Lubiłam momenty, podczas których mogłam biegać na całego bez żadnych obaw. Jeszcze bardziej kochałam momenty, gdzie biegłam nowymi ścieżkami nie znając ich tras i ukrytych przeszkód. Pozwalało mi to na instynktowne działanie i jeszcze zabawniejsze szkolenie się pod względem zwinności, chociaż szósty zmysł, czy jak go inaczej nazwać, miał tu przeważającą rolę. Uśmiechnęłam się pod nosem spoglądając za siebie na kolejną pokonaną trasę. Biegi mogłam już na dziś oficjalnie zakreślić jako spełnione, to czas na trudniejszy element, który mało kiedy mogłam wykonać.
Stanęłam pod jednym z bardziej ośnieżonych drzew w niewielkim lesie. Zobaczymy co tym razem się stanie...
Udało się mi w miarę szybko wdrapać na tą sztukę, która gdzieniegdzie miała lodowe ślady. Mocne zapierania się pazurkami i całym ciałem w końcu dawały te efekty, które bardzo chciałam. Chociaż miałam obawy do ostatniej części, to w głowie miałam obraz jak to wszyscy inni również ciężko ćwiczą. Napełniona nowymi pokładami determinacji, skoczyłam na następne drzewo i znowu i znowu. W pewnych chwilach zjeżdżały mi łapki z gałęzi bo lód, ale w końcu mogłam się o własnych siłach wdrapać, bez obawy o upadek. Dlatego na koniec po zejściu, byłam z siebie dumna.
Byłam już silniejsza. Ale to dopiero początek.
Gratulacje!
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz