Pod wieczór w końcu wróciliśmy na Stepy, do siedziby ligi. Ostatnio stała się nią obszerna jama pod ziemią, podzielona na kilka pomieszczeń, w której spokojnie mogli zmieścić się wszyscy jej członkowie. Jedno z nich do użytku dostaliśmy Ardyt, Dachryk, Wilibór i ja. Weszliśmy do niej, teoretycznie tylko na chwilę, by sporządzić "raport z dzisiejszych działań".
- Nieźle żeś zabalował z tą pysią, ci powiem - zarechotał Dachryk, gdy położył się pod jedną ze ścian, odsłaniając swój wielki brzuch - taka cicha woda z ciebie, Wrotycz.
Przełknąłem ślinę i zniżyłem pysk. Czułem się fatalnie. Nie musiał mnie dobijać, po co o tym mówił?
- Ta druga też niczego sobie - westchnął wilk, wbijając wzrok w sufit.
- Daj mu spokój, zobacz, ledwo może ustać na nogach - zaśmiał się Ardyt, biorąc ze stosu papierów leżącego w kącie niezapisaną kartkę - uspokój się, dzieciaku, wyluzuj.
Popatrzyłem spode łba na basiorka, który trzymając w łapach pożółkłą kartkę, popatrzył na mnie z pokrzepiającym uśmiechem. Gdy tylko na niego spojrzałem, przed oczami stanął mi obraz płonącego żywcem wilka. Opuściłem wzrok i westchnąłem głęboko.
- Pomóżcie mi - wyrzekł pogodnie Ardyt, rozpościerając papier na skalistym podwyższeniu służącym za stół - trzeba zrobić sprawozdanie.
- Musimy teraz...? - Dachryk przeciągnął się i sennie zakrył pysk łapami - zmęczony jestem.
- Dawajcie, chłopaki - Ardyt nieco poważniej kiwnął głową w stronę czekającej na wypełnienie strony.
- No dobra, pisz - Wilibór, który wyglądał równie smętnie jak ja, podniósł się ze swego miejsca i podszedł do towarzysza. Zrobiłem to samo - ziemie nienależące do żadnej watahy - wskazał na kartkę - punktualnie o godzinie dziesiątej znaleźliśmy się w lesie za zachodnią granicą WSJ. Napotkaliśmy opór ze strony obcych wilków, roszczących sobie prawa do nieswoich terenów...
- Mam. Co dalej?
- No właśnie... - zapeszył się Wilibór.
- Ponieważ terytorium, które mieliśmy za zadanie zbadać nie należało do nich, tak jak nakazuje prawo, walczyliśmy - włączyłem się do dyskusji - czterej, z przeciwnikiem w liczbie pięciu osób. Wygraliśmy walkę i przejęliśmy terytorium, które wcześniej planowaliśmy zająć.
- Świetnie - Adryt skończył pisać - Wrotycz, powiem o tobie kilka słów dowództwu.
Uśmiechnąłem się słabo i pokiwałem głową, cofając się na swoje miejsce.
- Podpisano, Ardyt, Dachryk, Wrotycz, Wilibór - Ardyt zaczął pośpiesznie zwijać kartkę, po czym powiedział z westchnieniem - no, koledzy, do domów. Spotykamy się jutro.
Rozeszliśmy się, zrobiło się późno i oprócz naszej czwórki w siedzibie ligi prawie nikogo nie było. Z żałosnymi myślami wlokłem się wolno przez las, tak, że do jaskini dotarłem dopiero w nocy. Wszyscy już na mnie czekali. Gdy wszedłem do jaskini, zgnębiony, zmarnowany i półżywy, spotkałem się z falą niełaskawych uwag i pretensji, na które nawet nie miałem siły odpowiadać. Opadłem na swoje legowisko i słuchałem tylko rozmowy mojej rodziny.
- Gdzieś ty był tyle czasu, Wrotycz? - ojciec zapytał poważnie.
- Dlaczego zniknąłeś na calutki dzień? Wszyscy tak się martwiliśmy... - mama wyglądała na roztrzęsioną. Popatrzyłem na nią ponuro, przez chwilę po tym mając wrażenie, że gdy nasze spojrzenia spotkały się, na jej twarzy pojawiło się jeszcze większe przerażenie.
Palette również coś powiedziała, o niebo spokojniejszym tonem, oczy jednak same mi się zamykały i przestawałem kontaktować. Nie miałem już siły nawet odpowiadać na pytania. Byłem tak bardzo zmęczony...
C. D. N.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz