Nazajutrz wstałem wypoczęty i zrelaksowany, z przyjemnością czekając na kolejny wysiłek. Mundurek przyszedł do mnie niedługo po tym. Wyglądał równie harmonijnie i promiennie, jak reszta otaczającego mnie dziś świat. Na pytanie, co będziemy dziś robić, opowiedział szczegółowo o planie ćwiczeń. Chyba sprawiało mu radość pomaganie mi.
- Będzie oczywiście gałganek, trochę pływania jak zazwyczaj, ale dzisiaj oprócz tego trochę pobiegasz.
Na widok mojego lekko zawiedzionego wzroku, wytłumaczył:
- Mówiłem ci już wcześniej, że musisz dosyć długo powtarzać te same ćwiczenia, żeby przyzwyczaić mięśnie do takiego wysiłku i jednocześnie zwiększyć ich moc. Im więcej będziesz pływał, tym lepiej będziesz to robić.
Pokiwałem głową. Miał rację. Zresztą pływanie oraz szarpanie i gryzienie materiału nie jest złe. W pewnym sensie to ostatnie leży w mojej naturze. Szarpanie. Ciągnięcie i gryzienie. Mrrr.
Jak mówił, tak też się stało. Nie ma sensu opowiadać o tym, co robiłem już wcześniej. W każdym razie było dużo machania łapami w zimnej wodzie, zaciskania kłów na szmatce i siłowania się z drzewem za jej pomocą.
Druga część treningu, jaką przewidział Mundus, składała się na biegania na bardzo krótki dystans. W tym celu udaliśmy się na Polanę Życia, gdzie mogłem wyszaleć się i wybiegać, by jakoś spożytkować ostatnie, ledwo dyszące resztki nagromadzonej w moich nogach energii. Od szczytu jednego z łagodnych, rozległych wzgórz na sam dół i znowu w górę, na drugi szczyt. I z powrotem. I tak trzydzieści pięć razy. Bajecznie, serio.
Pod koniec dnia czułem wszystkie te mięśnie, których rzadko używam, a które ćwiczyłem dzisiaj biegnąc w górę i w dół. Gdy skończyliśmy było już ciemno, ale w moim umyśle zagościła niesamowita radość. Następny dobrze wykorzystany dzień szybko przemijającego czasu szczenięcości.
Gratulacje!
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz