Palette szybko spacyfikowała Ardyta i jednocześnie całą resztę cichych obserwatorów z ligi, po czym odwróciła się w milczeniu. Przez sekundę patrzyłem jeszcze na sponiewieranego wilka powoli wstającego z ziemi, a na moim pysku po raz pierwszy od kilku dni pojawił się ledwo zauważalny uśmiech. Szybko jednak odwróciłem głowę, podążając wraz z siostrą na powrót do WSC. Przez ułamek sekundy mój pogodny wzrok spotkał się z pełnymi goryczy oczyma Ardyta. Nie zdążyłem nawet zawiesić spojrzenia na jego nędznym pysku, lecz nie przejąłem się tym specjalnie, wiedząc z poprzednich doświadczeń, że od dziś zamartwianie się o moją pozycję nie jest na miejscu.
Wyprostowałem się i zrównałem kroku z siostrzyczką. Byłem jej niewyobrażalnie wdzięczny, choć gdzieś z tyłu głowy pozostała świadomość, że nie poradziłem sobie sam z problemem, który dotyczył tylko mnie. Odepchnąłem jednak od siebie tę myśl, w przekonaniu, że od tej pory radzę sobie sam. Nie będzie chyba nawet tak trudno.
W domu czekał na nas Mundurek i rodzice, którzy, zajęci rozmową z ptakiem, byli przekonani, że wróciliśmy ze spaceru lub polowania. Ucieszyli się też, że mój humor bardzo zauważalnie się poprawił.
- Och, dzieci wróciły - ucieszyła się mama.
- Mamo, proszę, jesteśmy już dorośli - zaśmiała się Paletka.
- Zawsze będziecie moimi najdroższymi dziećmi - gdy tylko usiedliśmy przy pozostałych, mama przytuliła nas oboje. Siedzieliśmy tak wszyscy przez krótką chwilę.
- Nie będę przeszkadzać - powiedział Mundus jako pierwszy i uśmiechnął się ciepło - widzę, że robi się późno, porozmawiamy kiedy indziej, dobrze? - to mówiąc wstał i rzucił jeszcze niedostrzegalne, porozumiewawcze spojrzenie Palette i mi.
- Na spokojnie - odpowiedziała Palette, lekko kiwnąwszy głową na pożegnanie. Mundus odwzajemnił gest, żegnając się ze wszystkimi i odszedł.
Przez cały kolejny dzień postanowiłem zrobić sobie przerwę od wszystkich i wszystkiego, odpocząć trochę i przemyśleć wiele rzeczy. Nie przejmowałem się ligą wiedząc, że z ich strony raczej nie grozi mi teraz nic złego.
Dopiero następnego ranka zbudziłem się z bardzo mieszanymi odczuciami. Wiedziałem, że reszta członków ligi w tej chwili, przynajmniej przez jakiś czas i dla pozoru powinna przestać uważać mnie za wroga i zdrajcę, słusznie zresztą. Z drugiej jednak strony cały czas miałem wewnętrzne opory by pójść tam tak jak zawsze. Mimo zaistniałych okoliczności wiele się zdarzyło w ciągu tych kilku dni.
I mimo wszystko zebrałem się w sobie, poszedłem tam jeszcze raz. Nie wiedziałem co zrobić w tej sytuacji, miałem nadzieję, że wizyta w siedzibie ligi trochę rozjaśni mi umysł.
Dosyć szybko dotarłem na miejsce, nie zważając na podejrzliwe i chyba trochę zaniepokojone spojrzenia znajomych wilków. W końcu znalazłem się w centrum zarządzania ligą, wszedłem do obszernej jamy, w której siedział Ardyt wraz z Erbenikiem, naszym głównym dowódcą. Pewnie przeszedłem przez wejście i stanąłem naprzeciw nich prawie wyprostowany, na tyle, na ile pozwalało mi niskie sklepienie pomieszczenia.
- Witaj, Wrotycz - pierwszy odezwał się Erbenik, przymrużając oczy.
- Czołem wam - odrzekłem spokojnie, chcąc jeszcze coś powiedzieć, lecz uprzedził mnie w tym Ardyt, szybko wstając ze swego miejsca i podchodząc do mnie na, w moim mniemaniu, niebezpieczną odległość. Przez moment "włączył mi się" odruch obronny, który jednak stłumiłem w sobie, czekając na to, co zrobi wilk.
- Wroootycz! - powiedział głośno i przeciągle, przyjaźnie stukając mnie w łopatkę - cieszymy się, że w końcu nas zaszczyciłeś!
- O co chodzi? - obniżyłem głowę, podejrzliwie próbując zajrzeć mu w oczy.
- Wyobraź sobie, jak świetnie się sprawy ułożyły - wilk nie zważając na nic położył mi łapę na ramieniu. Warknąłem cicho. Co by nie mówić, tupetu mu nie brakowało - posłuchaj, wiesz, że jest nas teraz z Erbenikiem dwóch w dowództwie - kiwnął głową.
- Tak, wiem - odmruknąłem.
- Brakuje nam trzeciego.
- Co? - choć próbowałem to ukryć, oczy zabłysły mi jakimś niepożądanym blaskiem.
- Wrotycz, zdałeś to. Wiemy, naprawdę rozumiemy, że ostatnie dni... - wahając się przez chwilę, usiadł i podrapał się w kark - nie należały do najłatwiejszych, ale ty przez ten cały czas nie zraziłeś się, zostałeś z nami. Dziękujemy ci za to - zanim się obejrzałem, uścisnął moją łapę - co powiesz na zajęcie miejsca Mera? Takich jak ty nam potrzeba.
- Naprawdę? - zmarszczyłem brwi - mam robić za potakiwacza, tak jak Mero, zanim mu się umarło?
- Ależ skąd, no co ty, kochany kolego - machnął łapą Ardyt - każdy zajmuje takie miejsce, na jakie sobie zasłużył. Mero nie był typem przywódcy.
- Rozumiem - mruknąłem - nie zadowala mnie ta propozycja - wyprostowałem się dumnie - ale możesz zaproponować coś lepszego.
- Ambitny jesteś, my to rozumiemy - wilk lekko kiwnął głową, wyrażając teatralne wręcz uznanie - mówiłem ci już kiedyś, och, pamiętasz, obaj byliśmy wtedy zwykłymi szaraczkami... powiedziałem ci wtedy, cokolwiek dla nas zrobisz, opłaci ci się niewyobrażalnie - powiedział głośno, trochę tak, jakbym to nawet nie ja, a Erbenik siedzący za nami i przysłuchujący się rozmowie mógł usłyszeć te słowa - wiesz, my lubimy ambitnych. A co najważniejsze, bardzo szanujemy. No nic na to nie poradzę, tak już jest. Lizusostwem nikt nie zajdzie u nas daleko, ale w tobie widzę wielki potencjał. Wrotycz! Chcesz prowadzić tą bandę hołoty ku lepszemu życiu wraz z nami? Chcesz tego? Chcesz zajść wyżej, niż ktokolwiek z nich w życiu zajdzie? Jeśli się nie zgodzisz, poszukamy kogoś innego, ale sam chyba zdajesz sobie sprawę, że nie wiadomo, czy będzie tak odpowiedni jak ty. Za to nie ręczę.
- Ardyt... - jego przemowa zupełnie zbiła mnie z tropu. Już nie wiedziałem, jakim postanowieniom mam być wierny. Czy to, co mówi jest prawdą? Z pewnością, ma w sobie dużo prawdy. Ale czy mogę...? Czy to nie byłoby, no nie wiem... złe? Niby dlaczego...
- Spokojnie, Wrotycz. Zastanów się. Albo lepiej powiedz szybciej, nie mamy zbyt wiele czasu, obowiązki czekają. Ostatnio mamy ich sporo.
- Ardyt, no... - całym swoim ciałem zademonstrowałem zastanowienie - no dobrze, na razie mogę zadowolić się stanowiskiem kierowniczym. Ale Jedna uwaga, od tej chwili jesteśmy równo postawieni - mruknąłem, patrząc mu prosto w oczy.
- Oczywiście, kochany kolego! - zakipiał z entuzjazmu basior - i łapa na zgodę, już na zawsze, dobrze?
- Dawaj - uśmiechnąłem się półgębkiem, nie tracąc nuty niepewności i podałem mu łapę, którą uściskał z dziecięcą wręcz radością.
< Siostrzyczko, nie bij >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz