środa, 31 stycznia 2018

Podsumowanie stycznia!

Moi Drodzy,
oto nadszedł niewątpliwie radosny dzień podsumowania naszych osiągnięć w tym miesiącu. Oto dziś mogę znów powiedzieć: moi kochani, pobiliśmy kolejny rekord! Tym razem jest to nie byle jaki rekord, na naszej stronie pojawiło się bowiem jeszcze więcej postów, niż pamiętnego, Platynowego Listopada zeszłego roku. Dziękuję za to Wam wszystkim. Każdy, kto napisał przynajmniej jedno opowiadanie, dołożył swoją cegiełkę do rozwoju naszej watahy.
Nie mam nawet słów, by opisać jak bardzo cieszę się z naszych wyników z ostatnich trzech miesięcy. Być może wystarczy tylko stwierdzenie, że tego stycznia napisaliśmy więcej opowiadań, niż w całym 2016 roku. Te słowa zaś mówią same za siebie.

Szczególny wkład w naszą historię wnieśli tego miesiąca:
Wrotycz, który przeszedł samego siebie, z 44 opowiadaniami na koncie,
Palette, która rozwija skrzydła, i która napisała ich aż 32, oraz
Kuraha, który goni zacną waderę z drugiego miejsca z zaledwie o jednym mniej - 31 opowiadań

Ponadto dziękuję wszystkim, którzy w ogóle byli aktywni w tym styczniu.
Wśród nich należy wymienić Kanaa'ę i Oleandra - nasze alfy, z których każde napisało po 6 opowiadań, Kamę, Zawilca, Jaskra i Atarangi, którzy napisali więcej niż jedno opowiadanie, oraz Astelle, Ymir'a, Megami i Rachel.

                                                                            Wasz samiec alfa,
                                                                               Oleander

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 12

Kolejny dzień. Przepiękny, jak zwykle. Dziś w końcu zaczęliśmy rozbudowę bazy. Dokumenty, już wyniesione leżały pod jaskinią i czekały na tego, kto miał je przechować przez najbliższe dni. Trzeba było zrobić to szybko, zanim nie zacznie padać śnieg albo nie zawilgotnieją od mgły unoszącej się w powietrzu. To ja miałem być za to odpowiedzialny... cóż było robić? Znów muszę poprosić o pomoc Mundurka. Jak zwykle, nie przemyślę i wplączę się w coś, a mój przyjaciel musi mnie z tego wyciągać. Chyba powoli się do tego przyzwyczajam. Nie sposób zaprzeczyć moim licznym błędom, jakie popełniałem przy każdej możliwej okazji, jednak nie jest chyba tak źle, jeśli dostałem się aż na tak ważne stanowisko.
- Mundurek? - podszedłem do ptaka prowadzącego zajęcia z kilkoma wilkami - możesz mi w czymś pomóc?
- Jeśli tylko będę w stanie - odrzekł spokojnie, nadal śledząc walkę swoich podopiecznych.
- Miałem przechować dokumenty...
- W jaskini, w której już nie mieszkasz - kiwnął głową.
- Tak... - schyliłem łeb, popatrzywszy na Mundusa prosząco.
- Wiesz jak ryzykujemy? Nie wolno posiadać dokumentów ligi niepowołanej osobie.
- Nikt się o tym nie dowie. Nie mogę się przecież wycofać teraz, gdy już leżą przed jaskinią. Jestem przy władzy... a ciebie całe dowództwo bardzo ceni i szanuje. Nic się nie stanie.
- Może i jesteś bystry, Wrotuś - odpowiedział smutno ptak - i przecież niegłupi. Ale niestety nie znasz jeszcze życia, a nie jesteś na tyle domyślny, by móc...
- Och, przestań już - warknąłem - pomóż mi lepiej z tymi papierami.
- Już idę, idę - odparł, zwracając się jednocześnie do swoich uczniów - kończymy już, moi drodzy. Spotkamy się jutro, jak zwykle.
- Hej, Mundus - wtem wtrącił się jeden z jego uczniów - słyszeliście, co z Ligrekiem? - podszedł do mojego przyjaciela z konspiracyjnym wyrazem na pysku. Wokół zebrało się pozostałych pięciu, zaciekawionych basiorków.
- No, można powiedzieć - przytaknął ptak.
- Właśnie, co się z nim w końcu stało? - ja również podszedłem do grona zainteresowanych i zmarszczyłem jedną brew. Już wczoraj sytuacja zapowiadała się smętnie, żal mi było nieszczęsnego wilka płaszczącego się przed Ardytem - krawacik?
- Powiesili go - odrzekł ponuro mój przyjaciel - ale za tylne nogi. Umieranie dużo dłuższe i w nieporównywalnie większych cierpieniach, niż zerwanie rdzenia kręgowego. Jeśli się nie mylę, wisiał tam przez ponad trzy godziny.
Wśród grupki młodocianych wilków dało się słyszeć burzliwe szepty
- Po tym czasie był w tak złym stanie, że dziwiłem się, że w ogóle żyje - kontynuował ptak.
- Przeżył?! - zapytałem.
- Ledwie.
- Ta, a potem jakiś zdrajca pomógł mu wydostać się i straceniec gdzieś zniknął - wtrącił jeden z młodocianych uczestników treningu - takich wieszałbym za jedną nogę, z jak najcięższym kamieniem przywiązanym do szyi.
- Na twoim miejscu nie oceniałbym tak tego zdarzenia.
- A jak niby? To zdrada, wystąpienie przeciwko naszemu prawu, a zdradę należy karać tak, by nikt nigdy nie odważył się zrobić niczego podobnego - rzucił butnie basiorek.
- Mam wrażenie, że mówiłbyś co innego, gdybyś to ty konał na tym drzewie - uśmiechnął się słabo ptak, przez chwilę uważnie patrząc w oczy przedmówcy - zresztą nie mówiłem o tym, jak należy traktować pomoc w takiej sytuacji. Co do tego sam mam mieszane uczucia. Chodzi mi raczej o to, że nie ma dowodów na to, że ktokolwiek mu pomógł.
- Co? - żachnął się rozmówca - myślisz, że będąc w takim stanie mógłby sam uciec?
- Na pewno nie tak widowiskowo jak wygląda to w zbiorowej podświadomości, ale doczołgać się do bezpiecznego miejsca gdzie nikt by go nie szukał, tym bardziej, że miał na to całą noc, jak najbardziej.
- Ja tam nie wiem - basior wzruszył ramionami, nie mając żadnych argumentów przemawiających za jego zdaniem w tej sprawie. Towarzystwo w końcu powoli rozeszło się, a my mogliśmy udać się po dokumenty. Tak, by nikt nie zauważył, dokąd je niesiemy.
- Dziękuję ci jeszcze raz, przyjacielu - westchnąłem, gdy dotarliśmy na miejsce, do niedużej nory między korzeniami grubego świerka - więc... - rozejrzałem się z niechęcią - tu mieszkasz? - norka była niewielka, ciemna, z pewnością niewygodna, a podczas deszczu ziemia wewnątrz zapewne przemiękała. Zupełnie inaczej i, nie ukrywam, bardziej dostojnie wyobrażałem sobie mieszkanie mojego przyjaciela, który był przecież ptakiem. Zamiast gniazda wśród słonecznych gałęzi wiecznie zielonego drzewa, miałem przed sobą marną szczelinę między korzeniami drzewa, gdzieś pod ziemią.
- Czasem się tu prześpię, zazwyczaj robi za schowek - wzruszył ramionami Mundurek, wczołgując się do wnętrza i układając gdzieś tam wszystkie nasze dokumenty - ale nie martw się o te papiery, nie przemokną.
- Mam nadzieję - mruknąłem - koledzy nie byliby zadowoleni.
- Tak, czy inaczej, niech cię o to głowa nie boli, mój mały przyjacielu - mruknął, wychodząc spod ziemi i otrzepując pióra z kurzu.

   C. D. N.

Od Palette - "Los", cz. 2 - "Ujawnienie" / CD Kurahy

Nasz tradycja, czyli moja i Goth'a i mając na myśli te wyrastające kwiaty tuz przed moją jaskinią na środku, stała się murowana. Niemal była wyznaczona na to godzina, czy byłam obecna czy nie, zawsze czekała na mnie świeżo kwitnąca czarna róża, którą po zebraniu, układałam w ścianie w losowym punkcie. Zwykle przy większej ilości, mój narzeczony układał je w jakiś znak, tak jak ostatnio ten symbol nieskończoności a w nim serce. Innym razem był to symbol obrączek, później korony. Była całkiem spora różnorodność ale wszystkie szły w jedną tematykę.
Nasze przyszłe wspólne życie. Ślub tuż tuż.
Któregoś dnia, właściwie to na wieczór, postanowiłam. Poprosiłam o wspólne spotkanie z przyjaciółmi, wszyscy się zgodzili, łącznie z bratem. Na kawałek przed tym, siedziałam u siebie w milczeniu, myśląc.

"Na pewno chcesz to im powiedzieć?"
"To najrozsądniejsze wyjście. Skoro mogę im to powiedzieć, to chciałabym."
"Ale wszystko im powiesz?"
"Nie. Tylko to, co niezbędne."

Wkrótce, niemal w tej samej chwili wyszliśmy do miejsca spotkania. Byli tacy szczęśliwi. Byli tak bardzo nieświadomi. Ale po rozmowach z rodzicami i przywódcami, doszłam do jednego.
Jestem zmuszona zniszczyć ich dzisiejszą radość.
Po wesołych przywitaniach i wzajemnych pytaniach o samopoczucie, usiedliśmy. Patrzyłam na nich spokojnie, mało co się odzywając. Wrotycz patrzył trochę znudzony, Zawilec bez większych zmian codzienności. Kuraha za to obserwował wszystkich po kolei. Cisze przerwała Kama.
-Tooo, Palette? Czym chciałaś się podzielić z paczką najlepszych przyjaciół? Bo chyba to chciałaś, skoro zwołałaś spotkanie na spontana?
-Heh, masz rację, Kama- uśmiechnęłam się do niej lekko. Westchnęłam.- Chciałabym wam komuś przedstawić.
-Komu?- Zapytał wyrwany z transu jej brat. Zza mnie wyłoniła się lewitująca czarna kula, która po chwili przeniesienia się obok mnie, zmieniła się w bardziej żyjącą wersję Goth'a.
Wszyscy, poza Kurahą, otworzyli szerzej oczy ze zdziwienia, kama spłonęła rumieńcem. W sumie nie dziwiłam jej się, ta forma była bardzo pociągająca dla wielu wader. Kuraha na jego widok wyglądał, jakby go niemiłosiernie zemdliło.
-To Goth- przedstawiłam go.
-Witajcie Kamo, Zawilcu, Wrotyczu i Kuraho- przywitał się głębokim tonem.- Niezmiernie mi miło w końcu poznać przyjaciół Palette.
-Skąd nas znasz?- Zapytał nieufnie mój brat. Demon się roześmiał uwodzicielsko, przez co Kama spojrzała na mnie zaalarmowana. Miała o tyle szczęścia, że jej sierść była brązowa, bo niezbyt dało się zobaczyć jej rumieńce ale na tyle ją znałam, że wiedziałam o tym.
-Wiem więcej niż sporo na różne tematy.Nie musisz się mnie obawiać, Wrotyczu. Jesteś bratem bardzo ważnej dla mnie wadery.
-Goth to demon, który obiecał ochronę watahom-wyjaśniłam w skrócie. Bardzo ogólnie opowiedziałam im o naszym spotkaniu i o zapewnieniu ochrony.
-Myślę, że tyle im na dziś wystarczy, moja droga- zwrócił się do mnie, po czym mnie objął i ucałował w policzek. 
-Co jest?!- Zawołali chórem Wrotek i Kuraha. Demon spojrzał na nich z udawanym zdziwieniem.
-Ach, nie wiecie najlepszego. Palette jest moją narzeczoną. Ślub wkrótce- dodał i zniknął roześmiany. Kiedy zostaliśmy sami, poza Zawilcem wszyscy podnieśli raban. Uciszyłam ich ruchem łapy, cały czas będąc spokojną.
-Wyjaśnij sytuację- powiedział zniecierpliwiony Kuraha.
-Nie ma czego zbytnio wyjaśniać. Okazuje się, że zostałam mu przeznaczona przez los. W zamian za potężna ochronę watah, zgodziłam się na późniejsze małżeństwo- odparłam.- Kiedy to nastąpi, przenosimy się razem do królestwa demonów.
Kama nagle się rozpłakała, przez co jej brat ją przytulił bez słowa. Wrotycz i Kuraha za to w tej samej chwili wypuścili imponujące wiązanki. 
-Nie przeżywajcie tego tak. Co zostało z góry zaplanowane, nie powinno na nas tak działać.
-Jak możesz tak mówić z pełnym spokojem, gdy w grę wchodzi twoje życie?!- Wrzasnął Kuraha. Spojrzałam na niego bez zmian.
-Przywykłam do tego. Jednak jeśli mogę pomóc watasze w jakiś sposób, to z chęcią się tego złapię.
-Paletko, czemu to robisz?- Zawyła płacząc Kama. Podeszłam do niej i przytuliłam do siebie.
-Ciii, kochana. Pomyśl, że będziesz żyła w zapewnieniu bezpieczeństwa- szeptałam jej do ucha.
-A będziesz nas odwiedzać?- Zapytał się trzeźwo Zawilec.
-Mam nadzieję, że tak często, jak będę mogła- powiedziałam gładko.
-Zawilec, zaprowadźmy Kamę do jaskini- bąknął oszołomiony nowinami mój brat. Podziękowałam mu kiwnięciem głowy za zatroszczenie się o naszą przyjaciółkę. Zostałam sama z Kurahą.
-Ty go w ogóle kochasz?- Zapytał znienacka.
-Jak przyjaciela. Ale wiem, że chcę mnie w sobie rozkochać- mruknęłam patrząc na miejsce, gdzie chwile temu jeszcze wznosiło się słońce.
-A myślisz, że mogłabyś się w nim zakochać?-Zapytał z wahaniem. Spojrzałam na niego.
-Nie jestem pewna. Myślę jednak, że tak. Może to kwestia czasu- dodałam znowu spoglądając w krajobraz.
-Chcesz tego? Ale tak szczerze.
-Chcę waszego szczęścia i bezpieczeństwa. Zrobię wszystko w tym celu.
-Ale czy sama z siebie tego chcesz?- Ponowił pytanie niespodziewanie łapiąc mnie za łapę. Nie odezwałam się. Po chwili dodał ciszej.-... Jest jakaś szansa, żebyś się z tego wyplątała?
Znowu nic nie odpowiedziałam. Nie chciałam go w to mieszać.
-Robi się późno. lepiej wracajmy do siebie- odezwałam się w końcu po dłuższej chwili, przy czym wyswobodziłam łapę z jego i odeszłam w milczeniu. Chciałaś dobrze Palette, zrobiłaś co mogłaś. Grunt, że wiedzieli o większej części sytuacji. Gdy wracałam, znowu przed wejściem czekała na mnie czarna róża.

< Kuraha? >

Od Oleandra CD Palette

Gdy Palette opuściła jaskinię, Kanaa i ja wyszliśmy również, aby na własne oczy zobaczyć, jak wygląda organizacja biesiady. Zapowiadało się wcale nieźle, tak więc ze spokojem mogliśmy poczuć się choć przez chwilę trochę mniej oficjalnie i spróbować wczuć w przygotowania. Już kilkaset metrów za naszą jaskinią dostrzegliśmy pierwsze ich objawy. Grupka złożona z kilku wesołych wilków właśnie wyruszała na polowanie, głośno śmiejąc się i rozmawiając. Wśród niej poznałem członków WWN, dziś polujących na naszych terenach, zapewne aby możliwe było przetransportowanie ofiar na miejsce spotkania.
- Och, witamy - uśmiechnąłem się, zagadując rozradowaną ekipę - wy na polowanie?
- Taaak, panie Oleander - radośnie przytaknął jeden z wilków - żarcia będzie na dwa dni chyba!
- Tak, to świetnie, świetnie - pokiwałem głową z niepewnym uśmiechem - na co polujecie?
- Łooo, panie, na wszystko - machnął łapą basior - co się napatoczy, ale chcielibyśmy łosia.
- Saren mamy już pod dostatkiem - wtrącił się inny, chyba ciut sprytniejszy, który trzymał w pysku małą karteczkę z listą - dziki też, chyba nawet dwa. Nieduże, ale tyle będzie tego jedzenia, że wszyscy zdążą się napełnić. A to przecież nie wszystko, co będzie do jedzenia, więc o czym w ogóle mowa...
- Bardzo dziękujemy za waszą pomoc - nieco uroczyście podałem łapę każdemu z wilków uczestniczących w wyprawie - dobrze widzieć, jacy zaangażowani są członkowie naszej społeczności w sprawy wagi państwowej.
- Nie ma problemu - delikatnie krygował się pierwszy wilk - my jesteśmy prości obywatele, ale co jak co, uczty lubią wszyscy z WWN. Już czuję w kościach, to będzie dobra, tradycyjna zabawa!
- Nie wątpię - odrzekłem - mówiliście coś jeszcze o tym, że to nie cały nasz jadłospis - zwróciłem się tutaj do drugiego basiora - będzie coś jeszcze?
- Oczywiście - energicznie pokiwał głową - tam trochę dalej - wskazał łapą na południe - większa grupa pod dowództwem dwóch zielarzy zbiera roślinki na doprawienie i dołożenie kilku przystawek.
- Pięknie! - zawołałem - wszystko jak widzę jest świetnie pomyślane! Nawet sam bym na to nie wpadł.
- W takim razie, musimy chyba sprawdzić, jak sobie radzą? - zauważyła Kanaa - chciałabym wszystko obejść.
- Dobrze, kochanie - objąłem ją - zatem idziemy. Masz rację.
gdy odnaleźliśmy zielarzy i ich grupkę, z której każdy wilk miał określne zadanie, rozejrzeliśmy się wokół, by poznać lepiej tajniki ich pracy. Zauważyłem, że pomimo zimowej jak wiadomo pory, wbrew pozorom było co zbierać. Dwa spośród wilków szukających najbliżj nas pieczołowicie zrywały pojedyncze źdźbła jakiegoś pięknie zielonego, wykopanego spod śniegu mchu, jeden zrywał cienkie, trochę prześwitujące fragmenty kory z jakiegoś drzewa, a kierownicy całego przedsięzęcia stali pośrodku, co chwila wydając polecenia i korygując pracę podopiecznych.
- Witamy, nasze drogie alfy! - jeden z zielarzy rozłożył łapy w geście powitania. Drugi zareagował na nasze przybycie nie mniej pogodnie. Znów nikogo z WSC. Gdzie oni się wszyscy podziali? Ach, tam gdzieś w oddali zauważyłem Lenka. Biedny, choć miał już niewiele sił, stojąc samotnie kilkanaście metrów dalej, z zaangażowaniem zbierał fragmenty roślin nadające się do przetworzenia.
- Czy czegoś potrzebujecie? - zapytał z uśmiechem jeden z zielarzy - możemy opowiedzieć o naszej pracy. Zbieramy roślinne elementy, które urozmaicą nasze pożywienie podczas bankietu. Jesteśmy już za połową, mamy większość potrzebnych rzeczy, z pewnością skończymy przed zmrokiem.
- To pięknie - zaśmiała się Kanaa - jak widać można zaufać tak zacnemu gronu, widzę zresztą, że łap do pracy wam nie barkuje.
- Tak, tak, jest nas w sumie siedmioro - pochwalił się jeden z naszych rozmówców.
- Chyba więc nie mamy tutaj czego szukać, tylko czekamy na efekty - moja małżonka popatrzyła na mnie pytająco - a więc lepiej chodźmy, jeszcze pewnie wiele spraw do załatwienia.
- Masz rację, ukochana - przytaknąłem - tak więc dziękujemy wam za pracę, widzimy, że świetnie sobie radzicie z tym zadaniem.
- O tak, niczego nam nie brakuje - odpowiedział skromnie wilk.
Zatem dalej. Jeszcze przecież tyle do obejrzenia... dopiero co skończyliśmy z załatwianiem jedzenia, już nie mogę się doczekać aby zobaczyć rezultety pracy naszych dekoratorów i konstruktorów.

< Palette? >

Od Palette CD Oleandra

Po zebraniu wilków w obu watah i wygłoszeniu im najnowszych wieści o wydarzeniu, praktycznie wszyscy oszaleli z radości. Nim zdążyłam zapytać o współpracy do przygotowań, zaraz znalazło się wielu chętnych. Po zebraniu wszystkich do pomocy, zaczęłam rozdzielać im zadania, trochę tego było, czasu już niekoniecznie. Niemal od razu zabraliśmy się za prace, Kama na te wieści również przybyła z odsieczą, Kuraha ponoć też gdzieś włożył łapy, o Zawilcu nic nie usłyszałam. Na brata nie liczyłam, skoro przestał się tymczasowo pokazywać. Wyznaczona grupa łowiecka zaczynała co jakiś czas przynosić to większe łupy, przygotowywanie dekoracji też nawet szło. Dziękowano za pomoc wilkom, które wyczarowały nam zróżnicowane roślinności.
Można by rzec, że w zastraszającym tempie zrobiliśmy wszystko, na koniec zostały nam przygotowanie jedzenia i omówienie programu imprezy. Wyznaczone wilki zajęły się pierwszą sprawą, drugą wolałam przedyskutować z alfami. Szłam wówczas do tej jaskini, kiedy po drodze zaczepiła mnie Kama.
-Nie mogę się już doczekać tego!- Zawołała radośnie, posłałam jej uśmiech.
-Ja również. Z chęcią poczekam na moment, kiedy zaśpiewasz coś- na te słowa moja przyjaciółka się speszyła.
-Weź nie żartuj- spłonęła rumieńcem.- Nie śpiewam ładnie.
-Nie ładnie a pięknie- poprawiłam ją. Położyłam łapę na jej ramieniu.- Kama, naprawdę, śpiewasz wspaniale. To nie będzie dobra impreza bez twojego udziału wokalnego.
-Łatwo ci mówić, ty akurat bosko śpiewasz- mruknęła. Roześmiałam się na to.
-Co powiesz na umowę? Zaśpiewamy osobno a potem razem? Inaczej impreza nie wypali a musi- zawyrokowałam. Zawahała się.
-Pomyślę nad tym.
-Wspaniale. Pamiętaj, że to ja zajmuje się kwestią muzyki, więc daj mi znać, jaką piosenkę chcesz sobie zaklepać- po czym się rozeszłyśmy bo ostatnie prace nam zostały. W końcu znalazłam się ponownie w jaskini alf. Nie zdziwiłam się, że czekali na mnie.
-Jak idą przygotowania? Doszły nas słuchy, że w ekspresowym tempie wszystko zostało załatwione- odezwał się biały basior.
-Dopinamy ostatnie guziki z jedzeniem i programem zabawy, z czym przyszłam- potwierdziłam. Podałam im zapisane kartki.- To wstępny zarys, mogę wszystko jeszcze pozmieniać do wieczora.
-Nie... Właściwie, wszystko pasuje- powiedziała samica alfa dokładnie czytając. Podniosła wzrok na mnie- Wiadomo coś może, kiedy nasi goście się zjawią?
-Z relacji Goth'a, wychodzi, że godzinę po oficjalnym rozpoczęciu biesiady- odparłam po chwili, którą poświęciłam na otrzymaniu informacji od niego. Pokiwali głowami.- Zajmuje się kwestią dźwiękową, chciałam zgłosić, że podczas występów chętnych i ja będę. Jeśli takie jest życzenie, mogę oczarować przybyłych aby szybciej sami mogli powiedzieć co ich sprowadza...
-Myślę, że to dobry pomysł- powiedział basior.- Nie wnikam w twoje moce, tym chyba lepiej. Zakładając, że po tym weźmiemy ich na obrady do naszej jaskini w towarzystwie twoich rodziców, możemy liczyć, że i ty się zjawisz?
-Jeśli takie jest państwa życzenie, to naturalnie. Mogę być pełnym
informatorem z różnych stron.
-Doskonale- klasnęła Kanaa.- Skoro jest wszystko uzgodnione, możemy sami sprawdzić jak to wygląda.
-Liczę, że nasz praca przypadnie do gustu- uśmiechnęłam się ponownie wychodząc, tym razem przy ewentualnej pomocy co do wyjaśnień.

< Oleander? >

wtorek, 30 stycznia 2018

Od Oleandra CD Palette

Palette wyszła z jaskini, zapewne po to, by poinformować o naszych nieodległych planach resztę watahy. Zasług, chociaż już w tak młodym wieku, nikt nie mógł jej odmówić. Starała się bez wątpienia jak tylko mogła i na ile pozwalały jej chwalebne zdolności i, przynajmniej w tym przypadku, sprzyjające okoliczności jej narzeczeństwa. Dziś nie wiedzielibyśmy o nadchodzącej wizycie poselstwa Cieni, a poznanie nie tylko samego faktu, jak i jakichkolwiek szczegółów tej sprawy zapowiadało się na niezwykle cenne dla przyszłości całej WSC.
Gdy wadera opuściła naszą grotę, w której od niespełna dwóch godzin gościliśmy także i jej rodziców, Astelle powoli zaczęła się żegnać, a Jaskier, który nagle wydał się jakby troche zamyślony, szybko zakończył rozmowę i przeprosił nas, postanawiając poczekać na swoją małżonkę na zewnątrz. Od zawsze drzemała w nim trochę dzika dusza, nie miałem mu za złe niektórych dziwnych zachowań, nie mając też żadnych przypuszczeń, jakoby wiązało się z nimi coś podejrzanego. Ot, pewnie o czymś sobie przypomniał i musiał wyjść.
Astelle jednak sprawiła przez chwilę wrażenie nieco zaniepokojonej, czym prędzej uspokoiłem ją jednak, tłumacząc, że znam Jaskra jak brata i jego nagłe opuszczenie nas z pewnością nie niesie za sobą niczego złego.
Gdy Kanaa i ja zostaliśmy w jaskini sami, jeszcze przez chwilę dyskutowaliśmy o tym, co powinniśmy, a czego nie zrobić w tej sytuacji, by jak najlepiej, a może raczej "najodpowiedniej" przyjąć poselstwo i jednocześnie ukazać im się w jak najlepszym świetle. WSC miała nie tylko faktycznie być silna, ale i sprawiać takie wrażenie w pierwszym zetknięciu z każdym potencjalnym zagrożeniem. Morale były w końcu niemal tak samo ważne, jak i rzeczywiste nasze możliwości.

< Palette? >

Od Kurahy CD Palette

Stałem jeszcze chwilę w miejscu, obserwując, idącą w stronę jaskini Palette. "W przyszłości", co? Przyszłość jest zbyt niepewna, jeśli nie ma się dobrego obrazu sytuacji. Wiedziałem zbyt mało, by cokolwiek zdziałać, ale też zbyt wiele, by bezczynnie czekać. 
Odwracałem się już, z zamiarem powrotu do domu, gdy wraz z chłodnym wiatrem, dotarła do mnie znana mi już mieszanka zapachów. Woń była wyraźna i niemal czułem w niej groźbę. Potrząsnąłem głową. Wiesz, że jesteś zmęczony, kiedy zaczynasz nadinterpretować dziwne zjawiska.
Przemieniłem się w demona. Ciemność mi nie przeszkadzała, ale skoro miałem już tę zbawienną możliwość użycia dwóch dodatkowych par oczu - czemu by nie skorzystać? Powoli ruszyłem w stronę swojej jaskini. Miałem przed sobą długą drogę, a więc sporo czasu na przemyślenia. Niestety za nic nie mogłem skupić się na jednej kwestii. Wzbudziło to w moim zmęczonym już umyśle, pewien szczególny rodzaj niepokoju. Porównywalny do rzadkiego zjawiska zwanego - "co ja właściwie robię ze swoim życiem".
Resztę drogi pokonałem biegiem, z nadzieją, że wysiłek pomoże mi poukładać myśli. Zatrzymałem się gwałtownie, dopiero przed jaskinią, przypominając sobie, o śpiącym zapewne Shino. Wszedłem cicho do środka, omijając zwiniętego w kłębek lisa i położyłem się na boku, nie zmieniając nawet postaci. Byłem wykończony i marzyłem już tylko o śnie.
- Ciężki dzień? - zapytał mój towarzysz. Otworzyłem jedno oko, nawet nie uniósł głowy, ale zastrzygł uszami, gdy w odpowiedzi wydałem z siebie gardłowy pomruk, imitujący potwierdzenie. - Zawsze może być gorzej. Może nawet już jest, ale jeszcze o tym nie wiesz?
Nie musiałem nawet patrzeć na niego, by wiedzieć, że się uśmiechał. Zawsze wiedział jak pocieszyć mnie, jednocześnie sprawiając, że czułem się gorzej. Nie odezwał się już, więc uznałem, że mogę wreszcie zasnąć.


< Palette? >

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Od Palette

Wiosna wolno kroczyła ku terenom watahy, śnieg nikł w oczach. Mogłam z realistycznego, a także neutralnego punktu widzenia, śmiało powiedzieć, że nasza wataha rozrastała się w najlepsze a co z tym idzie, także stawała się dużo bardziej potężniejsza. Będąc na spacerze, zamiast do swojej jaskini skierowałam się do jaskini tutejszej pary alfa, gdzie zresztą obie pary alfa sojuszniczych watah miały swoje obrady, co oznaczało, że oboje rodzice na pewno tam są skoro są też alfami. Wrotycz od czasu swojej wyprowadzki praktycznie się nie pojawił w watasze ale wiedziałam, że żyje. Ta pewność ode mnie starczyła rodzicom w dużej mierze ale dalej martwili się o pierworodnego...
W każdym razie będąc pod szukana jaskinią zatrzymałam się i zapukałam. Nieźle się zdziwili na mój widok ale zaprosili mnie do środka. Zawsze mam w pamięci, że trzeba się odpowiednio zachowywać.
-Wejdź, Palette- powiedziała samica alfa tej watahy.
-Witam państwa serdecznie i przepraszam za najście- zaczęłam spokojnym głosem i chodem ku nim.
-Coś się stało, że przyszłaś?- Zapytał się biały basior. Rodzice spojrzeli na mnie i na siebie pytająco. Wskazali mi miejsce pomiędzy nimi, które zajęłam z podziękowaniem.
-Owszem. Czy możecie mi nakreślić sytuacje z ugrupowaniem, nazwanym przez nas Cieniami?
-Dlaczego naszło cię na wypytywanie o naszych niedoszłych sojuszników?- Zapytał zaskoczony ojciec unosząc jedna brew ku górze.
-Cierpliwości Jaskrze, Palette na pewno ma ważny powód ku temu- uśmiechnęła się matka. Kiwnęłam głową. Ojciec zaraz z drugim basiorem wspominali tą historię bez happy endu, wzajemnie się uzupełniając w relacjach. Gdy zakończyli relacje, uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
-Dziękuję za nakreślenie sytuacji mającą miejsce w przeszłości-podziękowałam.
-Szczęśliwe zakończenie to jednak miało- zachichotała mama. Tata zaraz się rozmarzył. To musiało oznaczać, że jak wrócił, zastał piękne wieści. Pewnie to miało powiązanie z miotem matki z nami, czasowo by się zgadzało. Zaraz znowu skupiłam na sobie uwagę wszystkich.
-Przybyłam, ponieważ dostałam bardzo ciekawe informacje o wyżej wspomnianych Cieniach.
-Jakie wieści?- Zainteresował się Oleander.
-Cienie osłabły, ich jedyny sojusznik odwrócił się od nich i wypowiedział im wojnę. W tej chwili jest w drodze do watahy ich ambasada z obecnym samcem alfa- po tych słowach, cała czwórka zachłysnęła się powietrzem z szoku.- Oni zamierzają pokazać, że dalej są potężni i to zwykły spacer, okazyjnie zamierzają przekazać, że z czasem okazaliśmy się wyjątkową watahą, która jest godna miana ich sojusznika- dokończyłam i teraz już zbierali szczęki z podłogi.
-C-co? Ale jak to?- Pytał zaskoczony Oleander. Patrzyłam na niego spokojnie.
-Nie chcą nagle być odebrani jako żebrzący o ratunek, co tak naprawdę jest rzeczywistością. Mamy ich w garści- dodałam.
-Skąd o tym wiesz?- Dopytywała się Kanaa.
-Goth mi powiedział- odparłam, na co zapadła znacząca cisza. Tylko oni wiedzieli o demonie.- Ma swoje wtyki wszędzie, więc wiemy dużo więcej niż sporo.
-Uh... To... To dosyć ciekawe wieści- wybrnął biały wilk, co potwierdziłam.- Jakie masz osobiste przemyślenia?
-Cienie nie wiedzą, że wiemy o ich marnym położeniu, co działa na naszą korzyść. Śmiało możemy zagrać w ich grę o niewiedzy- powiedziałam wodząc spojrzeniem po okalających terenach obu watah.- Za pozwoleniem, proponowałabym pokazać tej reprezentacyjnej grupie z alfą na czele, że watahy stały się bardzo silne, co jest prawdą.
-Mów dalej- rzekł Oleander wsłuchując się w mój wywód. Jego partnerka i moi rodzice także siedzieli w milczeniu słuchając mojej opinii.
-Fakt posiadania Goth'a i jego źródła informacji to jest dla nas ogromny atut, wiemy co kombinują w każdej chwili, jego pomoc będzie na wagę złota... Goth, pomożesz w tym?- Zapytałam się ciszej ale tak by reszta mogła usłyszeć, na co usłyszeliśmy gdzieś wokół nas jego śmiech i potwierdzenie.- Zatem mając pewność, co do informowania od Goth'a, proponuje działanie pod przykrywką. 
-To znaczy?- Zapytała się zaciekawiona mama starając się zignorować dreszcz po usłyszeniu głosu mojego narzeczonego.
-Myślę, że możemy zrobić dużą biesiadę dla obu watah. Na rozleglejszym terenie, pokazać im, co wcześniej stracili by móc mieć. Pokazać im siłę połączonych watah. Dodatkowo wzmocnić morale wilków. Zresztą do nich nawet doszło, że coraz mniej się martwimy o najazdy bo zwyczajnie inni się nas boją i życia im miłe.
-Myślałaś co do potencjalnego czuwania?- Zapytał się ojciec. 
-Owszem. Kilka silnych wilków w kluczowych miejscach dla pozoru. Na bieżąco będę wiedziała co jest kombinowane ku nam, zwłaszcza w czasie tej imprezy.
-To jest bardziej niż niezły plan. Palette, czemu nie jesteś strategiem?- Zapytał pod wrażeniem Oleander. Uśmiechnęłam się lekko.
-Stanowisko było już zajęte, więc wzięłam sobie rolę walczącą- roześmiałam się. Zaraz spoważniałam.- Zatem to było moje zdanie.
-Myślę, że czas takiej zabawy to dobry pomysł- powiedziała po namyśle moja matka. Druga wadera potwierdziła jej zdanie, po czym zrobili to też basiory.
-Zatem pozostanie nam poinformowanie członków o uciesznym wieczorze, organizacja i wdrożenie planu- zgodził się biały basior.
-Mogę się zająć rozdzieleniem zajęć do przygotowania- odezwałam się. 
-Chyba nie możemy się nie zgodzić. Twoi rodzice mówili, że masz smykałkę do organizacji imprez- zażartowała Kanaa. Już zbierałam się do wyjścia po zajętym czasie, gdy jeszcze alfa się odezwał.
-Palette, możemy liczyć na to, że będziesz blisko nas i informowała o najnowszych wieściach podczas tego wydarzenia? W stosownej odległości, by nie wzbudzić podejrzeń- dodał Oleander.
-Naturalnie. Najmocniej przepraszam za zajęty czas i dziękuję za wysłuchanie.
-To raczej my powinniśmy ci podziękować.
-Nie ma takiej potrzeby, skoro jest szansa pomocy watasze to z radością wniosę tyle, ile jestem w stanie- wyznałam gładko opuszczając jaskinie.

< Oleander? >

niedziela, 28 stycznia 2018

Od Palette - "Los", cz. 1 - "Przyzwyczajanie do losu"

Po ostatnich bardzo inteligentnych czynach Wrotycza, który nie wiem jakim cudem był moim bratem, spędzałam sporo czasu dyskutując z rodzicami. Matka nie próbowała ukrywać tego, że czuła się winna. W jej oczach widziałam nieme pytanie "co zrobiłam źle?" a ojciec chodził nabuzowany. Nie znał prawdy o spędzaniu czasu swojego pierworodnego ale wyczuwałam, że nie uważał go zbytnio za rozsądnego. Ha, mało powiedziane. Każdego innego już dawno bym "ustatkowała" ale on? Nie, nie było takiej opcji. On dalej ich uważał ich za "przyjaciół" i miał przy tym czelność odwrócić się i odseparować od bliskich mu krwi. Za każdym razem gdy przywoływałam tą myśl, przejeżdżałam sobie łapa po twarzy i coś demolowałam... Zaczynało mi trochę brakować kryjówek i wymówek. Przykładowo niedawno jeszcze stała pokaźna skała, tam o na boku a teraz to nędzna kupka żwiru. Po tej demolce, wyraźnie słyszałam rozbawiony głos mojego narzeczonego w głowie. Dodatkowo czułam od niego bijące zadowolenie. Uświadomiłam sobie wówczas, że coraz częściej coś niszczę przez co upodabniam się do przeznaczonego mi przez los.
Nie chciałam zbytnio martwić rodziców, że sprawy zaczynały nabierać tempa. Goth robił się coraz bardziej wyraźniejszy w swoich działaniach. Dlatego któregoś cichego południa, wyznałam rodzicom, że myślałam nad zamieszkaniem samej w niedalekiej od nich jaskini. Ojciec spojrzał na mnie badawczo a matka z bólem.
-Chcesz nas zostawić jak twój brat?- Zapytał poważnie wilk. Przekręciłam głową.
-Naturalnie, że nie. Jednak nie zamierzam patrzeć na bezsilność z tym, co nadejdzie w niedalekiej przyszłości i dlatego wolę wam oszczędzić łez- wyznałam z powagą nawiązując do ślubu.- Oczywiście będę niemal zawsze mieć dla nas czas razem.
-Palette, wiedz, że jesteśmy dumni, że jesteś naszym dzieckiem- wyznała zasmucona mam z uśmiechem i łzami, które zaraz otarła.
-Byłabyś świetną alfą- dodał tata przytulając nas. Zachichotałam.
-Dobrze wiecie, że nie jestem pewna co do tego... Zatem mogę zamieszkać osobno?
-Owszem ale to my wybieramy jaskinie- zarządził ojciec. Już zaraz szliśmy we troje pod niedaleką pustą jaskinię. Rodzice wiedzieli, że nie lubię zbyt dużych przestrzeni, dlatego wskazali średnich rozmiarów pieczarę, w bliskiej odległości od rodziców. Zgodziłam się na tą, była trafiona.
Na wieczór gdy pozostałam sama, przed wejściem wyczułam mroczna magię. Spoglądając tam, dostrzegłam wyrastającą czarną różę. To stało się jakby Goth'a i moim rytuałem: co wieczór o tej samej porze, na środku wejścia jaskini wyrastała czarna róża, którą zrywałam, nigdy nie kuła mnie. Zawsze ją brałam i zanosiłam do środka. Wstawiałam ją w ścianę, niby bez celu coś tworząc. Jakby nie patrzeć, jedna ściana była już w 1/3 zapełniona tymi kwiatami. Kiedy kolejny zamocowałam, wytworzyła się wyrwa, z której zaczęły wyrastać w zastraszającym tempie kolorowe kwiaty o wdzięcznych woniach, które lubiłam. Bez lęku weszłam do tej dziury, która okazała się być portalem do pomieszczenia pełnego przepychu. Po postawieniu ostatniej łapy i przesunięciu ogonów w tym terenie, portal za mną znikł, zamiast tego zmaterializował się Goth w tej starszej i bardziej powalającej formie. Znalazł się za mną, kiedy przysiadłam sobie, objął mnie od tyłu i zrelaksowany westchnął mi lekko kładąc pysk na barku. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, w milczeniu wziął mnie w powietrze i ułożył na ogromne i miękkie łoże, sam się znalazł naprzeciw. Patrzyłam nań spokojnie, czekając co chciałby przekazać w takim wypadku. On przysunął się bliżej.
-Wiesz- zaczął gładząc moje włosy okalające część sylwetki,- nie mogę wyjść z zadowolenia z faktu, że wolno stajesz się podobna do mnie, oraz to, że już wkrótce staniesz się naprawdę moja.
-To ma związek z ostatnimi moimi zniszczeniami?- Zapytałam się lekko unosząc brew w geście zapytania. Po chwili wahania, potwierdził. Westchnęłam.- Nie mogę pojąć, jak bardzo Wrotycz jest głupi. To przeraża.
-I właśnie dlatego to praktycznie ty dostałaś inteligencję, która miała być między wami podzielona-podsumował.- Tez mnie zastanawia dlaczego on jest takim... Mogę powiedzieć to na głos?
-Śmiało- pozwoliłam mu. Wstawcie sobie tu dowolną obelgę dotyczącą ilorazu inteligencji. Byłam zdumiona, że nie wyskoczył z żadną wiązanką, może dlatego, że chciał się przy mnie hamować bo to jednak mowa o rodzinie. Wkrótce zeszliśmy z członka familii.
-A co do paru tamtych wilków... Ładnie się z nimi rozprawiasz przepędzając ich od siebie.
-Tamci akurat nie byli wart uwagi- stwierdziłam.- Wielu patrzy tylko przez pryzmat urody i hierarchii. Jest to dosyć nudne. Ale takie życie miotu pary alfa.
-Wkrótce ten problem nie będzie cię już dotyczył. Już niedługo- dodał Goth z czułością liżąc mnie po nosie i biorąc w objęcia.
Znacznie później byłam już u siebie. Spojrzałam na te ułożone róże na ścianie jaskini. Nie były już bez składu, zaczynały się układać jako serce w nieskończoności.

   C. D. N.

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 11

Wróciłem do domu bardzo zmęczony przeżyciami całego dnia, długim ślęczeniem nad dokumentami, a nawet rozmową z Mundusem, po której dodatkowo poczułem się kompletnie skołowany i przestałem cokolwiek rozumieć. Wszyscy już spali, nie budząc ich postanowiłem zrobić to samo. Wolałem zresztą nie doprowadzać do rozmowy, która dla mnie byłaby raczej mało przyjemna. Już wyobrażałem sobie ich poddenerwowane głosy i krzyki pełne wyrzutu. Wiem, bali się o mnie. Nie wiedzieli, gdzie mnie szukać i dlaczego poprzedniego dnia nie wróciłem na noc. Wiem, to był błąd. Wystarczy. Nie jestem już szczenięciem, stałem się niezależny. Nie muszę pojawiać się na noc w domu by coś zjeść i przekonać rodziców, że nie zagryzły mnie dorosłe wilki, nic takiego bowiem już mi nie groziło, a polować umiałem sam. Obawiam się, że reszta rodziny musi przyzwyczaić się do tego, że nie będę już z nimi mieszkać na stałe. Sprawiałoby to zbyt dużo kłopotów i zamiast ułatwiać, utrudniałoby mi funkcjonowanie.
Tego wieczora podjąłem ostateczną decyzję o przeniesieniu swojego punktu zero tam, gdzie większość moich aktualnych znajomych wilków. Do siedziby ligi. Niedługo zdobędziemy więcej materiałów do budowy, dla kogo jak dla kogo, ale dla zastępcy przywódcy znajdzie się pokój w naszej rozbudowanej jamie. Będę mógł więcej czasu spędzać w miejscu pracy i skuteczniej poświęcić się mojemu zajęciu.
Zasnąłem szybko, nie namyślając się długo nad decyzją. Już zapadła, później powiem o tym rodzinie. Powiem, że przenoszę się... gdzieś na południe. Do Borów Dworkowych. Tam raczej nie będą mnie chcieli zbyt często odwiedzać, co znów przyczyni się do zwiększenia ilości czasu, który mogłem poświęcić na realizowanie wszystkich swoich planów.
Rano wstałem wcześnie, jak zazwyczaj. Rozciągnąłem mięśnie wstając z legowiska i od razu, odruchowo skierowałem swoje kroki ku wyjściu z groty. Gdy jednak dobrze otworzyłem oczy, zobaczyłem Jaskra siedzącego przy wyjściu.
- Dzień dobry - mruknąłem, przechodząc obok niego. Popatrzył na mnie i warknął:
- Synu, gdzie byłeś wczoraj? - zmarszczył brwi i przechylił głowę w moją stronę.
- W lesie, gdzieś na naszych terenach - odrzekłem obojętnym tonem - mówisz o tym, że nie wróciłem na noc?
- Dobrze, że się domyśliłeś - na chwilę odsłonił kły.
- Nic się nie stało. Jednocześnie muszę uprzedzić, że nie będę od teraz wracał na noce.
- Co? Gdzie chcesz mieszkać?
- Mam już upatrzone miejsce. Jest tam spokojnie i bezpiecznie, nikt nie będzie wchodził mi w drogę.
- Nie rozmawialiśmy o twoich zamiarach, przed chwilą pytałem, gdzie byłeś przez dwa ostatnie dni.
- Właśnie tam. Możesz przekazać rodzinie, że się przenoszę... - nieznacznie wzruszyłem ramionami. Ojciec nawet nie odpowiedział. Zawarczał głucho i zamachnął się łapą, trafiając mnie w pysk.
- Co ty sobie myślisz, szczeniaku? Nie powiesz tego w oczy swojej siostrze? Swojej matce?! Jeszcze raz pytam się, gdzieś ty był przez ten czas!
- Nie powinno cię to wcale obchodzić, jeśli nie robiłem niczego niedozwolonego! - podniosłem głos, wycierając pysk wirzchem łapy - nie mam czasu, śpieszę się. Nie sądzę, żeby mojej matce i siostrze to przeszkadzało. Może przestaną się w końcu denerwować, gdy następnym razem nie wrócę na noc - syknąłem i nie chcąc kontynuować rozmowy, odszedłem, kierując się jak zawsze na południe.
Gdy dotarłem do siedziby ligi, nie zastałem tam, jak to zazwyczaj było, krzątających się wszędzie wilków znanych tylko z widzenia i znajomego gwaru. Wszystko było puste, co chwila tylko dało się słyszeć stłumione, podniesione głosy wydobywające się z naszej podziemnej bazy. Wszedłem do środka.
- Ardyt? - zajrzałem do pomieszczenia i rozejrzałem się - Erbenik?
- Ja jestem, jestem - Ardyt jeszcze przed chwilą stał na środku izby, podszedł do mnie szybko i również stanął przy wyjściu.
- Z kimś rozmawiałeś? - zapytałem.
- Nie, skądże - zaprzeczył energicznie - Erbenik przed chwilą gadał z kimś w drugim pokoju. Albo halucynacje. Jak masz, to mów, wszystko zrozumiemy - uśmiechnął się.
- Aha... - przez dwie czy trzy sekundy niczego nie mówiłem, nasłuchując, czy dotrą do mnie jeszcze jakieś odgłosy - wiesz, zdaje się, że zamieszkam razem z wami, w naszej siedzibie.
- Och, to świetnie - wyglądał na ucieszonego - zatem wiele rzeczy mamy już załatwionych!
- Jakich rzeczy? - zapytałem jeszcze, nieznacznie marszcząc brwi.
- Organizacyjnych oczywiście - odpalił wilk i zaprosił mnie do wewnątrz - usiądźmy na chwilę. I tak nie ma co robić, w końcu wysłaliśmy po te kamienie trzynaście osób. Pięcioro jest na ćwiczeniach u twojego przyjaciela, dwie na misji na południowym zachodzie. W zasadzie taki jakiś dzisiaj leniwy dzień.
- Wszyscy, których nie uczy Mundurek poszli zbierać kamienie, tak? - przypomniałem sobie o mojej wczorajszej rozmowie z jednym z naszych starych kompanów, Wilibórem. Umówiliśmy się na dzisiaj, najwyraźniej trzeba to będzie przełożyć - pogoda też słaba - instynktownie spojrzałem w stronę wyjścia, gdzie od podłoża odbijało się białe, niezbyt mocne światło - a jeszcze gdy wychodziłem z domu, przez te chmury prześwitywało słońce.
- Ech, słabo z mrozem ostatnio. Jeszcze dwa tygodnie temu można się było zakopać w śniegu po sam brzuch, teraz stara warstwa stwardniała, a nic nowego nie dopadało - przyznał Ardyt, po czym zaśmiał się - nie da się nawet zwłok pogrzebać - zażartował.
- Coś cię dzisiaj na czarny humor naszło - przeciągnąłem się - może to przez pogodę.
- No cóż... może po łyku? - podszedł do niewielkiej dziury w podłodze, służącej za skrytkę i wydobył z niej znajomo wyglądającą butelkę.
- O nie - zaprotestowałem - pamiętam jeszcze ostatni raz. Wolę nie ryzykować.
- Masz rację - przytaknął - lepiej nie wlewać tego w siebie w tak dużych ilościach. Jeśli przesadzisz, nawet lekarstwo stanie się trucizną - usiadł obok mnie z flakonikiem i wypił łyk - tu masz tylko pół tego, cośmy pili przedwczoraj. Dawaj, Wrotycz - kiwnął głową - dla dobra naszych wilków. Musimy jako dowódcy poświęcić się i sprawdzić, jaka ilość tego płynu działa pozytywnie.
Przez chwilę wahałem się jeszcze, ale Ardyt miał rację. Czasem trzeba było się poświęcić, a jeśli większa ilość tego nie wywołała poważniejszych konsekwencji, mniejsza tym bardziej nie ma prawa zaszkodzić. To tylko pół butelki. Pół na pół, trochę ja, trochę kompan.

No i mamże teraz wrażenie, jakbym wypił jednak ciut, ciut więcej niż Ardyt. Możliwe jest to, że brałem niebagatelne łyki, moja wina. Następnym razem muszę się pohamować... co? Jakim następnym razem?
Nie minęła nawet marna godzina, a zarówno mój towarzysz niedoli, jak i ja odczuliśmy skutki działania owego magicznego eliksiru, który miał dodawać wilkom sił. Rzeczywiście, tak samo jak było to przedwczoraj, wpierw dosyć szybko nadeszła ogromna poprawa nastroju, wesołość i chęci do dialogu.
- Wrotyczku, wyobraźźźź sobie, że trzy z naszych najmłodszych wilków były wczoraj w WSJ i rozmawiały ze strażnikami... - mówił Ardyt trochę chwiejnym tonem.
- Bez... konsultacji ze mną? - spytałem dumnie - mieliśmy wszystkie decyzje podejmować wspólnie.
- To nie ja, to Erbenik - mój towarzysz bezradnie rozłożył łapy - ale to on tu jest główny, niech tam czasem sobie... ten... podowodzi - zakończył. Pokiwałem głową ze zrozumieniem - i wiesz, co powiedzieli ci strażnicy? Że są pod wrażeniem, jak nasze wilki są dobrze wyszzzzkolone - dodał z podekscytowaniem.
- No tso ty nje powiesz - ziewnąłem powolnie.
- Tak, tak, ten twój Mundus to naprawdę porządny gość. Damy mu za to... hik! Damy mu odznaczenie.
Nie odpowiedziałem niczego, jednak gdzieś w głębi mojego chłodnawego serca pojawiło się kłujące uczucie zazdrości. Dlaczego to właśnie jego tak doceniają? Ja też staram się jak mogę. Naprawdę. Nie mam po prostu okazji się wykazać.
Chwilę później, jak poprzednio zachciało mi się spać i ułożyłem się pod ścianą, w tym samym co poprzednio miejscu. Spałem chyba dosyć długo, dopiero popołudniem obudziła mnie rozmowa Ardyta z jednym z wilków odesłanych wcześniej po kamienie na zajęte przez ligę tereny. Już wrócili?
- Jak to się, do czorta, stało?! - wykrzyknął ze złością Ardyt gdzieś w pobliżu wyjścia, budząc mnie ze snu. Podniosłem ciężkie powieki, zaniepokojony tym wrzaskiem. Basior przymknął oczy i dotknął łapą czoła, wydając bolejący pomruk.
- Byliśmy w górach, na południu. Tam na zboczach gór zbieraliśmy duże kamienie, żeby później położyć je na materiale, na którym mieliśmy przyciągnąć je na Stepy...
- Żeby cię szlag jasny trafił, opowiadaj szybko, co tam zaszło! - ryknął zastępca dowódcy. Niespokojnie wstałem i podszedłem do nich, stając z boku.
- Sam nie jestem pewien - skulił się drugi wilk - po prostu zobaczyłem, jak spada, jakby nagle pośliznął się na kamieniach. Wcześniej padało, a było tam naprawdę stromo... do teraz pamiętam, sam trochę się bałem.
- Kto jest za to odpowiedzialny?! - wrzasnął Ardyt, słychać go było pewnie jeszcze daleko poza główną siedzibą - jaki idiota podjął decyzję o zbieraniu budulca na tych zboczach?! Dajcie mi go natychmiast!
- To chyba Ligrek. Jego wyznaczyliśmy na przewodnika wyprawy.
- Przyprowadźcie mi tego nędznika!
- Ardyt - wtrąciłem, widząc, że współpracownik jest w nie najlepszym stanie psychicznym i postanawiając w razie potrzeby zareagować - co się stało?
- Wilibór nie żyje - rzucił tylko wilk, po czym szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz za swoim rozmówcą. Nogi ugięły się pode mną. Wilibór? Ten Wilibór, z którym rozmawiałem jeszcze wczoraj? Ten, którego kiedyś na polowaniu prawie stratowało stado jeleni? Ten sam, z którym jeszcze niedawno tworzyliśmy zespół? Co mu się stało?!
Wybiegłem za Ardytem, który był już kilkanaście metrów dalej, razem z większością członków ligi, która wróciła z wyprawy. Wśród głośnego gwaru tłumu zgromadzonego wokół, usłyszałem rozwścieczony głos Ardyta rozmawiającego z jakimś wilkiem. Nadal będąc trochę w szoku, podszedłem bliżej, by lepiej słyszeć.
- To ty, łachudro, wysłałeś wilki na niebezpieczny teren - pieklił się zastępca naszego przywódcy, którego dzisiaj jak zwykle nie było przy najważniejszych wydarzeniach.
- Przysięgam, to nie ja! Sami poszli, Wilibór i jeszcze kilku, dałem każdemu wolną rękę - jęknął basior, przytrzymywany zaraz przy ziemi przez dwóch innych.
- To twoja odpowiedzialność, niczyja inna - warknął w odpowiedzi Ardyt - nie ma litości dla nikogo, kto działa przeciw nam. Wydałeś złe polecenia, nasz wilk zginął.
- Nie zrobiłem niczego złego, przyrzekam! Choćby i na swoje życie! - Ligrek skulił się tak bardzo, że niemal pokładał się na ziemi - wybrali mnie na przywódcę, bo nikt inny nie chciał nim być!
- Zaufaliśmy ci i straciliśmy jedną duszę. Zabierzcie mi z oczu to ścierwo. Niech powieszą go na drzewie przy wejściu do bazy.
- Nie, nie róbcie tego, błagam cię - sponiewierany wilk wyrwał się basiorom i rzucił się Ardytowi pod nogi, nie zważając na zbiegowisko i szalejący wokół tłum.
- Powiedziałem, zabierzcie! - huknął basior, odsuwając się o krok. Popatrzyłem na wilki trzymające chwilę wcześniej Ligreka. Wymieniły się niepewnymi spojrzeniami, ale nie ruszyły odciągać od nóg jednego swych przywódców upodlonego basiora. Ten natomiast złożył łapy w błagalnym geście i prosił dalej:
- Wybaczcie mi, to nie ja podjąłem decyzję o wejściu na te zbocza! Pogryźcie mnie, wychłostajcie, wygnajcie, ale nie zabijajcie! Co mogę zrobić, jak wam odpłacić? - skomlał żałośnie.
- Od nas się nie odchodzi, mówiłem to już wiele razy. A tego długu już nam nie spłacisz - mruknął Ardyt i milczał jeszcze przez chwilę, uważnie przyglądając się Ligrekowi.

Nie chciałem słuchać już więcej tej żałosnej rozmowy. Tylko utrzymywała mnie w przeświadczeniu o zaciętości mojego wspólnika i okrucieństwie świata. Nie miałem nastroju na dodatkowe pognębianie się, żałowałem śmierci Wilibóra. Co się stało z jego ciałem? Pewnie leży teraz pogruchotane gdzieś pomiędzy skałami, w górach. Zamarznie i będzie trwać gdzieś w śniegu dopóki nie rozwloką go padlinożerne ptaki.
Aby nie myśleć o tym dłużej i zająć czymś swój umysł, udałem się na polowanie wraz z pięcioosobową grupą, która została do tego wyznaczona jakiś czas temu. Czas jednak dłużył mi się niemiłosiernie, a ja sam cały czas czułem coś w rodzaju wewnętrznej pustki. Właściwie w moim życiu nic się nie zmieniło, z Wilibórem nie pracowałem przecież odkąd zostałem drugim zastępcą przywódcy. Mimo to, żal chłopaka. Zawsze jest przykro, gdy ktoś znajomy umiera.
Gdy wraz z pozostałymi uczestnikami polowania wróciłem do siedziby, byłem już w trochę lepszym nastroju. Słońce powoli zaczynało zachodzić, pomyślałem jednak zupełnie szczerze, że to nie był dobry dzień. W zasadzie dzień smutnych wspomnień. Przypomniałem sobie, że na zawsze wyniosłem się z rodzinnej jaskini. Powróciłem do chwili, gdy Ardyt mówił, że Mundus ma dostać odznaczenie za pracę na rzecz rozwoju Ligi Beżowych Ziem. W tym nie byłoby nic złego, gdybym tylko mógł pozbyć się uczucia tej ohydnej zawiści, która cały czas we mnie siedziała. Potem przywołałem wspomnienie sytuacji sprzed kilku godzin, żałosne błagania Ligreka, aż w końcu przypomniałem sobie moją wczorajszą rozmowę z Wilibórem, jego smutny pysk i oczy przepełnione ukrytym żalem. Gdy myślałem o tym wszystkim poczułem się jeszcze mizerniej.
- Co tam, Wrotycz? - gdy wróciłem do naszej siedziby, zagadnął mnie siedzący już wewnątrz Erbenik.
- Ech, parszywy dziś dzień - odrzekłem, machnąwszy łapą.
- A, w tym jednym masz rację - mruknął przywódca - połóż się lepiej i śpij. Jutro albo pojutrze zaczniemy w końcu rozbudowę tej dziury. Trzeba będzie usunąć wszystkie dokumenty.
Włos zjeżył mi się na głowie. Przecież obiecałem Ardytowi, że wezmę je do siebie na przechowanie. Już tam przecież nie mieszkam, nie mogę tego zrobić. No nic, będę musiał coś wymyślić.
Zasnąłem, lecz wspomnienia dzisiejszego dnia męczyły mnie nawet we śnie. Nie miałem już siły z nimi walczyć. To prawda, ten dzień nie należał do udanych.

   C. D. N.

Od Kamy CD Atarangi

Ja i Atarangi leżałyśmy na miękkim śniegu odpoczywając po smacznym posiłku i ze sobą rozmawiając.
- A może przejdziemy się gdzieś? - zaproponowałam po chwili - Nie wiem jak ci, ale mi już zbrzydło to leżenie
- Dobrze, ale najpierw zakopmy gdzieś te mięso - powiedziała Atarangi - Trochę go zostało, a szkoda byłoby je tak marnować
Skinęłam głową w geście zgody i wraz z waderą zabrałyśmy się do pracy. Dół wykopałyśmy w pobliżu rzeki, a dokładniej niedaleko mostka przez nią przechodzącego.
- A właściwie to gdzie chcesz iść? - spytała gdy już skończyłyśmy zakopywać jedzenie
- Obojętnie - stwierdziłam - Nie musimy iść w żadnym konkretnym kierunku. Spacerując bez celu po lesie też można napotkać coś ciekawego.
- Właściwie.. - zaczęła wadera - czemu by nie? No to chodźmy
Jak postanowiłyśmy, tak zrobiłyśmy. Było co prawda trochę pochmurno, jednak nie wiało, ani nie padało. Czas upłynął nam na opowiadaniu różnych historyjek i mówieniu o sobie. Bardzo szybko zauważyłam, że Atarangi jest dosyć małomówna.
Po kilkunastu minutach zauważyłam, że chmur kłębiących się ponad nami jest dużo więcej, przez co zaczęły skutecznie zasłaniać słońce.
- Zaczyna się robić trochę ciemno - stwierdziła Atarangi rozglądając się - Może już lepiej wracajmy?
- Dobry pomysł - powiedziałam
Jednakże w praktyce okazało się to dużo trudniejsze, ponieważ nie dość, że śnieg padał coraz mocniej, to jeszcze pojawił się porywisty wiatr. Wszędzie było widać tylko wszechobecną biel.

< Atarangi? >

piątek, 26 stycznia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 10

Nazajutrz obudziłem się przypuszczalnie w tym samym miejscu, w którym zasnąłem. Pocieszający był fakt, że Ardyt i Erbenik jeszcze spali. Ojoj, cośmy wczoraj robili? Nic nie pamiętam. Jedyne co przywoływały moje wspomnienia to moment w którym podczołgałem się pod ścianę i z błogością ułożyłem do snu, nie myśląc o niczym innym. Co było wcześniej? W poszukiwaniu pomocy rozejrzałem się naokoło. Ach, tak, butelki. Coś wczoraj piliśmy. Jakiś płyn o intensywnym, kłującym zapachu. Po co? Oczywiście, zaplecze chemiczne ligi. Nie wiem, szczerze mówiąc, jak oni chcą za pomocą tego ulepszyć nasze wojsko. Nadal czułem w mięśniach i kościach te kilka godzin snu, jeszcze zresztą chyba nie do końca się obudziłem, choć zazwyczaj działo się to szybko. Poza tym, byłem chyba chory. Głowa pękała mi niemal dosłownie, a nogi uginały się pod ciężarem mojego ciała. Przestraszyłem się nawet, że już mi tak zostanie, ale po kilkudziesięciu minutach spokojnego leżenia w końcu wstałem. Z żołądkiem też było coś tak... nie tak...
W międzyczasie obudził się również Ardyt, szybko jednak uznał, że nie ma po co wstawać, a dzień jest parszywy i poszedł spać dalej. Dosyć długo po nim ożywił się Erbenik. Ten ostatni chyba najgorzej zniósł wczorajszy eksperyment i gdy tylko się obudził, natychmiast zamknął się w jednym z pomieszczeń podziemnej jaskini i kazał szukać medyka. Ponieważ nie mieliśmy nikogo takiego pod ręką, zostało oddelegowanych dwóch przypadkowych członków ligi, z zimnymi, wypełnionymi śniegiem szmatkami i dużą ilością słodkiej wody do picia. Choć prawie każdy zajęty był swoimi obowiązkami, wszyscy mieliśmy nadzieję, że szef wyzdrowieje, choć on sam już żegnał się z życiem. Gdy około południa poczuł się trochę lepiej, cała liga odetchnęła z ulgą i... poza tym właściwie nic się nie zmieniło, bo przez cały dzień nikt mimo wszystko nie przerwał pracy.
Ponieważ Ardyt dalej spał, postanowiłem wymknąć się z terenu głównej siedziby i przedostać kilkaset metrów dalej, wgłąb Stepów, gdzie sporą, pustą przestrzeń pokrytą jedynie nielicznie rosnącymi krzakami zajmował Mundus i jego uczniowie.
Zanim jednak tam dotarłem, przypadkiem przechodziłem obok miejsca, gdzie Dachryk i Wilibór zajmowali się pracochłonną obróbką kamieni. Z początku nie planowałem się przy nich zatrzymywać, dopiero widząc, że Daszek najwyraźniej korzystając z nieobecności władz znów zrobił sobie długą przerwę i polazł gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku, postanowiłem przystanąć i porozmawiać przez chwilę z Wilibórem. Cokolwiek by nie mówić, od początku darzyłem go większą niż Dachryka sympatią. Byłem nawiasem mówiąc ciekaw, co powie mi tym razem.
- Wiluś? - podszedłem do niego - widzę, że jesteś sam. A gdzie Dachryk? - potoczyłem wzrokiem dookoła.
- Poszedł nad jezioro, napić się - odrzekł nieufnie basior - przychodzisz od Ardyta? Bo jeśli tak, to zaczynam się martwić, że dowództwo zabroniło już nawet przerw.
Już miałem uspokoić go i uczciwie odrzec, że to, z czym przychodzę, to w zupełności prywatna sprawa, która z dowodzeniem nie ma raczej wiele wspólnego. Jednak coś zaczepnego, co zawsze miałem gdzieś w duszy podkusiło mnie do podroczenia się z nim przez chwilę.
- Od Ardyta? - usiadłem naprzeciw niego, opierając się o jeden z dużych głazów, o które szlifowali kamienie - a czemu sądzisz, że to on, a nie ja mógł podjąć taką decyzję? - uśmiechnąłem się, powoli krzyżując przednie łapy.
- Wrotycz - odpowiedział spokojniej, trochę smutnym tonem - naprawdę nie widzisz, kim się stajesz? Przecież nie wymyśliłbyś niczego takiego, najwyżej zupełnie wbrew sobie, pokierowany oślizłymi łapami swojego nowego przyjaciela przytaknął i uwierzył, że miałeś jakikolwiek wpływ na podejmowanie takich działań.
Spochmurniałem. Słowa Wilibóra zabolały, ale nie wziąłem ich sobie bardzo do serca.
Pora uderzyć się w pierś i samemu przed sobą przyznać, że nie byłem wystarczająco dojrzały i gotowy, by zrozumieć sens machinacji, w którą tak łatwo i ufnie wszedłem. Nierozeznanemu  w świecie niedorostkowi z ujemnym poziomem rezolutności wygodniej było po prostu odepchnąć od siebie podobne refleksje i dalej beztrosko brnąć w to grzęzawisko.
- Ech, Wilibór, dlaczego to mówisz? - zapytałem z mieszanką niepewności i niedowierzania w głosie.
- Spójrz na siebie, Wrotycz, jesteś od nich zupełnie inny - przez chwilę patrzył na mnie smutno, po czym kontynuował - jest coś jeszcze. Z ligą współpracuje też twój przyjaciel, błękitny ptak, którego imienia nie znam...
Zbystrzałem. Mundus? Właśnie, co z nim?
- Nie ze swojej woli. Jest tu w następstwie pewnych twoich decyzji, o tym wszyscy wiedzą. Ardyt niczego nie robi bezcelowo, pamiętaj o tym - w tej chwili podniósł wzrok na coś znajdującego się za mną. Odwróciłem się błyskawicznie, ach, o wilku mowa. Ardyt stał za mną, z lekkim uśmiechem mrużąc oczy.
- Chyba będziecie musieli kończyć tą nudną rozmowę - powiedział podchodząc bliżej - Wrotycz, obawiam się, że idziemy.
- Idziemy? - zmarszczyłem jedną brew.
- Tak, wracamy do bazy, trzeba załatwić parę spraw, to nie zajmie wiele czasu.
Popatrzyłem jeszcze na mojego wcześniejszego rozmówcę, próbując wyczytać jakąś ostatnią wiadomość choćby z jego oczu. Gdy Ardyt odwrócił się i zaczął zmierzać w kierunku głównej siedziby, wilk powiedział jeszcze ściszonym głosem:
- Wieczorem idę pomóc w polowaniu, ty pewnie też nie masz czasu. Przyjdź jutro.
Kiwnąłem głową i czym prędzej podążyłem za dowódcą, na chwilę nawet wyprzedzając go na znak pośpiechu.
- Długo nam to zajmie? - zapytałem, starając się nie ukazywać mojej niechęci - chciałem porozmawiać z Mundusem, pracujemy teraz tak blisko siebie, a nie widziałem go już od dłuższego czasu.
- Ależ spokojnie - uciszył mnie basior - niedługo, jak szybko to zrobimy, popołudnie będziesz mieć wolne.
Wewnątrz jamy walało się mnóstwo papierów, nie przeraził mnie nawet ich widok, lecz gdy usiedliśmy do pracy, straciłem nadzieję nawet na wolny wieczór.
Robota polegała głównie na przekładaniu kartek z miejsca na miejsce i przepisywaniu co ważniejszych, w zasadzie nic, co mogłoby zbawić świat, pewnie właśnie dlatego moi towarzysze postanowili umilić sobie czas rozmową.
- Pamiętasz, Erbeniku, że jutro część z nas ma wyruszyć na te nowe tereny, które zajęliśmy jakiś czas temu?
- Poczekaj chwilę, po co oni tam w ogóle idą? - na pysku przywódcy można było zauważyć zdziwienie.
- Zdobyć więcej kamieni do budowy i zobaczyć, czy przypadkiem nikt znowu nie próbuje osiedlić się na naszych terytoriach. Nic nadzwyczajnego.
- Aha... - starszy wilk cały czas zdawał się nie być zainteresowany tematem - a wiesz może, na co dzisiaj polujemy? - zapytał powoli
- Nie mam pojęcia. Można by zapytać łowców - odrzekł pośpiesznie Ardyt.
- Tak, masz rację - znużony Erbenik smętnie pokiwał głową, po czym ziewnął i dodał mrukliwie - ech... cały czas boli mnie głowa...
- Jestem pewien, że do wieczora przejdzie - zapewnił rozmówca, kierując tory rozmowy z powrotem na poprzedni temat - myślę, że należy wysłać tam jeszcze kilka wilków do pomocy. Po cóż ma się ich męczyć tylko siedmiu, jeśli reszta i tak nie będzie nic robić.
- Mhhh... - Erbenik z boleścią dotknął swojego czoła i burknął - gdzie?
- Na nowe tereny, rzecz jasna. Wrotycz, co o tym sądzisz?
- Tak, jeśli masz jakieś powody, to dobry pomysł - pokiwałem głową, nie unosząc wzroku znad jakiegoś nieczytelnego dokumentu.
- Jeśli będzie ich więcej, z pewnością szybciej się z tym uporają.
- Tak, tak, racja - przytaknął drugi dowódca - a kogo jeszcze tam wyślemy?
- To... okaże się później, zobaczmy, kto akurat będzie wolny - zmieszał się Ardyt.
- Mi to tam bez różnicy, wysyłaj kogo chcesz - machnął łapą Erbenik - ważne, żeby załatwili tam co mają załatwić.
- Świetnie, nie zawiedziesz się - odparł hardo wilk - a tymczasem, Wrotyczu, Wrotyczu - tutaj Ardyt spojrzał w moją stronę - idziesz później do swojego przyjaciela? Niestety nie mogę iść tam z tobą, ale przekaż mu ode mnie, że jestem pod prawdziwym wrażeniem rezultatów jego pracy. Naprawdę, przekaż mu jeszcze, że jak tak dalej pójdzie, może przyznamy mu nasze najwyższe odznaczenie.
Zmarszczyłem brwi. Aż taki dobry jest? No nic, fajnie. Przekażę...

Tego samego wieczora, gdy skończyliśmy w końcu pracę z dokumentami i porządkowanie ich, mając dosyć papierów, udałem się w miejsce szkoleń młodej kadry z niezmiennym postanowieniem spotkania Mundusa. Było już praktycznie zupełnie ciemno, toteż obawiałem się, że nie zdążę na czas, jednak na miejscu okazało się, że grupa nie skończyła jeszcze ćwiczeń. Uśmiechnąłem się z ulgą i podszedłem do mojego przyjaciela, stojącego pomiędzy walczącymi w trójkach wilkami.
- Mundus, jesteś wreszcie - zamachałem ogonem - długo żeśmy się nie widzieli!
- A co ty tu robisz? - uśmiechnął się Mundurek, a jego oczy pojaśniały - nie siedzisz z dowództwem?
- Nie, no co ty - zaprzeczyłem gwałtownie, przypominając sobie cały dzień spędzony w towarzystwie Ardyta i Erbenika - skończyliśmy pracę i do domu.
Ptak odesłał uczniów do domów, a następnie usiedliśmy na niskim wzgórzu leżącym nieopodal, gdzie siedział zazwyczaj podczas prowadzenia szkoleń.
- Cieszę się, żeś do mnie przyszedł - uśmiechnął się ciepło - ale... byłeś wczoraj u swoich rodziców?
- Co? - przez chwilę zdałem się nie rozumieć jego słów, dopiero po kilku sekundach w pełni dotarł do mnie ich przekaz - ach, no tak - uderzyłem się łapą w czoło - spałem przecież w siedzibie ligi!
- Tak mi się wydawało - przytaknął ptak - może wolisz porozmawiać kiedy indziej? - zapytał, widząc moje zmieszanie - rodzina na pewno się martwi.
- Nie, nie - podrapałem się za uchem - już nie pierwszy raz śpię poza domem. Ja w zasadzie... chciałem ci powiedzieć, że dowództwo bardzo sobie chwali twoją pracę. Chcą nawet dać ci jakieś najwyższe odznaczenie.
- Najwyższe odznaczenie ligi - zachichotał - trafniej byłoby: jedyne, trochę prowizoryczne odznaczenie, jakie tutaj funkcjonuje. No cóż, miło mi. Mam wrażenie, że do niczego mi się ono nie przyda, ale przynajmniej ktoś w ogóle zauważył twoje starania - ostatnie trzy słowa wypowiedział z zastanowieniem.
- Moje? O czym ty mówisz? - było tego trochę za dużo. Najpierw dziwna rozmowa z Wilibórem, teraz nawet Mundurek mówi zagadkami - przecież chcą dać ci odznaczenie za doskonałe wyszkolenie członków ligi. Co się stało? Czemu się śmiejesz?
- Szczerze powiedziawszy, trochę rozbawia mnie twoja naiwność, Wrotyczku.
- Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.
- Inaczej - na chwilę wbił wzrok w ziemię, po czym popatrzył na mnie uważnie - mógłbym teraz od oka pogratulować ci zajęcia wysokiego stanowiska, życzyć powodzenia w nowej pracy, a jeśli byłbym bardziej gamoniowaty niż jestem, może nawet zacząłbym wciskać ci jakieś wazeliniarskie bzdury w przeświadczeniu o swojej przebiegłości, próbując wyżebrać od ciebie trochę przywilejów. Mimo wszystko nadal myślę, że jesteśmy przyjaciółmi, więc powiem ci jak przyjaciel: powinieneś z niego zrezygnować, dopóki istnieje taka szansa. Przypomnij sobie, nie ja pierwszy ci to mówię.
- Dlaczego niby? - zmarszczyłem brwi - czy lepiej jest nie nie znaczyć i przez całe życie być tylko małą jednostką w wielkim, bezdusznym tłumie?
- Na pewno bezpieczniej. Poza tym, nikt nie mówi o całym życiu, mój mały przyjacielu - pokręcił smutno głową - zważ również na to.
- Ej, jestem na tym stanowisku już kilka dni, a nawet nie zapowiada się na to, żeby ktoś próbował mi zaszkodzić.
- Nie widzisz tego, prawda?
- Co miałbym widzieć? - warknąłem.
- Chciałbym wyprowadzić cię z błędu, ale to niemożliwe, jeśli sam do tego nie dojdziesz.
- Dlaczego? Jesteś taki inteligentny, to mów!
- Powiedzieć ci, co się stanie? Wiem, że masz dobrą pamięć, zapamiętasz moje słowa, ale widzę już, że niczego one w tobie nie zmienią. W przyszłości będą po prostu boleć...
- Teraz. Chcę usłyszeć to co wiesz, ale z jakiegoś powodu nie chcesz mi powiedzieć.
- Jak sobie życzysz. Proszę, nie miej do mnie żalu i zapamiętaj, że mówię ci o tym tylko po to, aby pokazać na swoim przykładzie, że wystarczy uważnie słuchać i bacznie patrzeć, a można przewidzieć naprawdę wiele. Może przynajmniej tobie przyda się to w przyszłości, bo ja dziś jestem bezsilny.
- Nawet nie próbuję zrozumieć, co masz na myśli.
- Słuchaj i zapamiętaj moje słowa. Pozwól, że zaufam twojej inteligencji - westchnął - masz w lidze przyjaciela. Ale liga nie lubi przyjaźni. A co najważniejsze, nie traci czasu.
- Jaśniej? - uniosłem brwi. Przyjaciela? Każdy tutaj gotów zagryźć mnie albo własnoręcznie udusić, aby tylko przejąć stanowisko. Nie jestem aż tak głupi, żeby nie być tego świadom.
- Lubię mówić szczerze i prosto, ale tym razem mam swoje powody - popatrzył na mnie przepraszającymi oczyma, po czym rozejrzał się wokół - otóż, jutro część wilków wybiera się na tereny zajęte jakiś czas temu, prawda?
- Tak jest.
- Wiesz, kto konkretnie idzie?
- Nie... Ardyt ma dołożyć do tej grupy jeszcze kilka osób.
- Ach tak - nawet to powiedział w taki sposób, jakby chciał coś przekazać.
- Posłuchaj, nie mam już siły na takie zawiłości. Jest późno, a ja dziś nie najlepiej spałem.
- Wiem o tym. Gdy wczoraj wieczorem byłem w siedzibie dowództwa, żeby wymeldować się z pracy, wszyscy trzej leżeliście już nieprzytomni, schlani jak nieboskie stworzenia. Wcale się nie dziwię, że ta noc nie należała do twoich najlepszych. Tak, czy inaczej, przykro mi, lecz jeszcze nie mogę ci pomóc.
- W czym? I dlaczego "jeszcze"? - zapytałem ze zmęczeniem.
- To już okaże się w miarę upływu czasu - westchnął - lepiej idź już do domu. Rodzina na pewno czeka, a i ty sam wyglądasz, jakbyś ze zmęczenia zaraz miał się przewrócić.
Z wdzięcznością opuściłem Stepy i udałem się w drogę powrotną, do naszej jaskini, w której nie byłem od wczoraj. Z rozmowy z przyjacielem nie wyniosłem wiele, wiedziałem chyba jeszcze mniej niż wcześniej.
W dodatku wszystko przestało wydawać się takie jasne, za jakie wcześniej to uważałem.

   C. D. N.

Od Ymir'a

Obserwowałem zmęczonego już jelenia. Oglądał teren dookoła, ruszając przy tym uszami. Chciał mnie usłyszeć. Chciał uciec. Poprawiłem swoje łapy, nie spuszczając go z oczu. Jego lewy bok był cały zakrwawiony, mięso powoli zaczęło już odstawać. Mruknąłem cicho do siebie, nadal czekając na odpowiedni moment. O tyle dobrze, że wiatr w końcu zmienił kierunek, lecz musiałem się streszczać, gdyż nie miałem pewności, kiedy znów zmieni swój bieg, zdradzając przy tym moją pozycję. Przeczołgałem się do przodu, przeciskając się przez o dziwo, zielone krzewy. Jeleń zastrzygł uszami i przebiegł truchtem kilka metrów przed siebie. Nie miał już siły. Jego tylne nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. Położyłem uszy po sobie, kiedy znów wyczułem zapach jakiegoś wilka. Uniosłem kącik ust, ukazując przy tym kilka zębów. Nie chciałem innego towarzystwa, choć wiedziałem, że ktoś inny go wziął za swoją ofiarę. Miał jednak na tyle sił, aby zdołać uciec. Teraz jednak słabł, co wychodziło mi na rękę. Trwało to tak przez kilkadziesiąt następnych minut. Czekanie jednak mi się opłaciło. Jego zad bezwładnie upadł na biały puch, który w tamtym miejscu był już przesiąknięty jego krwią. Wierzgał jeszcze chwilę przednimi nogami, lecz kiedy tylko ujrzał mnie wyłaniającego się z ukrycia, zaprzestał tej czynności. Oddychał ciężko, lecz szybko. Obserwował mnie i moje ruchy. Kiedy przybliżyłem się do niego, położył się na bok, czekając na swoją śmierć. Nie dając mu więcej cierpienia, zatopiłem kły w jego szyi. Nawet się nie bronił. Kiedy przestał oddychać, zabrałem się za jedzenie. Wraz ze skończonym posiłkiem, ujrzałem inne wilki. Była ich trójka. Z otwartymi pyskami podeszli do mnie, warcząc.
- Ten jeleń jest nasz -wycedził pierwszy.
- To my go upolowaliśmy -dodał drugi, jeszcze bardziej strosząc swoje futro na karku.
Przekręciłem oczami i wymijając ich, odrzekłem ze spokojem.
- Jeżeli macie zamiar tak męczyć zwierzynę, lepiej, żebyście sami tak zdechli -to mówiąc, odszedłem.
Znajdywałem się poza granicami WSC, więc miałem pewność, iż te wilki nie należą do mojej, czy też sąsiedniej watahy -WWN. Myśląc o niej, przypomniałem sobie o ich przywódcy, oraz o tym, że chciał ze mną porozmawiać. Ciekawe, o czym znowu. Czyżbym znowu mu czymś podpadł? Albo znów ma dla mnie jakąś misję, pomijając oczywiście to, że nie należę do jego watahy, a do watahy Oleandra. Westchnąłem ciężko ze świstem, kręcąc przy tym głową. Lepiej, żeby ta sprawa nie była tak bezużyteczna, jak ta, którą teraz wykonuję. Mam na myśli wypatrywanie zagrożenia, ponieważ usłyszał, że jakieś wilki kręcą się w pobliżu terenów. Poprawka, są to właśnie te trzy wilki, może co najwyżej pięć, które są tu tylko przelotnie, ponieważ zostali masowo wygnani ze swojej byłej watahy. Smutny los, no ale cóż. Spojrzałem przed siebie, wsłuchując się ponownie w odgłosy natury. Ciche trele ptaków, skrzypiący pode mną śnieg czy szum niezamarzniętego jeziorka, które na swej drodze miało do pokonania niemały spad. Dzisiejszy dzień, pomimo wcześniejszego spotkania, będzie dosyć przyjemny. Zaśmiałem się na samą tę myśl. Zostawiając za sobą te myśli, wszedłem w końcu na tereny WSC. Rozejrzałem się dookoła i ruszyłem w stronę Polany Życia, gdzie miałem nadzieję spotkać kogoś znajomego. W końcu na tę bezsensowną misję, na jaką nie powiem kto mnie zesłał, straciłem kilka dni i za bardzo nie łapałem się ze spisem tutejszej ludności. Pokręciłem głową, próbując przy tym odgonić od siebie następne, przytłaczające mnie myśli. Na całą drogę z granicy do polany straciłem blisko półtorej godziny. Na miejscu stanąłem i rozejrzałem się dookoła, lecz kiedy nikogo nie zastałem, położyłem się na ośnieżonej ziemi. Byłem strasznie zmęczony, więc nawet nie wiedziałem, kiedy udało mi się przysnąć.
Zbudził mnie dziwny dźwięk. Nie otwierając oczu, wsłuchiwałem się w to, ruszając przy tym uszami. Po kilku chwilach, w końcu uniosłem ciężkie powieki, a moim oczom ukazała się jakaś postać. Była jednak jakaś inna. Nie znałem jej. Z zaciekawieniem patrzyłem na nią, powoli się zatracając. Kiedy się poruszyła, otrząsnąłem się w końcu. Szybko wstałem i już miałem ją zaatakować, kiedy ona po prostu się rozpłynęła, a ja wpadłem do jakiegoś ciemnego dołu.
Podniosłem się, dysząc przy tym głośno. Zdezorientowany obrzucałem wszystko dookoła swoim zmęczonym spojrzeniem. Wszystko jednak wyglądało normalnie.
- Sen? -powiedziałem do siebie.
Spojrzałem na swoje łapy i uśmiechnąłem się delikatnie, lecz szybko uśmieszek zszedł z mojej twarzy. Gwałtownie wstałem i spojrzałem przed siebie, gdzie stała jakaś postać. Nie mogłem jednak stwierdzić czy była to kolejna zjawa, czy już prawdziwa istota.

czwartek, 25 stycznia 2018

Od Palette CD Kurahy

"Nie podoba mi się ten basior, dobrze o tym wiesz."
"Wiem, jednak to mój przyjaciel."
'Pally, pamiętasz moje słowo, prawda?
"Tak. A ty pamiętasz mój sposób zachowania? Nie chcę nikogo narażać."
"I właśnie dlatego myślę, że ułatwiasz mi pracę i przeznaczeniu też"- Goth znowu się przekomarzał, po wcześniejszej zmianie z poważnego tematu.

Kiedy w końcu wróciłam z WWN, od dłuższego czasu zapanowała na nieboskłonie noc. Poinformowałam rodziców o swoim powrocie i po szybkim posiłku, znowu wyszłam ale tym razem na swoisty spacer po części terenów, do których miałam jakiś sentyment. Tak naprawdę jednak lubiłam przebywać nocą na zewnątrz, starałam się cieszyć ostatnimi takimi dniami. Siedząc tak sobie wpatrując się w niebo z małą ilością chmur a większą gwiazd i ozdobnym sierpem księżyca, trochę błądziłam w myślach. Właściwie, jak miałaby wyglądać moja i innych przyszłość przez ten ślub? Och. Całe zajście znają moi rodzice i para alfa. 

"Może poinformujesz innych? Jestem tego ciekaw."
'Myślisz, że mogłabym?"
"Przecież nie zakazałem tego, jedynie..."
"Wiem to. Ale dziękuję, przemyśle to."

-Piękna dziś noc- z rozmowy w myślach z narzeczonym wyrwał mnie głos Kurahy. Spojrzałam na niego, spoglądał na mnie badawczo. Przytaknęłam głową.
-W istocie. Takie wieczory jak te, działają w sposób kojący.
-Jakieś problemy?- Zapytał dosiadając się.
-Nie- odparłam wracając spojrzeniem w górę.- Po prostu lubię takie chwile wyciszenia się. Każdemu się czasem przyda.
-Dlaczego mnie unikasz od dłuższego czasu?- Zapytał łagodnie. Westchnęłam.
-Mam swoje powody. Ale bierz tego do siebie- mruknęłam. Nie mogłam mu
wyjawić prawdy o mnie i Goth'cie. Ale mogę powiedzieć tyle, ile jest możliwe.- Tylko lepiej dla ciebie, żebyś nie podchodził zbyt blisko.
-Dlaczego? Co jest nie tak? Proszę, powiedz mi- poprosił jednak pozostałam nieugięta. Za to wstałam z zamiarem powrotu do domu.
-Nie mogę. Ale może w przyszłości wyjaśnię... Lepiej już pójdę- dodałam.
-Pozwól, że cie odprowadzę- powiedział również wstając basior. Przymknęłam na sekundę oczy. To tylko przyjacielska propozycja, spokojnie. Uspokajałam zarówno siebie jak i demona, nie czując żadnej odmowy, kiwnęłam głową na znak zgody. Głównie w milczeniu szliśmy, przekazałam mu, że ostatnie 50m lepiej, żebym przeszła sama. Niechętnie się zgodził i po życzeniu sobie wzajemnie dobrej nocy, rozeszliśmy się. Dobrze zrobiłam z tym odejściem. Przed jaskinią z ziemi nagle wyrosła piękna czarna róża, która się prosiła o wzięcie. Nie musiałam się zastanawiać o właścicielu dzieła. To był Goth.

< Kuraha? >

Od Wrotycza CD Palette - "Liga Beżowej Ziemi"

Paletka wyszła, po prostu odeszła. Dlaczego mnie teraz zostawiła? Zawsze była moją ukochaną siostrą, chyba nie planuje odciąć się ode mnie tak po prostu, bo przyjąłem propozycję współpracy rosnącego w siłę zgromadzenia. Czy moja decyzja o przyjęciu tego stanowiska była aż tak niesłuszna? Przecież wznieść się na szczyt hierarchii silnego zgrupowania, choćby było ono na razie małe, to szczęście, na pewno nie inaczej...
"Wznosić się i upadać" - przebiegło mi jak zwinna wiewióreczka przez myśl. Eee... Skąd takie głupie pomysły? Spotkał mnie zaszczyt, nie zmarnuję go. A Palette, niech mówi i myśli co chce, fakt faktem, ligę znam bez dwóch zdań lepiej niż ona, byłem tam od samego początku, widziałem, jakie wpływy i jaką siłę zyskują, jaki obszar powoli wchodzi w ich posiadanie. Jest tylko jedna pewna teraz rzecz: stanowczo wolę być z nimi niż przeciwko nim. Co zresztą Palette. Jeszcze przyjdzie i przeprosi mnie kiedyś za te okrutne słowa. Tak będzie, naprawdę...
Tymczasem czas mijał, następnego dnia udałem się jak zazwyczaj do siedziby ligi. Na wieczór zapowiadała się jakaś robota, musiałem jakoś wykazać swoje zaangażowanie. W końcu ważne, odpowiedzialne stanowisko zobowiązuje. W głębi duszy, choć oczywiście wcale nie dawałem tego po sobie znać, cieszyłem się z zajścia tak wysoko. Teraz już tylko trzymać się jednego celu: nie dać się zabić wrogom politycznym, ani zrzucić ze stanowiska. W sumie dosyć proste, biorąc pod uwagę, że cały oddział będzie teraz skupiał się na obronie mojej skóry. Tak, tej samej, której ostatnio zrobili kuku.
- Co dziś robimy? - zapytałem, wchodząc do głównego pomieszczenia, w którym siedzieli Ardyt i Erbenik.
- Widzisz, kochany kolego, ostatnią akcję trzeba było odwołać, z przyczyn niezależnych od nas. Tak więc przypadkiem złożyło się, że całe popołudnie mamy dla siebie - jako pierwszy zaczął oczywiście mój kompan ze starej ekipy. Główny dowódca pokiwał tylko głową i wrócił o przeglądania jakichś papierów, co robił przez większość czasu, kiedy tylko się na niego natykałem - nooo, Wrotycz, może wyjdziemy z tego zaduchu na świeże powietrze, skontrolujemy pracę wszystkich naszych członków... musisz w końcu zobaczyć, jak wspaniale jest mieć władzę. W twoim starym życiu, zanim dołączyłeś do nas, nie było chyba zbyt wielu momentów, w których mogłeś wykazać się swoimi wybitnymi zdolnościami, prawda? - Ardyt podszedł do mnie i zapytał z nutką troski w głosie - potrzymaj mi proszę to piórko - wręczył mi spore, gęsie pióro ogołocone z chorągiewki, którego używał do pisania i zapraszającym gestem wskazał wyjście z jaskini.
- Wybitnymi, powiadasz? - odparłem ze zdziwieniem.
- Kolego, nie bez powodu jesteś na tym stanowisku - zaśmiał się porozumiewawczo. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie krzątali się pozostali, mniej ważni członkowie ligi.
- Wyobraź sobie - wilk śmiesznie podskakiwał na trzech nogach, trzymając łapę na moim ramieniu - że ledwie wczoraj nasze grono zasiliły trzy nowe wilki! Nie skonsultowaliśmy tego z tobą, bo jestem pewien, że nie miałbyś nic przeciwko temu... trzy nowe dusze, z której strony by nie patrzeć, to tylko szczęście dla naszej drużyny. Zgadzasz się z tym...
- Oczywiście - przytaknąłem niechętnie, chciałem dodać coś jeszcze, ale trzymany w pysku "patyk" skutecznie mi to utrudniał, zrezygnowałem więc z dalszego syczenia przez zęby.
- Mniejsza zresztą z tym. Później ci ich pokażę. Tacy sami jak cała reszta. A tymczasem przejdźmy się dalej, na otwartą przestrzeń, w tych krzakach nic nie widać. Ach, no tak, dalej na Stepach odbywają się właśnie ćwiczenia. Muszę ci podziękować, Wrotycz - nagle zmienił ton głosu na bardziej uroczysty - ten twój przyjaciel to dla nas prawdziwy skarb. Przygotuje naszych do ewentualnych walk lepiej, niż ktokolwiek tutaj byłby to w stanie zrobić.
- Cieszę się, że wam odpowiada - uśmiechnąłem się - mi też pomógł z ćwiczeniami...
- Ależ to coś więcej niż tylko pomoc - rozentuzjazmował się wilk - prawda to, świetny jest - zgrabnie zakończył ten temat i mówił dalej - o, proszę. Oto nasi nowi członkowie - wskazał łapą na trzy wilki, wydłubujące z ziemi jakieś niewielkie kamienie. Wszystkie skłoniły się lekko, co połechtało próżność ukrytą na dnie mojego umysłu - i nasz malusieńki kamieniołom, przyda się do budowania ścian w naszej siedzibie. Sam rozumiesz, rozbudowa będzie dobrym pomysłem...
- Tak, tak - przytaknąłem pobieżnie.
- No, mamy tego już trochę, na rozdzielenie dwóch pomieszczeń starczy - przerwał szybko i kontynuował - przy przekopywaniu wnętrza będzie pracować inna ekipa. Mamy to w planach już niedługo. Rozumiesz, trzeba będzie gdzieś przechować nasze dokumenty...
- Nikt z was nie ma żadnej jaskini...? - zapytałem bez entuzjazmu. Basior tylko rozłożył ręce ze znaną mi już, niewinną miną, którą miał w zwyczaju przybierać w niektórych sytuacjach - dobrze, w takim razie przechowam u siebie.
- Wielkie dzięki, Wrotycz, dobry z ciebie wilk - ucieszył się - co my byśmy bez ciebie zrobili...
- Nie ma sprawy. No, co dalej? - chciałem jak najszybciej obejrzeć wszystko co miał mi do pokazania, by zdążyć jeszcze porozmawiać z Mundusem.
- Większość naszych jest teraz na polowaniu, muszą zaopatrzyć nas na trzy dni, bo jutro będzie inna robota. Reszta na szkoleniu twojego przyjaciela. Zostały jeszcze nasze równiaki - westchnął z lekkim uśmiechem - szlifują kamienie.
- Wilibór, Dachryk - uśmiechnąłem się, gdy podeszliśmy do wilków. Pierwszy z zacięciem tarł zaostrzonym kamieniem o duży, chropowaty głaz leżący na ziemi. Drugi siedział obok z drugą bryłką - jakże dawnośmy się nie widzieli.
- Wrotycz! - rzucił Wilibór spokojnym tonem, któremu jednak nie brak było cichego wyrzutu - po co w z nami rozmawiasz? Nie wiesz, że już nie jesteśmy jedną ekipą...
- Ty jesteś teraz taki ważny - nie wiedziałem, czy w słowach Dachryka było więcej kpiny, czy podziwu. Nigdy mnie nie lubił.
- Uspokójcie się, chłopaki - odezwałem się pogodnie - przecież nie będziemy chyba tylko siedzieć w siedzibie i przekładać dokumentów z miejsca na miejsce - niepewnie popatrzyłem na Ardyta. Przez krótką chwilę nie odzywał się, a potem jakby dotarły do niego moje słowa, po czym powiedział gorliwie:
- Och, nie! Oczywiście. Ale to prawda, nie będziemy już z nimi pracować - dodał bezemocjonalnie.
Ze zdziwieniem popatrzyłem na pracujące wilki. Wilibór zaczął trzeć kamieniem o głaz jeszcze mocniej, a na jego pysku pojawił się wyraz wysiłku.
- Tak jest, Wrotyczu - powiedział jeszcze - może o tym nie wiesz, ale wraz z chwilą, gdy zająłeś honorowe stanowisko wasala naszego nowego dowódcy, zostaliśmy zdegradowani do roli rzemieślników i zamiast polować, całymi dniami we dwóch harujemy tutaj, choć wcześniej wyznaczone były do tego cztery inne wilki, które otrzymywały godną zapłatę...
Spoważniałem. Czy to prawda? Dlaczego zmuszają ich do tej pracy? Kątem oka popatrzyłem na Ardyta, który z kolei wbił wzrok w przedmówcę, przez chwilę mierząc go zmrużonymi oczami.
- Nie musisz nawet słuchać tych głupot - machnął łapą - jedno z drugim nie miało nic wspólnego. Dachryk, skończ już tą przerwę, dobrze? - niedbale rzucił na pożegnanie, po czym pokierował moje kroki dalej.
- No dobrze, co teraz? - zapytałem, gdy odeszliśmy trochę dalej.
- Pokażę ci jeszcze tylko, ile kamieni udało nam się zebrać i przerobić, a potem wracamy do naszego centrum.
- Hmm - przez chwilę nie byłem pewny, czy zadanie tego pytania będzie rozsądne, ale zaniepokojenie sprawiało, że nie mogłem się przed nim powstrzymać - Ardyt...
- Cóż się stało, kochany kolego?
- Kiedy pójdziemy sprawdzić, co się dzieje na szkoleniach? - zapytałem cicho.
- Ach, drogi Wrotyczu - przeraził się - zupełnie o tym zapomniałem, wybacz mi. Musimy chyba przełożyć tą wizytację na jutro... zresztą twój przyjaciel jest z pewnością wystarczająco kompetentny, żeby pracować z naszymi bez kontroli.
- Tak, pewnie tak - spochmurniałem. Z jednej strony to dobrze, że Ardyt nie mógł nachwalić się rezultatów jakie odnosiło szkolenie prowadzone przez Mundusa. Z drugiej...
- No, jak ci się podoba nasz system? - zapytał z zadowoleniem, gdy powróciliśmy do bazy - praca wre, już niedługo zobaczymy postępy.
- Czekam z niecierpliwością - odrzekłem - co robimy dziś wieczorem?
- A, to wymaga dłuższego wyjaśnienia - pokiwał głową mój towarzysz - nasza drużyna rozpoczęła ostatnio robotę nad utworzeniem własnego zaplecza chemicznego. Sam rozumiesz, kochany kolego, że takie rzeczy bywają potrzebne. Można z łatwością zniszczyć nawet najbardziej zaciekłych wrogów, przy użyciu tego, czego nawet w najśmielszych snach by się nie spodziewali. O utworzeniu takowego zaplecza podjęlibyśmy decyzję oczywiście wspólnie, jednak sam rozumiesz, jesteś w dowództwie tak krótko, a plany podjęcia się tego przedsięwzięcia sięgają już dłuższego czasu. Otóż nie mamy na razie nikogo, kto mógłby się tym zająć, lecz od zaprzyjaźnionych w lesie dostaliśmy ostatnio dostawę pewnej substancji, której działanie musimy wypróbować. Jako że dzierżenie obowiązku przywództwa wymaga poświęceń, musimy sprawdzić działanie tego eliksiru sami.

- Sami? - przestraszyłem się.
- Nie pękaj, Wrotycz - wilk stuknął mnie w bok - to podobno nie trucizna, zamiast odbierać, dodaje mocy.
- Tak mówisz - nieprzekonany zmarszczyłem jedną brew - no dobrze. Dziś wieczorem?
- Obawiam się, że wieczór już się zbliża - demonstracyjnie odwrócił się i popatrzył na różowe, zachodzące słońce.

Erbenik, Ardyt i ja usiedliśmy w jamie dowództwa, każdy z nas z jedną, niewielką buteleczką zawierającą dziwnie pachnący płyn. Kichnąłem i niepewnie popatrzyłem na kompanów.
- To ten... - zaczął Erbenik równie niespokojnie - no to chlup.
- Pijemy - Ardyt odważnie wziął pierwszy łyk, po czym skrzywił się niesamowicie i zakaszlał - co to ma być?!
- Jak to "co"? - drugiemu basiorowi płyn wyraźnie posmakował - eliksir mocy, moi drodzy. I to właśnie my jako pierwsi go spróbowaliśmy.
Wolno wziąłem jeden łyk. Na upartego nie był wcale taki zły.

Około godzinę później każdy z nas opróżnił już po jednej buteleczce eliksiru mocy. Wszyscy jednogłośnie uznali, że w słowach o jego zbawiennych właściwościach nie było przekłamania. Wszyscy czuli się świetnie, lepiej w zasadzie, niż kiedykolwiek. Erbenik co prawda przysnął, ale rozmowa trwała nadal, bez jego udziału.
- Wrotycz - Ardyt usiadł naprzeciwko mnie i zaśmiał się dziwnie - ja to cię właściwie zawsze lubiłem, wiesz? Tylko czasem... sam rozumiesz...
- Arduś, nie ma sprawy przecież - zamaszyście machnąłem łapą, rozciągając równocześnie mięśnie całego ciała - ja nie jestem pamiętliwy...
- Naprawdę? - mój rozmówca zdał się nagle stracić humor - nie masz mi za złe? - po czym począł machać łapami jak średnio opamiętany - wiem, jestem czasem zbyt niecierpliwy.
- No tsso ty, Arduś - miłościwym gestem położyłem mu łapę na ramieniu.
- Ty to jesteś... równy gość. Przepraszam cię, Wrotycz - zachlipał basior - ale najbardziej to ja cię lubię za tego twojego przyjaciela - zakołysał się w obydwie strony i gwałtownie oparł o ścianę, cały czas gestykulując.
- A czemu? - obruszyłem się, a w mojej duszy nagle pojawił się wewnętrzny wyraz poczucia niedocenienia.
- No jak to, mówiłem ci - Ardyt rozłożył łapy, usiłując wyklarować przekaz - taki przyjaciel, taki nauczyciel to skarb! Nikt nigdy tak nie ten... - jedna z jego przednich kończyn wirowała w powietrzu, szukając odpowiedniej, ukrytej wśród odmętów podświadomości jednostki leksykalnej - nauczać. Nawet ja bym nie potrafił tak zająć się młodzieżą... nawet TY byś tak nie potrafił - chyżo cisnął łapę w moją stronę, wyprężając ją w prokuratorskim geście.
- Jjja? - zatchnąłem się na chwilę - a skąd wiesz?
- Są słabi, są nieźli, są świetni i są niezastąpieni, Wrotyczku - uśmiechnął się łaskawie i pełnym dobroci ruchem, lekko pokiwał głową.
Przez chwilę czułem się trochę urażony, lecz po nieznacznym przesunięciu się jednej tylko ze wskazówek któregoś z milionów zegarów na świecie, których pewnie nigdy nie zobaczę, doświadczyłem słodyczy najpiękniejszego z uczuć, senności. Nie powstrzymywałem się długo, wcisnąłem się pomiędzy piaszczystą ścianę a podłoże i pogrążyłem w miodopłynnym stanie śnienia.

   C. D. N.