U swoich stóp wilki zobaczyły przepiękną dolinę, najbardziej urokliwą, na jaką zdarzyło się trafić nawet Wayfarerowi. Otoczona była ze wszystkich stron wysokimi, ale delikatnymi górami, po których z pewnością przyjemnie spacerowałoby się wieczorami. Ich ogrom dawał poczucie bezpieczeństwa w tej odizolowanej od świata dolinie, a spiczaste, niebezpieczne górzyska widoczne w oddali, niby niedaleko ścieżki, którą przybyli, groziły wiecznym kalectwem, jeżeli ktoś ośmieli się skrzywdzić ten piękny raj. W oddali, po drugiej stronie, oświetlone promieniami słońca w zenicie, błyszczało na srebrno morze, spokojne i zachęcające wręcz do kąpieli przy nadchodzących upałach. Wyglądało jak przedłużenie tej doliny, jakby tam, po drugiej stronie, ciągnęły się srebrzysto-niebieskie pola, a nie głęboka i niebezpieczna woda. Tam, gdzie gęste, zdrowe lasy, przypominające zielony puch kiwający się od niechcenia w rytm łagodnego wiatru, nie zakrywały ziemi, szerzyły się magiczne kolory, piękniejsze od tych tęczowych, niby wiosenne dywany utkane z kwitnących o tej porze roku kwiatów. Między drzewami i wśród barwnych łąk połyskiwał wąski strumień, z pewnością tam dalej wpadający do morza, bo gdzieżby indziej miał płynąć. A w samym centrum tej wyjętej z najmagiczniejszej baśni doliny stał wysoki, niebieski dom z czerwonym dachem, z którego komina obecnie wylatywała stróżka siwego dymu, rozpływającego się w nicość zaledwie kilka metrów nad domem. Dom był całkowicie okrągły, ulokowany na wzgórzu, a wokół niego rozciągała się łąka zakończona linią drzew. Ale to dużo niżej. Wystarczająco, by dom rzucał się w oczy.
– O Huku... – wyszeptała Almette. Way nieznacznie się wzdrygnął, zachwycony pięknem doliny zapomniał, że przybył tu z kimś. – To najcudowniejsza dolina, jaką kiedykolwiek widziałam! Kto tu mieszka? Znasz tu kogoś? – wadera zwróciła się do trolla obecnie obserwującego dolinę z wysokiego kamienia. – Jak nazywa się ta dolina? Są tu inne wilki? Rany, jak fajnie byłoby spotkać jakieś tutejsze wilki! Może będą mówiły w naszym języku. Mogłyby nam opowiedzieć o tej dolinie, a my opowiedzielibyśmy im o Watasze Srebrnego Chabra, może nawet zechciałyby nas tam odwiedzić. Ale byśmy zrobili innym niespodziankę! Moglibyśmy się wymieniać wiedzą, poznanymi terenami, moglibyśmy się nawzajem odwiedzać...
– ...Muminków – cichy głos przebił się przez gadaninę Almetki. Podróżniczka zamilkła i zwróciła się w stronę źródła, to jest tego małego Włóczykija, z którym przyszli.
– Jeszcze raz?
– To Dolina Muminków. Opowiadałem już o niej twojemu przyjacielowi. Czeka tu na mnie ktoś, do kogo muszę natychmiast się udać. Miło było z wami podróżować.
Maluch ukłonił się i ruszył w stronę doliny, pozostawiając dwa wilki na szczycie góry. Para jeszcze przez jakiś czas oglądała rozciągający się przed nimi krajobraz, po czym ruszyła śladami swojego teraz już byłego towarzysza podróży.
– Był całkiem miły – zauważyła Serka, teraz już nieco wyciszona i spokojniejsza. – Może go jeszcze spotkamy w Dolinie. Mógłby nam pokazać jakieś ciekawe miejsca, bo nie wiem, czy sami zdążymy wszystko odkryć. Chyba, że się rozdzielimy. Ale musielibyśmy znaleźć jakiś punkt, w którym byśmy się spotkali jak już będzie pora wracać. W sumie ten dom na wzgórzu jest całkiem spoko. Na pewno będzie go łatwo znaleźć, bo jest praktycznie w centrum. Ja bym poszła na lewo, ty możesz na prawo i jak się spotkamy to się wymienimy tym, co znaleźliśmy, i jedno zabierze drugie do ciekawych miejsc, i będziemy mieli co opowiadać, jak wrócimy. Chociaż sama ta Dolina Muminków to już dużo, no bo spójrz przecież, jaka ona ładna! Znajdziemy tam jakieś przytulne miejsce, żeby spędzić tu trochę czasu, pewnie parę, paręnaście dni i potem zaczniemy wracać do domu, bo w sumie się za wszystkimi stęskniłam. I oni pewnie za nami też. Chociaż ty nie wyglądasz, jakbyś za specjalnie tęsknił.
– Zacznę tęsknić jak będziemy wracać. – Wayfarer poprawił swój kapelusz, żeby widzieć nieco więcej schodząc w dół. Wiedział dobrze, że w przeciwieństwie do Almette on zacznie tęsknić dopiero, gdy zacznie myśleć o rodzinnym domu. Gdy zacznie wspominać srebrne chabry wyrastające w pobliżu pól, uśmiechnięte pyszczki dobrze znanych wilków, przede wszystkim swojej rodziny. Kurde, przez Serkę zaczął myśleć już teraz. Potrząsnął głową, żeby pozbyć się melancholijnych myśli.
– Łał, trochę to smutne. Tęsknić do kogoś tylko jak o nim myślisz. Chociaż ja też tak mam, tylko pewnie po prostu myślę dużo więcej od ciebie. Bo wiesz, fajnie by było zrobić wianki ze srebrnych chabrów. Myślisz, że tutaj rosną jakieś chabry? Ja strzelam, że tak. To całkiem dobre miejsce na chabry. Może znajdziemy całe pole chabrów i będziemy mogli się w nich tarzać jak takie dwa małe szczeniaki. A wiedziałeś...
Całą drogę do Doliny Muminków spędzili na rozmowie o wszystkim i o niczym, z różnymi kwiatami w roli głównej. Właściwie bardziej od rozmowy przypominało to długi i nieprzerwany monolog Almette, do którego Way tylko okazjonalnie przytakiwał, żeby udawać zainteresowanego. A może był zainteresowany, tylko nie było tego po nim widać, bo za bardzo skupiał się na obserwowaniu ścieżki przed nimi. Tak, to z pewnością to. Ścieżka czasem chowała się pod trawą, czasem przecinała z inną, całkiem podobną i gdyby ktoś nie zwrócił uwagi mógłby się pogubić. Minęli kilka domów, mniejszych, większych, niektóre były wielkości ich łapy, inne spokojnie mogły pomieścić pięć ruchliwych wilków i wciąż byłoby dużo miejsca do przyjmowania gości. Część przypominała grzybki, część wyglądała jak zwykłe, ludzkie domy, a trafiały się i takie, których kształt trudno było uznać za wydajny i wygodny do zamieszkiwania. Ale mieszkańcom to raczej nie przeszkadzało. Drzewa były normalne, kwiaty i zwierzęta też, tylko że wszystko było tu bardziej kolorowe niż na domowych terenach i miało żywsze barwy. Almetka nie mogła przestać się zachwycać, szczególnie gdy na jej nosie usiadł nietypowy, bardzo ładny motylek. Zdążyła się nim nawet Wayowi pochwalić, zanim odleciał. Zdecydowanie podobała jej się ta wizyta.
– Co zjemy na kolację? – zapytała, gdy na koniec dnia umościli się w grocie umieszczonej tuż nad morskim brzegiem. Morze szumiało przyjemnie, nieco przypominając domowe wybrzeże, a jaskinia miała w suficie otwór, przez który wpadało dodatkowe światło tak długo, jak świeciło słońce. Zapach soli wypełniał grotę, mieszając się z zapachem tutejszych mieszkańców, którzy z pewnością odwiedzali to miejsce regularnie. Teraz na szczęście nikogo nie było. – Upolujemy coś?
– Ryby.
– Cooo? Ale ryby są takie mdłe i mają masę śluzu. Przecież jest tu tyle zwierząt, które możemy upolować! Widziałeś te jelenie? A konie? Nie kojarzę, żebym jadła kiedyś jakiegoś konia. A ty? Myślisz, że są dobre? Albo możemy upolować jedno z tych śmiesznych, białych, okrągłych stworzeń, które biegały wcześniej po łące. Były takie grube, na pewno mają dużo miejsca.
– Nie! – Wayfarer wstał na nogi tak gwałtownie, podnosząc głos, że Almette podskoczyła w miejscu. – Te białe stworki to Muminki i nie wolno na nie polować. Nałapiemy morskich ryb albo poprosimy kogoś, żeby nam je dał, bo jesteśmy głodni. One smakują inaczej od rzecznych, zobaczysz. Szczególnie z tego morza będą dobre.
– No niech będzie. Chociaż i tak wolałabym spróbować Muminka.
Wafel wywrócił oczami na tą sugestię, po czym żwawym krokiem opuścił grotę. Oczywiście Serka poszła w jego ślady, trzymając się kurczowo jego ogona, jakby oddalenie się o dwa metry oznaczało zgubienie brązowego basiora na jasnej plaży. Wagabunda już nauczył się ignorować to zachowanie, po tak długiej wspólnej podróży przyzwyczaił się do skrajnych zachowań Almetki, jednak w tym wypadku wolałby na spokojnie skupić się na szukaniu potencjalnego rybaka, który oddałby dwóm wilkom trochę ryb, zamiast straszyć ich z daleka obecnością wielkiej wadery. Ale może trafi się jakaś przyjazna dusza, która się nie spłoszy i będzie można się z nią skontaktować w sprawie jedzenia.
Ha! Takiego wała. Po jakiejś godzinie spacerowania wte i wewte w poszukiwaniu choćby porzuconej łódki, którą mogli by wykorzystać, nagle na plaży pojawiły się jakieś humanoidalne istoty. Pal licho, że były to pewnie trolle zamieszkujące tą krainę i dlatego wyglądały tak dziwnie - niektórzy mieli rogi, inni bardzo długie i okrągłe nosy, jeden był chyba Muminkiem i nosił na głowie czarny, elegancki kapelusz - dużo gorszy był fakt, że niemal każdy z nich trzymał w rękach (łapach?) broń palną. I kroczyli prosto ku parze wilków, wyciągając lufy w ich stronę. Way dobrze wiedział, co się święci. Pieprzyć ryby, od biedy najedzą się nawet korzonkami. Swoich żyć już nie wymienią.
Brązowy rzucił się do biegu, pchając po drodze waderę, by też zaczęła przebierać nogami. Nie ważne, gdzie, ważne, żeby oddalili się od bandy świrusów, którzy bezpodstawnie postanowili pozbyć się intruzów z Doliny Muminków. A podobno jest tu tak miło. Jasne. Widać nie u wszystkich ta gościnność się objawiała.
Nie prowadzili się żadną ścieżką, to by było zbyt oczywiste. Zamiast tego obrali drogę między drzewami, niezwykle krętą i pełną krzaków, które mogły zmylić napastników. Nieważne, gdzie, byle jak najdalej. Słońce zdążyło schować się dobrze za horyzontem, zostawiając tylko pamiątkę swojej obecności w postaci resztek dziennego światła, jednak w gęstym lesie już było niepokojąco ciemno, drzewa zlewały się ze sobą, ich gałęzie przypominały łapy potworów, które bardzo chętnie pogłaskałyby wilcze futro, najlepiej pazurami aż do krwi. Wilki nie miały problemu z poruszaniem się w takich warunkach, czego nie można było powiedzieć o kłusownikach. Ich krzyki zdążyły już zamilknąć w oddali, zostawiając podróżników samych z ich przerażonymi myślami. Miła dolina, dobre sobie. Trzeba było pozostać w cieniu, zamiast iść główną ścieżką. Trzeba było użyć mózgu.
Wayfarer szybciej poczuł, że zagrożenie zostało daleko w tyle i raczej ich nie dogoni, dlatego zaczął wcześniej od Almette zwalniać. Wadera natomiast pobiegła dalej przed siebie, przeganiając basiora i rozpędzając się, aż znikła mu z oczu. Jej losy zdradziło głośnie uderzenie o coś metalowego, po którym nastąpił paskudny pisk i równe głośne "AŁA!". To dało Wayowi znak, żeby się zatrzymał, zanim sam uderzy w ukryty w gęstwinie metalowy płot wykonany z cienkich prętów, umieszczonych wystarczająco gęsto, żeby wilk przez nie nie przeszedł. Almetka siedziała obok, pocierając łapą miejsce uderzenia. Oj, będzie guz.
– Co to jest, do cholery? Wszystkie płoty, jakie mijaliśmy w tej dolinie, były drewniane! – Almette wściekle uderzyła łapą o pręty, jej emocje ze zrozumiałych przyczyn ją zaczęły ponosić. – Nikt nie stawiał metalowych płotów, a teraz nagle jak uciekamy, /jakimś cudem/, na naszej drodze pojawia się metalowy płot. To jakieś kpiny!
Basior dał Serce się wyżyć, podczas gdy on przyuważył jakiś ruch za ogrodzeniem, na którym postanowił się skupić. Kilka... naście? Małych sylwetek, niemal wszystkie pochowane pod krzakami i zamarznięte w bezruchu. Tylko niektóre odważyły się poruszyć. Trzy cienie podobnej wielkości przemknęły gęsiego od kamienia pod niskie drzewko. Jakieś piórka zahaczyły o gałęzie krzewu i narobiły rabanu, zanim wyrwały się z pułapki. Ciche popiskiwanie powstrzymywanie przez jeszcze cichsze szeptanie. Masa małych stworków pochowana za zamkniętym ogrodzeniem, zdecydowanie przerażone i niechętne do kontaktu. Way postanowił wziąć sprawy w swoje łapy.
– Serka, morda – warknął na wijącą swój monolog towarzyszkę. Ta agresja była czymś zupełnie nowym, co momentalnie uciszyło waderę, która nie miała pojęcia, co się stało ani dlaczego tak spokojny zawsze Wafel nagle tak ostro ją zbeształ. – Tam, widzisz? – wskazał za płot.
Nie tylko były tam małe cienie, ale też pojawił się bardzo duży, ubrany w garnitur i zdecydowanie niezadowolony, że ktoś obudził go z wieczornej drzemki. Wilki same schowały się pod krzaki na jego widok. Dozorca parku wymachiwał lampą naftową na prawo i lewo, jakby czegoś szukał. Światło ujawniło kawałek białego futra skulonego pod krzewem róży. Można je było łatwo pomylić z korą brzozową, ale Way nie miał iluzji, że to jakieś żywe stworzenie. O ile nie szczeniak. Dozorca na szczęście nie zauważył białej kulki.
– Jeszcze raz! – wrzasnął. – Jeszcze raz narobicie hałasu i będziecie próbowały uciec to przysięgam, że oddam was do schroniska, w którym was uśpią, bo nie będą chcieli niegrzecznych szczeniaków!
Szczeniaki. Bingo. Paketenshika by się ucieszył. Wayfarer cieszył się nieco (znacznie) mniej, ale jeżeli było by to koniecznie, był gotowy pójść w ślady ojca. Na razie trzeba było poczekać, aż dozorca parku, w którym zostały zamknięte szczeniaki, wróci do swojej drewnianej kanciapy i pójdzie dalej spać. To na szczęście nie zajęło długo. Ale za to chyba wystarczająco, by Almetka zapomniała, jak odezwał się do niej Wafel.
– Szczeniaki! Ty też to słyszałeś, co nie? – wyszeptała do niego, wyraźnie podekscytowana i gotowa do akcji. – Ma tam zamknięte jakieś szczeniaki i chce je oddać do schroniska. Co to schronisko? Dlaczego usypiają tam niegrzeczne szczeniaki?
– Schronisko jest dla zwierząt bez opiekuna. A usypianie... Nie chodzi o położenie ich do łóżka – podróżnik podłapał, dlaczego jego towarzyszka o to zapytała. – Chodzi o to usypianie na zawsze.
Wrodzony, wesoły błysk w oku Almette zniknął, jakby ktoś zdmuchnął schowaną tam świeczkę. Oboje pomyśleli o tym samym. I oboje dostali taki sam pomysł.
– Wyciągamy je – powiedzieli wspólnie.
Obeszli ogrodzenie, szukając jakiegoś bezpiecznego, cichego wejścia, które nie obudziłoby dozorcy. Wygięte pręty. Być może wina jakiegoś zwierzęcia, które próbowało kiedyś dostać się do środka albo wynik jednej z wielu prób ucieczki. W każdym razie dziura nie została naprawiona i dorosłe wilki mogły dostać się do środka bez wszczynania alarmu. Najpierw Wayfarer, żeby upewnić się, że nic na nich się nie czai, potem Almette z lekkimi trudnościami, ale równie cicho. Znalezienie przerażonych szczeniaków będzie problematyczne, ale jeżeli dobrze to rozegrają, wyciągną je stąd w tajemnicy i dozorca niczego się do rana nie domyśli. A do rana na szczęście daleko.
Skradali się ostrożniej niż podczas polowania na zające, nasłuchując i węsząc w poszukiwaniu sierot. Way czuł, że niektóre były całkiem blisko, tylko chowały się przed znacznie większymi osobnikami. Obrócił się w stronę Almetki. Kiwnęła do niego, że myśli to samo. Zamiast zbliżać się do dzieciaków, powinni przekonać je, że one mogą spokojnie się zbliżyć do nich.
– Cześć, maluchy. Co tam u was? – zaczął cicho basior. Usłyszał szuranie wśród liści, część sierot się odsunęła. Kilka za to jakby zbliżyły się bardziej, zaintrygowane dwójką nieznajomych. – Nie musicie się nas bać. Jestem Wayfarer.
– A ja Almette! – wesoły ton wadery jeszcze bardziej zaciekawił te odważniejsze szczeniaki. Z trawy wyłoniły się dwie pary błyszczących ślepi, wpatrujących się w podróżników. – Słyszeliśmy, co ten straszny pan do was mówi. To okropne! Jak można tak mówić do szczeniaków?
– On nam tak zawsze mówi.
Cichy głosik wyłaniający się z kępki trawy tuż obok wilków zaskoczył dwójkę powsinóg, aż się wzdrygnęli. Ktokolwiek tam siedział, zachichotał jak typowy dzieciak. Way mimowolnie się uśmiechnął na ten mały żart. Ten szczeniak dobrze wiedział, jak się ukryć i umiał to wykorzystywać. Mądry bachor, może reszta będzie za nim podążać.
– Nie wolno nam robić żadnego hałasu, ani bawić się, ani ćwiczyć polowanie, ani kopać dziur, ani spać w miejscach, gdzie dozorca sobie tego nie życzy, a jak złamiemy zasady to nam grozi, że zawiezie nas do schroniska, gdzie nas uśpią. – Mała główka wyłoniła się spomiędzy źdźbeł. Futro kolorem mocno przypominało trawę, a zapach też wiele się od niej nie różnił. – My nie jesteśmy psami, żeby nas tak tresować, ale on tego nie rozumie. Cały czas nam grozi schroniskiem. My już mamy tego dość, ale nie mamy, dokąd pójść. On może nas złapać i naprawdę wywieźć!
– Nie sądzę, żeby to zrobił – wtrącił Way.
– Tego nie wiesz – naburmuszył się trawiasty malec.
Akurat w tym momencie drzwi od szałasu, w którym sypiał dozorca parku, ponownie się otwarły i wyszła z nich ta sama postać, tym razem ubrana w szaroburą koszulę nocną. Teraz szedł agresywnym chodem, wyraźnie zły, że szczeniaki znowu robią hałas. Miał pasek w dłoni. Wayfarer poczuł strach bijący od maluchów, część z nich zaczęła piszczeć. Chyba było ich więcej niż z początku przypuszczał. Może nawet dużo więcej, tego nie był w stanie stwierdzić, ale za to jedno wiedział na pewno. Tego złego dozorcy trzeba było się pozbyć, żeby szczeniaki czuły się na tyle bezpiecznie, żeby stąd odejść. Wilki miały na szczęście smykałkę do zastraszania niewinnych osób.
Wafel poczekał, aż dozorca zbliży się na odpowiednią odległość. Oczywiście zaczął grozić. Wyzywał, kazał malcom wyjść z ukrycia, żeby mógł sprać ich tyłki za zakłócanie mu spokoju. Padły ponownie słowa o schronisku. Basiorowi nic z tego się nie podobało. Przycisnął uszy do ciała tak mocno, jak pozwalał mu na to kapelusz. Dozorca parku nie miał tym razem lampy, więc nie widział ukrytych w trawie wielkich Canis lupus. Kapelusz podróżnika pomylił z jednym ze szczeniaków. Bardzo dobrze. Wyśmienicie. Zbliżył się niebezpiecznie blisko, zanim zorientował się, że to nie jest jego "wychowanek".
Za późno.
Brązowy basior skoczył na trolla, warcząc i odsłaniając możliwie najszerzej zęby. Pozwolił swojej dzikiej stronie wziąć górę. W imieniu Paketenshiki powstrzyma tego stwora przed krzywdzeniem szczeniąt. Nawet, gdyby miała polać się krew.
Na tę krótką chwilę wyłączył swoją świadomość. Instynkty, które chował głęboko w duszy, wydobyły się na zewnątrz, prowadząc zęby i pazury do boju. Wilk nie celował w szyję, ale za to wielgachny nos bardzo skutecznie chwycił szczękami, odrywając jego kawałek. W sumie tyle wystarczyło. Krew polała się po twarzy przerażonego dozorcy, który sparaliżowany siedział tak, jak przewrócił go drapieżnik i nawet nie drgnął. Po chwili i koszula nocna była cała nasiąknięta czerwoną cieczą, przy nocnym świetle robiąc się niemal czarna. Trochę mu zajęło, zanim jego umysł dopuścił do siebie, co się stało. I jeszcze dłużej, żeby na to zareagować. Z perspektywy Wafla zabawnie było patrzeć, jak troll z zakrwawioną koszulą nocną i dziurą w nosie piszczy jak mała dziewczynka i potyka się o własne nogi, biegnąc do swojego bezpiecznego mieszkanka. Gdy drzwi nareszcie się zatrzasnęły, basior wybuchnął śmiechem.
– Nie wiem, czy to takie śmiesznie - burknęła Almetka, cały czas leżąc w bezruchu wśród traw.
– Na pewno fajne! – pisnął tajemniczy nowy znajomy, wyskakując ze swojej kępki traw. Szczeniak nie był za wysoki, jak to szczeniaki, ale przynajmniej był dobrze wykarmiony. Jego mowa ciała mówiła o pewności siebie i chęci poznania obcych wilków. Zdecydowanie nie był tak wystraszony jak pozostała ekipa. – Dobrze mu pokazałeś! Teraz zastanowi się dwa razy, zanim nam pogrozi. Zostajecie na dłużej? Fajnie by było, może byście go nauczyli szacunku dla nas.
Wayfarer na moment patrząc na tego brzdąca widział małego, brązowego szczeniaka zakrytego przez wielki, żółty kapelusz. Bojowy błysk w oku, pewność siebie, swego rodzaju otwartość na otaczający świat. Ślepe zaufanie, że nikt przecież nie zrobi mu krzywdy, na pewno nie śmiertelnej. Dziwnie znany widok. Tylko brakuje natury podróżnika, ukrytej głęboko w sercu. No cóż, nie każdy ją posiada.
– Raczej liczyliśmy, że to pójdzie w drugą stronę. Że to wy pójdziecie z nami.
Malec zesztywniał, przekręcając nieufnie głowę. Nagle nie spodobali mu się nieznajomi, poczuł się przy nich niepewnie. Przez moment brązowy basior, że szczeniak przed nimi ucieknie, ale zaraz odezwał się inny głosik, z właścicielem ukrytym pod gęstym, okrągłym krzakiem.
– A po co?
– Żeby ten dozorca się nad wami nie znęcał – Way obrócił się powoli, nagle przybierając ciepły i opiekuńczy ton głosu. Sam siebie nie podejrzewał o taką mowę, ale widać życie z basiorem, który przygarniał każdego spotkanego szczeniaka zostawiło po sobie ślady.
Pojawiły się szepty i dyskusje. Jakieś plotki. Niektóre ufały, inne nie, część chciała się po prostu stąd wydostać, nieważne, z kim. Małe łebki zaczęły się wyłaniać z ukryć, ślepia zabłyszczały w ciemności. Mała grupka zaczęła się zbliżać, pozostali zostali na swoich miejscach. Szczeniak, który jako pierwszy się ukazał parze podróżników, ponownie przejął rozmowę.
– A zaopiekujecie się nami?
– Oczywiście.
– Będziecie nas karmić?
– No raczej nie inaczej.
– A będziecie nas straszyć schroniskiem?
– Nigdy w życiu!
– Dobra! – Mały zaczął machać ogonem, odzyskując pewność siebie. – To idziemy! Chodźcie, wszyscy! Hosse, wołaj ich, idziemy stąd!
Nagle cała zgraja zaczęła się zbierać dookoła dwójki podróżników. Szczeniaki głównie zielone i brązowe, zaledwie mała cząstka była w innych kolorach, jednak jasnym było, że wszystkie były świetnie zgrane i traktowały się jak rodzeństwo. Way nagle poczuł się nieswojo. Zaczął liczyć każdy zestaw czterech łapek, ale wierciły się jak mrówki w słoneczny dzień i mieszały się w oczach. Basior nie miał żadnego doświadczenia ze szczeniakami, może poza młodszym rodzeństwem, których ledwo widywał i nie miał pojęcia, jak podejść do takiej zgrai, która spokojnie zrobiłaby całą nową watahę. W końcu nie wytrzymał, kiedy był zmuszony zacząć po raz piąty.
– Możecie przestać się bujać?! Szału można dostać! Jednego policzyłem pięć razy.
I w tej chwili został zasiany mak.
⟬jakiś czas później, tej samej nocy⟭
Dwadzieścia cztery wilczęta i dwa dorosłe wilki siedziały w kole dookoła ogniska, jego ciepłe płomienie oświetlające na pomarańczowo futra. Część szczeniaków rządziła i dokazywała, część leżała w spokoju, odpoczywając, a niektóre skuliły się wokół nóg swoich wybawicieli, poszukując bezpieczeństwa. Wayfarer i Almette dyskutowali na temat tego, co zrobią dokładnie ze szczeniakami. Zdania mieli podzielone, choć zgadzali się na pewno, że szczeniąt porzucić nie mogą.
– Wujku Waflu? – cienki głosik odezwał się spod nóg basiora. Way spojrzał w dół, by zobaczyć białe futro w ciemne paski, przypominające brzozę. To był jeden ze szczeniaków, którego imię pamiętał. Brzoza. – Czy moglibyście nam zaśpiewać piosenkę? Na noc... Dozorca nigdy nam nie śpiewał.
Wujek spojrzał na ciotkę. Ciche westchnięcie symbolizowało niemą zgodę.
<Almette?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz