poniedziałek, 15 stycznia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 3

"Jutro na wschodzie, na Stepach waszej watahy...". Rozejrzałem się. Jutro, znaczy dzisiaj. Na Stepach, jestem tutaj.
"Kiedy? Rano, wieczorem?!". W myślach odtworzyłem moją wczorajszą rozmowę z basiorem z Ligi Beżowej Ziemi. Byłem pewien, że umawialiśmy się dokładnie tutaj, dzisiaj. Wszystko pasuje.
"Przyjdź w porze, która najbardziej ci odpowiada". Czyli pora się zgadza. Ja też się zgadzam. Dlaczego nikogo tu nie ma?
Postanowiłem poczekać jeszcze chwilę. Usiadłem spokojnie na zamarzniętym piasku i westchnąłem głęboko. Nagle do moich uszu dotarł odgłos kroków. Zlokalizowałem go i od razu popatrzyłem na tego, kto szedł mi na powitanie. Był to oczywiście ten sam wilk, którego poznałem jako pierwszego i który rozmawiał ze mną wczoraj.
- Jednak się zdecydowałeś? - uśmiechnął się pozornie ciepło - to świetnie. Widać, że będzie z ciebie dobry równiak.
Skrycie przewróciłem oczyma. Niech mówi do mnie zrozumiale, albo w ogóle.
- Przyszedłem. Co teraz? - pospieszyłem go z całą nieufnością, którą mimo wszystko darzyłem to zgromadzenie, które, choć zupełnie nieznane i nad wyraz podejrzane, było jednak intrygujące.
- Chodź - kiwnął głową i poprowadził mnie w głąb stepów. Po kilku minutach dotarliśmy do małego zagajniczka, który utworzył się pewnie samoistnie z kilku dużych kęp różnorakiej roślinności i niedużych, lecz gęstych drzew. Wewnątrz, osłonięte przed wiatrem, śniegiem i wzrokiem niepożądanych osób siedziało sześć wilków. To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, to, że większość z nich była niemal szczeniętami, niewiele starszymi ode mnie. Poznałem jednego z nich, jeszcze leczył ranę na brzuchu. Basiorek, który mnie tu przyprowadził wraz ze mną usiadł wśród pozostałych i zabrał głos jako pierwszy.
- Koledzy, mamy wśród nas, jak już pewnie wiecie, nowego kompana. To Wrotycz z Watahy Srebrnego Chabra, pomoże nam w walce o lepszy świat. Niech nasze cele zostaną osiągnięte również dzięki jego wkładowi w ciężką pracę, która nas czeka. Jest nas niewielu, razem dopiero ośmiu, lecz będzie coraz więcej.
- Witamy cię, mały wilku - jeden ze starszych basiorów zmarszczył brwi. Dreszcze przebiegły mi po ciele na sam widok jego spojrzenia. Odruchowo popatrzyłem też na tego z dużym brzuchem, jednak szybko odwróciłem wzrok. Wyglądał jeszcze groźniej. Potoczyłem wzrokiem po całej reszcie towarzystwa i odetchnąłem z ulgą, przekonując się, że nie wyglądają tak nieprzyjaźnie.
- Niech Ardyt wprowadzi cię w nasz system - nakazał ten starszy. Dyskretnie rozejrzałem się by sprawdzić, który z wilków zareaguje na to imię.
- Ach! - mój znajomy basiorek siedzący obok nagle jakby coś sobie przypomniał - zapomniałem. Ardyt to ja. Chodźmy, jeśli jesteś już wśród nas, musimy wyjaśnić sobie kilka spraw.
Kiwnąłem głową i wstałem widząc, że mój przewodnik kieruje się w stronę otwartej przestrzeni na stepach. Przez chwilę miałem wrażenie, że wilk wymienił ze swymi towarzyszami jakieś dziwne spojrzenie, ale szybko dotarło do mnie, że to pewnie moja wyobraźnia pod wpływem podenerwowania podsuwa mi takie myśli. Podążyłem za nim, mając już trochę dość tej całej tajemniczej ostrożności z jaką opowiadają o czymkolwiek.
- Otóż, kolego, od dziś należysz do nas. Tylko przyjmij te słowa na poważnie, bo koniec współpracy nie jest przewidziany.
- Co proszę?
- Zapamiętaj sobie, że od nas się nie odchodzi. Możemy cię pożegnać tylko wtedy, gdy twoja działalność w naszym gronie będzie przynosiła nam szkody. Sam z siebie nie możesz się już wycofać.
- Rozumiem - nie byłem w stanie powiedzieć nic innego, poczułem pustkę w głowie.
- Nasza działalność nie ogranicza się do Watahy Szarych Jabłoni. Jest ona jak lotnisko, z którego możemy wystartować. Planujemy bowiem coś o wiele większego. Ty natomiast możesz zwracać się do naszego zgromadzenia w każdej sprawie, zawsze uzyskasz naszą pomoc.
Kiwnąłem głową, z coraz większym zainteresowaniem słuchając jego opowieści.
- Zyskałeś silnych przyjaciół, Wrotycz. Naprawdę silnych - wydawało mi się, że mówił to już kiedyś. Tym razem jednak było w tych słowach takie przekonanie, że ja sam poczułem się silniejszy.
- Wiesz, mówiłem ci kilka dni temu, że nikt nie może dowiedzieć się o lidze. Dziś chciałbym wyjaśnić to trochę dokładniej. Możesz powiedzieć o istnieniu naszego zgromadzenia wyłącznie  swoim najbardziej zaufanym bliskim. Wiesz.. - trochę teatralnie obejrzał się za siebie, jakby chcąc sprawdzić, czy nikt nas nie słyszy - każdy, kto z twojego polecenia dołączy do naszego grona, będzie małym szczebelkiem w drabinie, po której będziesz piąć się w górę po honory i dostatek. To tylko kwestia czasu. Wszystko co dla nas zrobisz, po stokroć ci się opłaci.
- Chwileczkę - coś nagle mnie tknęło - wydaje mi się, że wcześniej mówiłeś coś innego. Coś o tym, że tutaj wszys...
- Nie jestem pewien, o co ci chodzi - przerwał ze smutnym wyrazem pyska - ale może po prostu coś źle zrozumiałeś?
"Nie" - pomyślałem, marszcząc brwi "czuję, że to ty   źle   rozumiesz   to,   o   czym   mówisz".

Po dosyć długiej rozmowie wróciłem do domu z głową pękającą od szalejących po niej konceptów. Dawno nie wgłębiłem się tak intensywnie we własne myśli. Chociaż... coś mi nie wychodziło. Chyba łatwiej byłoby po prostu nie zastanawiać się nad pewnymi rzeczami. Łatwiej było nie myśleć. Usiadłem na śniegu i zacisnąłem powieki, spuszczając głowę. Źle się poczułem. Było mi niedobrze, gdy zaczynałem układać swoje refleksje. Dlaczego?

   C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz