- Dzisiaj chyba znowu trochę włączę się do twojego treningu, Wrotyczku - uprzedził mnie Mundus zaczynamy od pływania - zakomenderował, gdy tego ranka dotarliśmy nad rzekę - tak naprawdę pierwszą rozgrzewkę masz już za sobą, szliśmy tu długo i dobrym tempem. Teraz jednak rozgrzejesz się jeszcze lepiej, rozluźnisz mięśnie i przygotujesz je do dalszej pracy. Zaczynaj. Do wody. Ja będę iść górą, a ty podążaj za mną pod lodem.
- Robi się - już byłem w wodzie. Śledząc uważnie każdy krok ptaka spacerującego po powierzchni lodu, płynąłem dosyć sprawnie skręcając, przyspieszając i zwalniając pod lodem.
Nie trwało to długo, około pół godziny jednostajnego tempa. Pływałem jak ryba, wijąc się pod wodą przy nagłych zakrętach. Ptak śledził moje ruchy przez grubą warstwę w miarę przeźroczystego lodu. Gdy w końcu wyszedłem z lodowatej wody, wyraził uznanie dla postępów i opowiedział mi o dalszym planie zajęć.
- Teraz zaczniemy prawdziwy wysiłek. Chyba się nie zmęczyłeś? - popatrzył na mnie uważnie.
- Nie, nie - wyprostowałem się gwałtownie.
- A więc trzymaj - podał mi róg płachty leżącej obok. Sam chwycił za drugi koniec i wzniósł się w górę na swoich długich skrzydłach.
- Zrywałeś ten gałganek z drzewa. Teraz spróbuj wyrwać go mi. Kiedy przeciwnik jest ruchomy, musisz wykorzystać nie tylko dużą siłę, ale i sprawnie skręcać, biegać oraz wykazać się refleksem.
"Nic prostszego" - uśmiechnąłem się półgębkiem lekko marszcząc brwi i nie czekając na jakikolwiek sygnał do ataku ruszyłem pędem przed siebie, mocno ściskając materiał w pysku. Na szczęście materiał był dosyć długi, miałem więc sporą swobodę ruchów. Mimo mojej wcześniejszej pewności siebie, wydarcie płachty ze szponów mojego przyjaciela nie było wcale proste. Trochę się z tym pomęczyłem, w końcu dopomógł mi czysty przypadek. Szarpiąc materiał wbiegłem na lód. Nie byłoby to nic niezwykłego, gdybym chwilę później nie stracił go pod nogami i nie uwiesił się całym swoim ciężarem na szmatce, wpadając równocześnie wraz z nią i Mundurkiem do przerębla.
- No brawo - ptak wypełzł z lodowatej wody i otrzepał się - powiem ci, to było niezłe, chociaż niezamierzone.
- Przepraszam - speszyłem się, również wyłażąc na lód.
- Cel osiągnięty? Osiągnięty, czego chcieć więcej... - westchnął. W takich chwilach naprawdę podziwiałem jego wyrozumiałość.
Pobiegałem jeszcze trochę za trzymaną przez ptaka płachtą, poszarpałem ją i pokręciłem się w kółko pomiędzy krzewami ciągnięty na materiale jak na sznurku. Potem wróciłem do domu. Na dziś koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz