wtorek, 23 stycznia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 7

Następnego dnia z samego rana chciałem wyjść z jaskini i udać się do siedziby Ligi Beżowej Ziemi. Rodzice jednak uprzedzili mnie i ni stąd, ni zowąd, stanęli przede mną, w wyjściu z jaskini.
- Gdzie idziesz? - zapytał ostro ojciec.
- Nieważne, muszę się przejść - odmruknąłem - chciałbym zapolować, może zjem w końcu coś normalnego. Od trzech dni kończę zwłoki starego łosia - wyminąłem ich powoli.
- Może pójdziemy z tobą? - zapytał basior, wyprostowując się - wilki polują stadnie, Wrotycz.
Obejrzałem się za siebie. Wiem. Ja też poluję ze stadem.
- Idźcie sami. Może Paletka będzie chciała.
Czym prędzej ruszyłem biegiem, by nie być już zatrzymywanym przez rodziców. Później z nimi porozmawiam, później będzie czas. Teraz bardzo się śpieszę.
Biegnąc przez las, w pewnym momencie wyczułem zapach jakiegoś zwierzęcia. Zwolniłem, z niepokojem stwierdzając, że nie była to woń żadnego ze zwierząt, na które zwykliśmy polować, nie mogła też pochodzić od wilka ani psa. Zbliżyłem się do potencjalnego źródła zapachu, podążając za nim z rosnącym wewnętrznym napięciem. w końcu wczołgałem się pod krzaki rosnące na niewielkim wzgórzu. To tutaj, jest tutaj.
Przyjrzałem się uważniej istocie, która wydzielała woń. Nie było go nigdy w lesie. To człowiek. Rzeczywiście, już sobie przypominam. Wtedy, we wsi, kiedy byłem jeszcze szczenięciem, a potem polując na źrebaka, wśród mieszaniny bardzo wielu obcych zapachów dało się wyczuć także to. A więc tak pachną ludzie. Zaciągnąłem się specyficzną wonią i powoli wycofałem się z kryjówki. Mężczyzna w średnim wieku spacerował pomiędzy drzewami, na kilku marząc coś jakimś kolorowym, mało widocznym psikaczem. To zachowanie nie wyglądało groźnie, ale żeby zyskać pewność nie zamierzałem sprawdzać tego na sobie.
Wróciłem na trasę. Byłem już mocno spóźniony.
- Spóźniłeś się - warknął Ardyt, gdy wszedłem do podziemnej jaskini należącej do ligi - jakże masz zamiar zrehabilitować się po ostatnim zdarzeniu, jeśli cały czas działasz nam na szkodę?
- Przepraszam, natknąłem się na ludzi - mruknąłem, w jednej chwili czując, że wraz z momentem przekroczenia granicy siedziby Ligi Beżowej Ziemi uleciał cały mój dobry humor - co dzisiaj robimy?
- Mniej więcej to, co wczoraj - wzruszył ramionami - trzeba zobaczyć, czy te tłumoki już wyniosły się z naszego terytorium.
Westchnąłem. Wcale nie chciałem tam wracać. Nie chciałem nawet myśleć o tym, co zrobiliśmy wczoraj z tymi Bogu ducha winnymi wilkami. Cały czas pamiętałem te krzyki, wypaloną sierść i lament wader. Jednak nie sprzeciwiłem się temu. Ani wczoraj, gdy skrzywdziliśmy te wilki, ani później, gdy Ardyt opowiadał o planie działania. Nie pomogłem w żaden sposób tym nieszczęśnikom. Teraz również nic nie odpowiedziałem. Jedynym co byłem w stanie zrobić było pogrążenie się w jeszcze większym rozgoryczeniu.
Na terenach, które planowaliśmy zająć, nie zastaliśmy nikogo. Najwyraźniej osobniki stanowiące przeszkodę dla ligi już się wniosły. W duchu się z tego ucieszyłem. Nie tylko dlatego, że nie miałem ochoty i serca patrzeć na dalsze ich cierpienia. Po prostu nie miałbym siły spojrzeć im w oczy.
Wróciliśmy na stepy z poczuciem spełnionego obowiązku. Reszta dnia była wolna. Nasza czteroosobowa ekipa siedziała w swoim "gabinecie" w podziemnej jaskini Ligi i rozmawiała o mało ważnych sprawach, ograniczających się do tematów: kto, co, gdzie, kiedy i z kim.
Nie bardzo chciało mi się uczestniczyć w dyskusji. Nie miałem się też czym "pochwalić" i chyba to z tego faktu byłem najbardziej dumny, gdzieś, w głębi duszy.
- Ty, Wrotycz, to jakoś tak słabo działasz - powiedział w pewnym momencie Dachryk. Jak zawsze nie przepuścił okazji, by skierować do mnie jakąś kąśliwą uwagę - namówiłeś chociaż kogoś do wstąpienia do ligi? Ja już dwie osoby.
- Tak, Daszek, masz niepodważalne zasługi - przerwał dosyć stanowczo Ardyt - ale właśnie miałem pomówić z Wrotyczem o perspektywie... zaproszenia do ligi kogoś, kto mógłby nam się przydać. Bardziej nawet niż te dwie osoby, które sprowadziłeś.
Popatrzyłem na niego uważnie. O czym on mówi? To znowu nie będzie coś złego, czuję to.
- A więc, kochany kolego - zaczął podejrzanym tonem - jakiś czas temu odbywałeś trening, któremu zawdzięczasz najpewniej swoją zacną tężyznę fizyczną. Ćwiczyłeś pod okiem pewnego osobnika... fachowa robota, muszę przyznać.
- Mundus - odparłem - mój przyjaciel.
- Właśnie tak - przytaknął pobieżnie Ardyt - wiesz, doszliśmy do wniosku, że i w lidze przydałby się taki nauczyciel. Oczywiście w twoim geście leży przyprowadzenie go tutaj. Wierzymy, że uda ci się nakłonić go do współpracy z nami.
- Postaram się... - cicho przełknąłem ślinę.
- Będzie ci to zapamiętane - wilk uroczyście pokiwał głową.

Psiakrew, co ja zrobiłem...
Dopiero gdy pod wieczór opuściłem siedzibę Ligi Beżowej Ziemi, pojąłem wagę swojego błędu. Nie powinienem teraz mieszać w to przyjaciela. A co zrobiłem? Jak zwykle, nie odmówiłem, zgodziłem się na to, jak pies. Nie powinienem w ogóle nazywać się wilkiem.
Po raz kolejny przełknąłem całą gorycz i udałem się w drogę powrotną. Musiałem przecież znaleźć jeszcze Mundusa.
- Mundurek...? - skuliłem się, widząc ptaka siedzącego pod drzewem i patrzącego w niebo. Przeniósł  wzrok na mnie. Zawahałem się.
- Szukałeś mnie? - zapytał - co się stało?
- Mówiłeś, że mogę na tobie polegać. Zresztą sam to wiem. Mówiłeś, żebym przychodził zawsze, gdy będę miał problem. Mundus, pomóż mi - podszedłem bliżej. Wstał i popatrzył na mnie uważniej.
- Powiedz, postaram się pomóc, mój mały przyjacielu - z zaniepokojeniem popatrzył mi głęboko w oczy.
- Musisz do nas dołączyć. Jutro. Chcą, żebyś nam pomógł. Liga Beżowej Ziemi, słyszałeś o niej? - zapytałem szybko. Mundur zamknął oczy i westchnął głęboko. Przez chwilę z rosnącym niepokojem czekałem na odpowiedź. Mój przyjaciel pokiwał tylko głową.
- Naprawdę? - zdziwiłem się trochę, ale nie planowałem wnikać, skąd i co wie o lidze.
- Myślałem, że kiedyś mnie to czeka - dodał trochę dziwnym głosem - oczywiście, pomogę ci. Więc należysz do Ligi Beżowych Ziem... - lekko zmrużył oczy. Położyłem uszy po sobie, czując na sobie jego przeszywające spojrzenie. Beżowych Ziem? Już nic nie rozumiałem.
Pierwszy raz poczułem się naprawdę nieswojo w jego towarzystwie, toteż zakończyłem naszą rozmowę, umawiając się na jutro rano. Pójdzie tam ze mną.

   C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz