wtorek, 16 stycznia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 4

Dwa dni po moim realnym wstąpieniu do ligi, siedziałem w naszej jaskini wraz z rodzicami. Nie myślałem nawet o swoim członkostwie, które związało mnie z tym ugrupowaniem być może na długi czas. Nie byłem tam od czasu formalnego przystąpienia do ich grona i, muszę przyznać, absolutnie nie czułem takie potrzeby. Spoko, była sobie liga, gdzieś tam istnieli jej członkowie. Byłem sobie też ja. Szczerze mówiąc nie brałem tej przynależności bardzo poważnie. Chociaż może lepiej byłoby powiedzieć, że po prostu nie myślałem o nim tak, jak pozostali. Powiedzieli, że gdy będę czegoś potrzebował mam to im mówić i z każdym problemem zwracać się do nich o pomoc. Tak więc zamierzałem zrobić w razie potrzeby, a dopóki nic takiego nie nastąpi trwać w przekonaniu, że Liga Beżowej Ziemi nie zmienia niczego w moim życiu.
- Wrotycz? - w pewnej chwili usłyszałem słowa ojca - coś się stało, prawda? - obejrzałem się. Oboje z matką patrzyli na mnie zatroskanymi oczami, czekając na odpowiedź. Pewnie taką długą, szczerą do bólu, emocjonalną i obnażającą jakąś straszną prawdę.
- Nie, dlaczego? - mruknąłem.
- Zamykasz się w sobie, synku - odpowiedziała mama, spoglądając mi w oczy ze strapieniem.
- Nie, co, dlaczego? - wstałem zamykając oczy i energicznie kręcąc głową - coś się we mnie zmieniło?
- Czy ja wiem... - mama z zastanowieniem popatrzyła na tatę, jakby szukając wsparcia. Ten szybko podłapał to spojrzenie i dodał:
- Nie bawisz się z siostrą, ze znajomymi? Sam biegasz po tym lesie?
- Wiecie chyba, że ćwiczę? - odrzekłem z nutką wyrzutu.
- Oczywiście, kochanie - mama przymknęła oczy - ale ćwiczysz z Mundusem. A on był u nas któregoś dnia, kiedy ty poszedłeś na niemal cały dzień do lasu.
- Oj, nie wiem - znów wolno pokręciłem głową - może byłem z Zawilcem? A może akurat musiałem odpocząć od wszelkiego towarzystwa. Chyba nie zamierzacie mi tego zabraniać?
- Nie zabrałeś ze sobą nawet Paletki? - zapytała cicho mama. Ojciec westchnął, po czym odpowiedział:
- Oczywiście, każdy ma prawo również do odpoczynku. Przez cały dzień...?
- Cały - uciąłem cicho.
Wyszedłem z jaskini, by trochę odetchnąć. Rodzice zresztą poczuli chyba potrzebę porozmawiać o moich problemach, bo gdy tylko znalazłem się poza jaskinią, usłyszałem głos taty:
- Trochę rozumiem naszego syna. Byłem jedynakiem, też większość czasu spędzałem w samotności. Jeśli tego potrzebuje...
- Martwię się, Jaskier. Jeśli zacznie oddalać się od swoich rówieśników... albo od siostry...
- Spokojnie. Przecież dobrze się z nimi dogaduje.
- Będzie musiał żyć wśród nich...
Nie słuchałem dalej ich rozmowy, bo chyba ucichła. Westchnąłem tylko ciężko i wolnym krokiem powlokłem się przed siebie, w las.
I po raz trzeci coś mnie zaskoczyło. Był to nikt inny jak Ardyt z jeszcze dwoma innymi wilkami. Tym z dużym brzuchem i drugim, którego nie miałem jeszcze okazji poznać.
- Witaj nasz kompanie! - zawołał - tym razem spotykamy się niezupełnie przypadkiem. Zanim jednak przejdziemy do sprawy, która nas tu sprowadza, oto Wilibór i Dachryk, którego już miałeś okazję poznać.
- Tak, tak, miło mi - spochmurniałem. Nie wiem dlaczego, jednak robiłem to automatycznie, gdy tylko ci kolesie z ligi pojawiali się w zasięgu wzroku - proszę bardzo, mówcie. Nigdzie mi się nie śpieszy.
- Oczywiście, nie ma nic ważniejszego, niż Liga Beżowej Ziemi. Niedługo się o tym przekonasz - zapewnił niepokojącym tonem Ardyt - przybywamy by powiedzieć ci o zadaniu, jakie mamy do wykonania. My trzej wraz z Dachrykiem zostaliśmy do tego wyznaczeni. Wilibór będzie nas osłaniał. Chodźmy.
- Gdzie idziemy? Po co? - zapytałem zrównując kroku z pozostałą trójką. Nie musiałem długo czekać na wyjaśnienia.
- Do wsi. Robiłeś to już kiedyś, przypominasz sobie?
- Czy to ma związek z kurami? - zmarszczyłem jedną brew.
- Nie do końca. Dziś zamiast kur będzie coś lepszego.
Nie zadawałem więcej pytań, postanowiwszy dowiedzieć się wszystkiego na miejscu. W końcu dotarliśmy nad rzekę i przeszliśmy przez drewniany most, dzielący nasze terytorium od ludzkiego.
- Tam jest nasz cel - tym razem Dachryk kiwnął głową w kierunku jednego z gospodarstw. Przyjrzałem się uważniej i dostrzegłem podrośniętego źrebaka stojącego na jakimś podwórzu. To ma być nasz cel?!
- Mamy polować na coś tak wielkiego? - szepnąłem do towarzyszy - we troje?!
- Tak naprawdę we czworo - poprawił mnie Ardyt - Wilibór będzie nas osłaniał.
- Ale... - na chwilę przeniosłem wzrok na małego konika - dlaczego tutaj? W lesie mamy dużo jedzenia.
- A czy widziałeś kiedyś jakiekolwiek tak dostępne? - oblizał się wilk - przecież on jest jakby podany na dłoni. Stoi tutaj całkiem sam, nawet nie ucieknie. Za wielki? Jest niewiele większy od ciebie, kolego.
- Dobre sobie. Jak chcecie go później przenieść na wilcze tereny? - mruknąłem.
- Zagonimy tam tą zwierzynę. Jak już go otoczymy, będziemy go mogli zawlec nawet i na same stepy. Tylko las trochę przeszkadza.
- Chyba żartujesz - mruknąłem.
- E! - zawołał lekko zdziwiony - chcesz koniny, nieletni? To zamknij się i chodź - wyszedł z naszego ukrycia jako pierwszy i rzucił się w kierunku źrebięcia. Chcąc nie chcąc, podążyłem za nim wraz z Dachrykiem i Wilibórem, który od razu skierował się w stronę ludzkiego domu. Tak na wszelki wypadek.
Wszyscy trzej zaciekle szczerząc kły goniliśmy kopytnego w kierunku mostu. Byleby na naszą stronę, na tereny należące do wilków. Tam pewnie ludzie nie będą nas ścigać. Obejrzałem się jeszcze na ludzkie osiedla. Nikogo chyba nie było w domu, bo nasza gonitwa po podwórzu pozostała bez reakcji ze strony ludzi.
Ledwie znaleźliśmy się z naszą ofiarą na bezpiecznym gruncie, zabraliśmy się do rzeczy. Źrebię szybko się zmęczyło i poddało, wydało z siebie tylko kwik mordowanej ofiary. Sarny umierają ciszej. Koń jest podobną ofiarą do kopytnych zwierząt leśnych. Mimo wszystko miałem wyrzuty sumienia. To był źrebak, mógł jeszcze długo żyć.
Nie można się więc dziwić, że do domu wracałem w kiepskim stanie psychicznym. Cały czas wracał do mnie obraz zwierzęcia młodego tak jak ja, zabitego bez powodu. Pomimo iż jedli go wszyscy z ligi, trochę mięsa zostało. To nasunęło mi kolejną refleksję. Jeśli nawet tak małej ilości jedzenia nie byli w stanie sprostać, najwyraźniej nieźle im się powodzi.
Chyba powinienem mimo wszystko bardziej się postarać o dobrą pozycję w tej grupie.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz