- Jest w domu. Czeka na ciebie.
- Przyjacielu, nie wiem, jak mam ci dziękować...
- Nie musisz wcale.
- Dziękuję.
- Przeproś ode mnie swoją żonę, nie odwiedzałem jej już od trzech dni. Przykro mi, że nie mogę zrobić tego osobiście, ale sam rozumiesz, moje stanowisko jest czasem wymagające.
- Oczywiście - przytaknąłem - spokojnie, znajdziesz ich. A wtedy to oni raczej powinni się martwić.
- Obawiam się tego, Jaskier - Mundurek smutno spojrzał mi w oczy. Nie trudno było zauważyć, że to będzie coś gorszego niż zazwyczaj.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie polegać - powiedziałem cicho.
- Wolałbym cię w to nie mieszać - pokręcił głową i uśmiechnął się słabo - idź już. Rodzina czeka, to ważniejsze niż ja.
Wadera siedziała przy dzieciach, odwrócona do mnie tyłem. Okryła je futrem i wstała. Uśmiechnąłem się. Była nadal taka piękna. Astelle jeszcze przez kilka sekund przyglądała się śpiącym szczeniętom. Westchnąłem z błogością, musząc dać upust radości, jaka mnie ogarnęła. Astelle błyskawicznie odwróciła się i popatrzyła na mnie.
- Różyczko? - uśmiechnąłem się ze wzruszeniem.
- Jaskier! - rzuciła mi się w objęcia i wtuliła w moją sierść.
- Kochanie, tak długo... - przytuliłem ją z całej wewnętrznej siły, jaka zebrała się we mnie przed momentem.
- Jesteś już zdrowy? - uśmiechnęła się ze łzami w oczach, jakby nie dowierzając.
- Wszyscy są już zdrowi, Astelle! Epidemia minęła - zaśmiałem się cicho - wiesz, co powiedziała Toph? Że rany goją się na mnie jak na psie. Wyzdrowiałem najszybciej ze wszystkich dotychczas chorych. Teraz wszystko będzie dobrze.
- Wreszcie, Iskierko, nieszczęścia ciągnęły się za nami jak fatum...
- Koniec, Astelle.
Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy, w swoich objęciach.
< Różyczko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz