‘’Kto w walce nierównej nie żałuje życia
Dla celu, co w zasięgu wzroku już i słuchu
Niech świadom, że krew szlak jego przeszyje;
Naprzód, przyjacielu, naprzód, drogi druhu!''
Ostatnie słowa piosenki rozbiegły się w chłodnym powietrzu, sprowadzając na samotną, nieszczęśliwą duszę jeszcze jeden ciężar - bolesną ciszę, która drażniła nie tyle jego uszy, ile bardziej samo serce. Poruszył się niespokojnie, próbując wygodniej ułożyć barki na oparciu, jakim była dla niego surowo zimna kamienna ściana, po czym uniósł powoli nieprzytomne spojrzenie, chcąc jeszcze jeden raz rzucić okiem na świt rodzący się... nie, nawet nie w płomieniach, raczej tylko w milczących żarach. Patrzył, jakby chciał zwyczajnie upewnić się, że słońce wciąż wisi na bezkresnym niebie.
Zawahał się, by po chwili zwłoki rozchylić jednak wypalone pragnieniem usta. Chciał śpiewać, śpiewać choćby drugi raz tę samą pieśń, bo przecież był prawie pewny, że w swoim obecnym stanie przekręcił jakiś wers albo nawet, możliwe, zagubił całą zwrotkę. Ostatecznie nie dodał jednak do utworu ani jednego słowa; czuł, że jego piosenka już przeminęła, dobiegła do końca i choćby się starał, nie mógł już w żaden sposób odmienić tego stanu.
Zabawna to sprawa, pomyślał, przeciągając się nieznacznie. Z tymi słowami. Gdyby ktoś mnie teraz słyszał, pomyślałby zapewne, że to po prostu bardzo słaba piosenka. A przecież to nieprawda. Utwór jest piękny, tylko śpiewany przez wyjątkowo niekompetentną osobę. Biedny słuchacz nigdy nie dotarłby do sedna, nie wydarłby prawdziwej treści, pewnie zapomniałby raz na zawsze; a przecież nie taka jest rola utworu.
Parsknął krótkim śmiechem, niezdarnie przecierając twarz łapą. Nim zdążył ją opuścić, zatrzymał się nagle, na moment stając się podobieństwem dumnego posągu, po czym nieśpiesznie sięgnął łapą szalika, w którym ukrytą miał paczkę papierosów.
Wszystko się kończy - skończyła się piosenka, skończyła się noc i powoli kresu dobiega także moja cierpliwość. Na szczęście okrutny los oszczędził papierosy, została mi jeszcze bowiem połowa paczki. Tytoń chyba naprawdę jej moim przyjacielem, myślał, wpatrując się tępo w trzymany przed oczami przedmiot o barwie wyjątkowo zabrudzonej bieli.
Ledwo zdążył jednak go odpalić, co, nawiasem mówiąc, w obecnym stanie kosztowało go wyjątkowo dużo czasu i kilka przypalonych pazurów, ze strony lasu dobiegło go czyjeś wołanie.
– Ry – odezwał się ktoś krótko, a nosiciel wskazanego imienia wystraszył się, omal nie wypuszczając z łap dymiącego przedmiotu.
– Cholera – wysyczał ze złością – Dlaczego ty się tak skradasz?
– Ty zaś dla odmiany w ogóle nie próbujesz się ukryć – niska postać uśmiechnęła się ciepło. – Śmierdzi od ciebie na kilometr – zaśmiała się, demonstracyjnie machając łapą przed nosem. Sytuacja jednak momentalnie zrobiła się poważna, gdy śmiech młodej wilczycy przerodził się nagle w atak kaszlu, od którego drżało całe jej drobne ciało, a łapy uginały się w sposób, który mógłby zwiastować szybki upadek.
– No już, dobrze! – zawołał basior bardziej do siebie niż do biednej wilczycy, wyrzucając na wpół wypalone źródło całego zamieszania w najbliższe krzaki. Choć wciąż zataczał się jak suchy liść na wietrze, momentalnie znalazł się u boku siostry, by pomóc jej - mimo iż zdawało się, że podobnej pomocy wcale nie potrzebuje - ściągnąć założony na oczy materiał niżej, tak, by prócz narządu wzroku zasłaniał także jej nos. Po czym, nie odstępując jej już na połowę kroku, wprowadził ją do środka niewielkiej jaskini, przed którą rozgrywała się cała ta, niezwykła może dla przypadkowego obserwatora, ale dla owego rodzeństwa całkiem codzienna scena.
Kiedy szli korytarzem pod wewnętrzną ścianę, tam, gdzie docierała najmniejsza ilość słonecznego światła, Ry mimowolnie rozglądał się po wnętrzu. Minęło tak niewiele czasu, odkąd wraz z siostrą porzucili skromną rodzinną polankę na rzecz własnych czterech ścian. On - chyba tylko dlatego, że wszyscy inni tak robią. Ona - niestety bardziej z konieczności. Cud, że udało jej się znaleźć tak trafione miejsce, basior bowiem zastanawiał się niekiedy, czy jego kochanej siostrze nie przyjdzie mieszkać w jakiegoś rodzaju podziemiach, jak krety.
Tak czy inaczej, była to jego pierwsza wizyta w nowym lokum wadery, dlatego nie potrafił się nadziwić, jak ładnie urządzone jest to miejsce. Niewielkie, schludne i przytulne - panował tu klimatyczny półmrok, który budził w odwiedzającym prawie mistyczne odczucia. A może to dalej tamta butelka wódki...
W dalszej części lokum znajdowało się posłanie stworzone z kilku równo ułożonych skór, a także niewielki stos jakichś drobnych przedmiotów. Uwagę basiora przykuł złożony na ziemi, na wpół ususzony bukiet z wrzosów i jakichś, cóż, kiedyś na pewno zielonych gałązek.
– Ładnie tu masz – zauważył, ośmielony być może zbytnio ilością wypitego alkoholu.
Wadera podziękowała krótko.
– U ciebie też jest pewnie wyjątkowo, prawda? Biorąc pod uwagę twoje... zainteresowania – w jej głosie słychać było mieszankę rozbawienia i zmieszania. Słysząc ostatnie słowo, Ry instynktownie mocniej zacisnął szalik wokół swojej szyi.
– Ah, nie. Wiesz, niedawno się wprowadziłem i jeszcze nie... hm, nie rozpakowałem wszystkich rzeczy. Można się tam zabić, jeśli nie będziesz uważać – zaśmiał się bez przekonania.
Wadera milczała. Uwalniając się z pomocnych łap brata, przysiadła pod ścianą i powoli odsłoniła ukryte pod opaską oczy, profilaktycznie zostawiając jednak materiał na nosie. Ry zaśmiał się nerwowo na wspomnienie ostatnich wydarzeń.
– Prze- Przepraszam – unikając spojrzenia siostry, od którego zdążył się już odzwyczaić, jeszcze raz poprawił szalik na szyi. – Zapomniałem o twoim... – przerwał na chwilę, jakby nagle zapomniał, co chciał powiedzieć, po czym przypieczętował całkowitą rezygnację cichym, szeptanym prawie przekleństwem. – Nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje.
Wadera nie była pewna, jak - jeśli w ogóle powinna - odpowiedzieć na takie wyznanie, gdy jednak ponownie napotkała wzrok brata, spostrzegła w jego oczach coś niezwykle smutnego, co poruszyło jakieś nieznane struny w jej wrażliwym sercu.
– Martwimy się o ciebie – powiedziała powoli, tak cicho, że rozdygotany wilk ledwo był w stanie usłyszeć jej słowa.
Basior ponownie przeklął, uciekając wzrokiem w którąś ze spowitych cieniem ścian. Lecz nawet mimo tych starań jego siostra zdołała dojrzeć pojedynczą łzę świecącą w jego lewym oku.
– Czy możesz mi pomóc? – zapytał cicho.
– Ry – wadera zmierzyła go wzrokiem – Ry! – powtórzyła głośniej, chcąc przywołać na siebie spojrzenie basiora. Udało się, a ona dokończyła wypowiedź spokojniejszym tonem: – Jesteś pijany.
– Jestem – zaśmiał się, choć z jego oczu wciąż wyzierał smutek – I co z tego?
– Jak myślisz, jak wiele z tego, co ci powiem, będziesz pamiętał, kiedy już wytrzeźwiejesz?
– Jak wiele? – zdawało jej się, że parsknięciem śmiechu, które usłyszała, próbował powstrzymać łkanie. – To nieważne. Proszę, musisz mi pomóc. Pomóż mi teraz, bo nie wiem, jak wiele jeszcze wytrzymam – przetarł oczy wierzchem łapy.
– Jeśli naprawdę potrzebujesz pomocy – urwała, przypatrując się twarzy brata, jakby chciała wyczytać z niej odbicie jego myśli – To wydaje mi się, że znam odpowiednią osobę.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz