wtorek, 13 października 2020

Od Etain - "Porywy"

Obudziła się na kolejny powiew chłodnego wiatru, który z półsłyszalnym świstem przemknął pomiędzy ścianami jaskini, bez skrępowania korzystając z niedomkniętej furtki, jaką stanowiło szerokie wejście do medycznej jaskini.
Drzwi, które zawsze były otwarte.
Starając się powstrzymać drżenie spiętych po długiej nocy mięśni, podniosła się niechętnie, by wyjrzeć na niebo malowane świtem, obraz świetnie widoczny okiem tegoż samego nadzwyczajnego portalu.
Dziś był to jednak widok nadzwyczaj skromny – jej oczom ukazały się jedynie pojedyncze promienie, z trudem przebijające się przez szarą zasłonę ciężkich jak żelazo chmur. W oddali dojrzała stado czarnych ptaków; ponure krakanie rozniosło się w gęstym powietrzu, brzmiąc z jednej strony tonem bardzo żałobnym, niemalże pogrzebowym, a z drugiej jednak było w nim coś niewypowiedzianie żywego…
Oparłszy się o filar, skrzyżowała łapy na piersi, być może instynktownie chroniąc się w ten sposób przed chłodem.
Co niesie ze sobą jesienny wiatr?, zastanawiała się, wpatrując się w niemalże bezbarwny obraz.
Ostatnie ciepłe promienie słońca, cień lata na wspomnienie niedawnej beztroski?
Zatarte w pamięci obrazy z dalekiego kraju, gdzie widok nieba, które załamuje się prawie pod ciężarem gęstych chmur był czymś prawie tak znanym jak codzienne zmiany dnia i nocy?
Pokręciła głową, instynktownie wbijając pazury w ziemię.
Zmiany, pomyślała. Szykują się zmiany.
 
Ich pierwszy zwiastun pojawił się niedługo potem. Na chwilę przed zachodem słońca spomiędzy drzew wyłoniła się nagle bardzo interesująca postać – młodzieniec o białej jak śnieg, zmierzwionej wiatrem sierści; niepokój wyzierał z jego rozwartych szeroko oczu. Zatrzymał się przed jaskinią, dumnie wyprostowany i z wysoko uniesioną głową,  i tylko po łapach, którymi poruszał wciąż nerwowo jak spłoszony koń, można było odgadnąć, że nie przybył tu w celu towarzyskiej wizyty, a z jakimś paskudnym problemem.
W owej postaci było coś tak niezwykle absorbującego, że dopiero po czasie wadera zorientowała się, że nie przybyła ona tutaj sama. Kilka metrów za nią stała jeszcze jedna osoba, wadera o ognisto rudej sierści, która tonęła trochę w jesiennej szacie lasu; albo tak też medyczka próbowała tłumaczyć sobie wcześniejsze przeoczenie znajomej.
– Kto to jest? – wskazała łapą trochę nieprzytomną, białą postać.
– To? – Kara wzruszyła ramionami, dysząc nieznacznie po skończonym dopiero co biegu. – Nie wiadomo, znaleźliśmy go przy wschodniej granicy. Miał iść do alfy, ale… – uśmiechnęła się nerwowo – Możliwe, że będzie potrzebna kwarantanna.
– VCIG? – medyczka zatrzęsła uszami. Kara uspokoiła ją, stanowczo kręcąc głową.
– Bardziej jakiś rodzaj ospy – uśmiechnęła się nieznacznie – Ale lepiej mieć to pod kontrolą.
Etain zgodziła się milcząco.
– W porządku, dzięki za czujność – odwzajemniła się podobnym gestem – Jeśli spotkasz jeszcze dzisiaj Florę albo tego nowego, przekaż im, że robota czeka.
Pożegnały się, a Etain zabrała przybysza do środka. Okazało się, że Kara w swoim krótkim opisie nadzwyczaj trafnie oceniała stan białego basiora. Ciało młodego wilka pokryte było wysypką, szczególnie w okolicach brzucha i na twarzy. Czerwone zmamiona przebijały się miejscami przez warstwy białej sierści.
Pomimo nagłego przypadku, jaki spadł na nią tego wieczoru, Etain wciąż mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że dopisywało jej szczęście - chory zachowywał się jak wzorowy pacjent, spokojnie poddając się badaniom i bez sprzeciwu wykonując wszystkie polecenia wadery. No, może poza jednym ich rodzajem, stanowczo unikał bowiem udzielenia odpowiedzi na jakiekolwiek zadane mu pytania. W ciągu całego wywiadu odezwał się może dwa razy i w obu przypadkach był to krótki, wymamrotany komentarz, która nie wydawał się zawierać w sobie zbyt wiele sensu. Dziwne zachowanie basiora sprawiło, że medyczka zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie przegapiła jakimś trafem momentu, w którym zdążyła podać mu środki przeciwbólowe – bo po latach wykonywania zawodu pewne rzeczy wykonuje się jednak automatycznie, bez udziału głębszej świadomości. Bardziej prawdopodobna wydawała się mimo wszystko możliwość, że przybysz był pod wpływem jakieś niedozwolonej substancji, pierwsze testy wykazały jednak brak obecności jakiegokolwiek znanego narkotyku w jego organizmie.
Waderze nie pozostało więc nic innego, jak tylko zrzucić ten rodzaj dziwnego oszołomienia na karb niewielkiej gorączki, jaką zaobserwowała wcześniej u chorego, względne przypasować uporczywe milczenie jako coś leżącego w charakterze basiora.
Zajęcie się jego ranami zabrało Etain nie więcej niż kilka minut. Podała mu nawet jakieś słabe leki, choć obiektywnie stan jego wcale nie wymagał podjęcia podobnych działań. Chory poszedł spać, i tak zapowiadało się nastanie kolejnej względnie spokojnej nocy.
Nim doszło do zmierzchu, w jaskini pojawiła się jeszcze dwójka chorych, a także Flora, która zgodnie z prośbą medyczki przybyła  na swój dyżur.

< Floro? c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz