Kolejny dzień. Przepiękny, jak zwykle. Dziś w końcu zaczęliśmy rozbudowę bazy. Dokumenty, już wyniesione leżały pod jaskinią i czekały na tego, kto miał je przechować przez najbliższe dni. Trzeba było zrobić to szybko, zanim nie zacznie padać śnieg albo nie zawilgotnieją od mgły unoszącej się w powietrzu. To ja miałem być za to odpowiedzialny... cóż było robić? Znów muszę poprosić o pomoc Mundurka. Jak zwykle, nie przemyślę i wplączę się w coś, a mój przyjaciel musi mnie z tego wyciągać. Chyba powoli się do tego przyzwyczajam. Nie sposób zaprzeczyć moim licznym błędom, jakie popełniałem przy każdej możliwej okazji, jednak nie jest chyba tak źle, jeśli dostałem się aż na tak ważne stanowisko.
- Mundurek? - podszedłem do ptaka prowadzącego zajęcia z kilkoma wilkami - możesz mi w czymś pomóc?
- Jeśli tylko będę w stanie - odrzekł spokojnie, nadal śledząc walkę swoich podopiecznych.
- Miałem przechować dokumenty...
- W jaskini, w której już nie mieszkasz - kiwnął głową.
- Tak... - schyliłem łeb, popatrzywszy na Mundusa prosząco.
- Wiesz jak ryzykujemy? Nie wolno posiadać dokumentów ligi niepowołanej osobie.
- Nikt się o tym nie dowie. Nie mogę się przecież wycofać teraz, gdy już leżą przed jaskinią. Jestem przy władzy... a ciebie całe dowództwo bardzo ceni i szanuje. Nic się nie stanie.
- Może i jesteś bystry, Wrotuś - odpowiedział smutno ptak - i przecież niegłupi. Ale niestety nie znasz jeszcze życia, a nie jesteś na tyle domyślny, by móc...
- Och, przestań już - warknąłem - pomóż mi lepiej z tymi papierami.
- Już idę, idę - odparł, zwracając się jednocześnie do swoich uczniów - kończymy już, moi drodzy. Spotkamy się jutro, jak zwykle.
- Hej, Mundus - wtem wtrącił się jeden z jego uczniów - słyszeliście, co z Ligrekiem? - podszedł do mojego przyjaciela z konspiracyjnym wyrazem na pysku. Wokół zebrało się pozostałych pięciu, zaciekawionych basiorków.
- No, można powiedzieć - przytaknął ptak.
- Właśnie, co się z nim w końcu stało? - ja również podszedłem do grona zainteresowanych i zmarszczyłem jedną brew. Już wczoraj sytuacja zapowiadała się smętnie, żal mi było nieszczęsnego wilka płaszczącego się przed Ardytem - krawacik?
- Powiesili go - odrzekł ponuro mój przyjaciel - ale za tylne nogi. Umieranie dużo dłuższe i w nieporównywalnie większych cierpieniach, niż zerwanie rdzenia kręgowego. Jeśli się nie mylę, wisiał tam przez ponad trzy godziny.
Wśród grupki młodocianych wilków dało się słyszeć burzliwe szepty
- Po tym czasie był w tak złym stanie, że dziwiłem się, że w ogóle żyje - kontynuował ptak.
- Przeżył?! - zapytałem.
- Ledwie.
- Ta, a potem jakiś zdrajca pomógł mu wydostać się i straceniec gdzieś zniknął - wtrącił jeden z młodocianych uczestników treningu - takich wieszałbym za jedną nogę, z jak najcięższym kamieniem przywiązanym do szyi.
- Na twoim miejscu nie oceniałbym tak tego zdarzenia.
- A jak niby? To zdrada, wystąpienie przeciwko naszemu prawu, a zdradę należy karać tak, by nikt nigdy nie odważył się zrobić niczego podobnego - rzucił butnie basiorek.
- Mam wrażenie, że mówiłbyś co innego, gdybyś to ty konał na tym drzewie - uśmiechnął się słabo ptak, przez chwilę uważnie patrząc w oczy przedmówcy - zresztą nie mówiłem o tym, jak należy traktować pomoc w takiej sytuacji. Co do tego sam mam mieszane uczucia. Chodzi mi raczej o to, że nie ma dowodów na to, że ktokolwiek mu pomógł.
- Co? - żachnął się rozmówca - myślisz, że będąc w takim stanie mógłby sam uciec?
- Na pewno nie tak widowiskowo jak wygląda to w zbiorowej podświadomości, ale doczołgać się do bezpiecznego miejsca gdzie nikt by go nie szukał, tym bardziej, że miał na to całą noc, jak najbardziej.
- Ja tam nie wiem - basior wzruszył ramionami, nie mając żadnych argumentów przemawiających za jego zdaniem w tej sprawie. Towarzystwo w końcu powoli rozeszło się, a my mogliśmy udać się po dokumenty. Tak, by nikt nie zauważył, dokąd je niesiemy.
- Dziękuję ci jeszcze raz, przyjacielu - westchnąłem, gdy dotarliśmy na miejsce, do niedużej nory między korzeniami grubego świerka - więc... - rozejrzałem się z niechęcią - tu mieszkasz? - norka była niewielka, ciemna, z pewnością niewygodna, a podczas deszczu ziemia wewnątrz zapewne przemiękała. Zupełnie inaczej i, nie ukrywam, bardziej dostojnie wyobrażałem sobie mieszkanie mojego przyjaciela, który był przecież ptakiem. Zamiast gniazda wśród słonecznych gałęzi wiecznie zielonego drzewa, miałem przed sobą marną szczelinę między korzeniami drzewa, gdzieś pod ziemią.
- Czasem się tu prześpię, zazwyczaj robi za schowek - wzruszył ramionami Mundurek, wczołgując się do wnętrza i układając gdzieś tam wszystkie nasze dokumenty - ale nie martw się o te papiery, nie przemokną.
- Mam nadzieję - mruknąłem - koledzy nie byliby zadowoleni.
- Tak, czy inaczej, niech cię o to głowa nie boli, mój mały przyjacielu - mruknął, wychodząc spod ziemi i otrzepując pióra z kurzu.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz