Shino postanowił wrócić do treningów skupionych na szybkości. Musze przyznać, że cieszyłem się niezmiernie. Mimo wszystko, wolałem biegać, niż robić wszelakiego rodzaju wymyślne ćwiczenia. Nie miałem już większego problemu z poruszaniem się w śniegu. Ba, udało mi się parę razy nawet dogonić lisa, ale zwykle skręcał wtedy gwałtownie. Ostre zakręty były chyba moim największym wrogiem.
Po przebiegnięciu pokaźnego odcinka, zdecydowaliśmy się na chwilę marszu. Zaczął padać śnieg, co nie spodobało mi się ani trochę. Owszem, był ładny, puchaty i tak dalej, ale wpadał w oczy, rozpuszczał się po wylądowaniu na grzbiecie i zalegał warstwami na ziemi. Tyle razy udało mi się już przewrócić na lodzie, ukrytym pod cieniutką warstwą śniegu...
Zastanawiałem się, z każdym dniem coraz intensywniej, czy Shino nie nudzi trenowanie mnie. W sumie, nie pamiętałem już nawet, który z nas wyszedł z tą inicjatywą. Wydawało mi się, że lis czerpał z tych treningów więcej satysfakcji niż ja.
Przyspieszyliśmy do truchtu, bo zimno wyraźnie dawało już o sobie znać. Wiatr wiał coraz silniej, śnieg ograniczał pole widzenia. Zatrzymałem się i zawołałem Shino. Nie był zadowolony, ale przyznał, że lepiej będzie zakończyć na dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz