Musiałam z bólem serca przyznać przed samą sobą, że nie byłam w stanie nic zrobić by uspokoić tą walczącą dwójkę. Dowiedziałam się tego, kiedy mój własny brat odepchnął mnie bardzo agresywnym ruchem na bok, w ogóle przy tym się nie przejmując. Źle się z tym czułam, na dodatek rozryczałam się przy innych i biedny Zawiś aż mnie przytulił. Dopiero później kiedy już zarówno Wrotek i Kuraha leżeli na ziemi, niczym te naleśniki, podeszłam do brata zła z dwóch powodów- po pierwsze ta akcja chwile temu i to, że dalej w oczach miałam łzy. Słysząc kolejne kroki, Wrotek otworzył jedno oko, a zaraz na pełna szerokość dołączyło mu drugie.
-Hej, Pal... Co jest?- Zapytał w miarę cicho. Nie odezwałam się słowem, tylko patrzyłam na niego. Zaczął sobie coś przypominać, zaraz jego uszy oklapły jeszcze bardziej niż zazwyczaj.- To przeze jesteś smutna? To moja wina?
-Nie jestem smutna, bardziej... Nieważne. Zawiś, Kama, musimy ich zanieść do naszych rodziców- poinformowałam kolegów. Wrotycz zaraz zaczął panikować.
-Siostrzyczko, to niemożliwe! Nie możemy nigdzie iść!
-Właśnie, że możecie albo zaniesiemy was tam- odparłam twardo. Spojrzałam na obu.- Jesteście ranni a teraz jeszcze ta epidemia... Mama musi się wami zająć, albo wszyscy narobią dzikiego krzyku- powiedziałam wyjaśniając tonem nie znoszącym sprzeciwu. Poturbowani nie próbowali nawet się odezwać, nie byłam w nastroju na żarty.
Ponieważ jeszcze dali radę chodzić, rozłożyliśmy się jak harmonika idąc równym krokiem- kolejno od lewej szedł Zawiś, Wrotek, ja po środku, Kuraha i Kama, która zamykała pochód bokiem. Cała nasza trójka pomagała podpierając rannych i tak, wolnym krokiem zmierzaliśmy do rodziców. Na całe szczęście, w jaskini była tylko mama. Na nasz widok z początku się uśmiechnęła, jednak zaraz pojęła, że dwóch z naszych jest rannych do krwi. Od razu podeszła i ułożyła ich.
-Skarbie, co się stało?- Zapytała mnie mama, gdy zaczęła już ich leczyć.
-Bawiliśmy się i nagle oni nie zauważyli, że za nimi jest niewielka skarpa. Spadli z niej i poturlali się po kamieniach, które częściowo były skute lodem- zmuszona do sytuacji skłamałam gładko. Mama pokiwała głową na te słowa. Po chwili już żaden z nich nie mieli śladów po tym przykrym incydencie, tylko pozostały ślady po krwi ale i na to mama znalazła rozwiązanie, bo przemyła ich świeżym, nietkniętym śniegiem i już byli czyści.
-No, moi młodzi panowie. Uważajcie na siebie i na innych, dobrze?- Powiedziała mama puszczając do nas miłe oczko. Niemrawo wyszliśmy z jaskini i odeszliśmy na taką odległość, że zostaliśmy sami w piątkę.
-Em, dzięki siostra za to teraz- bąknął Wrotek. Nie spojrzałam na niego nawet.
-Nie robiłam tego dla ciebie tylko dla innych. Wiesz jaka byłaby awantura, gdyby rodzice się dowiedzieli co żeście zrobili?- Odparłam skupiając wzrok na widoku przed nami.
< Kuraha? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz