Wczoraj chyba przedobrzyłem z ćwiczeniem.
Gdy tylko wstałem ze swojego legowiska, poczułem, że moje mięśnie nie zapomną mi wczorajszych, pozornie prostych zmagań z pozornie niegroźnym gałganem. Z jednej strony dobrze jest czuć skutki treningu, z drugiej, lepiej, żeby było one raczej pozytywne, jak w ostatnich dniach.
Gdy rozciągnąłem się i rozgrzałem, okazało się, że nie jest tak źle. Czułem tylko lekkie zakwasy w przednich łapach, ale to przecież nic groźnego. Najwyżej dzisiaj poćwiczę w taki sposób, żeby ich nie nadwyrężyć.
Gdy pojawił się Mundus, obmyśliliśmy dalszy plan ćwiczeń i udaliśmy się do lasu. Dziś nie było ciężko, praktycznie cały dzień zszedł mi na szarpaniu tegoż samego co wczoraj gałganka, tym razem jednak dostałem odgórny nakaz, by bardziej niż na pracy całego ciała skupić się na rozwijaniu szczęki. Pozostałym mięśniom dałem więc odpocząć. Pod wieczór, gdy mój pysk był bardziej zmęczony niż po trzech poprzednich dniach razem wziętych, przeszliśmy jeszcze nad rzekę bym mógł popływać i rozluźnić mięśnie. Było chyba o kilka stopni cieplej niż wczoraj, tak więc przedostanie się przez lód do wody nie było trudne.
Po powrocie do domu zasnąłem nie kompletnie wyczerpany jak w ostatnich dniach, ale z tak samo czystym sumieniem i świadomością, że dzisiejsze ćwiczenia były bardzo udane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz