Słońce ozłacało moją ścieżkę, nadając każdej barwie niesamowitych odcieni. Już nie zwracałam większej uwagi na omijane drzewa. Byłam całkowicie obojętna na otaczające mnie życie. Zbyt skupiona na myśli o dziczyźnie w jabłkach, nie zauważyłam ptaków latających w koronach drzew, zbierających gałązki.
Jesień to dla nich pracowita pora roku. Te, które nie odlatywały na zimę, musiały się przygotować na wiele tygodni mrozu. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak ciężko musiało być im szukać pożywienia wśród puchatej warstwy śniegu. W sumie, Karze też będzie ciężko znaleźć jakieś zioła do jej potraw.
Dotarłam już do sadu, stojącego na uboczu, oddalony od gęstych siedzib ludzkich. Mogłam sobie pozwolić na obejście płotu dookoła bez obaw, że ktoś mnie zauważy. Na moje nieszczęście, nigdzie nie było żadnej dziury, czy chociażby szczeliny, przez którą mogłabym się przecisnąć. Musiałam, więc wymyślić jakiś inny sposób, na dostanie się do środka. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania i zobaczyłam atrakcyjną sposobność. Obok jednej ze sztachet rosło rozłożyste drzewo, którego gałęzie znajdowały się w zasięgu mojego skoku. Wymagało to niemałej precyzji i sporej zwinności, ale już po chwili dostałam się na gałąź, następnie na drewniany pal i wskoczyłam do sadu pełnego czerwonych jabłek.
środa, 14 października 2020
Od Tiski - 4 trening zwinności
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz