Po raz pierwszy zrozumiała niejaką desperację a raczej jej pojęcia po uderzeniu w rzeczywistość. Kiedy to miało miejsce?
Kiedy Ashera miała wpaść w odwiedziny do Pakiego.
Na obiad.
Paketenshika nie mógł się nadziwić, czemu od kilku dni Alkestis unika tematu wpadnięcia do jaskini, którą zamieszkiwała skrzydlata wadera. Młoda samica nawet nie ukrywała, że nie ma wymówek, zawsze zmieniała temat albo plany na dzień. Poczuła lekkie podenerwowanie na wieści od ojca, że opiekunka szczeniąt będzie na posiłku u nich. Znając już na tyle Asherę, była absolutnie pewna co może się stać.
Była zadziwiająco spokojna, bardziej niż zakładał najlepszy scenariusz. Jedynie w umyśle układała sobie plan jakby tu spierniczyć przed katastrofą. Czy była możliwa? Wisiała niczym obietnica w powietrzu. Wszelkie siły tam w górze, weźcie dopomóżcie. Amen normalnie.
Odliczała od samego poranka czas do wybicia godziny zero, dzielnie analizując możliwe powody, dla których ulotni się jeszcze przed przybyciem ukochanej opiekunki zza szczenięcia. kochała Asherę ale teraz bała się o obserwację na żywo totalnej masakry i jej ofiar.
Chwalmy siły niebieskie, alleluja i takie tam. Dosłownie kwadrans przed planowym przybyciem skrzydlatej, a była zawsze punktualna, niemal wywiało Alkestis z jaskini. Chwila przed jej wyjście:
-Tato, wiesz, że cię kocham, prawda? Proszę, trzymaj się tego- wymamrotała ostatnią część. Rudy uniósł brew rozbawiony.
-Co się święci?
-Po prostu pamiętaj, że bardzo cię kocham.
-Haha, dobrze. ja ciebie też kochanie.
I dosłownie zaraz jej nie było. Gdyby nie miała tak zadziwiająco spokojnego usposobienia, na bank by wybiegła, aż by się za nią kurzyłoby. Na początku ukryła się śmiesznie zza wielkim głazem nad lokum ojca i tylko nasłuchiwała chwili przybycia gościa.
I oto przybyła, bardzo zadowolona. Ten uśmiech nie wróżył nic dobrego.
-Siły boskie, miejcie nas w szczególnej opiece- wymamrotała z chwilą wejścia Ashery do środka. Nadstawiła bardziej uszu, może to brzydko podsłuchiwać ale to w trosce o życie innych. Usprawiedliwienie odpowiednie.
Słyszała radosne przywitanie się dwójki opiekunów, zaproszenie do posiłku przez Pakiego i wesołą zgodę. Znajdowali się szczególnie niedaleko wyjścia, gdyż wszystko słyszała dobrze ze swojej pozycji. Już w trakcie posiłku Ashera zrzuciła bombę, której się młoda obawiała. Mentalnie się przeżegnałaby.
-Wiesz mój przyjacielu, nasze dzieci tak pięknie wyrosły- zaczęła. Rudy musiał pewnie cicho się zgodzić.- Myślałeś już o oddaniu Tisi na rzecz jej przyszłego partnera?
Głuche dźwięki oznaczały, że tata właśnie zakrztusił się kawałkiem mięsa, który trzymał w pysku.
-Jestem absolutnie pewna, że z Ceres'em stanowiliby cudowną parę.
"O jeżyku najświętszy" pomyślała słysząc jeszcze głośniejsze hałasy od ojca. Biedny albo wyzionie ducha (udławienie się posiłkiem to zaprawdę idiotyczny sposób śmierci) albo sam zaraz kogoś go pozbawi. Ashera za to kontynuowała, jakby dławiący się kolega obok to byłoby nic. Dalej poczęła wytaczać argumenty na plus jakby się zeszli ze sobą.
To był moment, w którym, kolokwialnie mówiąc, Alkestis natychmiast spierdzieliła stamtąd. Teraz wiedziała, że musi znaleźć przed ojcem Ceres'a. Zły ojciec to przerażający ojciec, tyle w temacie.
Biegła między drzewami i omal nie wpadła z końcem staranowania szukanego wilka. Zaraz go złapała i pognała dalej.
-Co ty...- nie pozwoliła mu dokończyć.
-Ratuje ci życie. Ashera przyszła do mojego ojca w celu przedstawienia wizji w której będziemy razem.
-... O istoty pradawne- bardziej jęknął niż mruknął.
Tak właśnie, nasza para wilków siedziała w ogromnej koronie drzewa modląc się o to, aby tylko pewien rudy basior nie znalazł Ceres'a. Nie uśmiechało się widzieć jego resztki służące jako wycieraczka.
<Ceres? XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz