sobota, 31 października 2020

Od Magnusa – ”Rezerwat” cz. 7

Od początku suszy minął niecały rok. Prawie już wyrośliśmy, nasze futro zaczęło się wydłużać, było mniej miękkie. Szczenięcy podszerstek został już w znikomych ilościach. W normalnych okolicznościach nastający dla nas czas byłby ekscytujący. Planowanie ślubu i wesela, zakładanie rodziny… W obecnej sytuacji nie było nam to jednak dane. Każdy wilk w watasze oszczędzał siły. Żadnych treningów, zabaw, alkoholu, nawet seksu. Można było tylko polować, aby zaspokoić głód. Z tym z resztą też zaczynał być problem. Nie byliśmy jedynymi mieszkańcami wyspy, którym brakowało wody pitnej. Lada moment mogło zabraknąć i pożywienia.

Bliźniaczki, Nina i Mina jako jedyne mogły nadal używać swoich mocy. Codziennie rano wysączały nam z ziemi porcje wody. Na początku porcje były dwa razy dziennie i były dużo większe. Mogliśmy nadal normalnie funkcjonować, a panika ustała tak szybko jak się zaczęła. Gdy jednak po paru miesiącach nadal nie spadła ani jedna kropelka deszczu, a w grudniu nadal nie spadł ani jeden płatek śniegu, codzienna dawka wody zaczęła się zmniejszać. Najpierw zaczęliśmy dostawać raz dziennie. Później porcja zmniejszyła się o jedną czwartą. Od dwóch miesięcy dostawaliśmy połowę początkowej dawki.. Zaczął się marzec, miesiąc rozpoczynający powolne odrastanie roślin, budzenie się zwierząt do życia i inne szczęśliwe początki. Świat jednak nie wydawał się być na to gotowy. Nie tylko zwierzętom brakowało wody. Rośliny zasuszyły się i nie była to tylko zasługa zimowego wiatru. Wszystko dookoła było szare i bure. Nawet te bardziej kolorowe umaszczenia wśród wilków, zdawały się powoli tracić na kolorze.

- Wszystkiego najlepszego Karo. – powiedziałem uśmiechając się lekko do leżącej obok mnie wadery – Właśnie stałaś się dorosła.

- Już nie chce być dorosła. – wyszeptała wadera patrząc się na odległy horyzont, oddzielający morze od nieba. Często patrzyliśmy w ten bezkres Zdarzało się, że widzieliśmy smugi nadchodzącej burzy nad morzem,. Nigdy jednak te burze nie dochodziły do nas. Te pięć krótkich słów, które wypowiedziała Kara, zmieniało cały nasz pogląd na życie. Jeszcze kilka miesięcy temu nie mogliśmy się doczekać dorosłości i wiążącymi się z tym przywilejami. Mieliśmy się pobrać właśnie tego dnia. W drugie urodziny Kary.

- Choć, pójdziemy po wodę.

Szliśmy wyczerpani i chorowicie osłabieni. Kolejka do bliźniaczek nie była już długa. Większość wilków watahy dostała już swoją porcję. Podeszliśmy na sam koniec kolejki chwiejąc się powoli. Nagle poczułem coś mokrego na grzbiecie. Podniosłem głowę do góry, nie wierząc własnym przeczuciom. Nie zobaczyłem jednak tego co spodziewałem się zobaczyć. Niebo było szare i jasne. A deszczu nadal nie było ani śladu. Przeszedłem kolejne kilka kroków w kolejce.

- Ej czułeś to? – usłyszałem przed sobą głos jednej z wilczyc. Podniosłem głowę ponownie i oniemiałem. Szukałem deszczu, a to nie jego powinienem. Dostrzegłem teraz drobne płatki śniegu spadające w naszą stronę. W kolejce zapanował harmider. Śnieg dawał możliwość odrodzenia się naszych rzek i jezior. A jeśli nie to chociaż zwiększenia zasobów wód podziemnych z których korzystaliśmy od przeszło dziecięciu miesięcy. Spojrzałem na towarzyszącą mi waderę. W jej oczach po raz pierwszy od miesięcy widać było nadzieję, gdy patrzyła na przyprószone śniegiem niebo. Odwzajemniła mój wzrok z delikatnym uśmiechem szczęścia. W jej oczach widać było zbierające się łzy. W tych drobnych gestach odnalazłem część dawnej Kary.

---

W ciągu kilku dni śniegu napadało tyle, że mogliśmy się w nim kąpać. Wszystko powoli zaczynało wracać do normy. Padało przez cały marzec, a gdy śnieg w końcu stopniał, naszym oczom ukazały się połacie zieleni. Natura powróciła do życia, tak jak okoliczne rzeki i jeziora. Jeden z największych dotychczasowych kryzysów w watasze został zażegnany. Po jakimś czasie prawie wszyscy całkowicie zapomnieli o miesiącach posuchy. Niestety jedną z osób, która nie zapomniała była Kara…

- Karou. – zacząłem patrząc na ukochaną, która zwyczajowo stała na szczycie najwyższego klifu i patrzyła w nieznaną dal.

- Tak Magnusie?

- Czy zechciałabyś zostać moją żoną?

- Czy chciałabym? – wadera spojrzała na mnie. – Tylko do czego nam to potrzebne? – spytała, a mi słowa uwięzły w gardle. – Nie jest dobrze tak jak jest?

- O… oczywiście, że jest. – powiedziałem po kilku minutach. – Ale

- Ale tak wypada. Wiem Magnusie. – Wadera odwróciła się w moją stronę i usiadła przede mną. Patrzyła mi w oczy z nieukrywaną miłością.

- Przecież zawsze chciałaś zrobić to jak trzeba.

- Może i chciałam, ostatnio jednak zmieniłam trochę myślenie.

- Poznałaś kogoś. – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Wadera zaśmiała się wręcz szyderczo.

- Nie mój miły… Dobrze. Jeśli Ci tak bardzo zależy to tak. Wyjdę za Ciebie. – westchnęła Kara i zaczęła schodzić z klifu. – Tylko szybko Kochany. I przygotuj wszystko, nie mam ochoty się tym zajmować.

Wilczyca zniknęła pomiędzy drzewami a ja stałem na szczycie klifu nie wierząc w to co się stało. Zyskałem to co chciałem, jednak czułem się jakbym coś przegrał.

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz