niedziela, 28 stycznia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 11

Wróciłem do domu bardzo zmęczony przeżyciami całego dnia, długim ślęczeniem nad dokumentami, a nawet rozmową z Mundusem, po której dodatkowo poczułem się kompletnie skołowany i przestałem cokolwiek rozumieć. Wszyscy już spali, nie budząc ich postanowiłem zrobić to samo. Wolałem zresztą nie doprowadzać do rozmowy, która dla mnie byłaby raczej mało przyjemna. Już wyobrażałem sobie ich poddenerwowane głosy i krzyki pełne wyrzutu. Wiem, bali się o mnie. Nie wiedzieli, gdzie mnie szukać i dlaczego poprzedniego dnia nie wróciłem na noc. Wiem, to był błąd. Wystarczy. Nie jestem już szczenięciem, stałem się niezależny. Nie muszę pojawiać się na noc w domu by coś zjeść i przekonać rodziców, że nie zagryzły mnie dorosłe wilki, nic takiego bowiem już mi nie groziło, a polować umiałem sam. Obawiam się, że reszta rodziny musi przyzwyczaić się do tego, że nie będę już z nimi mieszkać na stałe. Sprawiałoby to zbyt dużo kłopotów i zamiast ułatwiać, utrudniałoby mi funkcjonowanie.
Tego wieczora podjąłem ostateczną decyzję o przeniesieniu swojego punktu zero tam, gdzie większość moich aktualnych znajomych wilków. Do siedziby ligi. Niedługo zdobędziemy więcej materiałów do budowy, dla kogo jak dla kogo, ale dla zastępcy przywódcy znajdzie się pokój w naszej rozbudowanej jamie. Będę mógł więcej czasu spędzać w miejscu pracy i skuteczniej poświęcić się mojemu zajęciu.
Zasnąłem szybko, nie namyślając się długo nad decyzją. Już zapadła, później powiem o tym rodzinie. Powiem, że przenoszę się... gdzieś na południe. Do Borów Dworkowych. Tam raczej nie będą mnie chcieli zbyt często odwiedzać, co znów przyczyni się do zwiększenia ilości czasu, który mogłem poświęcić na realizowanie wszystkich swoich planów.
Rano wstałem wcześnie, jak zazwyczaj. Rozciągnąłem mięśnie wstając z legowiska i od razu, odruchowo skierowałem swoje kroki ku wyjściu z groty. Gdy jednak dobrze otworzyłem oczy, zobaczyłem Jaskra siedzącego przy wyjściu.
- Dzień dobry - mruknąłem, przechodząc obok niego. Popatrzył na mnie i warknął:
- Synu, gdzie byłeś wczoraj? - zmarszczył brwi i przechylił głowę w moją stronę.
- W lesie, gdzieś na naszych terenach - odrzekłem obojętnym tonem - mówisz o tym, że nie wróciłem na noc?
- Dobrze, że się domyśliłeś - na chwilę odsłonił kły.
- Nic się nie stało. Jednocześnie muszę uprzedzić, że nie będę od teraz wracał na noce.
- Co? Gdzie chcesz mieszkać?
- Mam już upatrzone miejsce. Jest tam spokojnie i bezpiecznie, nikt nie będzie wchodził mi w drogę.
- Nie rozmawialiśmy o twoich zamiarach, przed chwilą pytałem, gdzie byłeś przez dwa ostatnie dni.
- Właśnie tam. Możesz przekazać rodzinie, że się przenoszę... - nieznacznie wzruszyłem ramionami. Ojciec nawet nie odpowiedział. Zawarczał głucho i zamachnął się łapą, trafiając mnie w pysk.
- Co ty sobie myślisz, szczeniaku? Nie powiesz tego w oczy swojej siostrze? Swojej matce?! Jeszcze raz pytam się, gdzieś ty był przez ten czas!
- Nie powinno cię to wcale obchodzić, jeśli nie robiłem niczego niedozwolonego! - podniosłem głos, wycierając pysk wirzchem łapy - nie mam czasu, śpieszę się. Nie sądzę, żeby mojej matce i siostrze to przeszkadzało. Może przestaną się w końcu denerwować, gdy następnym razem nie wrócę na noc - syknąłem i nie chcąc kontynuować rozmowy, odszedłem, kierując się jak zawsze na południe.
Gdy dotarłem do siedziby ligi, nie zastałem tam, jak to zazwyczaj było, krzątających się wszędzie wilków znanych tylko z widzenia i znajomego gwaru. Wszystko było puste, co chwila tylko dało się słyszeć stłumione, podniesione głosy wydobywające się z naszej podziemnej bazy. Wszedłem do środka.
- Ardyt? - zajrzałem do pomieszczenia i rozejrzałem się - Erbenik?
- Ja jestem, jestem - Ardyt jeszcze przed chwilą stał na środku izby, podszedł do mnie szybko i również stanął przy wyjściu.
- Z kimś rozmawiałeś? - zapytałem.
- Nie, skądże - zaprzeczył energicznie - Erbenik przed chwilą gadał z kimś w drugim pokoju. Albo halucynacje. Jak masz, to mów, wszystko zrozumiemy - uśmiechnął się.
- Aha... - przez dwie czy trzy sekundy niczego nie mówiłem, nasłuchując, czy dotrą do mnie jeszcze jakieś odgłosy - wiesz, zdaje się, że zamieszkam razem z wami, w naszej siedzibie.
- Och, to świetnie - wyglądał na ucieszonego - zatem wiele rzeczy mamy już załatwionych!
- Jakich rzeczy? - zapytałem jeszcze, nieznacznie marszcząc brwi.
- Organizacyjnych oczywiście - odpalił wilk i zaprosił mnie do wewnątrz - usiądźmy na chwilę. I tak nie ma co robić, w końcu wysłaliśmy po te kamienie trzynaście osób. Pięcioro jest na ćwiczeniach u twojego przyjaciela, dwie na misji na południowym zachodzie. W zasadzie taki jakiś dzisiaj leniwy dzień.
- Wszyscy, których nie uczy Mundurek poszli zbierać kamienie, tak? - przypomniałem sobie o mojej wczorajszej rozmowie z jednym z naszych starych kompanów, Wilibórem. Umówiliśmy się na dzisiaj, najwyraźniej trzeba to będzie przełożyć - pogoda też słaba - instynktownie spojrzałem w stronę wyjścia, gdzie od podłoża odbijało się białe, niezbyt mocne światło - a jeszcze gdy wychodziłem z domu, przez te chmury prześwitywało słońce.
- Ech, słabo z mrozem ostatnio. Jeszcze dwa tygodnie temu można się było zakopać w śniegu po sam brzuch, teraz stara warstwa stwardniała, a nic nowego nie dopadało - przyznał Ardyt, po czym zaśmiał się - nie da się nawet zwłok pogrzebać - zażartował.
- Coś cię dzisiaj na czarny humor naszło - przeciągnąłem się - może to przez pogodę.
- No cóż... może po łyku? - podszedł do niewielkiej dziury w podłodze, służącej za skrytkę i wydobył z niej znajomo wyglądającą butelkę.
- O nie - zaprotestowałem - pamiętam jeszcze ostatni raz. Wolę nie ryzykować.
- Masz rację - przytaknął - lepiej nie wlewać tego w siebie w tak dużych ilościach. Jeśli przesadzisz, nawet lekarstwo stanie się trucizną - usiadł obok mnie z flakonikiem i wypił łyk - tu masz tylko pół tego, cośmy pili przedwczoraj. Dawaj, Wrotycz - kiwnął głową - dla dobra naszych wilków. Musimy jako dowódcy poświęcić się i sprawdzić, jaka ilość tego płynu działa pozytywnie.
Przez chwilę wahałem się jeszcze, ale Ardyt miał rację. Czasem trzeba było się poświęcić, a jeśli większa ilość tego nie wywołała poważniejszych konsekwencji, mniejsza tym bardziej nie ma prawa zaszkodzić. To tylko pół butelki. Pół na pół, trochę ja, trochę kompan.

No i mamże teraz wrażenie, jakbym wypił jednak ciut, ciut więcej niż Ardyt. Możliwe jest to, że brałem niebagatelne łyki, moja wina. Następnym razem muszę się pohamować... co? Jakim następnym razem?
Nie minęła nawet marna godzina, a zarówno mój towarzysz niedoli, jak i ja odczuliśmy skutki działania owego magicznego eliksiru, który miał dodawać wilkom sił. Rzeczywiście, tak samo jak było to przedwczoraj, wpierw dosyć szybko nadeszła ogromna poprawa nastroju, wesołość i chęci do dialogu.
- Wrotyczku, wyobraźźźź sobie, że trzy z naszych najmłodszych wilków były wczoraj w WSJ i rozmawiały ze strażnikami... - mówił Ardyt trochę chwiejnym tonem.
- Bez... konsultacji ze mną? - spytałem dumnie - mieliśmy wszystkie decyzje podejmować wspólnie.
- To nie ja, to Erbenik - mój towarzysz bezradnie rozłożył łapy - ale to on tu jest główny, niech tam czasem sobie... ten... podowodzi - zakończył. Pokiwałem głową ze zrozumieniem - i wiesz, co powiedzieli ci strażnicy? Że są pod wrażeniem, jak nasze wilki są dobrze wyszzzzkolone - dodał z podekscytowaniem.
- No tso ty nje powiesz - ziewnąłem powolnie.
- Tak, tak, ten twój Mundus to naprawdę porządny gość. Damy mu za to... hik! Damy mu odznaczenie.
Nie odpowiedziałem niczego, jednak gdzieś w głębi mojego chłodnawego serca pojawiło się kłujące uczucie zazdrości. Dlaczego to właśnie jego tak doceniają? Ja też staram się jak mogę. Naprawdę. Nie mam po prostu okazji się wykazać.
Chwilę później, jak poprzednio zachciało mi się spać i ułożyłem się pod ścianą, w tym samym co poprzednio miejscu. Spałem chyba dosyć długo, dopiero popołudniem obudziła mnie rozmowa Ardyta z jednym z wilków odesłanych wcześniej po kamienie na zajęte przez ligę tereny. Już wrócili?
- Jak to się, do czorta, stało?! - wykrzyknął ze złością Ardyt gdzieś w pobliżu wyjścia, budząc mnie ze snu. Podniosłem ciężkie powieki, zaniepokojony tym wrzaskiem. Basior przymknął oczy i dotknął łapą czoła, wydając bolejący pomruk.
- Byliśmy w górach, na południu. Tam na zboczach gór zbieraliśmy duże kamienie, żeby później położyć je na materiale, na którym mieliśmy przyciągnąć je na Stepy...
- Żeby cię szlag jasny trafił, opowiadaj szybko, co tam zaszło! - ryknął zastępca dowódcy. Niespokojnie wstałem i podszedłem do nich, stając z boku.
- Sam nie jestem pewien - skulił się drugi wilk - po prostu zobaczyłem, jak spada, jakby nagle pośliznął się na kamieniach. Wcześniej padało, a było tam naprawdę stromo... do teraz pamiętam, sam trochę się bałem.
- Kto jest za to odpowiedzialny?! - wrzasnął Ardyt, słychać go było pewnie jeszcze daleko poza główną siedzibą - jaki idiota podjął decyzję o zbieraniu budulca na tych zboczach?! Dajcie mi go natychmiast!
- To chyba Ligrek. Jego wyznaczyliśmy na przewodnika wyprawy.
- Przyprowadźcie mi tego nędznika!
- Ardyt - wtrąciłem, widząc, że współpracownik jest w nie najlepszym stanie psychicznym i postanawiając w razie potrzeby zareagować - co się stało?
- Wilibór nie żyje - rzucił tylko wilk, po czym szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz za swoim rozmówcą. Nogi ugięły się pode mną. Wilibór? Ten Wilibór, z którym rozmawiałem jeszcze wczoraj? Ten, którego kiedyś na polowaniu prawie stratowało stado jeleni? Ten sam, z którym jeszcze niedawno tworzyliśmy zespół? Co mu się stało?!
Wybiegłem za Ardytem, który był już kilkanaście metrów dalej, razem z większością członków ligi, która wróciła z wyprawy. Wśród głośnego gwaru tłumu zgromadzonego wokół, usłyszałem rozwścieczony głos Ardyta rozmawiającego z jakimś wilkiem. Nadal będąc trochę w szoku, podszedłem bliżej, by lepiej słyszeć.
- To ty, łachudro, wysłałeś wilki na niebezpieczny teren - pieklił się zastępca naszego przywódcy, którego dzisiaj jak zwykle nie było przy najważniejszych wydarzeniach.
- Przysięgam, to nie ja! Sami poszli, Wilibór i jeszcze kilku, dałem każdemu wolną rękę - jęknął basior, przytrzymywany zaraz przy ziemi przez dwóch innych.
- To twoja odpowiedzialność, niczyja inna - warknął w odpowiedzi Ardyt - nie ma litości dla nikogo, kto działa przeciw nam. Wydałeś złe polecenia, nasz wilk zginął.
- Nie zrobiłem niczego złego, przyrzekam! Choćby i na swoje życie! - Ligrek skulił się tak bardzo, że niemal pokładał się na ziemi - wybrali mnie na przywódcę, bo nikt inny nie chciał nim być!
- Zaufaliśmy ci i straciliśmy jedną duszę. Zabierzcie mi z oczu to ścierwo. Niech powieszą go na drzewie przy wejściu do bazy.
- Nie, nie róbcie tego, błagam cię - sponiewierany wilk wyrwał się basiorom i rzucił się Ardytowi pod nogi, nie zważając na zbiegowisko i szalejący wokół tłum.
- Powiedziałem, zabierzcie! - huknął basior, odsuwając się o krok. Popatrzyłem na wilki trzymające chwilę wcześniej Ligreka. Wymieniły się niepewnymi spojrzeniami, ale nie ruszyły odciągać od nóg jednego swych przywódców upodlonego basiora. Ten natomiast złożył łapy w błagalnym geście i prosił dalej:
- Wybaczcie mi, to nie ja podjąłem decyzję o wejściu na te zbocza! Pogryźcie mnie, wychłostajcie, wygnajcie, ale nie zabijajcie! Co mogę zrobić, jak wam odpłacić? - skomlał żałośnie.
- Od nas się nie odchodzi, mówiłem to już wiele razy. A tego długu już nam nie spłacisz - mruknął Ardyt i milczał jeszcze przez chwilę, uważnie przyglądając się Ligrekowi.

Nie chciałem słuchać już więcej tej żałosnej rozmowy. Tylko utrzymywała mnie w przeświadczeniu o zaciętości mojego wspólnika i okrucieństwie świata. Nie miałem nastroju na dodatkowe pognębianie się, żałowałem śmierci Wilibóra. Co się stało z jego ciałem? Pewnie leży teraz pogruchotane gdzieś pomiędzy skałami, w górach. Zamarznie i będzie trwać gdzieś w śniegu dopóki nie rozwloką go padlinożerne ptaki.
Aby nie myśleć o tym dłużej i zająć czymś swój umysł, udałem się na polowanie wraz z pięcioosobową grupą, która została do tego wyznaczona jakiś czas temu. Czas jednak dłużył mi się niemiłosiernie, a ja sam cały czas czułem coś w rodzaju wewnętrznej pustki. Właściwie w moim życiu nic się nie zmieniło, z Wilibórem nie pracowałem przecież odkąd zostałem drugim zastępcą przywódcy. Mimo to, żal chłopaka. Zawsze jest przykro, gdy ktoś znajomy umiera.
Gdy wraz z pozostałymi uczestnikami polowania wróciłem do siedziby, byłem już w trochę lepszym nastroju. Słońce powoli zaczynało zachodzić, pomyślałem jednak zupełnie szczerze, że to nie był dobry dzień. W zasadzie dzień smutnych wspomnień. Przypomniałem sobie, że na zawsze wyniosłem się z rodzinnej jaskini. Powróciłem do chwili, gdy Ardyt mówił, że Mundus ma dostać odznaczenie za pracę na rzecz rozwoju Ligi Beżowych Ziem. W tym nie byłoby nic złego, gdybym tylko mógł pozbyć się uczucia tej ohydnej zawiści, która cały czas we mnie siedziała. Potem przywołałem wspomnienie sytuacji sprzed kilku godzin, żałosne błagania Ligreka, aż w końcu przypomniałem sobie moją wczorajszą rozmowę z Wilibórem, jego smutny pysk i oczy przepełnione ukrytym żalem. Gdy myślałem o tym wszystkim poczułem się jeszcze mizerniej.
- Co tam, Wrotycz? - gdy wróciłem do naszej siedziby, zagadnął mnie siedzący już wewnątrz Erbenik.
- Ech, parszywy dziś dzień - odrzekłem, machnąwszy łapą.
- A, w tym jednym masz rację - mruknął przywódca - połóż się lepiej i śpij. Jutro albo pojutrze zaczniemy w końcu rozbudowę tej dziury. Trzeba będzie usunąć wszystkie dokumenty.
Włos zjeżył mi się na głowie. Przecież obiecałem Ardytowi, że wezmę je do siebie na przechowanie. Już tam przecież nie mieszkam, nie mogę tego zrobić. No nic, będę musiał coś wymyślić.
Zasnąłem, lecz wspomnienia dzisiejszego dnia męczyły mnie nawet we śnie. Nie miałem już siły z nimi walczyć. To prawda, ten dzień nie należał do udanych.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz