- Kara... - wyszeptałem, prawie już bezgłośnie, za odchodzącą waderą. Wszystkie głosy dookoła, atakujące mój słuch bez żadnego wyczucia, z każdej możliwej strony, na moment zlały się w jeden bezsensowny bełkot, którego nawet nie starałem się zrozumieć, na pełnych obrotach próbując podążyć myślami za Dopiero co poślubioną małżonką.
Na początku przestraszyłem się. Pierwszym bowiem, co uderzyło mi go głowy zanim otrząsnąłem się z pierwszego szoku, spowodowanego nieprzewidzianym natłokiem nowych wieści, z których dokładnie każda jak szpilka wkłuła się już w moje życie jak w balonik wypełniony wodą (a przynajmniej takie wrażenie towarzyszyło mi w tamtej chwili) była paraliżująca myśl, że nie znam wilczycy na tyle dobrze, by po prostu, skutecznie, pójść tam za nią i rozwiać jej żal.
Drugą refleksją było... hej, Szkło, ogarnij się. Znasz ją już tyle czasu, zatem o czym ty mówisz?
Wolno ruszyłem przed siebie, a aby uspokoić się trochę, każdy krok starałem się stawiać jak najspokojniej i najstabilniej. Krok za krokiem i oddech za oddechem, choć trwało to dobrą chwilę, udało mi się dojść do siebie.
Przynajmniej to jedno załatwione. Gdy własne wnętrze znów stoi na miejscu, teraz czas ruszyć w świat.
- Hej, Szkiełko - jakiś miękki głos cicho zawołał mnie z boku. Bez namysłu odwróciłem pysk w tamtą stronę.
- Wiesz, gdyby... - To Opal, jeszcze chwilę wcześniej rozmawiająca z Silwestrem w cieniu kilku młodych dębów. Teraz oboje patrzyli na mnie ze zmartwieniem w ślepiach.
- Spokojnie, zaraz wrócę. Pilnujcie nam gości - w przypływie bezsilnego zobojętnienia, które przeciekło do mojej świadomości wraz z ostatnimi wypowiadanymi słowami, zaśmiałem się słabo.
Nie szedłem jej śladem przez bardzo długi czas. Zapach wciąż był wystarczająco silny, by w kilkanaście minut doprowadzić mnie nad samą plażę.
To ciekawe, pomyślałem. Talaza też...
Niemal fizycznie otrząsnąłem się, ze zdenerwowaniem napinając mięśnie na przedramionach. Nie, nie o to chodziło. Teraz jestem tu dla niej, dla Kary, dla swojej partnerki. I liczy się tylko ona i ja. Duchu przeszłości, wybacz mi, jeśli tym cię krzywdzę.
Jestem rozdarty.
Ale jestem żywy. I muszę myśleć o nas, o nas obojgu. Tylko o nas obojgu... i tym, co właśnie powstaje tam, co Kara nosi pod sercem. To jest teraz najważniejsze. To jest teraz ważne i tylko to.
Zatrzymałem się na granicy drzew, by jeszcze raz wciągnąć do płuc świeże powietrze, uspokoić się i już bez nerwów ruszyć ku niej.
Siedziała nad brzegiem morza. Płakała.
- Kara...
- Zostaw mnie - warknęła gwałtownie. Przycupnąłem na piasku, w pewnym oddaleniu, zdając sobie sprawę, jak bezbarwnie brzmiały moje słowa. Więc milczeliśmy.
Słońce dawno zniknęło między drzewami, pozostawiając po sobie tylko mocną łunę, pozwalającą rozróżniać zmieszane z wszechobecnym pomarańczem barwy. Nie tak, jak chciałby spragniony melodramatu umysł, chowając się za spokojnymi wodami nieskończonego horyzontu. Siedziałem wpatrując się w nią i czekając na jakikolwiek sygnał. W tamtej chwili myślałem już o sobie różne rzeczy, w duchu wściekając się na siebie za bierność, a jednak najwyraźniej nie było nam pisane inne zakończenie. Wadera bowiem, po długim, naprawdę długim czasie, stopniowo zaczęła wyciszać się. Wreszcie odwróciła się lekko, spoglądając na mnie przez ramię.
Poczułem, jak krew zaczyna krążyć szybciej.
- Czego chcesz? - rzuciła chłodno. Czego? Sam nie byłem pewien. Żeby wstała. Uśmiechnęła się. Zaśmiała z tego wszystkiego.
- Mogę... mogę cię przytulić? - zapytałem nagle, czując teraz oprócz gorąca, także drżenie w gardle.
< Karo! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz