Paletka wyszła, po prostu odeszła. Dlaczego mnie teraz zostawiła? Zawsze była moją ukochaną siostrą, chyba nie planuje odciąć się ode mnie tak po prostu, bo przyjąłem propozycję współpracy rosnącego w siłę zgromadzenia. Czy moja decyzja o przyjęciu tego stanowiska była aż tak niesłuszna? Przecież wznieść się na szczyt hierarchii silnego zgrupowania, choćby było ono na razie małe, to szczęście, na pewno nie inaczej...
"Wznosić się i upadać" - przebiegło mi jak zwinna wiewióreczka przez myśl. Eee... Skąd takie głupie pomysły? Spotkał mnie zaszczyt, nie zmarnuję go. A Palette, niech mówi i myśli co chce, fakt faktem, ligę znam bez dwóch zdań lepiej niż ona, byłem tam od samego początku, widziałem, jakie wpływy i jaką siłę zyskują, jaki obszar powoli wchodzi w ich posiadanie. Jest tylko jedna pewna teraz rzecz: stanowczo wolę być z nimi niż przeciwko nim. Co zresztą Palette. Jeszcze przyjdzie i przeprosi mnie kiedyś za te okrutne słowa. Tak będzie, naprawdę...
Tymczasem czas mijał, następnego dnia udałem się jak zazwyczaj do siedziby ligi. Na wieczór zapowiadała się jakaś robota, musiałem jakoś wykazać swoje zaangażowanie. W końcu ważne, odpowiedzialne stanowisko zobowiązuje. W głębi duszy, choć oczywiście wcale nie dawałem tego po sobie znać, cieszyłem się z zajścia tak wysoko. Teraz już tylko trzymać się jednego celu: nie dać się zabić wrogom politycznym, ani zrzucić ze stanowiska. W sumie dosyć proste, biorąc pod uwagę, że cały oddział będzie teraz skupiał się na obronie mojej skóry. Tak, tej samej, której ostatnio zrobili kuku.
- Co dziś robimy? - zapytałem, wchodząc do głównego pomieszczenia, w którym siedzieli Ardyt i Erbenik.
- Widzisz, kochany kolego, ostatnią akcję trzeba było odwołać, z przyczyn niezależnych od nas. Tak więc przypadkiem złożyło się, że całe popołudnie mamy dla siebie - jako pierwszy zaczął oczywiście mój kompan ze starej ekipy. Główny dowódca pokiwał tylko głową i wrócił o przeglądania jakichś papierów, co robił przez większość czasu, kiedy tylko się na niego natykałem - nooo, Wrotycz, może wyjdziemy z tego zaduchu na świeże powietrze, skontrolujemy pracę wszystkich naszych członków... musisz w końcu zobaczyć, jak wspaniale jest mieć władzę. W twoim starym życiu, zanim dołączyłeś do nas, nie było chyba zbyt wielu momentów, w których mogłeś wykazać się swoimi wybitnymi zdolnościami, prawda? - Ardyt podszedł do mnie i zapytał z nutką troski w głosie - potrzymaj mi proszę to piórko - wręczył mi spore, gęsie pióro ogołocone z chorągiewki, którego używał do pisania i zapraszającym gestem wskazał wyjście z jaskini.
- Wybitnymi, powiadasz? - odparłem ze zdziwieniem.
- Kolego, nie bez powodu jesteś na tym stanowisku - zaśmiał się porozumiewawczo. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie krzątali się pozostali, mniej ważni członkowie ligi.
- Wyobraź sobie - wilk śmiesznie podskakiwał na trzech nogach, trzymając łapę na moim ramieniu - że ledwie wczoraj nasze grono zasiliły trzy nowe wilki! Nie skonsultowaliśmy tego z tobą, bo jestem pewien, że nie miałbyś nic przeciwko temu... trzy nowe dusze, z której strony by nie patrzeć, to tylko szczęście dla naszej drużyny. Zgadzasz się z tym...
- Oczywiście - przytaknąłem niechętnie, chciałem dodać coś jeszcze, ale trzymany w pysku "patyk" skutecznie mi to utrudniał, zrezygnowałem więc z dalszego syczenia przez zęby.
- Mniejsza zresztą z tym. Później ci ich pokażę. Tacy sami jak cała reszta. A tymczasem przejdźmy się dalej, na otwartą przestrzeń, w tych krzakach nic nie widać. Ach, no tak, dalej na Stepach odbywają się właśnie ćwiczenia. Muszę ci podziękować, Wrotycz - nagle zmienił ton głosu na bardziej uroczysty - ten twój przyjaciel to dla nas prawdziwy skarb. Przygotuje naszych do ewentualnych walk lepiej, niż ktokolwiek tutaj byłby to w stanie zrobić.
- Cieszę się, że wam odpowiada - uśmiechnąłem się - mi też pomógł z ćwiczeniami...
- Ależ to coś więcej niż tylko pomoc - rozentuzjazmował się wilk - prawda to, świetny jest - zgrabnie zakończył ten temat i mówił dalej - o, proszę. Oto nasi nowi członkowie - wskazał łapą na trzy wilki, wydłubujące z ziemi jakieś niewielkie kamienie. Wszystkie skłoniły się lekko, co połechtało próżność ukrytą na dnie mojego umysłu - i nasz malusieńki kamieniołom, przyda się do budowania ścian w naszej siedzibie. Sam rozumiesz, rozbudowa będzie dobrym pomysłem...
- Tak, tak - przytaknąłem pobieżnie.
- No, mamy tego już trochę, na rozdzielenie dwóch pomieszczeń starczy - przerwał szybko i kontynuował - przy przekopywaniu wnętrza będzie pracować inna ekipa. Mamy to w planach już niedługo. Rozumiesz, trzeba będzie gdzieś przechować nasze dokumenty...
- Nikt z was nie ma żadnej jaskini...? - zapytałem bez entuzjazmu. Basior tylko rozłożył ręce ze znaną mi już, niewinną miną, którą miał w zwyczaju przybierać w niektórych sytuacjach - dobrze, w takim razie przechowam u siebie.
- Wielkie dzięki, Wrotycz, dobry z ciebie wilk - ucieszył się - co my byśmy bez ciebie zrobili...
- Nie ma sprawy. No, co dalej? - chciałem jak najszybciej obejrzeć wszystko co miał mi do pokazania, by zdążyć jeszcze porozmawiać z Mundusem.
- Większość naszych jest teraz na polowaniu, muszą zaopatrzyć nas na trzy dni, bo jutro będzie inna robota. Reszta na szkoleniu twojego przyjaciela. Zostały jeszcze nasze równiaki - westchnął z lekkim uśmiechem - szlifują kamienie.
- Wilibór, Dachryk - uśmiechnąłem się, gdy podeszliśmy do wilków. Pierwszy z zacięciem tarł zaostrzonym kamieniem o duży, chropowaty głaz leżący na ziemi. Drugi siedział obok z drugą bryłką - jakże dawnośmy się nie widzieli.
- Wrotycz! - rzucił Wilibór spokojnym tonem, któremu jednak nie brak było cichego wyrzutu - po co w z nami rozmawiasz? Nie wiesz, że już nie jesteśmy jedną ekipą...
- Ty jesteś teraz taki ważny - nie wiedziałem, czy w słowach Dachryka było więcej kpiny, czy podziwu. Nigdy mnie nie lubił.
- Uspokójcie się, chłopaki - odezwałem się pogodnie - przecież nie będziemy chyba tylko siedzieć w siedzibie i przekładać dokumentów z miejsca na miejsce - niepewnie popatrzyłem na Ardyta. Przez krótką chwilę nie odzywał się, a potem jakby dotarły do niego moje słowa, po czym powiedział gorliwie:
- Och, nie! Oczywiście. Ale to prawda, nie będziemy już z nimi pracować - dodał bezemocjonalnie.
Ze zdziwieniem popatrzyłem na pracujące wilki. Wilibór zaczął trzeć kamieniem o głaz jeszcze mocniej, a na jego pysku pojawił się wyraz wysiłku.
- Tak jest, Wrotyczu - powiedział jeszcze - może o tym nie wiesz, ale wraz z chwilą, gdy zająłeś honorowe stanowisko wasala naszego nowego dowódcy, zostaliśmy zdegradowani do roli rzemieślników i zamiast polować, całymi dniami we dwóch harujemy tutaj, choć wcześniej wyznaczone były do tego cztery inne wilki, które otrzymywały godną zapłatę...
Spoważniałem. Czy to prawda? Dlaczego zmuszają ich do tej pracy? Kątem oka popatrzyłem na Ardyta, który z kolei wbił wzrok w przedmówcę, przez chwilę mierząc go zmrużonymi oczami.
- Nie musisz nawet słuchać tych głupot - machnął łapą - jedno z drugim nie miało nic wspólnego. Dachryk, skończ już tą przerwę, dobrze? - niedbale rzucił na pożegnanie, po czym pokierował moje kroki dalej.
- No dobrze, co teraz? - zapytałem, gdy odeszliśmy trochę dalej.
- Pokażę ci jeszcze tylko, ile kamieni udało nam się zebrać i przerobić, a potem wracamy do naszego centrum.
- Hmm - przez chwilę nie byłem pewny, czy zadanie tego pytania będzie rozsądne, ale zaniepokojenie sprawiało, że nie mogłem się przed nim powstrzymać - Ardyt...
- Cóż się stało, kochany kolego?
- Kiedy pójdziemy sprawdzić, co się dzieje na szkoleniach? - zapytałem cicho.
- Ach, drogi Wrotyczu - przeraził się - zupełnie o tym zapomniałem, wybacz mi. Musimy chyba przełożyć tą wizytację na jutro... zresztą twój przyjaciel jest z pewnością wystarczająco kompetentny, żeby pracować z naszymi bez kontroli.
- Tak, pewnie tak - spochmurniałem. Z jednej strony to dobrze, że Ardyt nie mógł nachwalić się rezultatów jakie odnosiło szkolenie prowadzone przez Mundusa. Z drugiej...
- No, jak ci się podoba nasz system? - zapytał z zadowoleniem, gdy powróciliśmy do bazy - praca wre, już niedługo zobaczymy postępy.
- Czekam z niecierpliwością - odrzekłem - co robimy dziś wieczorem?
- A, to wymaga dłuższego wyjaśnienia - pokiwał głową mój towarzysz - nasza drużyna rozpoczęła ostatnio robotę nad utworzeniem własnego zaplecza chemicznego. Sam rozumiesz, kochany kolego, że takie rzeczy bywają potrzebne. Można z łatwością zniszczyć nawet najbardziej zaciekłych wrogów, przy użyciu tego, czego nawet w najśmielszych snach by się nie spodziewali. O utworzeniu takowego zaplecza podjęlibyśmy decyzję oczywiście wspólnie, jednak sam rozumiesz, jesteś w dowództwie tak krótko, a plany podjęcia się tego przedsięwzięcia sięgają już dłuższego czasu. Otóż nie mamy na razie nikogo, kto mógłby się tym zająć, lecz od zaprzyjaźnionych w lesie dostaliśmy ostatnio dostawę pewnej substancji, której działanie musimy wypróbować. Jako że dzierżenie obowiązku przywództwa wymaga poświęceń, musimy sprawdzić działanie tego eliksiru sami.
- Sami? - przestraszyłem się.
- Nie pękaj, Wrotycz - wilk stuknął mnie w bok - to podobno nie trucizna, zamiast odbierać, dodaje mocy.
- Tak mówisz - nieprzekonany zmarszczyłem jedną brew - no dobrze. Dziś wieczorem?
- Obawiam się, że wieczór już się zbliża - demonstracyjnie odwrócił się i popatrzył na różowe, zachodzące słońce.
Erbenik, Ardyt i ja usiedliśmy w jamie dowództwa, każdy z nas z jedną, niewielką buteleczką zawierającą dziwnie pachnący płyn. Kichnąłem i niepewnie popatrzyłem na kompanów.
- To ten... - zaczął Erbenik równie niespokojnie - no to chlup.
- Pijemy - Ardyt odważnie wziął pierwszy łyk, po czym skrzywił się niesamowicie i zakaszlał - co to ma być?!
- Jak to "co"? - drugiemu basiorowi płyn wyraźnie posmakował - eliksir mocy, moi drodzy. I to właśnie my jako pierwsi go spróbowaliśmy.
Wolno wziąłem jeden łyk. Na upartego nie był wcale taki zły.
Około godzinę później każdy z nas opróżnił już po jednej buteleczce eliksiru mocy. Wszyscy jednogłośnie uznali, że w słowach o jego zbawiennych właściwościach nie było przekłamania. Wszyscy czuli się świetnie, lepiej w zasadzie, niż kiedykolwiek. Erbenik co prawda przysnął, ale rozmowa trwała nadal, bez jego udziału.
- Wrotycz - Ardyt usiadł naprzeciwko mnie i zaśmiał się dziwnie - ja to cię właściwie zawsze lubiłem, wiesz? Tylko czasem... sam rozumiesz...
- Arduś, nie ma sprawy przecież - zamaszyście machnąłem łapą, rozciągając równocześnie mięśnie całego ciała - ja nie jestem pamiętliwy...
- Naprawdę? - mój rozmówca zdał się nagle stracić humor - nie masz mi za złe? - po czym począł machać łapami jak średnio opamiętany - wiem, jestem czasem zbyt niecierpliwy.
- No tsso ty, Arduś - miłościwym gestem położyłem mu łapę na ramieniu.
- Ty to jesteś... równy gość. Przepraszam cię, Wrotycz - zachlipał basior - ale najbardziej to ja cię lubię za tego twojego przyjaciela - zakołysał się w obydwie strony i gwałtownie oparł o ścianę, cały czas gestykulując.
- A czemu? - obruszyłem się, a w mojej duszy nagle pojawił się wewnętrzny wyraz poczucia niedocenienia.
- No jak to, mówiłem ci - Ardyt rozłożył łapy, usiłując wyklarować przekaz - taki przyjaciel, taki nauczyciel to skarb! Nikt nigdy tak nie ten... - jedna z jego przednich kończyn wirowała w powietrzu, szukając odpowiedniej, ukrytej wśród odmętów podświadomości jednostki leksykalnej - nauczać. Nawet ja bym nie potrafił tak zająć się młodzieżą... nawet TY byś tak nie potrafił - chyżo cisnął łapę w moją stronę, wyprężając ją w prokuratorskim geście.
- Jjja? - zatchnąłem się na chwilę - a skąd wiesz?
- Są słabi, są nieźli, są świetni i są niezastąpieni, Wrotyczku - uśmiechnął się łaskawie i pełnym dobroci ruchem, lekko pokiwał głową.
Przez chwilę czułem się trochę urażony, lecz po nieznacznym przesunięciu się jednej tylko ze wskazówek któregoś z milionów zegarów na świecie, których pewnie nigdy nie zobaczę, doświadczyłem słodyczy najpiękniejszego z uczuć, senności. Nie powstrzymywałem się długo, wcisnąłem się pomiędzy piaszczystą ścianę a podłoże i pogrążyłem w miodopłynnym stanie śnienia.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz