Obietnica, którą złożył Paketenshika, wydawała się niemal niemożliwa do dotrzymania. Jak znaleźć miejsce na świecie dla kogoś stworzonego z winy nauki? Nie potrzebował jeść ani pić, tym samym nie mógł stać się częścią ekosystemu. Nie mógł wrócić do ludzi i im służyć, to by było podłe i haniebne. Co innego mógłby robić? Zostać w jednym miejscu i służyć za ozdobę świata? Nie, musiało istnieć jakieś zajęcie. Jakaś praca albo powołanie, którym mógł się zająć. Jeśli nie dadzą rady po dobroci, znajdą coś na siłę. Zuva zawsze może pomagać w watasze, co nie?
Rudy wychowanek lisów wstał i zaczął krążyć po polanie, zastanawiając się nad dostępnymi opcjami. Nie było ich wiele, ale coś po prostu musieli wymyśleć. Być może umiejętności Zuvy się przydadzą… Mógłby sprowadzać mgłę podczas polowania, by wilkom łatwiej było polować albo walczyć z agresywnymi watahami. Tylko tutaj pozostawała sprawa Agresta, który niekoniecznie może chcieć mieć wśród swoich wielkiego, łysego, humanoidalnego kota o boskich właściwościach.
Innym wyjściem zdawała się być posada ochroniarza terenów watahy, co Zuva mógłby robić bez wiedzy szarego alfy Watahy Srebrnego Chabra. Jednak co się stanie, jeśli ktoś spoza tej konspiracji dowie się o istnieniu Myuu.2? Na pewno w pierwszym momencie się wystraszą, ale co zrobią dalej? Będą agresywnie nastawieni, czy przyjmą to dziwaczne stworzenie jak nieco zdeformowanego brata? Trudno było stwierdzić. Nie warto tyle ryzykować.
– Znajdziemy bezpieczne schronienie i tam zastanowimy się, od czego zacząć – zadecydował. – Powinniśmy wypróbować wszystkie możliwe opcje, ale musimy zacząć po kolei. Nie ma sensu się spieszyć.
Yir i bladoróżowy kotowaty zgodnie kiwnęli głowami. Paki był w tym momencie tak naprawdę jedyną osobą, która miała jakikolwiek plan, więc po prostu musieli na to przystać. Oby ten plan gdzieś ich zaprowadził, bo inaczej będzie nieciekawie.
– Nie ma sensu się spieszyć na co? – znajomy głos odezwał się spomiędzy drzew otaczających spaloną polanę.
Charakterystyczna biała wadera, którą Paketenshika świetnie znał od lat, spokojnym krokiem zmierzała w ich stronę. W aurze Zuvy dało się wyczuć zmianę w postaci napięcia, co zapewne oznaczało, że jest gotowy zaatakować przybyszkę w każdym momencie. Pomocnik medyka w grzywce wciągnął ze świstem powietrze. Tylko rudzielec czuł utratę panowania nad światem, jakby ktoś go rzucił książką wielkości Biblii w głowę, a ziemia przy okazji wyraziła chęć zjedzenia biednego wilka. Krew zmroziła mu się w żyłach, powodując aż chwilową utratę słuchu, co zdecydowanie było nieprzyjemnym doświadczeniem. Teraz to chętnie wyszedłby z siebie, stanął obok i poszedł na spokojny, niczym nie zmącony spacer. Pewnie każdy ojciec by miał taką reakcję.
Bo oto szła ukochana córka o czarnych, długich włosach z niebieskimi pasemkami, Alkestis. Jak zwykle opanowana, w jej ametystowych oczach widniało zrozumienie zamiast spodziewany od każdego innego wilka niepokój. Równowaga, jaką promieniowała, zdawała się działać nawet na Różowe Słońce, który odpuścił sobie pozycję obronną… a przynajmniej stan umysłu o takowej świadczący.
– Tisia! Co ty tu robisz? – Paki przyskoczył do swojej córeczki, z przyzwyczajenia ją obwąchując, czy nic jej nie jest. Siedzący niedaleko Zuva podniósł jedną z łysych brwi. Yir być może też.
– Powiedziałeś, że idziesz tylko szybko sprawdzić, co się stało. Nie wróciłeś. Zmartwiłam się. – Spojrzała na oddalonego kawałek różowego kota. – Znaleźliście go tutaj?
– Ta… Słuchaj, nikt nie może o nim wiedzieć, jasne? Przynajmniej nie teraz. Wiem, że umiesz dotrzymać tajemnicy i dlatego proszę, nie mów nikomu o Zuvie. Jeszcze nie.
– Jasne, tato, spokojnie. Nikt się nie dowie.
Uśmiechnęła się do niego tak uroczo, że aż zrobiło mu się głupio. On sam tak panikuje, a ona wcale się tym nie przejmuje. Pewnie nikomu innemu nie przyszło do głowy za nimi iść, co miałoby mnóstwo sensu. A Tisi można całkowicie zaufać. Powinien się uspokoić.
– To mamy dodatkowego wilka do pomocy? – Atramentowy basior wreszcie się podniósł, okazując większe zainteresowanie obecną sytuacją niż przed chwilą.
– Nie. Alkestis wraca do domu. Nie powinna się w to mieszać.
– Podobno jej ufasz?
– Martwienie się nie ma nic wspólnego z zaufaniem!
Pomocnik medyka wzdrygnął się na podniesiony ton zazwyczaj spokojnego rudzielca. A no tak, święta zasada Watahy Srebrnego Chabra. Nie wchodź między Pakiego a jego córkę. Nawet nie waż się komentować ich relacji, bo skończysz nabity na pal. Albo jak sobie jeszcze w miarę zasłużysz to jako wycieraczka przed wejściem do nory. Już niektórzy członkowie watahy przed tym ostrzegali. Podobno Mundus naskrobał sobie najbardziej. Miał skończyć jako rosół.
Paki otrząsnął się z emocji jak z wody i zwrócił z powrotem do Alkestis. Już był spokojniejszy. Obecność córki zawsze na niego zbawiennie wpływała.
– Wrócisz do domu i jakby ktoś coś pytał, powiedz, że jeszcze szukamy, bo nie ma żadnych śladów. A w razie czego improwizuj. Wierzę w ciebie. – Dał jej ojcowskie buzi w czoło. – Dasz radę. A teraz idź.
Wadera kiwnęła głową, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła drogą powrotną do watahy. Rudy nie martwił się, że trafi. Właściwie wcale się o nią nie martwił, kiedy już wyszła z zasięgu mocy Zuvy. W razie, gdyby kot zmienił zdanie na temat ich dziwnej współpracy.
Trójka facetów, jaka została na polanie, postanowiła bez dalszego zwlekania poszukać jakiegoś dobrego schronu. Myuu.2 wzniósł się w powietrze za pomocą niezbyt powszechnej lewitacji, co wywarło na Yirze takie wrażenie, że na nowo przytulił się do rudego towarzysza. Paketenshika tylko spojrzał na ten widok z niepokojem, jednak szybko postanowił się tym nie przejmować. Im mniej cię obchodzi, tym lepiej śpisz. Złota zasada.
Znaleźli jaskinię, w miarę ukrytą między krzewami oraz dostatecznie dużą, by zmieścił się w niej Zuva. Tam chcieli w ciszy i spokoju przegadać obecną sytuację.
Tylko, że Paki znalazł w niej gitarę. A on umie grać na gitarze.
<od strony Yira poleci piosenka, bo nie chcę tak przedłużać>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz