ptaszków dyskutowała w ciszy, popijając trunkiem, od czasu do czasu wybuchając okropnym śmiechem. Odpędziwszy żądną rozmowy karczmarkę, ku jej rozczarowaniu ze swoją szklaneczką usiadłem z dala od wszystkich grup i piłem powoli ze wzrokiem utkwionym w linii horyzontu, delektując się chwilą spokoju w samotności i zbierając poplątane myśli. Z każdym łykiem powoli odzyskiwałem trzeźwość. Miałem nadzieję, a właściwie łudziłem się, że wieści dotrą tu jeszcze przed południem. Szczerze żałuję, że nie byłem w stanie zobaczyć miny owocka po wszystkim... ciekawe, za ile się zorientuje - kwestia dni, może nawet godzin. Jego wybór był dosłownie tragiczny. Odwołanie ustaw wiązałoby się nieuchronnie ze znaczną utratą zaufania - w końcu co to za przywódca, który zmienia swoje ukazy z dnia na dzień... przy utrzymaniu takiego stanu rzeczy do buntu niedaleko. Byłem ciekaw. Wypiłem resztkę napoju z dna i otarłem pysk łapą, wzdychając głęboko. Nienaturalna beztroska zdążyła mnie już zmęczyć, toteż wstałem i ruszyłem ku ekipie basiorów pod lasem.

1143 słowa
Tu już się zaczyna robić cały walony cyrk
<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz