Plan był prosty. Przemyślany, nawet przećwiczony, a do tego niezwykle banalny. Zakładał tylko jedno: Za żadne skarby nie wstawać!
Drzemałem sobie spokojnie, zwinięty w kłębek w najciemniejszym zakątku jaskini, nikomu nie wadząc, a już na pewno nie lisowi. To ostatnie czego chciałem. Wciąż byłem wykończony po poprzednim dniu, a jego wręcz przeciwnie, rozpierała energia. Od samego rana to wpadał do jaskini, to z niej wybiegał. Nawet nie chciałem wiedzieć co robi. Sama myśl o aktywności fizycznej wywoływała u mnie ból wszystkich nadwyrężonych wcześniej mięśni. Byłem już bliski zaśnięcia, gdy Shino bez ostrzeżenia znalazł się nade mną, otrzepał ze śniegu i zaczął coś mówić.
- Zbieramy się, Kuro, no dalej! - Udawałem, że śpię. Starałem się wyglądać jak najbardziej naturalnie i oddychać miarowo. - Widzę, że udajesz.
- Nie mam siły - jęknąłem, zwijając się jeszcze bardziej, jakbym usilnie próbował zniknąć.
- Dobra, widzę, że masz zamiar znów dać się pobić jakiemuś młodszemu szczeniakowi - westchnął. Otworzyłem oczy i zerknąłem na niego. Kpiący uśmieszek świadczył o tym, że stałem się ofiarą zagrywki psychologicznej. Wiedziałem o tym doskonale, ale nie mogłem zignorować takiej zniewagi! O tym z kolei doskonale wiedział Shino.
- Już idę - powiedziałem, przeciągając się. Lis kiwnął głową i w dwóch skokach znalazł się na zewnątrz. Pobiegłem za nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz