niedziela, 25 października 2020

Od Admirała - "Taniec z Aniołami", cz. 2

Oto zbyt gorąca krew w dwóch splątanych ze sobą krwiobiegach
Gdyby stado dzikich koni spłoszone przebiegło przez polanę, pewnie nawet nie zauważyliby tego, bo poza czterema wpatrzonymi w siebie źrenicami, świat na moment przestał istnieć.
Jeszcze przez krótką chwilę w bezruchu opierał skrzydła na ziemi, po obu stronach jej żeber. Drżące mięśnie wyczekiwały odpoczynku. 
Gdy leżeli przy sobie, uspokajając oddechy, ostatnie brunatne liście znów szumiały w plątaninie gałęzi, a wysoka trawa falowała na wietrze.
- A więc... teraz to tak będzie? - zapytała, wtulając pysk w pióra na jego piersi, które już układały się w miękką, zimową kryzę - do końca naszych dni możemy budzić się w tym miejscu i wpatrywać w niebo?
Westchnął.
- Nie jesteś tu szczęśliwa?
- Nie o to chodzi, wiesz o tym. Jestem, bardzo. Jesteśmy razem. Tutaj w naszym... domu w Watasze Srebrnego Chabra - wszystko to brzmiało nieco obojętnie i papierowo, ale spokojne serce i oczy skierowane ku przepływającym ponad lasem chmurom, były prawdziwe. Zrobiła dłuższą przerwę, po czym zniżyła głos przy następnym pytaniu - a ty?
- Ja?
- Nie jesteś, prawda...? Chciałabym, żebyśmy mogli chłonąć każdy dzień jak kwiaty słońce, albo mech deszcz. Powiedz, że dobrze jest być tu ze mną.
- Nigdy nie byłem szczęśliwszy, słoneczko.
Napięła wargi, jakby z całej siły próbowała się uśmiechnąć, ale ostatecznie tylko odwróciła wzrok na pobliskie drzewa. Wydawała się teraz bardziej senna, niż jeszcze przed kilkoma chwilami.
A jednak wyraźnie poczuł, jak jej serce znów zaczyna przyspieszać. Jak najbardziej zachowawczym ruchem odsunął się od niej i usiadł na ziemi, opierając kręgosłup o pień rosnącego nad nimi drzewa.
- Zdajesz sobie sprawę, że większość... podejrzewam, że właściwie wszystkie wilki, nieszczególnie akceptują sposób w jaki że sobą żyjemy - nawet, jeśli miało być to zadanym mimochodem pytaniem, zabrzmiało trochę inaczej.
- Przesadzasz. Zresztą zrobiłam, jak kazałeś, nikomu nie mówiłam - Wrona z kolei nagle wydała się lekko urażona.
- Urodziłaś się na tej ziemi, miej na uwadze, że tu zdania nie dokończysz, a z drugiego końca lasu już słychać odpowiedź.
- Nawet tym razem? 
- Wiesz, gdzieś już coś słyszałem - odkaszlnął nerwowo - jeśli pozwolisz, nie będę kłopotał cię dokładnymi epitetami.
- W każdym razie to tylko ich problem, nie nasz - przymknęła ślepia i podłożyła łapy pod głowę.
- Tak, racja - uśmiechnął się bez przekonania - tylko widzisz, z nas dwojga to ja muszę częściej patrzeć im w oczy. Ostatnio nie wychylasz się poza tą polanę.
- Coś sugerujesz? - uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie, skąd.
- Oj, no dobrze, dobrze. Wiem, panie mądraliński. Powinnam spacerować, polować, gadać z kim popadnie. Jak prawdziwa, szczęśliwa ze swojego prostego życia wilczyca.
- To już twoja interpretacja - uśmiechnął się lekko, nie chcąc, by rozmowa zaszła za daleko. Jak najlepsze chęci mieszały się z duchem przekory, którego mimo wszystko nie potrafił przezwyciężyć. Długą chwilę ciszy przerwał szelest w zaroślach - ale popatrz na niego - skinął głową na szczenię, które właśnie wyłoniło się zza zielonoszarej ściany roślinności - czy nie powinnaś zabrać go czasem do innych wilków? Żeby poznawał bliźnich?
- Sam umie znajdować sobie zajęcia, czy to źle? - wzruszyła ramionami.
- Świetnie. Ale młody wilk nie powinien wychowywać się zupełnie sam.
- A skąd niby wiesz, mój ty wilczy wilku?
- Z doświadczenia wiem, Wronka.
- No dobrze - mruknęła i z ciężkim westchnieniem podniosła się na cztery łapy, równocześnie zwracając się do syna - pójdziemy dziś poznać innych, dobrze, skarbie?
Dziecko stało na środku polany, mierząc ich beznamiętnym wzrokiem.
- Zmęczyłem się. Byłem na długim spacerze - powiedziało w końcu cicho.
- No to... trudno, odpocznij, pójdziemy wieczorem - Wrona ponownie zaległa na swoim miejscu.
- Wieczorem nie pójdziecie - dobiegły ją słowa z boku.
- Ponieważ?
- Szef... znaczy, twój stryjek miał ostatnio ciężki dzień. Myślałem, że wiesz.
- Ach, rozumiem - mina Wrony zrzedła, lecz niedługo po tym zmieniła ton głosu na wyczerpująco serdeczny i dodała jeszcze - ale to pewnie kwestia kilku dni, bo mój kotek powie stryjkowi, co lud sądzi o tych nowych rozporządzaniach, prawda?
- Rozmawiałem z nim - mruknął.
- I?
- Dziwna sprawa - uciął głucho. Wilczyca westchnęła.
- To znaczy, że na spacer wybierzemy się jutro. A ty gdzieś idziesz? - zapytała leniwie, śledząc wzrokiem kroki towarzysza.
- Tak - odrzekł, schodząc z polany.
- Gdzie? - nagle z powrotem stanęła na nogach - znowu?
- Do roboty, jak zazwyczaj.
- To może pójdę z tobą, co? - w kilku krokach znalazła się przy nim - nudzi mi się tu samej.
- Nie jesteś już sama, kochanie - odwrócił się i uśmiechnął do niej w sposób, którego nie sposób było posądzić choćby o cień złośliwości. Mimo to wadera bezwładnie opuściła rozmachany wcześniej ogon i posępnie rozluźniła mięśnie na pysku.

Oto niski puls chłodnego wyobcowania
Kłamałem.
Chyba właśnie zrobiłem to po raz pierwszy i nie zamierzałem na tym poprzestać. Zwyczajnie nie miałem ochoty wybierać się z matką na spacer.
Na nic podobnego nie miałem ochoty.
No dobrze, pomyślałem. Czas jakoś wykpić się z dotrzymywania jej towarzystwa. Zacząłem zastanawiać się nad najlepszym sposobem, przez chwilę nie znajdując w głowie żadnej nadziei. Raptem jednak coś, jak piorun na jasnym niebie, rozbłysło w mojej świecącej pustkami szufladce z pomysłami. Dopóki czworonożny inaczej był w zasięgu wzroku, nie mogłem po prostu zignorować towarzystwa i odejść wzruszając ramionami chwilę po tym, jak stwierdziłem, że jestem już zmęczony. Ale gdy zostaliśmy sami z matką, co mnie właściwie powstrzymywało?
- No dobra, też wychodzę - sapnąłem, podnosząc się z miejsca.
- Gdzie? Teraz? - obrzuciła mnie zaskoczonym spojrzeniem.
- Ta, zapomniałem o czymś.
Nie wiem, czy widoczne na jej pysku niezadowolenie mogło konkurować z przebijającą się przez nie deliberacją. Postanowiłem wykorzystać ten moment niemoty, aby doprowadzić do końca swój nieskomplikowany plan.
- Ty też możesz gdzieś pójść. Albo co tam chcesz.
- To może pójdę z tobą? - uśmiechnęła się względnie ciepło. Odruchowo naprężyłem mięśnie przednich łap. Nie tak miało być!
Jednak zanim zdążyłem w jakiś sposób zaprotestować, albo chociaż zabrnąłem dalej w pełną fałszu rozmowę, to ona pierwsza przerwała ciszę - przy okazji będziemy mieli z głowy nasz jutrzejszy spacer.
Nie, tego już za wiele na mój mały mózg. Matka właśnie puściła mi oczko. Jak stałem tak przysiadłem, tworząc w głowie nową mapę sytuacji. Czy wrażenie, że w tym domu już wszyscy wszystkim wciskają kit, było prawdziwe?
Przyzwalająco kiwnąłem głową. Ruszyliśmy więc razem na spotkanie nowego popołudnia.

A oto krwiobieg pozbawiony serduszka
- Czyżby to nasz mistrz dialogu? - zapytała Gerania, nadal stojąc tyłem i kierując zamknięte oczy na białe światło słońca przenikające przez chmury. Przez ramię obejrzała się za siebie, zamrugała i roześmiała się - oczywiście.
- Wybacz, jeśli przeszkadzam, masz pewnie dużo pracy - Mundus podszedł bliżej i zatrzymał się nieopodal czarnej wadery - Szkło ostatnio pytał, kim jest ta dziwna, granatowa pani.
- I jak zawsze, uprzejmość rodem z psychuszki - przymrużyła oczy - nie martw się, dla stałych klientów moje wariatkowo jest czynne o każdej porze. Co tym razem boli w złym świecie? Że poza jestestwem urojonym nie masz już do kogo dzioba otworzyć?
- Wyjątkowo nie narzekam na samotność. Przychodzę...
- Żeby usłyszeć coś, co myślisz, że rozumiesz, ale czego nie potrafisz nazwać. Bo jak to usłyszysz i poukładasz w głowie, na chwilę zrobi ci się lepiej. ...I! - zawołała nagle, jakby o czymś sobie przypominając - i oczywiście obiecasz sobie, że widzimy się ostatni raz. Ale potem znów zapomnisz, kim byłeś dzień wcześniej i system ponownie się nie zresetuje.
Powoli odwróciła łeb i przeniosła na niego bezczelny wzrok, w którym tliły się ogniki nie znikającego z pyska uśmiechu. Jak przypuszczała, napotkała spojrzenie zagubione tak samo żałośnie, jak zawsze.
- Nie to, że nie doceniam twojej pamięci - zaśmiała się wreszcie - ale to, że znamy się od dawna, nie znaczy, że będziesz mieć u mnie szczególne względy. Może tylko trochę szkoda mi niebożątka, któremu według prawa w gorszej chwili nie należy się nawet spotkanie z miejscowym psychologiem. Więc zapytam raz jeszcze: co cię trapi?
- Wiesz, co się stało pomiędzy Wroną i Cuore? - zapytał nieśmiało, siadając pod drzewem.
Przytaknęła w milczeniu.
- Wiesz, że urodziła?
- Oczywiście. Zwykła, życiowa sprawa. Ale tylko jedno szczenię, tak?
- Tak.
- Ciąg dalszy chyba wszyscy znamy.
Zapadła chwila napiętej ciszy.

- Geranio... czemu nigdy nie mówisz niczego o sobie? - zapytał nagle, starając się uczynić swój głos neutralnym - to też mogłoby być ciekawe.
- O mnie? Nie, nic ciekawego. Gdybym miała zacząć mówić o sobie, musiałabym mówić po prostu o tych wszystkich, z którymi rozmawiam. A zbyt wiele tego ostatnio nie ma. Zresztą sam nie chciałbyś chyba, żebym opowiadając komuś o sobie, zrelacjonowała przypadkiem któreś z naszych spotkań, prawda?
- Miałem na myśli ciebie. Ciebie, nie tych, z którymi rozmawiasz. Jesteś przecież tak samo żywa i świadoma jak my wszyscy, więc powinnaś chyba być w stanie zrobić to bez zahaczania o całą resztę świata.
Wilczyca uśmiechnęła się i pokręciła głową, opuszczając wzrok.
- Wy, śmiertelnicy, nie potraficie tego zrozumieć.
- Nie potrafimy?
- Nie.
- Albowiem?
- Bo, powiedzmy, jestem stworzona do bycia bezwzględnym pracoholikiem, duszyczki z waszej watahy to wszystko, co mam. Nie muszę polować, nie muszę jeść, pić, śpię tylko gdy nie mam niczego do roboty. A gdy mam, po prostu to robię. I tak leci to życie od jednej zagubionej istotki, do drugiej. Rozmowy z nimi to jedyne, o czym byłabym w stanie opowiedzieć.
- A jednak właśnie opowiadasz o sobie - zauważył zamyślonym głosem.
- O ty... - wyraz jej pyska przerodził się w skonfudowane zdumienie. Pazurem podrapała się w czoło i szybko przeszła do kolejnych słów - dobrze, koniec.
Uśmiechnął się.
- Ty - pobieżnie skinęła na niego głową - jeśli mogę poironizować sobie z kogoś, wolę gadać o tobie, niż o sobie. I, bez urazy, jeśli mam ćwiczyć wyżywanie się na pacjentach, lepiej, żebyś był to ty, niż wilki. One bywają strasznie nerwowe, nie uważasz?
Nie otrzymawszy słownej odpowiedzi, Gerania przysiadła na ziemi, w zamyśleniu skrzyżowała na ziemi nadgarstki przednich łap i mrużąc oczy pochyliła się do przodu.
- Nie obrazisz się za szczerość? Potrafisz być przyjacielem bardziej godnym zaufania i wierniejszym od psa. Kochać miłością piękniejszą i szczerszą, niż niejedno  z nich, dumnych wilków. Właśnie tego szukała twoja Wronka i mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że świetnie trafiła. Ale, niebożątko, przy okazji jesteś cynicznym, pazernym na półlegalne korzyści tchórzem, politykiem, a na tej z kolei płaszczyźnie, przysłowiowym osłem od kija i marchewki. To niezbyt korzystne połączenie. A jednak tylko oba te elementy naraz mogły sprawić, że byłeś w stanie... zajść tak daleko w relacji ze swoją uroczą towarzyszką, chociaż nie czułeś do niej niczego, na co miała nadzieję. Zwyczajna bezsilność "tego kolegi od czołgania", prawda?
Znowu cisza. Ponagliła go ciepłym spojrzeniem.
- Prawda.
- I co, lepiej ci?
- Szczerze?
- Rozumiem. Przemyśl to, bo to jedyne, co potrafię powiedzieć o tobie bez dziwnego wrażenia, że będzie aktualne przez tydzień. A więc... czas naprawdę się pożegnać. Wróbelku, wspominaj o mnie potrzebującym. Nie znasz kogoś cierpliwego, kto nie rzucałby się z kłami za dobre słowo?
- A wiesz, że może znam? - mruknął po chwili zastanowienia - Paketenshika, nasz nauczyciel łowiectwa. Oaza spokoju, jak nikt inny.
- Ach, tak tak, coś słyszałam. Ten rudy?
- No, taki niedokiszony maślak. Na pewno miło by wam się rozmawiało.
Wadera ściągnęła brwi w głębokim zamyśleniu. Szary ptak uśmiechnął się lekko i ostatni raz kiwnął głową na pożegnanie, znikając w lesie.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz