Czekał mnie kolejny ciężki dzień. Shino odpuścił mi skakanie po górach, a na chodzenie po drzewach nie dałem się namówić. Lis sam już chyba nie wiedział co ze mną zrobić, więc przez całe popołudnie wykonywałem najróżniejsze ćwiczenia, od skakania na boki, po bieganie wokół drzewa. Coraz częściej robiliśmy przerwy, w trakcie których, opowiadał mi o ojcu, zupełnie jak wtedy w górach. Te historie może i były nieco przekoloryzowane, ale słuchałem ich z wielką chęcią. Tematu mojej matki nie poruszyliśmy nigdy. Byłem z tego zadowolony.
Biegliśmy przez las. Shino był właśnie w połowie jednej z opowieści.
- Mówiłem im, żeby nie budzili niedźwiedzia, ale oni swoje - przerwał i skoczył w bok, by ominąć drzewo. - Na szczęście obserwowałem to zajście z drzewa. Niewiele to w sumie dało, bo chwilę później wywołali niezły pożar. Pół lasu poszło z dymem.
- Zero odpowiedzialności, czyż nie? - spytałem, szczerząc zęby w uśmiechu. Lis robił co mógł, by przestrzec mnie przed lekkomyślnym działaniem.
W końcu, nasz trening został przerwany przez narastający głód. W samą porę, bo akurat zaczynało się ściemniać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz