wtorek, 31 stycznia 2023

Podsumowanie stycznia!

Drodzy Przyjaciele, Członkowie WSC!
Ani się obejrzeliśmy, a tu minął nam kolejny miesiąc. Dosłownie. Jak wszyscy wiedzą, jeszcze chwilka, jeszcze kawałek... ale jeszcze nie, więc dziś czas na zupełnie zwyczajne, comiesięczne podsumowanko. Patrzcie i niech delektują się Wasze serca.

Na miejscu pierwszym mamy w tym miesiącu Wayfarera, dzięki którego 2 opowiadaniom nie stoją tu wszyscy, którzy napisali!
A na miejscu drugim, bo tyle ich mamy, stoją Mi, Falvie, OxideKamael i Harpia z 1 opowiadaniem.

Innych postaci właściwie to... wcale nie zobaczyliśmy w naszych opowiadaniach. Taki cichy to był miesiąc, ale on już się kończy. A wiecie, co się jeszcze nie kończy? Ha!

I jeszcze jedna rzecz, której admin nie zapisał sobie w kalendarzu bo ufnie wierzył, że będzie pamiętać o niej stuprocentowo niezawodnie, jak zawsze, a tymczasem beztrosko o niej zapomniał. Tak więc w tym miesiącu mamy tyko jednego zwycięzcę głosowania:

Ciri, 4 głosy (Królowa kabaretu)

Gudbaj styczeń! Do zobaczenia za miesiąc!

                                                                Wasz samiec alfa
                                                                    Agrest

Od Małej Mi - "Polowanie z zaskakująco rudym zakończeniem" (trening siły)

A cóż to? Kolejny trening? No kto by się spodziewał po upartej, małej rudej, która właściwie całe swoje życie spędziła na treningach. Czy planuje obdarować swoimi dobrymi genami przyszłe dzieci? Któż ją wie! Póki co nie widać żadnego odpowiedniego dla niej basiora na horyzoncie, ale mimo to mała Mildredfiri cierpliwie znosi ból i wyczerpanie, które są niczym więcej jak marną ceną za mocniejsze mięśnie zdobywane w tym samym momencie. Ach, gdyby nie to futro z pewnością byłoby widać, jak napakowana jest ta mała, czerwona kulka. Przynajmniej tak sobie mówiła Mi, która nie widziała się w żadnym lustrze, gdyż takowych nigdzie na terenie Watahy Srebrnego Chabra nie było, by pokazały, jak wygląda w rzeczywistości. Inni widzieli jej wyćwiczoną sylwetkę i pomimo lisiego wzrostu trzymali się od niej z daleka.

Siła była ulubioną umiejętnością Mi, przede wszystkim dlatego, że dzięki niej mogła patrzeć, jak kopary opadają mniej wyćwiczonym basiorom. Taka miniaturowa wadera, a taka silna! Może potrafiła nawet kości połamać, kto wie. Póki co nikt nie miał okazji obserwować, jak sobie radzi z sarnami i jeleniami, polując w samotności i przynosząc zdobycz do domu w jednym kawałku. Jedyny na tyle odważny wilk, by zbliżyć się do niej podczas polowań, nazywał się Vari i raczej miał gdzieś dzieleniem się sekretami swojej siostry. Zresztą i jego się bali, mało kto z nim rozmawiał.

Przyszedł dzień pochmurny i ponury, zimny i bezwietrzny, można powiedzieć, że idealny na polowanie dla tak jaskrawego wilka. Mi obtoczyła się w śniegu, napchała go sobie trochę do pyska i stwierdziła, że może wyruszać. Jej kamuflaż nie będzie wystarczał na długo, ale póki co chodziło o to, żeby w ogóle przetestować, czy śnieg będzie się trzymał futra oraz anulował parę wodną z ust. Działało. Mi poznała ten trik, obserwując inne wilki, niekoniecznie należące do Watahy Srebrnego Chabra, ale przynajmniej zaznajomione w sztuce polowań. Znaczy się to nie tak, że członkowie srebrnego chabra nie wiedzą jak polować. Wręcz przeciwnie, Mildredfiri była przekonana, że nomadzi nie radzą sobie tak dobrze z polowaniem, jak członkowie watah.

Mała postura była wyjątkowo przydatna w śniegu, bo Mi nie zatapiała się tak jak jej znacznie więksi towarzysze. Mogła łatwiej podróżować, a przede wszystkim dalej, gdyż nie męczyła się tak w jedną stronę. W drugą była inna sprawa, ale właśnie dlatego ruda ćwiczyła tak uparcie swoje umiejętności. By być samowystarczalna. Może komuś w końcu zaimponuje i będzie jej dane objąć jakieś ważne stanowisko w watasze, choć biorąc pod uwagę burdel we władzy, za szybko się na to nie zanosiło. A może założyłaby własną watahę? Nie miała dzieci, nie chciała ich mieć, ale ukradnięcie kilku wilków z Watahy Srebrnego Chabra i założenie z nimi czegoś nowego za ziemiami NIKL-u, to brzmiało nawet jak plan. Może zrobi tam nawet chodniki. I zbuduje chatki. Jak ciężkie może być zbudowanie paru stabilnych glinianek? Jak znajdzie tą czarodziejkę Ryuuko, o której kiedyś wspominał jej brat, to może nawet załatwi specjalne moce, które to ułatwią, jak telekineza czy coś. Jeśli ceną jest dusza to niech będzie, jej i tak nie jest aż tak wartościowa.

Ranny jeleń, prawdopodobnie ofiara jednej z ludzkich pułapek. Zapach jego krwi roznosił się po lesie, a czerwona dróżka wybijała się na śniegu jak płomień świecy w ciemności. Podążając nią Mi co chwila obtaczała się cicho w śniegu i wkładała go sobie do pyska, by stać się jak najbardziej niewidoczną. Jeżeli wiatr się znienacka nie pojawi, powinna mieć bardzo wysokie szanse w złapaniu swojej ofiary. Chociaż szczerze mówiąc poczuła ukłucie niepokoju, gdy w powietrzu wyczuła jeszcze jedną woń, która mogła zniszczyć jej polowanie. Co prawda lisy nie mają w zwyczaju polować na jelenie, ale jeżeli ten obcy osobnik spowoduje jakiś hałas, polując na swoje myszy czy inne ryjówki, odstraszy parzystokopytnego i Mi już nie nadrobi drogi. Oczywiście ranne zwierzęta są wolniejsze, ale to nie zmienia faktu, że Mildredfiri była wzrostu lisa i taki długonogi zwierz dość szybko jej umknie. A ona nie ma całego dnia na polowanie. Bo już się kończył.

Przyspieszyła kroku, tarzając się jeszcze dokładniej, a czasami nawet zakopując w białym puchu, jeżeli obawiała się, że jest za blisko jelenia. Zaczęło jej się robić zimno od łykania lodu, ale czego się nie robi, żeby wykarmić rodzinę. W końcu jej wzrok sięgnął owo ranne zwierzę, które o dziwo nie miało siły uciekać. Zdrowa noga byka była przywiązana sznurem do drzewa, więc jeleń nie miał nawet jak się utrzymać, a co dopiero szarpać. W jakiś sposób wyglądał na przygotowanego do bycia upolowanym, jakby ktoś go podał do stołu. Mi rozejrzała się podejrzliwie, aż zobaczyła rudą kitę wraz z jej właścicielem siedzące na śnieżnej zaspie. Lis nie był zaciekawiony sytuacją, ale najwyraźniej obawiał się, że oblepiona śniegiem płomienna kula się na niego rzuci, jeśli spróbuje się ruszyć.

– Co to ma być? – Mi była zła, że zepsuto jej polowanie. Tak bardzo się starała i na co to było?

– Obiad. Powiedziałbym dla dwoje, ale chyba nie jesteś typem lisa, którego interesują wspólne posiłki.

Lisa? Czy on naprawdę myślał, że Mi jest lisem? Owszem, była mała i ruda, ale nie miała standardowego dla /Vulpes vulpes/ umaszczenia. Chociaż większość wilków też nie była umaszczona jak wilki i nikt tego nie kwestionował. Może brak skarpet i białego brzucha wcale nie skreślała jej lisiego wyglądu. A może była lisem, tylko nie zdawała sobie z tego sprawy...? Nie. Nie miała lisiego pyska, ani tak drobnych nóżek. Anatomicznie czuła się wilkiem i nie było po prostu opcji, że nim nie była. Ale nie zamierzała poprawiać nieznajomego.

– Bingo. Nie lubię nieznajomego towarzystwa. Jelenia chcę zabrać do domu. Nara.

Jasny lis z krótką, ciemną grzywką westchnął.

– No to nara. Nazywam się Percedalpin, jak coś. Może kiedyś będę wystarczająco dla ciebie znajomy.

Mi prychnęła. Martwy jeleń leżał u jej mikrych nóg.

<Koniec>

Gratulacje!

Od Oxide - "Wieczorne zagwostki"

Szum spadającej wody odbijał się od pobliskich skał, otoczenie w taką pogodę i o takiej porze dnia było dość przytłaczające, jednak kogo to teraz obchodzi? Szczerze nienawidziła zimy, był to jeden z najgorszych okresów w ciągu roku, dodatkowo było jej już cholernie chłodno. Samodestrukcyjne zachowania jednak brały górę – po co się gdzieś teraz chować? Wciąż nie czuła się tu swojo, jednak wszędzie było lepiej niż w jej poprzednim „domu”.

Szarowłosa wadera leżała na jednej ze skał pokrytej szronem, opierając pysk na wyciągniętych przed siebie łapach. Wsłuchiwała się w szum wody i ciszę spowijającą okolicę. Błądziła wzrokiem po zimowym krajobrazie Różanego Wodospadu, późny wieczór dodawał mu mrocznego klimatu, jednak Oxide w ogóle to nie przeszkadzało – wręcz przeciwnie, była zafascynowana jego prostotą. Jej fioletowe oczy błyszczały wśród ciemnoniebieskiego półmroku, a uszy uważnie nasłuchiwały, czy nikt nie narusza tego niepokojącego spokoju. W głębi siebie wiedziała, że miło byłoby jednak wymienić z kimś parę zdań, ale sama nie była przekonana do tutejszego towarzystwa. Tak naprawdę nie miała okazji poznać większości wilków, niezbyt wiedziała, jak powinna się zachowywać, czy od razu powinna być sobą? Kontakty z innymi potrafią być paskudnie ciężkie.
Z cichym westchnieniem  - jakby była to niezwykle wymagająca aktywność – podniosła głowę i rozejrzała się naokoło z przymrużonymi oczami. Czuła się obserwowana, jednak przez kogo? W powietrzu nie unosiła się żadna inna woń oprócz tej charakterystycznej wilgoci oraz mrozu gryzącego w nos, okropieństwo. 

W pewnym momencie jednak po okolicy rozległ się odgłos stukania pazurków, pośpiesznego, wyczerpującego pościgu. Wadera zastrzygła uszami i odwróciła głowę w bok, spoglądając na poniższe krzewy, zza których wyskoczył nagle dosyć spory, przerażony, odziany w zimowe futerko zając. Był cholernie szybki.
Jej serce zabiło szybciej, a niepokój opanował całe ciało – położyła po sobie uszy i ułożyła głowę między łapami. Wstrzymała nawet oddech, nie ruszając się kompletnie w żaden sposób, a jedynie obserwując, co dalej się wydarzy. Z punktu widzenia osoby trzeciej, wyglądała jak jedna z kilkunastu skałek naokoło. Odrobina adrenaliny i szaleństwa zabuzowała w jej żyłach. 
Oxide nie zdążyła nawet zidentyfikować kierunku, w którym zwierzę pognało, ale… 
Przed czymś musiało przecież uciekać, prawda?

< Ktoś? >

Nowy członek!

Oxide - morderca

poniedziałek, 30 stycznia 2023

Od Falvie - „O tym jak pustynia pomaga zdobywać przyjaciół”

Krótko po opuszczeniu watahy, które było niezbyt dobrowolne, Falvie znalazła się na jakimś spalonym pustkowiu. Powietrze falowało, jakby próbowało udawać wodę, a czarne futro sprawiało, że wadera smażyła się żywcem. Jedyne zwierzę, które widziała od kilku godzin to sęp, który najwyraźniej postanowił poczekać, aż białooka opadnie z sił. 
O ile ciało wilczycy było zmęczone, to umysł właśnie na 50 różnych sposobów wyobrażał sobie śmierć jej “kochanej” rodziny. Widok ich zakrwawionych ciał sprawiał jej niesamowitą satysfakcję i jednocześnie dawał siłę, by przeć dalej przed siebie. Zrobić im na złość, przeżyć i pokazać, że jej istnienie nie jest przeklęte, tylko oni bezgranicznie głupi.
W oddali zamajaczyło drzewo albo raczej suchy pień. Gdy tylko wadera doczłapała do chłodnego cienia, padła na brzuch i zamknęła oczy. Słońce powoli zachodziło, coraz bardziej chowając się za horyzontem, aż w końcu całkiem zniknęło. Spieczona ziemia powoli oddawała ciepło, a Falvie ruszyła w dalszą wędrówkę.

Wizja wadery była coraz bardziej zamglona, a łapy bardziej przypominały kule ołowiu niż kończyny. Skóra opinała się na kościach, a futro zmatowiało. Jedyne co teraz kłębiło się w umyśle wilczycy to, żeby nie wywrócić się przy kolejnym kroku.
- Jeden… Dwa… Trzy… Cztery… - Mamrotała pod nosem, obserwując ciągnące się po ziemi nogi. Uniosła na chwilę głowę by zobaczyć czy coś przed nią jest, ale oczy odmówiły współpracy i ostatnie co poczuła, to jak jej ciało gwałtownie przechyla się w prawo, aby po chwili uderzyć z łoskotem o ziemię.

Falvie zamrugała oczami, jej ciało było gdzieś ciągnięte. Szarpnęła się słabo albo raczej spróbowała, bo żaden mięsień się nie ruszył, a wzrok znowu objęła ciemność.

Następne co wilczyca zapamiętała to zapach wody, tuż przed nosem. Uchyliła powieki, by rozpocząć batalię o wyostrzenie wzroku. Po kilku sekundach zobaczyła miskę, której prawdopodobną zawartość była wodą. Wykorzystała swoje siły by przewrócić się z boku na brzuch, a potem zanurzyła pysk, w cudownie chłodnej wodzie. Po wypiciu znów urwał jej się film, ale chwilę przed utratą przytomności, usłyszała coś co do złudzenia przypominało słowa.

Kiedy obudziła się po raz kolejny, jej ciało było na tyle zregenerowane, by nie stracić przytomności po kilku minutach. W zasięgu jej wzroku były szaroniebieskie wilcze łapy.
- Masz cholernie dziwne oczy. - Zastrzygła uszami słysząc obcy głos. - Mówił ci to już ktoś?
Wadera uniosła delikatnie głowę i spojrzała na basiora stojącego przed nią, po czym zmrużyła oczy, bo gardło nie chciało wydać nic poza nieprzyjemnym warkotem, który nijak nie przypominał słów. Rzuciła mu tylko urażone spojrzenie i odwróciła głowę, kładąc ją na wyciągniętych łapach. Usłyszała cichy śmiech dochodzący z jej prawej strony, a po chwili w przed jej pyskiem pojawiła się miska z wodą i smakowicie pachnący kawałek mięsa. Obydwie rzeczy zniknęły po chwili w paszczy wadery, która oblizała pysk z resztek jedzenia.
- Jestem Asra. - Powiedział po chwili. - Myślę, że chciałabyś wiedzieć jak nazywa się twój wybawca.
Wadera tylko spojrzała na niego przelotnie, skinęła delikatnie głową i wyprostowała łapy przeciągając się. Skrzywiła się z bólu czując jak jej ciało niezbyt było szczęśliwe na ten ruch, po czym ignorując wrzaski swoich mięśni spróbowała się podnieść. Praktycznie od razu padła na ziemię. Asra chichotał gdzieś po jej prawej widząc jej próby.
- Błąkałaś się po tej pustyni dość długi czas, patrząc na to jak się wyniszczyłaś. Jeszcze przez jakiś czas się nie podniesiesz. - Wytłumaczył, a w odpowiedzi dostał oburzone prychnięcie. Basior wyszczerzył białe zęby w uśmiechu.
- Spróbuj się przespać. - Zaproponował. Wadera zamknęła oczy po chwili oddając świadomość w objęcia ciemności.

Obudziło ją szturchnięcie w bok, otworzyła oczy tylko po to żeby zostać oślepioną przez słońce. Okazało się, że w czasie kiedy spała Asra przeciągnął ją pod jakąś rzekę. Leżała w jakimś koszu, do którego najpewniej wpakował ją basior, aby łatwiej ją przemieścić.
- Śmierdzisz. - Stwierdził widząc jej pytające spojrzenie. Wadera warknęła na niego w odpowiedzi.
- Daj spokój, przez nie wiadomo jaki czas błąkałaś się po pustkowiu, oczekujesz, że będziesz pachnieć fiołkami? - Prychnął basior patrząc na nią fioletowymi oczami. Falvie powoli podniosła się na cztery łapy, pomimo braku silnego oporu mięśni, dalej szło jej to jak po grudzie. Szaroniebieski wilk wyszczerzył zęby widząc jej poczynania. Wadera weszła do chłodnej wody i powoli zanurzała się coraz głębiej, po chwili widoczna była tylko głowa. Kiedy czubki uszu też zniknęły pod wodą, w fioletowych oczach Asry błysnęło zaniepokojenie, które zniknęło, gdy zobaczył, że nos wadery wystaje ponad powierzchnię. Kiedy wilczyca wyszła z wody na jej głowę został zrzucony koc. Rzuciła zaskoczone spojrzenie basiorowi, a ten tylko wzruszył ramionami.

Czas leciał, od znalezienia Falvie przez Asrę minęły już dwa miesiące. Obydwa wilki dobrze się dogadywały. Okazało się, że Asra od początku nie miał dobrych intencji, jednak kiedy Falvie warknęła na niego, że jeśli jeszcze raz spróbuje przejąć jej umysł to ukręci mu łeb, szczerze zainteresował się białooką. Zainteresowanie zmieniło się w zaufanie i teraz dwójka wilków z niezbyt dobrze rozwiniętym instynktem samozachowawczym irytowało wędrowców.
- Falv, tak swoją drogą, czemu jesteś odporna na mój żywioł? - Zapytał Asra podczas jednego z bardziej leniwych dni.
- To chyba efekt uboczny mojej mocy. - westchnęła, rzucając mu szybkie spojrzenie, po czym wróciła do polowania na łososie.
- Mówiłaś o tym, że to coś związane z przepowiedniami. - Stwierdził. - Może twój żywioł próbuje cię chronić? Masz jeszcze jakieś moce oprócz tego?
- Szczerze mówiąc nie wiem. A teraz zamknij się, już trzeci łosoś mi uciekł, bo mnie rozpraszasz. - Warknęła na Asrę, a ten tylko zachichotał.
- Nie moja wina, że nie potrafisz łap… - Urwał, gdy dostał rybą prosto w nos. - Grabisz sobie Falvie.
- Ja sobie grabię? To ty usilnie próbujesz pozbawić nas obiadu, jak taki sprytny jesteś to zaraz będziesz sam je łapał.
- Bo będziesz spać na dworze. - Zagroził, a wilczyca spojrzała na niego z politowaniem.
- Mam ci przypomnieć kto spał tam ostatnio? - Zapytała z niewinnym uśmiechem na pysku. A Asra jedynie prychnął oburzony odwracając głowę.
- No właśnie.

Asra z narastającym głodem w oczach patrzył na zająca przed nim. Falvie okazała się bezduszna i oznajmiła, że ryby, które złapała są tylko dla niej. Basior skradał się powoli w stronę gryzonia, który nagle poderwał się na dźwięk łamanej gałązki. Fioletowooki odwrócił się w stronę hałasu, a widzą tam waderę o czarnym futrze, jego pysk wykrzywił grymas gniewu.
- ZABIJĘ - krzyknął ruszając biegiem w jej kierunku. 

C. D. N.

sobota, 28 stycznia 2023

Od Harpii CD Hiekki

— Stworze, nie powinno Cię tu być. — Napuszyłem się i wstałem gwałtownie. Poskutkowało
to tym, że spadłem z kamienia ryjcem w śnieg. Po chwili jednak dumnie powstałem,
otrzepałem się z białej substancji i spojrzałem na wyższego.
— Po pierwsze, nie jestem żadnym stworem tylko najprawdziwszym wilkiem! — Tupnąłem
buntowniczo łapą. — A po drugie, dlaczego miałbym sobie stąd iść? Jest mi tu dobrze. —
Zmrużyłem oczy, próbując wyglądać groźnie, jednak chyba coś mi nie wyszło, bo drugi wilk
nawet nie mrugnął. Ugh, trzeba będzie nad tym popracować w niedalekiej przyszłości. W
końcu jak miałbym się obronić przed jakimiś groźnymi wilkami? Cóż… Najpewniej uciekłbym
stamtąd jak najszybciej, ale to nie zmienia faktu, że muszę nauczyć się wyglądać choć
odrobinę groźnie.
— To terytorium Watahy — Przekrzywiłem głowę na bok. Ten wilk był naćpany, czy co? Nie
wyglądał na takiego… Ale taki mógł być.
— Um… Wiem? — Powiedziałem przeciągając literę zwaną ,,e".
— Skoro wiesz, to co tu jeszcze robisz? Znikaj stąd. — Machnął głową, jakby chciał mnie
stąd odgonić. Chyba czegoś nie zrozumiał.
— Ale… ale ja należę do Watahy. — Wilk wyglądał na zdziwionego. Chyba się tego nie
spodziewał. No bo czemu ktoś taki jak ja, miałby nie należeć do Watahy? Z tego co mi
wiadomo, to i pół robot tu jest. Czekając na odpowiedź drugiego basiora, zacząłem
wyjmować ze swojego futra ostatnie igły. Jednym okiem ciągle patrzyłem na nieznajomego.

<Hiekka?>

czwartek, 19 stycznia 2023

Od Wayfarera CD. Almette - "Otwarte Szlaki"

U swoich stóp wilki zobaczyły przepiękną dolinę, najbardziej urokliwą, na jaką zdarzyło się trafić nawet Wayfarerowi. Otoczona była ze wszystkich stron wysokimi, ale delikatnymi górami, po których z pewnością przyjemnie spacerowałoby się wieczorami. Ich ogrom dawał poczucie bezpieczeństwa w tej odizolowanej od świata dolinie, a spiczaste, niebezpieczne górzyska widoczne w oddali, niby niedaleko ścieżki, którą przybyli, groziły wiecznym kalectwem, jeżeli ktoś ośmieli się skrzywdzić ten piękny raj. W oddali, po drugiej stronie, oświetlone promieniami słońca w zenicie, błyszczało na srebrno morze, spokojne i zachęcające wręcz do kąpieli przy nadchodzących upałach. Wyglądało jak przedłużenie tej doliny, jakby tam, po drugiej stronie, ciągnęły się srebrzysto-niebieskie pola, a nie głęboka i niebezpieczna woda. Tam, gdzie gęste, zdrowe lasy, przypominające zielony puch kiwający się od niechcenia w rytm łagodnego wiatru, nie zakrywały ziemi, szerzyły się magiczne kolory, piękniejsze od tych tęczowych, niby wiosenne dywany utkane z kwitnących o tej porze roku kwiatów. Między drzewami i wśród barwnych łąk połyskiwał wąski strumień, z pewnością tam dalej wpadający do morza, bo gdzieżby indziej miał płynąć. A w samym centrum tej wyjętej z najmagiczniejszej baśni doliny stał wysoki, niebieski dom z czerwonym dachem, z którego komina obecnie wylatywała stróżka siwego dymu, rozpływającego się w nicość zaledwie kilka metrów nad domem. Dom był całkowicie okrągły, ulokowany na wzgórzu, a wokół niego rozciągała się łąka zakończona linią drzew. Ale to dużo niżej. Wystarczająco, by dom rzucał się w oczy.

– O Huku... – wyszeptała Almette. Way nieznacznie się wzdrygnął, zachwycony pięknem doliny zapomniał, że przybył tu z kimś. – To najcudowniejsza dolina, jaką kiedykolwiek widziałam! Kto tu mieszka? Znasz tu kogoś? – wadera zwróciła się do trolla obecnie obserwującego dolinę z wysokiego kamienia. – Jak nazywa się ta dolina? Są tu inne wilki? Rany, jak fajnie byłoby spotkać jakieś tutejsze wilki! Może będą mówiły w naszym języku. Mogłyby nam opowiedzieć o tej dolinie, a my opowiedzielibyśmy im o Watasze Srebrnego Chabra, może nawet zechciałyby nas tam odwiedzić. Ale byśmy zrobili innym niespodziankę! Moglibyśmy się wymieniać wiedzą, poznanymi terenami, moglibyśmy się nawzajem odwiedzać...

– ...Muminków – cichy głos przebił się przez gadaninę Almetki. Podróżniczka zamilkła i zwróciła się w stronę źródła, to jest tego małego Włóczykija, z którym przyszli.

– Jeszcze raz?

– To Dolina Muminków. Opowiadałem już o niej twojemu przyjacielowi. Czeka tu na mnie ktoś, do kogo muszę natychmiast się udać. Miło było z wami podróżować.

Maluch ukłonił się i ruszył w stronę doliny, pozostawiając dwa wilki na szczycie góry. Para jeszcze przez jakiś czas oglądała rozciągający się przed nimi krajobraz, po czym ruszyła śladami swojego teraz już byłego towarzysza podróży.

– Był całkiem miły – zauważyła Serka, teraz już nieco wyciszona i spokojniejsza. – Może go jeszcze spotkamy w Dolinie. Mógłby nam pokazać jakieś ciekawe miejsca, bo nie wiem, czy sami zdążymy wszystko odkryć. Chyba, że się rozdzielimy. Ale musielibyśmy znaleźć jakiś punkt, w którym byśmy się spotkali jak już będzie pora wracać. W sumie ten dom na wzgórzu jest całkiem spoko. Na pewno będzie go łatwo znaleźć, bo jest praktycznie w centrum. Ja bym poszła na lewo, ty możesz na prawo i jak się spotkamy to się wymienimy tym, co znaleźliśmy, i jedno zabierze drugie do ciekawych miejsc, i będziemy mieli co opowiadać, jak wrócimy. Chociaż sama ta Dolina Muminków to już dużo, no bo spójrz przecież, jaka ona ładna! Znajdziemy tam jakieś przytulne miejsce, żeby spędzić tu trochę czasu, pewnie parę, paręnaście dni i potem zaczniemy wracać do domu, bo w sumie się za wszystkimi stęskniłam. I oni pewnie za nami też. Chociaż ty nie wyglądasz, jakbyś za specjalnie tęsknił.

– Zacznę tęsknić jak będziemy wracać. – Wayfarer poprawił swój kapelusz, żeby widzieć nieco więcej schodząc w dół. Wiedział dobrze, że w przeciwieństwie do Almette on zacznie tęsknić dopiero, gdy zacznie myśleć o rodzinnym domu. Gdy zacznie wspominać srebrne chabry wyrastające w pobliżu pól, uśmiechnięte pyszczki dobrze znanych wilków, przede wszystkim swojej rodziny. Kurde, przez Serkę zaczął myśleć już teraz. Potrząsnął głową, żeby pozbyć się melancholijnych myśli.

– Łał, trochę to smutne. Tęsknić do kogoś tylko jak o nim myślisz. Chociaż ja też tak mam, tylko pewnie po prostu myślę dużo więcej od ciebie. Bo wiesz, fajnie by było zrobić wianki ze srebrnych chabrów. Myślisz, że tutaj rosną jakieś chabry? Ja strzelam, że tak. To całkiem dobre miejsce na chabry. Może znajdziemy całe pole chabrów i będziemy mogli się w nich tarzać jak takie dwa małe szczeniaki. A wiedziałeś...

Całą drogę do Doliny Muminków spędzili na rozmowie o wszystkim i o niczym, z różnymi kwiatami w roli głównej. Właściwie bardziej od rozmowy przypominało to długi i nieprzerwany monolog Almette, do którego Way tylko okazjonalnie przytakiwał, żeby udawać zainteresowanego. A może był zainteresowany, tylko nie było tego po nim widać, bo za bardzo skupiał się na obserwowaniu ścieżki przed nimi. Tak, to z pewnością to. Ścieżka czasem chowała się pod trawą, czasem przecinała z inną, całkiem podobną i gdyby ktoś nie zwrócił uwagi mógłby się pogubić. Minęli kilka domów, mniejszych, większych, niektóre były wielkości ich łapy, inne spokojnie mogły pomieścić pięć ruchliwych wilków i wciąż byłoby dużo miejsca do przyjmowania gości. Część przypominała grzybki, część wyglądała jak zwykłe, ludzkie domy, a trafiały się i takie, których kształt trudno było uznać za wydajny i wygodny do zamieszkiwania. Ale mieszkańcom to raczej nie przeszkadzało. Drzewa były normalne, kwiaty i zwierzęta też, tylko że wszystko było tu bardziej kolorowe niż na domowych terenach i miało żywsze barwy. Almetka nie mogła przestać się zachwycać, szczególnie gdy na jej nosie usiadł nietypowy, bardzo ładny motylek. Zdążyła się nim nawet Wayowi pochwalić, zanim odleciał. Zdecydowanie podobała jej się ta wizyta.

– Co zjemy na kolację? – zapytała, gdy na koniec dnia umościli się w grocie umieszczonej tuż nad morskim brzegiem. Morze szumiało przyjemnie, nieco przypominając domowe wybrzeże, a jaskinia miała w suficie otwór, przez który wpadało dodatkowe światło tak długo, jak świeciło słońce. Zapach soli wypełniał grotę, mieszając się z zapachem tutejszych mieszkańców, którzy z pewnością odwiedzali to miejsce regularnie. Teraz na szczęście nikogo nie było. – Upolujemy coś?

– Ryby.

– Cooo? Ale ryby są takie mdłe i mają masę śluzu. Przecież jest tu tyle zwierząt, które możemy upolować! Widziałeś te jelenie? A konie? Nie kojarzę, żebym jadła kiedyś jakiegoś konia. A ty? Myślisz, że są dobre? Albo możemy upolować jedno z tych śmiesznych, białych, okrągłych stworzeń, które biegały wcześniej po łące. Były takie grube, na pewno mają dużo miejsca.

– Nie! – Wayfarer wstał na nogi tak gwałtownie, podnosząc głos, że Almette podskoczyła w miejscu. – Te białe stworki to Muminki i nie wolno na nie polować. Nałapiemy morskich ryb albo poprosimy kogoś, żeby nam je dał, bo jesteśmy głodni. One smakują inaczej od rzecznych, zobaczysz. Szczególnie z tego morza będą dobre.

– No niech będzie. Chociaż i tak wolałabym spróbować Muminka.

Wafel wywrócił oczami na tą sugestię, po czym żwawym krokiem opuścił grotę. Oczywiście Serka poszła w jego ślady, trzymając się kurczowo jego ogona, jakby oddalenie się o dwa metry oznaczało zgubienie brązowego basiora na jasnej plaży. Wagabunda już nauczył się ignorować to zachowanie, po tak długiej wspólnej podróży przyzwyczaił się do skrajnych zachowań Almetki, jednak w tym wypadku wolałby na spokojnie skupić się na szukaniu potencjalnego rybaka, który oddałby dwóm wilkom trochę ryb, zamiast straszyć ich z daleka obecnością wielkiej wadery. Ale może trafi się jakaś przyjazna dusza, która się nie spłoszy i będzie można się z nią skontaktować w sprawie jedzenia.

Ha! Takiego wała. Po jakiejś godzinie spacerowania wte i wewte w poszukiwaniu choćby porzuconej łódki, którą mogli by wykorzystać, nagle na plaży pojawiły się jakieś humanoidalne istoty. Pal licho, że były to pewnie trolle zamieszkujące tą krainę i dlatego wyglądały tak dziwnie - niektórzy mieli rogi, inni bardzo długie i okrągłe nosy, jeden był chyba Muminkiem i nosił na głowie czarny, elegancki kapelusz - dużo gorszy był fakt, że niemal każdy z nich trzymał w rękach (łapach?) broń palną. I kroczyli prosto ku parze wilków, wyciągając lufy w ich stronę. Way dobrze wiedział, co się święci. Pieprzyć ryby, od biedy najedzą się nawet korzonkami. Swoich żyć już nie wymienią.

Brązowy rzucił się do biegu, pchając po drodze waderę, by też zaczęła przebierać nogami. Nie ważne, gdzie, ważne, żeby oddalili się od bandy świrusów, którzy bezpodstawnie postanowili pozbyć się intruzów z Doliny Muminków. A podobno jest tu tak miło. Jasne. Widać nie u wszystkich ta gościnność się objawiała.

Nie prowadzili się żadną ścieżką, to by było zbyt oczywiste. Zamiast tego obrali drogę między drzewami, niezwykle krętą i pełną krzaków, które mogły zmylić napastników. Nieważne, gdzie, byle jak najdalej. Słońce zdążyło schować się dobrze za horyzontem, zostawiając tylko pamiątkę swojej obecności w postaci resztek dziennego światła, jednak w gęstym lesie już było niepokojąco ciemno, drzewa zlewały się ze sobą, ich gałęzie przypominały łapy potworów, które bardzo chętnie pogłaskałyby wilcze futro, najlepiej pazurami aż do krwi. Wilki nie miały problemu z poruszaniem się w takich warunkach, czego nie można było powiedzieć o kłusownikach. Ich krzyki zdążyły już zamilknąć w oddali, zostawiając podróżników samych z ich przerażonymi myślami. Miła dolina, dobre sobie. Trzeba było pozostać w cieniu, zamiast iść główną ścieżką. Trzeba było użyć mózgu.

Wayfarer szybciej poczuł, że zagrożenie zostało daleko w tyle i raczej ich nie dogoni, dlatego zaczął wcześniej od Almette zwalniać. Wadera natomiast pobiegła dalej przed siebie, przeganiając basiora i rozpędzając się, aż znikła mu z oczu. Jej losy zdradziło głośnie uderzenie o coś metalowego, po którym nastąpił paskudny pisk i równe głośne "AŁA!". To dało Wayowi znak, żeby się zatrzymał, zanim sam uderzy w ukryty w gęstwinie metalowy płot wykonany z cienkich prętów, umieszczonych wystarczająco gęsto, żeby wilk przez nie nie przeszedł. Almetka siedziała obok, pocierając łapą miejsce uderzenia. Oj, będzie guz.

– Co to jest, do cholery? Wszystkie płoty, jakie mijaliśmy w tej dolinie, były drewniane! – Almette wściekle uderzyła łapą o pręty, jej emocje ze zrozumiałych przyczyn ją zaczęły ponosić. – Nikt nie stawiał metalowych płotów, a teraz nagle jak uciekamy, /jakimś cudem/, na naszej drodze pojawia się metalowy płot. To jakieś kpiny!

Basior dał Serce się wyżyć, podczas gdy on przyuważył jakiś ruch za ogrodzeniem, na którym postanowił się skupić. Kilka... naście? Małych sylwetek, niemal wszystkie pochowane pod krzakami i zamarznięte w bezruchu. Tylko niektóre odważyły się poruszyć. Trzy cienie podobnej wielkości przemknęły gęsiego od kamienia pod niskie drzewko. Jakieś piórka zahaczyły o gałęzie krzewu i narobiły rabanu, zanim wyrwały się z pułapki. Ciche popiskiwanie powstrzymywanie przez jeszcze cichsze szeptanie. Masa małych stworków pochowana za zamkniętym ogrodzeniem, zdecydowanie przerażone i niechętne do kontaktu. Way postanowił wziąć sprawy w swoje łapy.

– Serka, morda – warknął na wijącą swój monolog towarzyszkę. Ta agresja była czymś zupełnie nowym, co momentalnie uciszyło waderę, która nie miała pojęcia, co się stało ani dlaczego tak spokojny zawsze Wafel nagle tak ostro ją zbeształ. – Tam, widzisz? – wskazał za płot.

Nie tylko były tam małe cienie, ale też pojawił się bardzo duży, ubrany w garnitur i zdecydowanie niezadowolony, że ktoś obudził go z wieczornej drzemki. Wilki same schowały się pod krzaki na jego widok. Dozorca parku wymachiwał lampą naftową na prawo i lewo, jakby czegoś szukał. Światło ujawniło kawałek białego futra skulonego pod krzewem róży. Można je było łatwo pomylić z korą brzozową, ale Way nie miał iluzji, że to jakieś żywe stworzenie. O ile nie szczeniak. Dozorca na szczęście nie zauważył białej kulki.

– Jeszcze raz! – wrzasnął. – Jeszcze raz narobicie hałasu i będziecie próbowały uciec to przysięgam, że oddam was do schroniska, w którym was uśpią, bo nie będą chcieli niegrzecznych szczeniaków!

Szczeniaki. Bingo. Paketenshika by się ucieszył. Wayfarer cieszył się nieco (znacznie) mniej, ale jeżeli było by to koniecznie, był gotowy pójść w ślady ojca. Na razie trzeba było poczekać, aż dozorca parku, w którym zostały zamknięte szczeniaki, wróci do swojej drewnianej kanciapy i pójdzie dalej spać. To na szczęście nie zajęło długo. Ale za to chyba wystarczająco, by Almetka zapomniała, jak odezwał się do niej Wafel.

– Szczeniaki! Ty też to słyszałeś, co nie? – wyszeptała do niego, wyraźnie podekscytowana i gotowa do akcji. – Ma tam zamknięte jakieś szczeniaki i chce je oddać do schroniska. Co to schronisko? Dlaczego usypiają tam niegrzeczne szczeniaki?

– Schronisko jest dla zwierząt bez opiekuna. A usypianie... Nie chodzi o położenie ich do łóżka – podróżnik podłapał, dlaczego jego towarzyszka o to zapytała. – Chodzi o to usypianie na zawsze.

Wrodzony, wesoły błysk w oku Almette zniknął, jakby ktoś zdmuchnął schowaną tam świeczkę. Oboje pomyśleli o tym samym. I oboje dostali taki sam pomysł.

– Wyciągamy je – powiedzieli wspólnie.

Obeszli ogrodzenie, szukając jakiegoś bezpiecznego, cichego wejścia, które nie obudziłoby dozorcy. Wygięte pręty. Być może wina jakiegoś zwierzęcia, które próbowało kiedyś dostać się do środka albo wynik jednej z wielu prób ucieczki. W każdym razie dziura nie została naprawiona i dorosłe wilki mogły dostać się do środka bez wszczynania alarmu. Najpierw Wayfarer, żeby upewnić się, że nic na nich się nie czai, potem Almette z lekkimi trudnościami, ale równie cicho. Znalezienie przerażonych szczeniaków będzie problematyczne, ale jeżeli dobrze to rozegrają, wyciągną je stąd w tajemnicy i dozorca niczego się do rana nie domyśli. A do rana na szczęście daleko.

Skradali się ostrożniej niż podczas polowania na zające, nasłuchując i węsząc w poszukiwaniu sierot. Way czuł, że niektóre były całkiem blisko, tylko chowały się przed znacznie większymi osobnikami. Obrócił się w stronę Almetki. Kiwnęła do niego, że myśli to samo. Zamiast zbliżać się do dzieciaków, powinni przekonać je, że one mogą spokojnie się zbliżyć do nich.

– Cześć, maluchy. Co tam u was? – zaczął cicho basior. Usłyszał szuranie wśród liści, część sierot się odsunęła. Kilka za to jakby zbliżyły się bardziej, zaintrygowane dwójką nieznajomych. – Nie musicie się nas bać. Jestem Wayfarer.

– A ja Almette! – wesoły ton wadery jeszcze bardziej zaciekawił te odważniejsze szczeniaki. Z trawy wyłoniły się dwie pary błyszczących ślepi, wpatrujących się w podróżników. – Słyszeliśmy, co ten straszny pan do was mówi. To okropne! Jak można tak mówić do szczeniaków?

– On nam tak zawsze mówi.

Cichy głosik wyłaniający się z kępki trawy tuż obok wilków zaskoczył dwójkę powsinóg, aż się wzdrygnęli. Ktokolwiek tam siedział, zachichotał jak typowy dzieciak. Way mimowolnie się uśmiechnął na ten mały żart. Ten szczeniak dobrze wiedział, jak się ukryć i umiał to wykorzystywać. Mądry bachor, może reszta będzie za nim podążać.

– Nie wolno nam robić żadnego hałasu, ani bawić się, ani ćwiczyć polowanie, ani kopać dziur, ani spać w miejscach, gdzie dozorca sobie tego nie życzy, a jak złamiemy zasady to nam grozi, że zawiezie nas do schroniska, gdzie nas uśpią. – Mała główka wyłoniła się spomiędzy źdźbeł. Futro kolorem mocno przypominało trawę, a zapach też wiele się od niej nie różnił. – My nie jesteśmy psami, żeby nas tak tresować, ale on tego nie rozumie. Cały czas nam grozi schroniskiem. My już mamy tego dość, ale nie mamy, dokąd pójść. On może nas złapać i naprawdę wywieźć!

– Nie sądzę, żeby to zrobił – wtrącił Way.

– Tego nie wiesz – naburmuszył się trawiasty malec.

Akurat w tym momencie drzwi od szałasu, w którym sypiał dozorca parku, ponownie się otwarły i wyszła z nich ta sama postać, tym razem ubrana w szaroburą koszulę nocną. Teraz szedł agresywnym chodem, wyraźnie zły, że szczeniaki znowu robią hałas. Miał pasek w dłoni. Wayfarer poczuł strach bijący od maluchów, część z nich zaczęła piszczeć. Chyba było ich więcej niż z początku przypuszczał. Może nawet dużo więcej, tego nie był w stanie stwierdzić, ale za to jedno wiedział na pewno. Tego złego dozorcy trzeba było się pozbyć, żeby szczeniaki czuły się na tyle bezpiecznie, żeby stąd odejść. Wilki miały na szczęście smykałkę do zastraszania niewinnych osób.

Wafel poczekał, aż dozorca zbliży się na odpowiednią odległość. Oczywiście zaczął grozić. Wyzywał, kazał malcom wyjść z ukrycia, żeby mógł sprać ich tyłki za zakłócanie mu spokoju. Padły ponownie słowa o schronisku. Basiorowi nic z tego się nie podobało. Przycisnął uszy do ciała tak mocno, jak pozwalał mu na to kapelusz. Dozorca parku nie miał tym razem lampy, więc nie widział ukrytych w trawie wielkich Canis lupus. Kapelusz podróżnika pomylił z jednym ze szczeniaków. Bardzo dobrze. Wyśmienicie. Zbliżył się niebezpiecznie blisko, zanim zorientował się, że to nie jest jego "wychowanek".

Za późno.

Brązowy basior skoczył na trolla, warcząc i odsłaniając możliwie najszerzej zęby. Pozwolił swojej dzikiej stronie wziąć górę. W imieniu Paketenshiki powstrzyma tego stwora przed krzywdzeniem szczeniąt. Nawet, gdyby miała polać się krew.

Na tę krótką chwilę wyłączył swoją świadomość. Instynkty, które chował głęboko w duszy, wydobyły się na zewnątrz, prowadząc zęby i pazury do boju. Wilk nie celował w szyję, ale za to wielgachny nos bardzo skutecznie chwycił szczękami, odrywając jego kawałek. W sumie tyle wystarczyło. Krew polała się po twarzy przerażonego dozorcy, który sparaliżowany siedział tak, jak przewrócił go drapieżnik i nawet nie drgnął. Po chwili i koszula nocna była cała nasiąknięta czerwoną cieczą, przy nocnym świetle robiąc się niemal czarna. Trochę mu zajęło, zanim jego umysł dopuścił do siebie, co się stało. I jeszcze dłużej, żeby na to zareagować. Z perspektywy Wafla zabawnie było patrzeć, jak troll z zakrwawioną koszulą nocną i dziurą w nosie piszczy jak mała dziewczynka i potyka się o własne nogi, biegnąc do swojego bezpiecznego mieszkanka. Gdy drzwi nareszcie się zatrzasnęły, basior wybuchnął śmiechem.

– Nie wiem, czy to takie śmiesznie - burknęła Almetka, cały czas leżąc w bezruchu wśród traw.

– Na pewno fajne! – pisnął tajemniczy nowy znajomy, wyskakując ze swojej kępki traw. Szczeniak nie był za wysoki, jak to szczeniaki, ale przynajmniej był dobrze wykarmiony. Jego mowa ciała mówiła o pewności siebie i chęci poznania obcych wilków. Zdecydowanie nie był tak wystraszony jak pozostała ekipa. – Dobrze mu pokazałeś! Teraz zastanowi się dwa razy, zanim nam pogrozi. Zostajecie na dłużej? Fajnie by było, może byście go nauczyli szacunku dla nas.

Wayfarer na moment patrząc na tego brzdąca widział małego, brązowego szczeniaka zakrytego przez wielki, żółty kapelusz. Bojowy błysk w oku, pewność siebie, swego rodzaju otwartość na otaczający świat. Ślepe zaufanie, że nikt przecież nie zrobi mu krzywdy, na pewno nie śmiertelnej. Dziwnie znany widok. Tylko brakuje natury podróżnika, ukrytej głęboko w sercu. No cóż, nie każdy ją posiada.

– Raczej liczyliśmy, że to pójdzie w drugą stronę. Że to wy pójdziecie z nami.

Malec zesztywniał, przekręcając nieufnie głowę. Nagle nie spodobali mu się nieznajomi, poczuł się przy nich niepewnie. Przez moment brązowy basior, że szczeniak przed nimi ucieknie, ale zaraz odezwał się inny głosik, z właścicielem ukrytym pod gęstym, okrągłym krzakiem.

– A po co?

– Żeby ten dozorca się nad wami nie znęcał – Way obrócił się powoli, nagle przybierając ciepły i opiekuńczy ton głosu. Sam siebie nie podejrzewał o taką mowę, ale widać życie z basiorem, który przygarniał każdego spotkanego szczeniaka zostawiło po sobie ślady.

Pojawiły się szepty i dyskusje. Jakieś plotki. Niektóre ufały, inne nie, część chciała się po prostu stąd wydostać, nieważne, z kim. Małe łebki zaczęły się wyłaniać z ukryć, ślepia zabłyszczały w ciemności. Mała grupka zaczęła się zbliżać, pozostali zostali na swoich miejscach. Szczeniak, który jako pierwszy się ukazał parze podróżników, ponownie przejął rozmowę.

– A zaopiekujecie się nami?

– Oczywiście.

– Będziecie nas karmić?

– No raczej nie inaczej.

– A będziecie nas straszyć schroniskiem?

– Nigdy w życiu!

– Dobra! – Mały zaczął machać ogonem, odzyskując pewność siebie. – To idziemy! Chodźcie, wszyscy! Hosse, wołaj ich, idziemy stąd!

Nagle cała zgraja zaczęła się zbierać dookoła dwójki podróżników. Szczeniaki głównie zielone i brązowe, zaledwie mała cząstka była w innych kolorach, jednak jasnym było, że wszystkie były świetnie zgrane i traktowały się jak rodzeństwo. Way nagle poczuł się nieswojo. Zaczął liczyć każdy zestaw czterech łapek, ale wierciły się jak mrówki w słoneczny dzień i mieszały się w oczach. Basior nie miał żadnego doświadczenia ze szczeniakami, może poza młodszym rodzeństwem, których ledwo widywał i nie miał pojęcia, jak podejść do takiej zgrai, która spokojnie zrobiłaby całą nową watahę. W końcu nie wytrzymał, kiedy był zmuszony zacząć po raz piąty.

– Możecie przestać się bujać?! Szału można dostać! Jednego policzyłem pięć razy.

I w tej chwili został zasiany mak.

⟬jakiś czas później, tej samej nocy⟭

Dwadzieścia cztery wilczęta i dwa dorosłe wilki siedziały w kole dookoła ogniska, jego ciepłe płomienie oświetlające na pomarańczowo futra. Część szczeniaków rządziła i dokazywała, część leżała w spokoju, odpoczywając, a niektóre skuliły się wokół nóg swoich wybawicieli, poszukując bezpieczeństwa. Wayfarer i Almette dyskutowali na temat tego, co zrobią dokładnie ze szczeniakami. Zdania mieli podzielone, choć zgadzali się na pewno, że szczeniąt porzucić nie mogą.

– Wujku Waflu? – cienki głosik odezwał się spod nóg basiora. Way spojrzał w dół, by zobaczyć białe futro w ciemne paski, przypominające brzozę. To był jeden ze szczeniaków, którego imię pamiętał. Brzoza. – Czy moglibyście nam zaśpiewać piosenkę? Na noc... Dozorca nigdy nam nie śpiewał.

Wujek spojrzał na ciotkę. Ciche westchnięcie symbolizowało niemą zgodę.

<Almette?>

poniedziałek, 16 stycznia 2023

Od Kamaela CD. Domino - "Kochanie, bądź moja!" cz.9

Przy pierwszych dwóch tygodniach nie było najmniejszych zmian. Domino nie czuła się inaczej, jej apetyt wcale się nie zwiększał, a brzuch pozostawał taki sam. Oczywiście nic to jeszcze nie znaczyło, jednak para zaczynała się martwić, czy ich plany wypaliły. Gdy w końcu pojawiły się postępy, małżeństwo nie mogło opanować swojej radości. Ich jaskinię wypełniło szczęście, Kamael pracował jak mógł, żeby ulżyć swojej żonie, spędzał z nią jak najwięcej czasu, wciąż wspominając jej, jakim jest dla niego cudem. Szykował posłanie, wykorzystując futra królików, siano z trawy i swoje najmiększe pióra. Polował pół dnia, żeby zapewnić Domino oraz rosnącym w jej brzuchu szczeniętom odpowiednią ilość pożywienia. A gdy małe zaczęły kopać, kładł głowę na brzuchu i nucił, żeby od początku zyskać z nimi więź. Jego ukochana wydawała się zadowolona z takiego stanu rzeczy.

– Jak myślisz, ile ich będzie? – zapytała pewnego wieczoru, wtulając się w bok swojego męża.

– Dwa? Może trzy? – Jego cichy głos stał się wyjątkowo śpiewny, odkąd miał na głowie swoją nowo powstałą rodzinę. – Ilekolwiek ich będzie, jestem pewien, że sobie poradzimy, kochanie. Jesteś niezwykle silna, niczym sosna na nadmorskim brzegu i zapewniam cię, że nawet w najciemniejszym mroku nigdy cię nie opuszczę. Ilekolwiek ich będzie, poradzimy sobie.

Domino złożyła głowę na jego łapach, oglądając ognisko rozpalone tuż za wejściem do jaskini. Kamael natomiast skupił się na miłości swojego życia, patrząc jak światło ognia bawi się na jej białym futrze. Nie mógł się nie uśmiechnąć, jak zawsze zresztą, kiedy przypominał sobie, jak żyje w swoich spełnionych marzeniach. Nie bał się stawiać czoła przeciwnościom losu, bo teraz wreszcie wiedział, jak wygląda prawdziwa miłość. A wyglądała tak jak oni. Plamista wadera i złocisty basior, wylegujący się na skraju swojej jaskini z ogniskiem rozpalonym tuż przed wejściem. Ona w ciąży, on w pełni świadomy swoich nadchodzących obowiązków i całkowicie na nie gotowy. Gdyby teraz ktoś mu powiedział, że marzenia się nie spełniają, zaśmiałby im się w twarz. Oj, spełniają się. Tylko nie zawsze zostają na tak długo, jakbyśmy chcieli. Jego marzenie skończy się, gdy czas dosięgnie ich piękne ciała i na świecie pozostanie na chwilę tylko jedno z nich. Jednak póki co miał się czym cieszyć i nie zamierzał z tego rezygnować. Jego serce ćwierkało, wyśpiewując melodię pełną ciepła, miłości oraz radości, a momentami gotowe było wypuścić tą melodię na zewnątrz, by wszyscy wiedzieli, że Kamael, mąż Domino, skrzydlaty ziemskiego pochodzenia, jest najszczęśliwszym wilkiem na świecie.

Skurcze pojawiły się wcześnie rano, gdy jutrzenka jeszcze witała na niebie. Basior z początku chciał pójść po medyka, jednak jego ukochana uprosiła go, by pozostał z nią. Podobno nie było się czym martwić, dopóki nie pojawiły się powikłania. Kam się nie znał, był tylko strażnikiem, ale ufał decyzji swojej żony i położył się obok niej. Sam nie był pewien, po jakim czasie zobaczył główkę, w każdym razie bezproblemowo, choć z ogromnym wstydem, przyznałby się, że w tamtym momencie zemdlał. Na szczęście tylko na krótką chwilę.

<Domino?>

środa, 11 stycznia 2023

Od Wayfarera - "Partnerka i przyjaciółka Emmanuela" cz.1

– Zastanów się, ile ode mnie wymagasz – poprosił Wayfarer. Starał się być pomocny w zamian za schronienie i strawę, które otrzymał, ale zdecydowanie nie chciał łamać swoich własnych zasad na czyjąś prośbę.

– It's a single favor! I know it's not simple, but I don't believe you think it's that much!

Rozmówca Wayfarera, wilk zwany Emmanuel, który pozwolił basiorowi przenocować w swoim namiocie, nie mówił co prawda w języku ziem srebrnego chabra, ale nie miał problemu ze zrozumieniem podróżnika. Tak samo działało to w drugą stronę, więc konwersacja dwóch włóczykijów odbywała się w różnych językach. Takie rozmowy wcale nie były wśród podróżników rzadkością.

– Emmanuelu, chcesz, abym nadstawiał karku dla jakiegoś człowieka, którego nawet nie znam, eh. Ja nie zadaję się z ludźmi. Jeśli sytuacja wymaga to jasne, mogę z nimi współpracować, ale nie zamierzam wtrącać nosa w ludzkie sprawy.

– But she's my friend! – zapłakał ciemnoszary wilk. Widać było, że mu strasznie zależy. Jego czarna obroża przyciskała puszyste futro na szyi, co nie podobało się Waflowi, ale co on tam ma do powiedzenia, nosząc kapelusz przywiązany do uszu.

– Rozumiem i przykro mi, ale dla mnie to i tak za dużo, eh.

Emmanuel spojrzał na niego z rozpaczą schowaną w oczach. Najwyraźniej nie widział innej szansy uratowania swojej przyjaciółki niż z pomocą innego wilka. Way nie rozumiał tego myślenia, zawsze działał solo, ale starał się być mimo to miły. Na pewno nie nastawi karku dla jakiegoś człowieczka, to nie w jego naturze.

– Wayfarer, please! I can't do this alone! And she's not the only one, they also have my mate.

...Szlag by to.

<CDN>

niedziela, 1 stycznia 2023

Nasz Głos nr.34 - "Szczęśliwego Nowego Roku!"

Nowości

    Standardowo opierając się na Kronikach WSC, doszła do nas jedna postać o imieniu Harpia, który należy do użytkownika 🐲🐉Smoczek aka Wiosenka 🐉🐲#6927.

Słówko od społeczności

Wyniki konkursu!

W konkursie Naszego Głosu wzięły udział tylko dwie osoby, pomimo że koniec wysyłania prac został nawet specjalnie przesunięty... Ale cóż, to tylko NG, a nie konkurs wataszowy, co nie? Tymi dwoma osobami byli Szkliwo oraz Domino. Prac myślę nie muszę podpisywać... ;) Zwycięzcę możecie zgadnąć za pomocą umieszczonego niżej komiksu!

Nowy Rok

Wiecie, jaka dzisiaj jest data, prawda? Rozpoczął nam się Nowy Rok! Dzisiaj 1 stycznia 2023 roku... Straszne, jak ten czas pędzi do przodu, w tym roku obchodzimy całe 10-lecie istnienia watahy. Podejrzewam, że żaden inny blog nie może pochwalić się takim stażem. Może najwyższy czas poszerzyć naszą działalność? Co prawda jest nas tylko mała garść, ale gdyby tak zająć się wspólnie czymś większym, co można promować poza społecznością blogosfery? Tylko pomyślcie! Przecież nie bez powodu Wataha Srebrnego Chabra przetrwała 10 lat... Musi być w tym jakieś większe znaczenie!

Wiadomości - prawdziwe i nie

Dotarły do redakcji za sprawą wolnego reportera Koyaanisqatsi'ego.

Według najnowszych wiadomości naszych reporterów, w sąsiedniej Watasze Szarych Jabłoni została powołana pierwsza loża masońska w historii wschodnich ziem NIKL-u. Wolnomularze serdecznie zapraszają na pierwsze spotkanie, które odbędzie się w najbliższy wtorek w karczmie na południu WSJ. W planie imprezy widzimy wspólne gotowanie zupy z nietoperza oraz obrzęd palenia świeżych łez dziewic z wyspy Hata-Pata Kul.

Najwyższa Izba Kontroli Leśnej wyłoniła listę dziesięciu najbogatszych wilków na jej terytorium. Niespodziewanie wśród nich znalazł się jeden członek WSC! Kim jest nasz rodak, tajemniczy potentat? Jak donosi poczta pantoflowa, na liście widnieje miano Hiekki (5), piastującego w naszej watasze stanowisko gońca.
„Ale jak tak w ogóle można, że ani wstydu ani nic, tylko być bogatym?” pyta samiec alfa watahy, Agrest (10).

Mlecz i Bławatek w... "Gość w Watasze Srebrnego Chabra"

Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka jest autorem tego numeru