sobota, 20 stycznia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 5

Moi drodzy, jest nas już dziesięciu.
Trzynastu.
Piętnastu.
Dziewiętnastu.
Z dniem, gdy do Ligi Beżowej Ziemi dołączył dwudziesty drugi wilk, zmiana, której wszystko zaczęło ulegać wraz ze wzrostem liczby członków stawała się coraz bardziej widoczna. Praca dla dobra stowarzyszenia stawała się cały czas bardziej pracochłonna, a ogół stosunków między jego członkami bardziej sformalizowany. Minęło ledwie kilkanaście dni od czasu mojego dołączenia do owego stowarzyszenia. Na dobre stałem się członkiem ligi, prawie codziennie polowałem i spędzałem czas z innymi wilkami, "równiakami", jak nazywał ich Ardyt. Dosyć często zapuszczaliśmy się na ludzkie tereny. Wśród pozostałych wilków z ligi spędzałem większość swojego wolnego czasu, nie zauważywszy nawet, jak duży wpływ na mnie wywierały... i jak bardzo stałem się zależny od ich nagan i pochwał. Nieświadomie poddawałem się ich oddziaływaniu i dawałem zaciskać jakieś dziwne, mentalne pęta na swojej podświadomości.
Któregoś dnia na polowaniu miałem nieszczęście popełnić błąd, który w innym wypadku mógłby być nic nieznaczącymi kilkoma krokami w niewłaściwą stronę. Tym razem jednak stado jeleni przepłoszone w niewłaściwym kierunku niemalże stratowało jednego z wilków, Wilibóra. Tak naprawdę nie był to mój błąd, a jego. Nie powinno go wtedy wcale tam być, natomiast gnając stado w drugą stronę prosto do lasu, niechybnie byśmy je stracili. Lecz ponieważ to on ucierpiał, a trzeba było znaleźć winnego, ja zostałem potraktowany przez większość wilków jak najgorsza kanalia i otrzymałem pięciodniowy zakaz polowań wraz z innymi członkami ligi.
Kilka dni później, gdy nadal byłem objęty "wotum nieufności" przez resztę ligi, Erbenik - starszy wilk, którego poznałem pierwszego dnia, pełniący nieformalną funkcję dowódcy, wspaniałomyślnie dał mi szansę na rehabilitację i odpracowanie błędu sprzed przeszło tygodnia. Miałem razem ze swoimi stałymi kompanami, Ardytem, Dachrykiem i Wilibórem wybadać sytuację na terenach leżących na zachód od WSJ, nienależące do żadnej watahy. Tam dowództwo planowało umieścić przyszłą siedzibę ligi.
Gdy byliśmy na miejscu okazało się, że ziemie te od niedawna zamieszkane są przez małe stadko złożone z dwóch basiorów i trzech wader. Aby zająć to terytorium, trzeba było najpierw usunąć z niego potencjalną konkurencję. Udaliśmy się więc do wilka, który, najstarszy w tym towarzystwie mógł je reprezentować. Naprawdę, z początku nie chcieliśmy walczyć, wszystko wyszło jednak zupełnie inaczej niż przypuszczaliśmy.
- Czego od nas chcecie? - stary basior westchnął słabo, siadając przed nami na ziemi.
- Zamieszkaliście na terenach, które planuje zająć Liga Beżowej Ziemi. Nie macie do niej praw - wyjaśnił Ardyt.
- Osiedliliśmy się tutaj, bo nie było nikogo, kto wcześniej uznałby te tereny za swoje. Teraz mieszkamy tu my i nie odstąpimy tego miejsca - odrzekł spokojnie.
- Ostrzegamy, że nie będziemy pytać o pozwolenie. Macie opuścić ten teren do jutra. Myślę, że to wystarczająco dużo czasu - mój towarzysz zmarszczył brwi.
- Co, jeśli tego nie zrobimy? - zapytał młodszy basior.
- Jak każe prawo, będziemy walczyć - Ardyt spojrzał na niego groźnie - jest nas ponad dwadzieścia dusz. Was jedynie piątka - przeniósł wzrok na pozostałe wilki - w tym trzy wadery.
- Zmuszeni jesteśmy zatem walczyć - powiedział nieulękle stary.
- Będzie was to kosztować życie - w tej chwili wtrącił się Wilibór - jutro zabijemy wszystkich, dzisiaj możecie odejść w spokoju.
- Ojcze, nie damy rady z nimi wygrać. Są za silni - młodszy wilk popatrzył na rozmawiającego z nami basiora. Ten tylko pokręcił głową.
- Chodźmy zatem - westchnął Ardyt - ci pomyleńcy są zbyt głupi, aby odejść - to powiedziawszy odwrócił się i zaczął kierować w drogę powrotną. Wtem młodszy basior zawarczał groźnie, w swej desperacji nie otrzymawszy pomocy od ojca.
- Będziemy walczyć, ale teraz - doskoczył do przedmówcy, który w jednej chwili obrócił się i odparł pierwszy atak. Po chwili wszyscy czterej rozłożyliśmy bojowego wilka na łopatki. Nikt z jego  sparaliżowanych strachem i zaskoczeniem bliskich nie kiwnął palcem, żeby mu pomóc, co wydało mi się kolejną podejrzaną rzeczą jaką zauważyłem po dołączeniu do ligi. W tamtej chwili nie było jednak czasu aby się nad tym zastanawiać.
Szaleniec nadal próbował nas atakować. Wilibór i Dachryk pochwycili go i przytrzymali na ziemi, podczas gdy Ardyt powiedział tylko ponuro:
- Daj mi ogień, Wrotycz.
Skuliłem się w sobie. Ogień? Skąd mam wziąć ogień... - rozejrzałem się w panice, po czym ze zdumieniem zauważyłem, że kilka metrów za nami, wbita w śnieg sterczy paląca się małym płomieniem pochodnia, która do tej pory najpewniej służyła stadku za ognisko, które nie dotykając ośnieżonej ziemi, nie gasło od wilgoci. Wziąłem ją w pysk, cały czas nie mogąc pojąć tego, co się właśnie zdarzyło. Wilk odebrał ode mnie płonącą gałąź i bez uprzedzenia przyłożył ją do brzucha naszej ofiary. Wokół uniósł się swąd palonej skóry i okropne wycie. Z przerażeniem popatrzyłem na Ardyta. Do tej pory wydawał mi się jakiś inny... teraz, gdy żywcem pali bezbronnego wilka, nie drgnęła mu nawet powieka. Na pomoc, z lamentem rzuciły się trzy wadery siedzące do tej pory w ciszy. Oprawca nakazał mi powstrzymać je, co zrobiłem jakby w amoku, nie myśląc nawet nad sensem moich działań.
Wreszcie skończył. Zostawiliśmy ciężko rannego wilka z jego rodziną i mieliśmy odejść. Odetchnąłem z ulgą, chciałem wrócić do domu teraz, czym prędzej. Ledwie jednak znaleźliśmy się w lesie, odezwał się Dachryk. Na jego słowa ścierpła mi skóra.
- Ej, widzieliście te panienki? - wyszczerzył się krzywo.
- Daj spokój, musimy wracać - uśmiechnął się z politowaniem Ardyt.
- Ty tu nie dowodzisz. Idziesz, Wilibór? - odwrócił się w kierunku pozostawionych na łące wilków - muszę odreagować. Za pracę z takim oddaniem nic nie dostajemy.
- No, uważaj, Dachryk - Ardyt zawarczał agresywnie - takie nieposłuszeństwo nie przejdzie bez konsekwencji - obejrzał się za siebie, przez chwilę się namyślając - ile mamy czasu?
- Musimy być z powrotem dopiero na wieczór. Rób jak chcesz, ja idę.
- Chodźcie - westchnął wilk, podążając za drugim basiorem. Wilibór i ja wymieniliśmy niespokojne spojrzenia - idziecie? - mruknął. Chciałem coś odpowiedzieć, ale uprzedził mnie drugi wilk.
- Ja zostaję. Nie będę mieszać się w taką nieprawość.
- O czym ty mówisz? - Ardyt wyglądał na zniecierpliwionego - natychmiast, kretynie! Wiesz czym się staniesz za takie chojrakowanie?
 Ze zdumieniem popatrzyłem na buntownika, który tylko wbił wzrok w ziemię i westchnął:
- Nie idę. Poczekam tu na was.
- Wrotycz, za mną - burknął tymczasem pierwszy basior. Zastanowiłem się przez chwilę, po czym dusząc w sobie głęboko ukryte wyrzuty sumienia bez przekonania ruszyłem za nim, zostawiając Wilibóra samego.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz