Następnego dnia przez większość czasu, znów siedziałem samotnie przed wejściem do naszej groty. Tylko tam czułem się teraz bezpiecznie. Palette wyszła na polowanie i nie wracała przez kilka godzin. Gdy oparty o skalną ścianę patrzyłem wgłąb lasu, w pewnej chwili włos zjeżył mi się na karku, a serce zaczęło szybciej bić. Ktoś stał między drzewami. Napiąłem mięśnie, przygotowując się na odparcie ataku z każdej strony. Przyjrzałem się uważniej. Czy to możliwe, że to... czyżbym widział przed sobą Dachryka?
Dyskretnym ruchem oczu rozejrzałem się jeszcze, czy w pobliżu nie ma nikogo więcej. Nie, był on sam. Podniosłem się i popatrzyłem na niego uważnie, nieznacznie przesuwając się w tamtą stronę. Wilk stał zupełnie nieruchomo, dopiero po chwili zrobił krok w moją stronę i uśmiechnął się niepokojąco. Z podenerwowaniem odsłoniłem kły. Chciałem nawet zapytać co tu robi, ale wtem Dachryk szybko wycofał się i jednym susem znalazł się gdzieś w gęstwinie. Kto go tu przysłał? Czy zamierzają mnie śledzić?
Resztę popołudnia spędziłem wewnątrz jaskini. Ta sytuacja do końca wyprowadziła mnie z równowagi, gdyż zyskałem pewność, że wiedzą nawet gdzie mnie szukać.
Wieczorem rodzice wrócili do jaskini, od której nie odszedłem na krok. Oboje weszli do wnętrza, chwilę porozmawiali z Paletką czekającą na nich od niespełna godziny i ułożyli się do snu. Siostra i ja zrobiliśmy to samo, sen jednak nie nadchodził.
- Wrotek, coś jest z tobą nie tak, jak powinno być - położyłem uszy po sobie. To mama.
- Achhhh, mamo, świetne pocieszenie - odwróciłem się i popatrzyłem na nią, nie będąc pewnym, jaki wyraz pyska byłby najodpowiedniejszy w tej sytuacji.
- Powiedz, czemu jesteś taki smutny? Ostatnio ciężko się nawet z tobą dogadać - dodała z troską.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Może po prostu mam chwilowy kryzys.
- Dorastasz, synku, może o to chodzi? Stajesz się wreszcie pełnoletnim basiorem.
- Chyba w twoim wieku miałem coś podobnego - do rozmowy włączył się ojciec - ale nie aż tak odczuwalnie...
- Pamiętaj, że zawsze możesz na nas polegać - matka na chwilę przysiadła obok mnie - i wszystko nam powiedzieć. Kochamy nasze dzieci i jesteśmy w stanie zrobić dla nich wszystko, bez względu na wiek.
W milczeniu pokiwałem głową. Było mi naprawdę smutno, a rozmowa z dociekliwymi rodzicami jakoś nie pomogła. Wiem, że mnie kochają i chcą jak najlepiej pomóc mi w życiu, ale są rzeczy, z którymi po prostu muszę poradzić sobie sam. Inaczej to wszystko mogłoby skończyć się jeszcze gorzej, nie tylko dla mnie, ale i dla całej mojej rodziny.
Dopiero nazajutrz zdołałem przemóc się i odejść od jaskini na więcej niż kilkadziesiąt metrów. Musiałem na coś zapolować. Poza tym, zaczynałem naprawdę niepokoić się o życie mojego przyjaciela. Wczoraj nawet matka wspomniała o tym, że Mundus nie odwiedzał nas już od dawna.
Szedłem pomiędzy pniami sosen, uważnie nasłuchując każdego odgłosu, który dotarł do moich uszu. Byłem przygotowany na wszystko. Nagle dał się słyszeć donośny trzepot okazałych skrzydeł. Popatrzyłem w niebo, od dawna tak bardzo chciałem usłyszeć ten dźwięk.
- Mundus! Czy to ty? - krzyknąłem.
- Jestem tutaj, Wrotycz - tak, to właśnie on. Wylądował na ziemi nieopodal mnie.
- Nie masz pojęcia jak się cieszę - podbiegłem do niego, czując nagły przypływ poczucia bezpieczeństwa - gdzieś ty się podziewał?
- Liga, przyjacielu - odrzekł ze słabym uśmiechem - gdy dowiedzieli się o śmierci zastępcy przywódcy i jego pomocnika, zapanował taki chaos, że trudno było cokolwiek ogarnąć. Ardyt kazał mi zacząć pracę jak najszybciej i zażądał, bym przeszkolił ich młodzież najszybciej jak się da.
- Co ty mówisz! - przeraziłem się, zaczynając łączyć wątki.
- Tak właśnie było - kiwnął głową - nie mówił mi, dlaczego tak zależy mu na czasie, ale Wrotycz, bądźmy szczerzy...
- Mundus, trzeba biec, powiedzieć o tym Palette!
- Spokojnie, przyjacielu, przecież jestem tutaj - energicznie pokręcił głową - beze mnie nic tam nie ruszy. Mamy mnóstwo czasu.
- Odetchnąłem z ulgą. Ma rację, a ja jak zawsze, głupi najpierw robię potem myślę.
Gdy razem postanowiliśmy wrócić do jaskini by mimo wszystko porozmawiać z moją siostrą, skierowaliśmy się przez las moją stałą ścieżką. Opowiedziałem ptakowi o niepokojącym wydarzeniu z poprzedniego dnia, gdy ujrzałem Dachryka stojącego pomiędzy leśnymi drzewami i o tym, że wyglądał trochę, jakby na coś czekał. Mundurek od razu uznał, że nie miało to na celu niczego innego, jak tylko zastraszenie mnie i danie do zrozumienia, że "liga patrzy i widzi". Miał rację, gdzieś to już słyszałem...
Wtem poczułem silny zapach zajęczej krwi. Zacząłem węszyć w powietrzu, próbując odkryć trop rannego zwierzęcia. Gdy wreszcie dotarliśmy do źródła zapachu, dziwiąc się, że roznosi się on równomiernie we wszystkich kierunkach zamiast prowadzić po jednym śladzie, znów zobaczyliśmy coś wstrząsającego. Na ścieżce tuż przed nami leżały ciała dwóch martwych zajęcy. Jeden z nich był prawie zupełnie poszarpany, a jego wnętrzności rozciągnięte były po całej ścieżce. Drugi natomiast pozbawiony był... głowy.
- Mundus, popatrz tylko! - jęknąłem - to przecież...
- Spokojnie, Wrotycz, spójrz na to inaczej - uśmiechnął się ptak - masz kolację. Sami ci ją przynieśli.
Ze strachem wbiłem wzrok w zmasakrowane truchła.
- Weź tego rozflaczałego, nie chcę niepotrzebnie brudzić piór - Mundus delikatnie podniósł ciało bezgłowego zająca i wrócił na drogę prowadzącą do naszej jaskini. Musiałem ochłonąć jeszcze przez chwilę, po czym, chcąc nie chcąc, wziąłem drugą ofiarę i ruszyłem za nim. Nie wiem, jaka jest jego nowa gra, ale nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Ufam mojemu przyjacielowi.
< Paletuś? >
< Paletuś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz