piątek, 26 stycznia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 10

Nazajutrz obudziłem się przypuszczalnie w tym samym miejscu, w którym zasnąłem. Pocieszający był fakt, że Ardyt i Erbenik jeszcze spali. Ojoj, cośmy wczoraj robili? Nic nie pamiętam. Jedyne co przywoływały moje wspomnienia to moment w którym podczołgałem się pod ścianę i z błogością ułożyłem do snu, nie myśląc o niczym innym. Co było wcześniej? W poszukiwaniu pomocy rozejrzałem się naokoło. Ach, tak, butelki. Coś wczoraj piliśmy. Jakiś płyn o intensywnym, kłującym zapachu. Po co? Oczywiście, zaplecze chemiczne ligi. Nie wiem, szczerze mówiąc, jak oni chcą za pomocą tego ulepszyć nasze wojsko. Nadal czułem w mięśniach i kościach te kilka godzin snu, jeszcze zresztą chyba nie do końca się obudziłem, choć zazwyczaj działo się to szybko. Poza tym, byłem chyba chory. Głowa pękała mi niemal dosłownie, a nogi uginały się pod ciężarem mojego ciała. Przestraszyłem się nawet, że już mi tak zostanie, ale po kilkudziesięciu minutach spokojnego leżenia w końcu wstałem. Z żołądkiem też było coś tak... nie tak...
W międzyczasie obudził się również Ardyt, szybko jednak uznał, że nie ma po co wstawać, a dzień jest parszywy i poszedł spać dalej. Dosyć długo po nim ożywił się Erbenik. Ten ostatni chyba najgorzej zniósł wczorajszy eksperyment i gdy tylko się obudził, natychmiast zamknął się w jednym z pomieszczeń podziemnej jaskini i kazał szukać medyka. Ponieważ nie mieliśmy nikogo takiego pod ręką, zostało oddelegowanych dwóch przypadkowych członków ligi, z zimnymi, wypełnionymi śniegiem szmatkami i dużą ilością słodkiej wody do picia. Choć prawie każdy zajęty był swoimi obowiązkami, wszyscy mieliśmy nadzieję, że szef wyzdrowieje, choć on sam już żegnał się z życiem. Gdy około południa poczuł się trochę lepiej, cała liga odetchnęła z ulgą i... poza tym właściwie nic się nie zmieniło, bo przez cały dzień nikt mimo wszystko nie przerwał pracy.
Ponieważ Ardyt dalej spał, postanowiłem wymknąć się z terenu głównej siedziby i przedostać kilkaset metrów dalej, wgłąb Stepów, gdzie sporą, pustą przestrzeń pokrytą jedynie nielicznie rosnącymi krzakami zajmował Mundus i jego uczniowie.
Zanim jednak tam dotarłem, przypadkiem przechodziłem obok miejsca, gdzie Dachryk i Wilibór zajmowali się pracochłonną obróbką kamieni. Z początku nie planowałem się przy nich zatrzymywać, dopiero widząc, że Daszek najwyraźniej korzystając z nieobecności władz znów zrobił sobie długą przerwę i polazł gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku, postanowiłem przystanąć i porozmawiać przez chwilę z Wilibórem. Cokolwiek by nie mówić, od początku darzyłem go większą niż Dachryka sympatią. Byłem nawiasem mówiąc ciekaw, co powie mi tym razem.
- Wiluś? - podszedłem do niego - widzę, że jesteś sam. A gdzie Dachryk? - potoczyłem wzrokiem dookoła.
- Poszedł nad jezioro, napić się - odrzekł nieufnie basior - przychodzisz od Ardyta? Bo jeśli tak, to zaczynam się martwić, że dowództwo zabroniło już nawet przerw.
Już miałem uspokoić go i uczciwie odrzec, że to, z czym przychodzę, to w zupełności prywatna sprawa, która z dowodzeniem nie ma raczej wiele wspólnego. Jednak coś zaczepnego, co zawsze miałem gdzieś w duszy podkusiło mnie do podroczenia się z nim przez chwilę.
- Od Ardyta? - usiadłem naprzeciw niego, opierając się o jeden z dużych głazów, o które szlifowali kamienie - a czemu sądzisz, że to on, a nie ja mógł podjąć taką decyzję? - uśmiechnąłem się, powoli krzyżując przednie łapy.
- Wrotycz - odpowiedział spokojniej, trochę smutnym tonem - naprawdę nie widzisz, kim się stajesz? Przecież nie wymyśliłbyś niczego takiego, najwyżej zupełnie wbrew sobie, pokierowany oślizłymi łapami swojego nowego przyjaciela przytaknął i uwierzył, że miałeś jakikolwiek wpływ na podejmowanie takich działań.
Spochmurniałem. Słowa Wilibóra zabolały, ale nie wziąłem ich sobie bardzo do serca.
Pora uderzyć się w pierś i samemu przed sobą przyznać, że nie byłem wystarczająco dojrzały i gotowy, by zrozumieć sens machinacji, w którą tak łatwo i ufnie wszedłem. Nierozeznanemu  w świecie niedorostkowi z ujemnym poziomem rezolutności wygodniej było po prostu odepchnąć od siebie podobne refleksje i dalej beztrosko brnąć w to grzęzawisko.
- Ech, Wilibór, dlaczego to mówisz? - zapytałem z mieszanką niepewności i niedowierzania w głosie.
- Spójrz na siebie, Wrotycz, jesteś od nich zupełnie inny - przez chwilę patrzył na mnie smutno, po czym kontynuował - jest coś jeszcze. Z ligą współpracuje też twój przyjaciel, błękitny ptak, którego imienia nie znam...
Zbystrzałem. Mundus? Właśnie, co z nim?
- Nie ze swojej woli. Jest tu w następstwie pewnych twoich decyzji, o tym wszyscy wiedzą. Ardyt niczego nie robi bezcelowo, pamiętaj o tym - w tej chwili podniósł wzrok na coś znajdującego się za mną. Odwróciłem się błyskawicznie, ach, o wilku mowa. Ardyt stał za mną, z lekkim uśmiechem mrużąc oczy.
- Chyba będziecie musieli kończyć tą nudną rozmowę - powiedział podchodząc bliżej - Wrotycz, obawiam się, że idziemy.
- Idziemy? - zmarszczyłem jedną brew.
- Tak, wracamy do bazy, trzeba załatwić parę spraw, to nie zajmie wiele czasu.
Popatrzyłem jeszcze na mojego wcześniejszego rozmówcę, próbując wyczytać jakąś ostatnią wiadomość choćby z jego oczu. Gdy Ardyt odwrócił się i zaczął zmierzać w kierunku głównej siedziby, wilk powiedział jeszcze ściszonym głosem:
- Wieczorem idę pomóc w polowaniu, ty pewnie też nie masz czasu. Przyjdź jutro.
Kiwnąłem głową i czym prędzej podążyłem za dowódcą, na chwilę nawet wyprzedzając go na znak pośpiechu.
- Długo nam to zajmie? - zapytałem, starając się nie ukazywać mojej niechęci - chciałem porozmawiać z Mundusem, pracujemy teraz tak blisko siebie, a nie widziałem go już od dłuższego czasu.
- Ależ spokojnie - uciszył mnie basior - niedługo, jak szybko to zrobimy, popołudnie będziesz mieć wolne.
Wewnątrz jamy walało się mnóstwo papierów, nie przeraził mnie nawet ich widok, lecz gdy usiedliśmy do pracy, straciłem nadzieję nawet na wolny wieczór.
Robota polegała głównie na przekładaniu kartek z miejsca na miejsce i przepisywaniu co ważniejszych, w zasadzie nic, co mogłoby zbawić świat, pewnie właśnie dlatego moi towarzysze postanowili umilić sobie czas rozmową.
- Pamiętasz, Erbeniku, że jutro część z nas ma wyruszyć na te nowe tereny, które zajęliśmy jakiś czas temu?
- Poczekaj chwilę, po co oni tam w ogóle idą? - na pysku przywódcy można było zauważyć zdziwienie.
- Zdobyć więcej kamieni do budowy i zobaczyć, czy przypadkiem nikt znowu nie próbuje osiedlić się na naszych terytoriach. Nic nadzwyczajnego.
- Aha... - starszy wilk cały czas zdawał się nie być zainteresowany tematem - a wiesz może, na co dzisiaj polujemy? - zapytał powoli
- Nie mam pojęcia. Można by zapytać łowców - odrzekł pośpiesznie Ardyt.
- Tak, masz rację - znużony Erbenik smętnie pokiwał głową, po czym ziewnął i dodał mrukliwie - ech... cały czas boli mnie głowa...
- Jestem pewien, że do wieczora przejdzie - zapewnił rozmówca, kierując tory rozmowy z powrotem na poprzedni temat - myślę, że należy wysłać tam jeszcze kilka wilków do pomocy. Po cóż ma się ich męczyć tylko siedmiu, jeśli reszta i tak nie będzie nic robić.
- Mhhh... - Erbenik z boleścią dotknął swojego czoła i burknął - gdzie?
- Na nowe tereny, rzecz jasna. Wrotycz, co o tym sądzisz?
- Tak, jeśli masz jakieś powody, to dobry pomysł - pokiwałem głową, nie unosząc wzroku znad jakiegoś nieczytelnego dokumentu.
- Jeśli będzie ich więcej, z pewnością szybciej się z tym uporają.
- Tak, tak, racja - przytaknął drugi dowódca - a kogo jeszcze tam wyślemy?
- To... okaże się później, zobaczmy, kto akurat będzie wolny - zmieszał się Ardyt.
- Mi to tam bez różnicy, wysyłaj kogo chcesz - machnął łapą Erbenik - ważne, żeby załatwili tam co mają załatwić.
- Świetnie, nie zawiedziesz się - odparł hardo wilk - a tymczasem, Wrotyczu, Wrotyczu - tutaj Ardyt spojrzał w moją stronę - idziesz później do swojego przyjaciela? Niestety nie mogę iść tam z tobą, ale przekaż mu ode mnie, że jestem pod prawdziwym wrażeniem rezultatów jego pracy. Naprawdę, przekaż mu jeszcze, że jak tak dalej pójdzie, może przyznamy mu nasze najwyższe odznaczenie.
Zmarszczyłem brwi. Aż taki dobry jest? No nic, fajnie. Przekażę...

Tego samego wieczora, gdy skończyliśmy w końcu pracę z dokumentami i porządkowanie ich, mając dosyć papierów, udałem się w miejsce szkoleń młodej kadry z niezmiennym postanowieniem spotkania Mundusa. Było już praktycznie zupełnie ciemno, toteż obawiałem się, że nie zdążę na czas, jednak na miejscu okazało się, że grupa nie skończyła jeszcze ćwiczeń. Uśmiechnąłem się z ulgą i podszedłem do mojego przyjaciela, stojącego pomiędzy walczącymi w trójkach wilkami.
- Mundus, jesteś wreszcie - zamachałem ogonem - długo żeśmy się nie widzieli!
- A co ty tu robisz? - uśmiechnął się Mundurek, a jego oczy pojaśniały - nie siedzisz z dowództwem?
- Nie, no co ty - zaprzeczyłem gwałtownie, przypominając sobie cały dzień spędzony w towarzystwie Ardyta i Erbenika - skończyliśmy pracę i do domu.
Ptak odesłał uczniów do domów, a następnie usiedliśmy na niskim wzgórzu leżącym nieopodal, gdzie siedział zazwyczaj podczas prowadzenia szkoleń.
- Cieszę się, żeś do mnie przyszedł - uśmiechnął się ciepło - ale... byłeś wczoraj u swoich rodziców?
- Co? - przez chwilę zdałem się nie rozumieć jego słów, dopiero po kilku sekundach w pełni dotarł do mnie ich przekaz - ach, no tak - uderzyłem się łapą w czoło - spałem przecież w siedzibie ligi!
- Tak mi się wydawało - przytaknął ptak - może wolisz porozmawiać kiedy indziej? - zapytał, widząc moje zmieszanie - rodzina na pewno się martwi.
- Nie, nie - podrapałem się za uchem - już nie pierwszy raz śpię poza domem. Ja w zasadzie... chciałem ci powiedzieć, że dowództwo bardzo sobie chwali twoją pracę. Chcą nawet dać ci jakieś najwyższe odznaczenie.
- Najwyższe odznaczenie ligi - zachichotał - trafniej byłoby: jedyne, trochę prowizoryczne odznaczenie, jakie tutaj funkcjonuje. No cóż, miło mi. Mam wrażenie, że do niczego mi się ono nie przyda, ale przynajmniej ktoś w ogóle zauważył twoje starania - ostatnie trzy słowa wypowiedział z zastanowieniem.
- Moje? O czym ty mówisz? - było tego trochę za dużo. Najpierw dziwna rozmowa z Wilibórem, teraz nawet Mundurek mówi zagadkami - przecież chcą dać ci odznaczenie za doskonałe wyszkolenie członków ligi. Co się stało? Czemu się śmiejesz?
- Szczerze powiedziawszy, trochę rozbawia mnie twoja naiwność, Wrotyczku.
- Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.
- Inaczej - na chwilę wbił wzrok w ziemię, po czym popatrzył na mnie uważnie - mógłbym teraz od oka pogratulować ci zajęcia wysokiego stanowiska, życzyć powodzenia w nowej pracy, a jeśli byłbym bardziej gamoniowaty niż jestem, może nawet zacząłbym wciskać ci jakieś wazeliniarskie bzdury w przeświadczeniu o swojej przebiegłości, próbując wyżebrać od ciebie trochę przywilejów. Mimo wszystko nadal myślę, że jesteśmy przyjaciółmi, więc powiem ci jak przyjaciel: powinieneś z niego zrezygnować, dopóki istnieje taka szansa. Przypomnij sobie, nie ja pierwszy ci to mówię.
- Dlaczego niby? - zmarszczyłem brwi - czy lepiej jest nie nie znaczyć i przez całe życie być tylko małą jednostką w wielkim, bezdusznym tłumie?
- Na pewno bezpieczniej. Poza tym, nikt nie mówi o całym życiu, mój mały przyjacielu - pokręcił smutno głową - zważ również na to.
- Ej, jestem na tym stanowisku już kilka dni, a nawet nie zapowiada się na to, żeby ktoś próbował mi zaszkodzić.
- Nie widzisz tego, prawda?
- Co miałbym widzieć? - warknąłem.
- Chciałbym wyprowadzić cię z błędu, ale to niemożliwe, jeśli sam do tego nie dojdziesz.
- Dlaczego? Jesteś taki inteligentny, to mów!
- Powiedzieć ci, co się stanie? Wiem, że masz dobrą pamięć, zapamiętasz moje słowa, ale widzę już, że niczego one w tobie nie zmienią. W przyszłości będą po prostu boleć...
- Teraz. Chcę usłyszeć to co wiesz, ale z jakiegoś powodu nie chcesz mi powiedzieć.
- Jak sobie życzysz. Proszę, nie miej do mnie żalu i zapamiętaj, że mówię ci o tym tylko po to, aby pokazać na swoim przykładzie, że wystarczy uważnie słuchać i bacznie patrzeć, a można przewidzieć naprawdę wiele. Może przynajmniej tobie przyda się to w przyszłości, bo ja dziś jestem bezsilny.
- Nawet nie próbuję zrozumieć, co masz na myśli.
- Słuchaj i zapamiętaj moje słowa. Pozwól, że zaufam twojej inteligencji - westchnął - masz w lidze przyjaciela. Ale liga nie lubi przyjaźni. A co najważniejsze, nie traci czasu.
- Jaśniej? - uniosłem brwi. Przyjaciela? Każdy tutaj gotów zagryźć mnie albo własnoręcznie udusić, aby tylko przejąć stanowisko. Nie jestem aż tak głupi, żeby nie być tego świadom.
- Lubię mówić szczerze i prosto, ale tym razem mam swoje powody - popatrzył na mnie przepraszającymi oczyma, po czym rozejrzał się wokół - otóż, jutro część wilków wybiera się na tereny zajęte jakiś czas temu, prawda?
- Tak jest.
- Wiesz, kto konkretnie idzie?
- Nie... Ardyt ma dołożyć do tej grupy jeszcze kilka osób.
- Ach tak - nawet to powiedział w taki sposób, jakby chciał coś przekazać.
- Posłuchaj, nie mam już siły na takie zawiłości. Jest późno, a ja dziś nie najlepiej spałem.
- Wiem o tym. Gdy wczoraj wieczorem byłem w siedzibie dowództwa, żeby wymeldować się z pracy, wszyscy trzej leżeliście już nieprzytomni, schlani jak nieboskie stworzenia. Wcale się nie dziwię, że ta noc nie należała do twoich najlepszych. Tak, czy inaczej, przykro mi, lecz jeszcze nie mogę ci pomóc.
- W czym? I dlaczego "jeszcze"? - zapytałem ze zmęczeniem.
- To już okaże się w miarę upływu czasu - westchnął - lepiej idź już do domu. Rodzina na pewno czeka, a i ty sam wyglądasz, jakbyś ze zmęczenia zaraz miał się przewrócić.
Z wdzięcznością opuściłem Stepy i udałem się w drogę powrotną, do naszej jaskini, w której nie byłem od wczoraj. Z rozmowy z przyjacielem nie wyniosłem wiele, wiedziałem chyba jeszcze mniej niż wcześniej.
W dodatku wszystko przestało wydawać się takie jasne, za jakie wcześniej to uważałem.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz