wtorek, 13 października 2020

Od Domino "Lekcja nieposłuszeństwa" cz.1

 Zaczęło się od spotkania grupki wojowniczych szopów. Kryli się pomiędzy krzewami i ćwiczyli swoje pokrętne manewry wojskowe. Nie zauważyłabym ich nawet, gdyby nie te gorliwe okrzyki generała szopa, który wymachiwał pałką wodną nad głową i rzucał rozkazami do swojego szwadronu by wykonywali kolejne formacje i ćwiczenia.
- Pozycja żółw raz raz! Baaczność! Lufy na bark! Dobrze, odbezpieczyć broń.
"Bronią" nazywali małe dmuchawki wystrugane z trzciny, które w ich oczach wyglądały wyjątkowo groźnie. Zaczęły maszerować zwartym szykiem, zmienili kierunek, a generał nie przestawał. Kątem oka dostrzegł jednak duże wilcze uszy wyłaniające się znad krzaka.
- Uwaga, wróg! Padnij!
"Padnij", "Siad", "Waruj". Nawet nie myślałam co robię, to był odruch, padłam razem z resztą o działu na ziemię jak kazano. Nie, stój, dlaczego? Potrząsnęłam głową, wychodząc z transu.
Szop-generał nasłuchiwał ciszy, lekko zdezorientowany, że wróg uciekł tak szybko, jak się pojawił.
- Szwadron, wytropić nieprzyjaciela.
"Tropić", kolejny odruch. Nim zdążyłam dobrze stanąć na nogi, wykonałam stójkę, wskazując nosem na szopa generała i zamarłam tak, czekając na "goń", które zawsze się pojawiało tuż potem. Ale moment, przecież to nie ma sensu...
Gdy tylko koło twarzy szopa pojawił się duży, różowy nos, wrzasnął przerażony.
- Stój, Stój! - Generał przeczołgał się do tyłu mocno zdezorientowany
"Stój". Każdy mięsień w ciele mi się spiął i stanęłam sztywno. Po sekundzie znowu potrząsnęłam głową, próbując się opamiętać. Szop zatrzymał się, jakby zrozumiał na czym to polega, a wyraz na jego pyszczku zmienił się z przerażenia na uśmiech niedowierzania.
-No nie gadaj...
- Proszę?
- Ty tak na serio?
Patrzyłam na szopa zmieszana i zawstydzona.
- Ale numer. Siad!
Usiadłam
- Daj głos.
Szczeknęłam, by po chwili złapać się łapami za pysk. Co ja wyprawiam?
- O, o jeszcze to! Poproś!
- Przestań! - Pomachałam złączonymi łapami w powietrzu.
General zwijał się ze śmiechu, nie mógł złapać tchu, więc tylko leżał na trawie i rechotał się jak głupi.
- No już, przepraszam, przepraszam. - Wytarł sobie łzę spod oka, chichocząc sobie pod nosem. - Ty tak specjalnie? To jakiś żart, prawda? Ten wujek Len robi mi prezent imieninowy, wiedziałem, że o mnie pamięta. A to stary kawalarz, no już, wyłaź, łysa pało!
Odpowiedziała mu tylko cisza i krakanie wrony.
- To żaden, żart, t-to jakieś nieporozumienie. Używasz kontroli umysłu, mam rację? Nad własnym ciałem nie panuję, a, a jakieś głupie żarty mi nie pomagają.
- Ale aportować umiesz?
- Twoje komentarze są poniżej wszelkiego poziomu.
- No już dobrze księżniczko. - Zarechotał i podniósł się z trawy.- Narawdę nie udajesz?
Potrząsnęłam głową, wlepiając w niego wymownie wzrok.
- Hm...Jak na moje to to jest problem natury psychicznej.
-Problem natury psychicznej?
-Problem natury psychicznej. Moja ciotka też to miała. Widziała swoje zmarłe dzieci czy coś w tym stylu. Też odwalała jakieś cyrki i traciła kontrolę nad sobą. To się zdarza jak spadnie się ze zbyt wysokiego drzewa, albo wpadnie się pod lód w zimę. Coś się tam po prostu, no ten, przestawia. - Wymownie zaczął kręcić palcem kółka blisko skroni.
- Nie spadłam z żadnego wysokiego drzewa. - tupnęłam władczo nóżką.- M-mam tak od kiedy pamiętam. Jak twoja ciocia sobie z tym poradziła?
-Ha, nie poradziła! Pochowaliśmy ją w zeszłe lato.
Wybałuszyłam oczy i przeliczyłam sobie ile w pamięci mi zostało do pogrzebu. Za mało...
- Ale spokojnie kruszyno, ja słyszałem, że można z tym iść... - Szop spojrzał się w prawo i w lewo a potem nakazał łapką, bym nastawiła ucha.-...do psychologa. - syknął.
W oddziale szopów zaczęły nieść się szumy, co strapiło mnie jeszcze bardziej. Ten cały “psycholog” musi być okropnym człowiekiem, skoro wzbudza tyle emocji.
- Nawet chyba jeszcze pamiętam drogę. Zaprowadzić cię do niego?
- Um...jasne.


C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz