Atramentowy pomocnik medyka przygotowywał się mentalnie do usłyszenia tej zacnej opowieści. Przez najbliższe kilka minut, oby to dłużej nie trwało, będzie musiał słuchać przerażającego głosu tajemniczego stworzenia, które kazało nazywać się In'gwa.
– Najwięcej zrozumiecie, jeżeli opowiem wam o moich korzeniach. Jestem wynikiem eksperymentu ludzi, powstałem z winy ich wielkich ambicji i przesadnych marzeń o władzy nad własnym gatunkiem. Moje istnienie zostało zapoczątkowane przez Projekt Różowego Słońca. Widzicie, ludzie pragnęli stworzyć żołnierza idealnego, który byłby potężną istotą o niewyobrażalnej mocy, a jednocześnie odznaczałby się inteligencją na ich poziomie. Przeliczyli się. Ich dzieło było o wiele lepsze, aż za dobre. I nie zamierzałem zostać ich bierną marionetką.
– Uciekłeś – wtrącił się Paki. Nie pomylił się.
– Tak. I pozbyłem się śladów. Nie mogłem pozwolić, by więcej stworzeń ucierpiało z ludzkiej głupoty. Wystarczy, że przynieśli na ten świat mnie.
In'gwa zmienił swoją pozycję na siedzącą. Nogi zakończone tylko dwoma palcami, na których w stawie skokowym widoczny był dziwny wyrostek o nieznanym przeznaczeniu, zostały podkulone prawie do klatki piersiowej. Ludzko wyglądające przednie łapy, które okazały się prawdziwymi rękami, posłużyły za oparcie dla tułowia.
– Jestem ich Różowym Słońcem – podjął rozmowę na nowo. – Jestem mocą, której nie da się opanować, bo jest zbyt silna. In'gwa to… jedyne imię, jakie kiedykolwiek usłyszałem. Postanowiłem je sobie nadać. Chciałem być czymś więcej niż tylko ofiarą butnego eksperymentu.
Rudy basior kiwnął zrozumiale głową. Yir tylko się temu wszystkiemu przyglądał z opadniętą szczęką, starając się zrozumieć jak najwięcej. Jednak im bardziej do niego docierała wypowiedź kota, tym więcej pytań pojawiało się w jego głowie. Czemu ludzie chcieli stworzyć tak potężnego żołnierza? Z czego go zrobili? W jaki sposób byli w stanie stworzyć coś takiego? Dlaczego, kurde, Paketenshika uważał to za w miarę normalne, a przynajmniej nie zastanawiał się nad tym tak mocno? Patrzył z większym zrozumieniem niż strachem, jakby wcale nie przejmując się zasłyszanymi słowami. Czy tylko pomocnik widział, jakie to wszystko było niebezpieczne? Igrali ze śmiercią, do diaska!
– Nie nadali ci żadnej nazwy w laboratorium? – Głupszego pytania rudzielec prawdopodobnie nie mógł zadać, a kamienna mina, z jaką to wypowiedział, tylko wydawała się to wszystko pogarszać.
– Zwracali się o mnie po prostu "Projekt", jednakże na monitorze ustawionym przed moim kontenerem widniała nazwa "Myuu.2". – In'gwa o dziwo zachował spokój. – Być może byłem już drugą ich próbą stworzenia Różowego Słońca. Pierwsza zapewne nie przeżyła.
– Byli mocno zdesperowani, żeby cię stworzyć.
– Za mocno. Teraz za to zapłacili.
Zapadła cisza, wilki próbowały dokładnie przeanalizować świeżo poznane informacje. A przynajmniej Yir tego próbował, bo nauczyciel łowiectwa zdawał się po prostu milczeć ze względów grzecznościowych. Wiedział, że dla kotopodobnego jest to trudna sytuacja i, co było niewątpliwe, chciał mu w jakiś sposób pomóc. Jakby już dosyć czasu nie spędzili, męcząc się z nim. No nic. Przeżyjesz to, Yir.
– Mógłbyś nam teraz opowiedzieć, co stało się na tej polanie?
– Tu było właśnie to laboratorium. Zrównałem je z ziemią, jednak część śladów została. Byłem jak dotąd zbyt zmęczony, by to posprzątać. Już się za to zabieram, te chemikalia w powietrzu na pewno nie są dla was przyjemne, co poznaję po waszym wykrzywianiu nosami.
In'gwa podniósł rękę i zaczął zakreślać nią koła w powietrzu. Bladoróżowa skóra rozciągała się, jakby miała za chwilę pęknąć, jednak do niczego takiego nie doszło. I dobrze, pomocnik medyka nie zniósł by widoku krwi. W miarę, jak koła stawały się szybsze, mgła powoli zaczęła się rozstępować, dziwny zapach znikał coraz bardziej, a natura przyspieszyła tępa, lecząc spaleniznę. Naprawdę zadziwiające umiejętności. Ludzie na pewno wykorzystywali by takiego żołnierza do okropnych celów. Wojna była tylko jedną z wielu opcji.
– Lepiej? – zapytał różowo-fioletowy kot. Po tym czasie jego głos już nie wydawał się aż taki straszny. Dalej powodował zimne dreszcze, ale nie atak paniki. Jak wcześniej. Atramentowy wilk nie bał już się odezwać.
– Tak. Dzięki, Zuva. – Na przypale albo wcale, jak to mówią.
– "Zuva"?
– Tak, Zuva. Po co masz mieć cudze imię, jak możesz mieć własne. Oczywiście o ile ci się podoba. Może być "Zuva"? Pasuje?
Stworzenie, Różowe Słońce, przez chwilę zastanawiał się w milczeniu. Był raczej zaintrygowany nietypową sytuacją niż obrażony, że ośmielono się go nazwać inaczej niż sobie wybrał. Chyba przypadło mu to do gustu.
– Tak. Pasuje. – Myuu.2 nie uśmiechnął się, nie wykonał nawet grymasu przypominającego uśmiech, jednak w tonie głosu można było jednoznacznie wyczuć, że mu się spodobało. – Masz rację, przyjacielu. Nie potrzebuję nosić usłyszanego gdzieś imienia, skoro mogę mieć własne. Dziękuję.
Yir uśmiechnął się do niego, odsłaniając częściowo swoje żółto-białe zęby. Właśnie narodziła się pomiędzy nimi cicha sympatia, mur z marmurowego lodu częściowo się roztopił, pozwalając nawiązać jakąś więź. Teraz to i pomocnik medyka chciał pomóc dziwnemu, kotowatemu efektowi eksperymentów. Gdyby tylko znali sposób, jak to zrobić… Wróć! Paki raczej o to zapyta. Już się do tego nawet szykuje.
– Możemy ci jakoś jeszcze pomóc, Zuvo? Być może w szczególności z twoją obecną sytuacją. Jesteś zdecydowanie potężny i ponad nasze zrozumienie, ale w tym momencie wydajesz się nieco zagubiony.
– Cóż… – Zuva spuścił wzrok. Łał, nawet on dawał jakiekolwiek znaki emocji. – Prawda jest taka, że nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Stworzyli mnie ludzie, żebym stał się ich marionetką, ale odrzuciłem ten los. Nie wiem, co innego mógłbym robić. Zapewne nie powinno mnie tu nawet być.
– Nie mów tak. Znajdziemy ci jakieś powołanie – obiecał rudzielec.
Kotowaty zwrócił się do niego, w fioletowych oczach pojawiło się coś na kształt nadziei. Chyba Yir źle ocenił to stworzenie. Było czymś ponad nich, ale wcale tak bardzo od nich się nie różniło.
<i Paks dalej>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz