No i patataj. Mógłbym pewnie zauważyć, że dzisiejszego poranka znów czułem się świetnie, w w ogóle to te genialne, wczorajsze ćwiczenia pewnie miały w tym swoje zasługi. Wolę jednak nie powtarzać się bez sensu, bo ostatnio w ogóle czułem się nadzwyczaj wyśmienicie. Tak, najpewniej to przez codzienne, regularne treningi. Nie, dziś wcale nie zapowiada się piękny dzień na kolejny wysiłek. A mimo wszystko zamierzam ćwiczyć także i tego dnia.
Jak strzała wypadłem z jaskini, pędząc przed siebie, w kierunku lasu. Dziś padał śnieg i trochę wiało, ale nadal dało się przeżyć. Nie potrzebowałem przerwy, moje ciało było już zupełnie przyzwyczajone do treningu i codziennego, regularnego, intensywnego wysiłku. Można by rzec, że stało się to trochę częścią mnie i mojego przeciętnego dnia.
Spotkaliśmy się, jak to najczęściej bywa, na Polanie Życia. Mundurka prawie przysypał ten śnieg, ale biedak mimo wszystko także i dziś czekał na mnie w widocznym miejscu, na zboczu jednego ze wzgórz.
- Mundek! - zawołałem, próbując przekrzyczeć wiatr dmący z ogromną prędkością - chyba dzisiaj nic nie wyjdzie z ćwiczeń...
- Wręcz przeciwnie - odrzekł donośnie - może trochę ulepszysz swoją odporność na warunki pogodowe.
- Nie jest chyba zła? - zaniepokoiłem się.
- Nie, ale zawsze może być lepsza - wyjaśnił krótko.
- Długo tu stałeś? Ledwo cię dojrzałem pod tym śniegiem!
- Mną się nie przejmuj. Życie coraz częściej mi udowadnia, że jestem nie do zdarcia...
Calusieńki dzień biegania po zacinającym śnieżnym opadzie i huczącym prosto w uszy wietrze. Nie mogę powiedzieć, ciekawe doświadczenie. Pod wieczór wróciłem do domu zmęczony chyba jeszcze bardziej niż w ostatnich dniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz