Przez dłuższą chwilę nie mogłem dojść do siebie po tym, co zobaczyłem. Palette odeszła. Nawet na chwilę nie zmieniła wyrazu twarzy, gdy to zjawisko rozdarło dwóch z nas. Siedziałem na ziemi, nie mając wystarczająco sił by się poruszyć. Obawiałem się, że nie byłbym w stanie ustać na nogach, na szczęście nie było aż tak źle, podniosłem się wolno i rozejrzałem wokoło pół przytomnym wzrokiem. Zbyt dużo tego, Wrotycz. Odejdź stąd, szybko, zanim zwariujesz. Pod twoimi stopami leżą fragmenty jelit Mera, jednego z naszych wilków.
Nie mogłem się powstrzymać, przeniosłem wzrok na martwe ciało Arela, leżące kilka metrów dalej. Jeszcze bardziej mną to wstrząsnęło. Resztki jego głowy bezkształtnie porozrzucane wokoło, kręgosłup wydaje się jeszcze drżeć, a gdzieś tam obok leży jego gałka oczna. Taka okrąglutka.
Od tych przeżyć zrobiło mi się niedobrze. Najpierw paniczny strach o siostrę i desperacka walka z przeciwnikami, później przerażenie doprowadzające do granic wytrzymałości, gdy dwa, przed kilkoma sekundami żywe jeszcze wilki były rozrywane na krwawe strzępy.
Dopiero po następnej chwili poczułem coś chłodnego na uchu. Strząsnąłem to z siebie i popatrzyłem po sobie. O niebiosa, drgnąłem. Cała moja sierść była pokryta szczątkami Mera.
Zachwiałem się i wolno ruszyłem w stronę Stepów. Muszę jak najszybciej zetrzeć z siebie tą maź.
Po jakimś czasie, gdy uspokoiłem się i doprowadziłem trochę do porządku moje ciało i stan ducha, dotarłem w końcu do siedziby Ligi Beżowej Ziemi, nie bez strachu. Co tam zastanę? Wiedzą, że Palette była moją siostrą. Wiedzą. Dlaczego im się do tego w ogóle przyznałem? Co mnie opętało? Czy to tylko paniczny strach przed dowódcą, czy jeszcze coś innego, nie byłem w stanie nawet o tym pomyśleć. Miałem wrażenie, że dzieją się ze mną ostatnio zastanawiające rzeczy.
- Ardyt...? - skulony wszedłem pod ziemię, do środka, mając nadzieję, że zastanę tam tą jedną, przyjazną duszę.
- Ach, patrzcie, kto w końcu przyszedł! - był tam, siedział nad jakimiś papierami. Odwrócił się błyskawicznie i zawołał - Wrotycz, jak śmiesz się do mnie odzywać!
Skuliłem się w sobie jeszcze bardziej i na moment, gdy zapadła cisza, przestałem oddychać.
- To ten zdrajca - podeszło do mnie kilkoro innych wilków, które słabo znałem - co teraz z nim zrobimy? - zapytał jeden z nich.
- Przecież go nie zabijemy - Ardyt uśmiechnął się lekko - przywiążcie tą kanalię do drzewa. Niech tam na razie siedzi. Później może się nim zajmę.
Co tu zaszło? Dlaczego on mówi do mnie w ten sposób? Nawet nie próbowałem się bronić, zgraja zaciągnęła mnie pod pobliskie drzewo i uwiązała na łańcuchu, którym dysponowało dowództwo. Zawsze zastanawiałem się, po co im ten łańcuch.
- Wilibór! - krzyknąłem, widząc gdzieś w oddali pomiędzy rozszalałym tłumem kompana. Niepewnie zbliżył się do nas, stając gdzieś z boku. Poczekał, aż pozostali rozproszą się do swoich zajęć i usiadł niedaleko mnie.
- Czego chcesz? - zapytał dosyć chłodno, czułem jednak, że pod tą nieprzyjazną maską kryje się cień życzliwości.
- Powiedz mi, błagam cię, co się stało?
- Arel nie żyje, to wiesz. I ten jego wazeliniarz, Mero. To chyba było coś strasznego, prawda? Nie wiem z resztą, nie było mnie przy tym. Ardyt został na ten moment zastępcą naszego dowódcy, w miejsce Arela - to mówiąc uznał chyba, że nie potrzebuję więcej wyjaśnień. Nie zadałem też żadnych pytań, a basior odszedł nie mówiąc nic więcej. Westchnąłem i położyłem się. Nie miałem już siły. Ardyt... chyba krzywdy mi nie zrobi. Tak przynajmniej wolałem na razie myśleć.
Wraz z nastaniem wieczoru zacząłem się niepokoić. Nikt nawet nie myślał mnie uwolnić. W domu pewnie będą się martwić.
Minęła noc, którą spędziłem na mrozie, czując jedynie zimny metal wpijający się w moją szyję. Nadszedł kolejny dzień, wciąż leżałem pod drzewem, a moja sierść była pokryta świeżą warstwą śniegu.
- Wrotycz? - usłyszałem nad sobą znajomy głos, szybko otworzyłem oczy - Arel zginął przez ciebie, zdajesz sobie z tego sprawę? - to Ardyt.
- To nie moja wina, nie mogłem przewidzieć tego co się stanie - pokręciłem głową.
- Podnieś się psie, jak ze mną rozmawiasz - wyrzekł ze wzgardą. Położyłem uszy po sobie, zbierając wszystkie siły by pokonać odrętwienie i usiąść na ziemi.
- Wiesz, że to twoja siostra zabiła dwa z naszych wilków. Widziałeś, w jaki sposób to zrobiła i byłeś przy tym.
- To nie ona! - warknąłem - nigdy nie miała mocy, by robić takie rzeczy.
- Sam widzisz, kochany kolego - uśmiechnął się niewinnie i rozłożył łapy w geście bezradności - sprawy mówią same za siebie. Moglibyśmy podciągnąć to pod najgorszą zdradę względem nas. Za zamach na jednego z dowódców i jego zastępcę. Ale na twoje szczęście to nie nikt inny, a ja jestem tu teraz szefem - jego głos ociekał arogancją - tylko Erbenik stoi ponad mną, mógłbym cię zniszczyć, wgnieść w ziemię, rozerwać na strzępy jeszcze ciekawsze niż te, w których leży teraz ciało Mera. Pewnie zastanawiasz się, jak długo będziesz tu siedzieć i czekać na zmiłowanie. Myślę, że jeszcze dosyć długo - zmrużył oczy, nie przestając się uśmiechać - mam jeszcze kilka pomysłów, co można z tobą zrobić, ale zostawię to sobie na wszelki wypadek. Lubisz mieć kłopoty, Wrotycz. Pewnie nadarzy się niejedna okazja do wykorzystania ich.
< Siostrzyczko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz